piątek, 30 stycznia 2015

Zimne udka Napoleona.

Po zakończeniu części teoretycznej szkolenia...

(?)

Gdy na stole ciekawy triumf humanizmu, butelka niemieckiego sznapsa i gar samogonu a także dzban domowego piwa, dobrze sobie te nauki przełożyć na praktykę.

Wzmocnić ciało i ducha...


Wzmocnić umysł.
Logicznie...

(by wurzeltod)

I geometrycznie...

(by wurzeltod)

...i życie jest za krótkie żeby pić marne wino.
Życie jest za krótkie by się nim nie cieszyć
Gdy taniec życia cię porywa
Nie idziesz wcale w zwykły tan
Wypijasz znów kieliszek wina
I coś ci w duszy gra...

(?)

Pod Moskwą, i później, też wielu padło...

A to wszystko jest częścią kolekcji, pewnego żołnierza, oficera straży Napoleona, Françoisa Perriera...Coś ok 1850 to było, jak sobie dziergał.


Był miłośnikiem amphibianów i je zbierał, wypełniał piaskiem, zaszywał i montował w dioramach. A po piasek to pewnie do Egiptu się był wybrał.

Muzeum Żab w Estavayer-le-Lac (The Frog Museum in Estavayer-le-Lac).



środa, 28 stycznia 2015

Pradawne koty...

(?)

- Dawno, dawno temu na świecie żyły pradawne koty. Były one dużo większe niż my teraz. Tak jak my łowimy myszki lub wróbelki tak one polowały na zwierzęta wielkości krowy czy konia. Ich zęby były białe, wielkie i ostre. Największy z nich był królem wszystkich kotów i jednocześnie władcą wszystkich zwierząt. Gdy chciał coś obwieścić i zwołać spotkanie swego królestwa to wchodził na górę i ryczał tak głośno, że głazy kruszyły się i gałęzie spadały z drzew. (bajki-zasypiajki)

Pruski dryl (Prussian Drill).

Fot. Brykiet Noga.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Oaza (Oasis).

Fot. Brykiet Noga.


Jak skończyłem robić zdjęcie (to właśnie), musiałem się rozciśnieniować, bynajmniej nie seksualnie. W trakcie, ale już pod koniec, zjawiło się dwóch panów policjantów. Podeszli, cicho jak śmierć, i się zapytali co robię...?! A co ja mogłem odpowiedzieć w sytuacji jednoznacznej?! Powiedziałem, że ratuję zieleń miejską...! Ale...Tu konsternacja. Sika pan na mur. I tak spryciarz rozkminił podlewanie. Ja na to, że nie jestem chamem i sikać na chodnik nie będę. A, że tu mam koryto wyschniętej rzeki, pokazuję na pęknięty beton, nie używałem terminów (po co zaogniać sytuację), to lutuję do źródła, a stąd już samo popłynie do oazy. On: Hmmm...A nie lepiej foczki na plaży smarować? Muszę przyznać, że w tym momencie rozmarzyłem się. Dobry jest. Ja coś dalej o pustyniach i biednych roślinkach...On chrumczy...To ja nagle, że jak psy sobie jaja liżą na ulicy i publicznie dupy wąchają to jest dobrze...Na takie dictum acerbum się tylko zmarszczył i zapytał czy jestem pijany? Powiedziałem, że nie. On, dobrze. 200!

Kot z Cheshire.

Kot, który rozpoczyna znajomość od uśmiechu, i tak samo ją kończy.

(from)

Książkę Carrolla każdy zna, film Burtona pewnie też, jak i resztę wersji przygód A. Nie ma co truć.
Chociaż Kot nie jest głównym bohaterem, zapada w pamięć. Inni bohaterowie też co prawda zapadają w pamięć, i zasadniczo cała książka zapada w pamięć…Hmm. Ale Kot inaczej zapada w pamięć i można by rzec, że jest swoistą wizytówką tej historii. I dzieje się tak raptem po paru scenach z wyżej wymienionym.
W chwili kiedy A. pyta się Kota o drogę, którędy powinna pójść.
K: Zależy dokąd pragnęłabyś zajść.
A: Właściwie wszystko mi jedno.
K: W takim razie wszystko jedno, którędy pójdziesz.
Kiedy wyprowadza z równowagi kata, który nie może czynić swej powinności…Gdyż tylko głowa Kota jest i jak ją oddzielić od…A ten problem doprowadza do kłótni królowej z królem i katem. Wszystko to z powodu nie okazania szacunku królowi. No i scena w której Kot tłumaczy A., że jest obłąkany. Tłumaczy to na przykładzie psa. Po pierwsze pies nie jest obłąkany. Kiedy warczy jest zły, jak macha ogonem jest zadowolony. Tak?. Tak. Otóż ja normalnie warczę (mruczę) jak jestem zadowolony, i macham ogonem jak jestem zły. I dlatego jestem obłąkany. Do tego, kiedy A. jest w rozmowach z innymi pouczana, karcona, łapana za słówka, o tyle Kot z nią kulturalnie rozmawia. Wykazuje się odmiennością i niezależnością. Trochę tak anarchistycznie. Zresztą jedną awanturę na szczeblu władzy wywołał. Można stwierdzić, że Kot świetnie się wpisuje w rolę jungerowskiego Anarchy. Duchowego arystokraty, kroczącego swoimi ścieżkami, niedbającego o maluczkich ani o tych wielkich.
"Anarcha nie chce nikogo przekonywać, nie chce nikogo prowadzić ani porywać do walki... Anarcha jest samotnikiem, jest samotnym myśliwym wędrującym po bezdrożach chaosu, Anarcha to samotny wilk - nie potrzebuje wyznawców, obca jest mu i wstrętna mentalność stada. Anarcha nie chce niczego ulepszać ani tworzyć nowych światów. Dla Anarchy wartość ma tylko jego bunt - bunt będący wyrazem jego najgłębszej istoty, Anarcha pragnie tylko niszczyć murszejący porządek rzeczy, pragnie przyspieszyć procesy upadku, chce aby ostateczna pożoga ogarnęła świat, by wreszcie ponad zgliszczami mógł powiać mroźny podmuch Nieznanego...". Ernst Jünger.
Tylko że Kot nie sprawia wrażenia buntownika przeciwko wszystkiemu. Jest raczej indywidualistą który nie kryje dystansu do zafajdanego świata. I raczej nie chce go podpalać, co wtedy z fotelami, które tak lubi? I o ile psa można by porównać do "rojalisty" epoki Ładu, jako wiernego i niezmordowanego sługę, o tyle Kot może być przedstawicielem rewolucyjnego konserwatysty, epoki Ruin…

"Przez te rozmowy o spiskach i gładzeniu, straciłem ochotę na herbatkę. Niech wszystko wokół się pali, wali. Najważniejsza herbatka dla kotka. Tamten incydent to nie była moja wina."




niedziela, 25 stycznia 2015

Uczeń i Mistrz.

Uczeń.

Don Hong-Oai (單雄威), urodził się w 1929 roku, w mieście Guangzhou, prowincja ta sama. Chiny. Jego dzieciństwo, nie koniecznie lekkie, przerwała śmierć rodziców.

Playing With Hoops, Vietnam, 1972.

A, że było ich tam dwa tuziny rodzeństwa i innych pociotków, jako najmłodszy w tym gronie, szanse miał raczej niewielkie na świetlaną przyszłość. I tak w wieku siedmiu lat wyjechał do Sajgonu.

Drying Cloth, Vietnam.

Na miejscu wkręcił się do pracy w studio fotograficznym, prowadzonym przez innych emigrantów z Chin. Tu się nauczył podstaw fotografii. I co najważniejsze, zakochał się w fotografii krajobrazowej.

Pagoda Hill, Guilin (variant), 1997.

Pracował i fotografował, sprzętem firmowym, w sensie pożyczał sobie aparat ze studio i w wolnych chwilach robił zdjęcia. Tak do trzynastego roku życia. Później jakieś dziwne fuchy mu się trafiały.

Man with Nets.

Choć był obrzydliwie biedny, za cały majątek, którego był posiadaczem, kupił swój pierwszy aparat. Dał za niego 48$. Patrząc na ceny złota wtedy, i dziś, bo pierwsze to tylko do 2011 a trochę spadło w między czasie, to i tak kwota ok. 1700$ robi wrażenie. Jak nic nie pokiełbasiłem.

Man-Made Lake, Guandong, 1986.

W 1950 roku, w wieku 21 lat rozpoczął studia w National University Art, w Wietnamie. W trakcie wojny pozostał na miejscu. Pracuje tu i tam, nadal ćwicząc się w fotografii. Jeden z jego nauczycieli, który wyjechał do Francji, zaproponował mu, żeby do niego wpadł. Pod koniec wojny Don pojechał do Europy. Ale tu też nie było mu dane zagrzać miejsca. Nauczyciel zmarł.

Solitary Wooden Boat, Hunan, 1991.

Los rzucił go do Malezji, gdzie pracował trochę jako fotograf dla Czerwonego Krzyża. Po zakończeniu wojny powrócił do Wietnamu. Lecz też nie na długo. Tym razem przez swoich ziomków nie posiedział sobie w kraju. W 1979 roku wybuchła wojna chińsko-wietnamska. Rząd Wietnamu rozpoczął represje wobec mniejszości chińskiej. Wobec takiej polityki został jednym z wielu uciekinierów.

To The Market.

Nie mówiąc po angielsku, nie mając znajomych na miejscu, mając za to pięćdziesiąt wiosen na karku, wyjeżdża do USA. Do San Francisco. Tym razem, dzięki ziomkom znajduje kąt do mieszkania i pracę. Dorobił się także niewielkiej ciemni.

Pagoda Hill, 1984.

Sprzedając swoje prace, był w stanie zarobić na to, żeby wracać do Chin i robić zdjęcia. I chwała mu za to.
W latach '90 prace Dona zaczęły zwracać uwagę. Już nie musiał handlować pracami po bazarach, miał agenta. O jego zdjęcia pytały się galerie, indywidualni klienci, kolekcjonerzy, muzea. Z całego świata. Odniósł sukces w wieku 60 lat.

After Prayer.

Fishing journey.

Gibbons At Play, Tianzi Mountain, 1984.

Three friends, Beijing, 1989.

Morning Work, Guangdong, China 1980.


Mistrz.

Najważniejsze dla Dona było spotkanie z Lang Jingshanem, w Wetnamie, gdzie ten drugi wykładał.
Lang Jingshan (Long Chi-San, 郎静山), urodził się w 1891(?) roku. Jego ojciec, oficer cesarski, interesował się sztuką i fotografią. Long od małego miał kontakt z malarstwem tradycyjnym, którego zresztą się wyuczył. Na kontakt z Muzami narzekać raczej nie mógł. W wieku 12 lat, w szkole, zdobył pierwsze szlify z zakresu technik i zasad kompozycji w fotografii. Później była praca, praca, praca...Był jednym z pierwszych fotoreporterów w Chinach, jak i twórcą pierwszego aktu.


Ponoć tata dziewczynki, jak się dowiedział co zrobiła, to ją obił. Nie przeszkodziło to Langowi w wydaniu pierwszego w Chinach albumu z aktem kobiecym.

Beauty, 1932.

W trakcie kariery zaczął eksperymentować nad połączeniem malarstwa za zdjęciem. Opracował metodę nakładania warstw, zachowując jednocześnie trójdzielność planu. To właśnie Lang Jingshan rozwinął styl fotografii, w oparciu o tradycyjne malarstwo chińskie, gdzie przy pomocy prostych technik i narzędzi, artyści tworzyli monochromatyczne pejzaże, starając się zinterpretować wpływ natury, a nie pokazując jej charakter.

Longevity, 1961.

Z czasem obrazy zostały połączone z innymi formami sztuki. Kaligrafią i poezją. Synteza tych trzech form, miała pomóc artyście w pełnym wyrażeniu siebie. Często jest tu ukazany człowiek, podczas wykonywania prostej pracy na tle przyrody. Obrazy podzielone były na trzy plany. Człowiek pojawiał się w pierwszym lub drugim, trzeci był często rozmyty albo mglisty.

启航, 1988.

(?)



华溪盐井, 1938.



"Obraz w zdjęciu, zdjęcie w obrazie"


"Photographic Memories" by Don Hong-Oai



I tak:



Albo więcej dogrzebać się w sieci.

czwartek, 22 stycznia 2015

Swędzący strop.


”Czym jest ból istnienia wobec swędzenia”


Ciekawe. Czy podczas Marszu dziesięciu tysięcy, Ksenofonta trapiły podobne rozterki. Ślimak jest fragmentem iluminacji  XVI-wiecznego manuskryptu, tłumaczenie de Seyssela. Dodam, że z Ksenofonta, Anabasis albo Wyprawa Cyrusa, właśnie o tych dziesięciu tysiącach co to sobie maszerowali.

Xenophon, La Retraite des Dix mille, traduction par Claude de Seyssel, 1501, folio 46.
(Bibliothèque nationale de France)


Swen (Dzoncy) strOOp.
Forest in Peace
(Psychedelic, dark ambient)

wtorek, 20 stycznia 2015

Ropuch albo Utagawa Kuniyoshi.

Tenjiku Tokubei. Podróżnik i pisarz japoński. XVII wiek. Tak był zajadły na te podróże, że został Indianinem. Tenjiku to przydomek, który oznacza Indie. Został bardzo popularną postacią graną w teatrze kabuki i joruri (teatr lalkowy). Głównie role maga.

Tenjiku Tokubei jadący na wielkiej ropusze, Utagawa Kuniyoshi.

Wspomniałem tylko z przyzwoitości o Tenjiku. Jak już, to bardziej mnie interesują prace choćby Utagawy, zważywszy, że do oglądania obrazków nie muszę znać języka. A szkoda. Na ten przykład, ukiyo-e znaczy "obrazy przepływającego świata"...Piękne. Był to plastyczny środek wyrazu przepływającego świata, który powstawał w dzielnicach rozrywkowych największych miast. Ale to kiedy indziej. I tak mi się pomieszało już...

Tryptyk: Ibaraki no keshin, Utagawa Kuniyoshi.


Powyższe jest do legendy o Nieśmiertelnej ropusze (Gama Sennin).

I mamy typka co się nauczył żabiej magii. Jego historię spisano w Jiraiya Gōketsu Monogatari. "Opowieść o wspaniałym Jiraiya" albo "Ballada o bohaterskim Jiraiya". Był piękny i bogaty, a później się wszystko posypało. I został piratem. Jeden nieśmiertelny nauczył go żabiej magii. Mógł zamieniać kamienie w żaby, które wałczyły dla niego. I to jest superbohater. Pojawia się na początku XIX w., w ilustrowanej książce.

 Jiraiya charms the frog, "Jiraiya story", Kanwatei-Onitake, 1806.

Pierwowzór komiksu. I kiedy Tokubei sobie jeździł, i zdobywał moce, Jiraiya jest swój. Dostał miejscowe, fasowane od starych bogów.

Film. Przygody Jiraiya. Napisy są...I walka z żabami!

(Jiraiya The Ninja, Goketsu Jiraiya, 1921)



PS Księżniczka Takiyasha przywołująca widmowy szkielet, Ōya no Mitsukuni.







Splątane koty.

Kot-widmo: fotony pokazują obraz widziany przez ich splątanych bliźniaków.


Pojawił się kolejny dowód na to jak niezwykła jest więź, która łączy fotony-bliźniaki, czyli cząstki splątane kwantowo. Można sprawić, by fotony pokazały na kamerze obraz kota, z którym same nie miały nigdy styczności, ale styczność miały fotony kwantowo z nimi splątane, których wcale nie trzeba rejestrować.
I wszystko jasne. PAP - Nauka w Polsce.


Bardziej po ludzku opisane splątanie kotów.

W numerze styczniowym rosyjskiej Prirody znalazł się opis niezmiernie ciekawego eksperymentu z zakresu mechaniki kwantowej. Doświadczenie, finansowane w pełni przez rosyjski rząd, przeprowadzone zostało w Zjednoczonym Ośrodku Badań Jądrowych w Dubnej w ostatnim kwartale zeszłego roku - i przez wielu uznawane jest za jedno z najistotniejszych osiągnięć rosyjskiej nauki od czasu umieszczenia na orbicie okołoziemskiej stacji kosmicznej Mir.

Wielu widzi w tym eksperymencie również przejaw odradzania się rosyjskiego potencjału badawczego, podupadłego bardzo poważnie w czasie pierestrojki. Pomysłodawcą, jak i opiekunem całego przedsięwzięcia jest profesor Walery Skubincew, genialny młody (bo dopiero trzydziestoośmioletni) rosyjski fizyk relatywista, o którym autor artykułu wypowiada się w samych superlatywach i wróży mu karierę na miarę najznakomitszych geniuszy nauki.

Punktem wyjścia do zupełnie teoretycznych z początku rozważań Skubincewa był eksperyment myślowy zaproponowany już przeszło siedemdziesiąt lat temu przez Erwina Schrodingera. Chodzi oczywiście o jeden z poważniejszych problemów poznania naukowego, dyskutowany już setki razy i przy najrozmaitszych okazjach słynny paradoks kota Schrodingera.

(Cats practicing their music, Utagawa Kuniyoshi, 1841)

Otóż profesor Skubincew skonstatował, że skoro do kota zamkniętego w pudle stosują się pewne założenia mechaniki kwantowej, to nie ma żadnych absolutnie powodów, by nie stosowały się doń wszystkie teorie i przewidywania tyczące tego zagadnienia - co więcej, Skubincew zasugerował, że powinny obowiązywać tutaj również rozmaite teorie pokrewne. Tym sposobem rosyjscy naukowcy postanowili do kwantowego kota zastosować efekt EPR (Einstein-Podolsky-Rosen), czyli poddać koty zjawisku splątania. Efekt EPR polega na tym, że gdy dwie cząstki są w stanie kwantowego splątania, zmiana stanu jednej z nich natychmiast odmienia stan drugiej - i ważne tutaj jest to "natychmiast", gdyż efekt zachodzi niezależnie od odległości między takimi cząstkami, nie ma więc ograniczenia na maksymalną szybkość, jaką, dla wszystkich innych procesów, jest prędkość światła w próżni.

Oryginalny eksperyment myślowy Schrodingera zmodyfikowano, gdyż kot martwy czy też tylko potencjalnie martwy nie bardzo byłby przydatny do rozmaitych późniejszych zastosowań. Tak więc zamiast trucizny, która by kota uśmierciła, wyzwalany rozpadem promieniotwórczej cząstki automat serwował kotu kieliszek czerwonego wina - toteż stan kota w rosyjskim eksperymencie był superpozycją nie kota żywego i martwego, lecz kota trzeźwego i podpitego. Do splątania potrzebna jest oczywiście para kwantowych kotów...

Dalszy ciąg splątania...



Francuzki łącznik (The French's Connector).

Fot. Brykiet Noga.

Kot Schrödingera.

Zaznaczę na wstępie, że to eksperyment myślowy. Kot był nieużytkiem.
Kota pakujemy do pudełka i mamy go za pomocą jakiegoś mechanizmu ubić. Pudełko zamykamy. Erwin, właściciel kota, nawet jeśli w myśli ale zawsze, w doświadczeniu wykorzystał: trujący gaz uwolniony z pojemnika, po jego stłuczeniu przez młotek, który został puszczony w ruch licznikiem Geigera-Müllera, uruchomionym przez cząstkę promieniowania jonizującego...W skrócie. Atom pyknął Geigera, który młotkiem puścił trujący gaz.


Po jakimś czasie mamy. Właśnie. Kota martwego, logiczne. Albo żywego, bo może gaz był zwietrzały, lub mechanizm nie zatrybił, ewentualnie to było pierwsze życie kota .
Tu wchodzi mechanika kwantowa i nam mówi, że przed otwarciem pudełka mamy kota żywego i martwego. Będąc obiektem kwantowym znajduje się w superpozycji. A dopiero otwarcie pudełka zredukuje układ do jednego stanu, nastąpi załamanie funkcji falowej kota i kot się w końcu zdecyduje przyjmując jeden ze stanów. Będzie żywy albo martwy.


Załamanie funkcji falowej kota...

(?)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Lewantyńskie koty i francuska szkoła wojenna...

W roku 1870, pod Hawaną, doszło do starcia dwóch okrętów. Pruską kanonierką Meteor i francuskim okrętem klasy awizo, Bouvet. Dowódca kanonierki, von Knorr, wyzwał francuskiego kapitana Franqueta na bitwę. Ten wyzwanie przyjął. Ciekawe, jakby nie przyjął, to też byłaby taka kultura? Francuzi czekali poza wodami terytorialnymi Hiszpanii. Prusacy wypłynęli z portu w asyście hiszpańskich okrętów, które miały pilnować aby walka toczyła się wyłącznie na wodach neutralnych. Jak ładnie. Prusacy byli gorzej uzbrojeni, ale zwrotniejsi, Bouvet miau (miał) słabiznę w postaci nie osłoniętego kotła parowego.
Francuzi próbowali taranowania, ale nie wyszło. Prusacy abordażu, ale też nie skutecznie. Jednak Meteor został unieruchomiony, jego śruba zaplątała się w liny. A Francuzi jak to Francuzi, atakując związanych Prusaków, się unieruchomili sami. Wybuchły im rury z parą wodną. Kiedy Prusacy starali się rozplątać śrubę, Francuzi rozwinęli żagle i wpłynęli na wody hiszpańskie. Na koniec Hiszpanie rozdzielili walczących...


Tymczasem w Iranie. Rok 1870...
Ekscentryczna lejdi, zakochana w kociakach sobie mieszkała. I te koty razem z nią. I podobno tych kotów to było sporo. Do pełni szczęścia potrzeba było iskry. Iskra padła. I wybuchł pożar. Duży pożar. Koty znalazły się w pułapce. Lejdi wysłała dwie młode pokojówki, żeby uwolniły kociaki. W między czasie, kotom skoczyło ciśnienie i temperatura. I gdy pokojówki otworzyły drzwi, oszalałe koty rzuciły się na nie...I je rozniosły na pazurach. W wyniku odniesionych obrażeń obie zmarły w szpitalu. Stąd wniosek, że koty przeżyły. Skoro wyniesiono pokojówki.

The Illustrated Police News, July 22, 1876.

niedziela, 18 stycznia 2015

Prasówka.

Słaby jakiś dzisiaj byłem, to i leczyć się trochę musiałem. A jak to się reklamuje posłusznie zanabyłem odpowiednią ilość lekarstwa.

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 8)

Tyle, że coś było nie tak. Albo lekarstwo niepewne, albo dawka nie taka. Robactwo mnie oblazło jakie paskudne, które bywa rozsadnikiem chorób różnych. Tu już nie ma co gdybać. Robota leży. Ja też. Antybiotyk potrzebny.

(Kurier Poznański ?)

Tak pokrzepiony, po jakimś czasie zabrałem się do czytania prasy.  Niedziela prawie spokojna. Raptem parę kujnięć przechodniów.


 (Ilustrowany Kuryier Codzienny, 27 kwietnia 1926, strona 6)

Młodzież też się bawi, i to na całego. Niejaki Feliks Fonda, piętnastoletni uczeń, całkiem ładnie zabalował.

(Nowy Kurjer)

Przy niedzieli czasem dobrze ślub wziąć. A podług tradycji, ślub bez mordobicia to się nie liczy. Na szczęście dla zapominalskich, są ludzie dobrej woli, co to podtrzymują najlepsze nasze tradycje. 

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 4)

Po tak intensywnie spędzonym dniu, dobrze udać się do domu, swojego lub innego, jak kto lubi i może. Środek lokomocji najlepszy w takim wypadku cudzy, na ten przykład tramwaj albo dorożka. Gorzej jak się nie ma wyboru w portfelu, do dom daleko, a rower własny pod ręką. O czym się przekonał pewien rzeźnik.

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 6)

Choć z dorożkarzami to też trzeba ostrożnie. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. A już najgorszy to zakochany mistrz bata.

(Nowy Kurjer, 18 września 1935, strona 6)

"Nie mogąc zapanować we wtorek 16 bm. nad dzielnością swego serca, pewien 'mistrz bata', dobył podczas gorącej przymówki z kolegą po fachu "majchra" i wypisał nim na ciele swego antagonisty kilka przekonań, które silnie krwawiły.[...]"
Cudownie!

Jednakowoż los ciężki nadużywających "jasnowidzącej", którzy z buta postanowią wracać do domu. Żeby uniknąć spotkania z wozem, co zagraża ich życiu, lub z nożownikiem dorożkarzem, wybierają tacy drogę boczną. Może też nie chcą siać zgorszenia swoim widokiem. I tak Józef M. po wypiciu spirytusu ze swoją przyjaciółką postanowił do siebie wrócić. W sensie miejsca zamieszkania. A że, w tym dniu drogi nie uznawał, tak skończył podróż nieopodal mieszkania, które właśnie był opuścił, w dole na ziemniaki. I to był początek jego przygód...

(Nowy Kurjer, 18 września 1935, strona 4)

W Lublinie za to nieboszczyki mogą wybierać, pochówek albo łóżko. Wybór taki miał trup pana Liszkowskiego. Trup zanim trupem został, miał operację, po której miał stracić przytomność. Uznano go za zmarłego i zapakowano do kostnicy...

(Nowy Kurjer, 4 czerwiec 1935)

Chorą djabeł opuścił i wstąpił w kota...Czyli w szpitalu źle, a znachor Świątczak musiał egzorcyzmy czynić Michalinie Klimek.
(Nowy Kurjer)

I tak ci co szczęśliwie dotrą do miejsca spoczynku, mogą sobie poczytać o sobótkach Kucowałachów...

(Nowy Kurjer, 4 lipca 1935, strona 4)