Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitologia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 września 2015

†Mammuthus exilis chili Złydzień albo kontakty z diabłem.



Jakoś tak wyszło i padło na wrzesień. Nie mam na myśli dokładnie 1-go, ale wydarzenia z tego dnia miały spory wpływ na przyszłe manewry nad Bzurą, jak długa i szeroka, oraz trochę dalej. Wcześniej, w czasach zasnutych oparami i wyziewami karczemnymi, w mieście Łodzi, które położone jest nad Bzurą właśnie, doszło do niecodziennego spotkania. W pewnej  gospodzie opiło się dwóch diabłów, Boruta i Rokita. Rokita jak wiadomo łupił bogatych i rozdawał biednym. Boruta też był znany ze swej dobroczynności, choć potrafił także dopiec. Obaj tak już mieli w czubie, że nie chciano im sprzedać następnej kolejki. Jak już się udało zrealizować zamówienie, Rokita zapłacił talarami, które były tak rozgrzane, że karczmarz nie mógł ich w ręku utrzymać. Planując plany, będąc w Łodzi, też mieliśmy kłopot z zamówieniem. W gorączce i wielkim rozochoceniu jeden z nas zawołał: "Piwa! Żydzie..." W tym momencie wszelka współpraca między nami i szynkwasem padła. Trzeba się było sporo natrudzić żeby to naprawić. To uszczupliło znacznie nasz fundusz operacyjny, gdyż w ramach przeprosin powstał kurtuazyjny most powietrzy między nami i barem. Toast szedł za toastem. Opuściliśmy lokal bez planu, barman wyglądał na takiego, który też już nie ma planów. Rozstaliśmy się w dobrej komitywie. Przedstawił się krótko: "Jestem Sosna". Czy to ksywa, czy nazwisko nie wiemy. Jedno jest pewne, głowę to tęgą miał, ubrany był zwyczajnie ale z gustem, wysoki i czarniawy coś w oczach i na gębie. Olśnienie przyszło później. Boruta!


Boruta na weselu (H. Kubler, pomysł J. Kossak).

Wszak po staropolsku sosna to boruta, las to bór, no i boruta to demon lasu znany jako leszy lub borowy, strażnik albo pan lasu. Łatwiej było prowadzić księżom swoją misję wpośród Słowian, utożsamiając postacie z ich wierzeń z diabłem. Tak proces chrystianizacji uczynił ze słowiańskiego demona, diabła. Tu, diabła Borutę.  Jeszcze smolarzy zwano borutami, od częstego przesiadywania w borze. Tenże Boruta miał pić i ubierać się jak szlachcic. Nasz był bez kontusza, cóż znak czasów. Szlachcic Boruta ubrany był w bogaty kontusz w którym kitrał ogon i czapkę na rogach, z czarnymi wąsiskami i ślipiami jak węgle. Boruta pod wieloma postaciami jest znany. Boruta topielec, jako ryba z rogami po Bzurze się warla, jako sowa po łęczyckim zamku lata, jako czarny koń po polach śmiga, też pod Łęczycą. Wreszcie jako ptak z ogromnymi skrzydłami, Boruta Błotnik, po moczarach podłęczyckich straszy. I w Łęczycy skarbów ma pilnować. A Łęczyca nad Bzurą, a z Łęczycy to Czartówka wypływa...Planu dalej nie było, ale kierunek znany.

Boruta (H. Kubler, pomysł J. Kossak).

W Łęczycy klops. W lochach pusto było. Ni diabła, ni skarbu. Po moczarach okolicznych też ślad zaginął. Bełt był nas tu złapał. Nie z rozpaczy oczywiście i nie z zatrucia. Bełt to taki demon, który podróżnym bełta, mąci w głowie, myli drogę i plącze szlaki. Tak zwiódł nas na przystanek PKS-u. Nadjechał autobus. Dokąd? Pytamy. Do mleczarni. No co? Jedziemy. W pewnej chwili kierowca krzyknął: "Mleczarnia! Wysiadka". I tak zostaliśmy na pustej drodze pośród łąk. Autobus zniknął. Żar z nieba wali, i tylko krowy stoją. Żarty. Dwa jego mać. Nie mając nic lepszego do roboty poszliśmy przed siebie. Przed siebie trafiliśmy na sklep. Tu uzupełniliśmy zapasy, zaopatrzyliśmy się w koguta i rozpytali gdzie jesteśmy. Byliśmy Tu. Zapadał zmierzch. Trzeba było uruchomić plan awaryjny z noclegiem włącznie. Poszukując miejsca na biwak znaleźliśmy rozdroże. Przygotowaliśmy się jak trzeba. Kogut też gotowy. Próbujemy sprzedać duszę diabłu. I tak próbowaliśmy dość dużo. Coś było nie tak, albo kogut nieświeży, albo nagranie z magnetofonu jak pieje trochę nie podeszło. Dusz diabłu nie oddaliśmy, za to była kura na kolację. Po nocy dotarliśmy do gospodarstwa, gdzie dostaliśmy nocleg. Rano dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w Besiekierach. Następną noc postanowiliśmy spędzić w ruinach zamku. Pożyczyliśmy ponton, żeby za dnia popływać dookoła i obadać miejsce.

Zamek w Besiekierach, akwarela Kazimierza Strończyńskiego z 1 poł. XIX w.

Gospodarz miły człowiek, choć córki to gdzieś pozamykał, dał nam na noc zapas bimbru, dla kurażu, bo ponoć tam straszy. Utopca można spotkać...I inne takie. Mała dygresja. Utopenci (Utopence), czyli topielcy. Świetna zagryzka do piwa, ale spokojnie pójdzie do innych trunków. Są to takie małe, grube serdelki, špekáčky, z kostkami słoniny w środku. Mogą być zwykłe serdelki, są i tacy co to parówki tak robią. Wszystko to w occie, z cebulką, papryką czerwoną i przyprawami. Mmm...

Utopenci (receptyonline).

Wracając. To był pomysł. Zamiast uganiać się za diabłem, może jakąś brzeginie lub wiłę, dokładnie brodaricę, bo to rzeczna i jeziorna jest odmiana wiły, co prawda bardziej południowosłowiańska jakoś Chorwacja i Bułgaria, ale może się przeniosły, da się złowić. Wiły to lubią się pojawiać jako młode, piękne dziewczyny, nagie lub kuso ubrane, i to jeszcze w gromadach. Długie nogi, smukła szyja, długie włosy, w odcieniach czerwieni, skrzydła, które zdejmują na czas kąpieli. Zwabieni młodziankowie śpiewem podziwiają ich kształty i nie tylko podziwiają. Jak się takiej schowa skrzydła to zostanie żoną. I dziatki jeszcze da. W końcu i tak powróci do swoich. Mąż z tęsknoty zmarnieje. Brzeginie też niczego sobie, a do tego strzegą ukrytych skarbów. Tak postanowiliśmy zapolować na cycuszki. Noc była długa, ciepła i upojna. Ognisko pracowało zawzięcie i jeść było co. Nie powiem, że wstaliśmy blady świtem, bo nie. Demonów nie było. Po ocuceniu zawinęliśmy klamoty i w ponton, do domu. Zbliżając się do brzegu, przez jakieś szuwary, usłyszeliśmy popiski. Jakie było nasze zdziwienie gdy oczom naszym ukazały się wiły. 

Wiła, rys. Agnieszka Kwiecień.

Na rusałki to godzina chyba nie ta. A może to był księżyc? Nieważne. Nie były co prawda nagie, ale też nie były specjalnie ubrane. Długo się nie namyślając, umysły nasze w tej chwili nie były skłonne do takiej karkołomnej operacji, rzuciliśmy się do ataku. Doszło do zwarcia. Taniec był długi i przyjemny. Tu trzeba uważać, bo takie to mogą zatańcować na śmierć. Obie strony wykazały chart ducha i odwagę. W końcu nastąpiło uroczyste zawieszenie broni, sprawdzenie stanów osobowych i miłe pożegnanie. W obejściu przywitał nas chmurny gospodarz, że ktoś dziewuchy na brzegu podszczypywał i, że miejscowi już się zbierają żeby obcych ostudzić. Nie tłumaczyliśmy, że to Złydzień był, inaczej Kauk, taki złośliwy karzełek o postaci starego dziecka, który we dnie kusi ludzi do lubieżności. A straszy ich po nocy. Nieposłusznych wrzuca do studni,  topi w rzekach, wiesza po drzewach, wprowadza na błota i podmokliska. Gdzie się rozgościł, tam ludzie odchodzili od rozumu i kończyli samobójstwem. Tak. Nie wspomnieliśmy o tym, bo może za sprowadzenie złego to by nas przez łeb zdzielił. A tak życzył powodzenia i zaprowiantował jeszcze. Pocieszało nas to, że to nie był Smółka, który rozkochiwał młodych lubieżników w starych kobietach.

Boginka (kosingas).

Ruszyliśmy w drogę. Przed nami trzęsawiska, rojsty, moczary. Jak kto chce. Bór był gęsty i stary, sosnowy. Znowu boruta. Błota nieprzebyte. Chrapy i oparzeliska, że musi ino sam zły tam pomieszkiwać. Gąszcze takie i zawaliska, że ledwo dało się przecisnąć. Dookoła latają świetliki bagienne. Mrok był choć oko wykol. Jak tu nic nie złapiemy, to już chyba nigdzie. Zakotwiczyliśmy, można powiedzieć, że dosłownie. Powoli zaczęło się robić straszno. Zburzenia wody, zawirowanie, pluski bez niczego. Ćmuch pewnie. Podobny do ogromnej żaby, z małymi okrągłymi uszami i krótkim, lekko podkręconym, szpiczastym ogonem. Ale co on do nas, przecie on straszy leniwych i nie chętnych do pracy. No ja to spotkałem swoją Boginkę. Zamieszkują on bagna, rzeki, lasy, góry. Przesiadują nad wodą, gdzie piorą swoje zniszczone ubrania, używając własnych, obwisłych piersi jako kijanek do prania. Mają duże głowy i krzywe nogi. Podmieniają dzieci, swoje krzywulki na zdrowe, płoszą konie i bydło, rwą sieci rybackie. Gdy schwytają samotnego wędrowca, potrafią przez wiele godzin wlec go za sobą po bagnach i trzęsawiskach. Jest jeszcze wersja druga, młoda i piękna. Taką widziałem. 

Boginka w dziewannach, Jacek Malczewski, 1888.

Obudziłem się w objęciach konaru, na dość dużej powierzchni obgryzionego z kory. Musiałem dotrzeć głęboko, było miękko, wilgotno i słodko. Wygryzłem i wyżarłem drzewo do bieli. Biel, tkanka o dużej wilgotności, przewodnik dla wody i soli mineralnych, od korzeni w górę, i miejsce gdzie się gromadzą substancje zapasowe, np. cukry i skrobia. Co za noc. I jeszcze łeb mnie bolał, bo mnie kompan w łeb drągiem uwalił, bo coś mu się uwidziało. Dobrze, że takim podpruchniałym. Nie tak jak z chłopkiem co to Borutę na bagnach spotkał. „W imię Ojca i Syna, czy ty bies Boruta", krzyknął. „Ja, ja", usłyszał w odpowiedzi. Nie czekając długo w łeb biesa kłonicą wyrżnął. Po okolicy się rozniosło, chłopi zadowoleni, że biesa nie ma. A władza szuka pana Regierungsratha, który miał  teren obadać pod nowe groble. Prusacy nie pewni swej sytuacji, po świeżym zajęciu kraju, nienawiści ludności i złych podszeptów, zrobili z tego sprawę polityczną. Ja miałem więcej szczęścia. Następny to całą noc w wodzie przeleżał i nic nie mówił. Znaczy się czas wracać. Przedział to cały mieliśmy, nikt się nie chciał do nas dosiąść. Nawet konduktor bilet sobie odpuścił, tylko tak dziwnie popatrzył...

Mammuthus exilis, Mamut karłowaty, fot. Brykiet Noga.

Mammuthus exilis, Mamut karłowaty. Niby wymarły, ale na trzęsawiskach da się spotkać.






Mamut, Contacto con el Diablo, 1984 (cała płyta).

sobota, 8 sierpnia 2015

Szczeka kot na gumnie.

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kota, albo jest godzina bliska dna butelki. W sensie, zbyt późno dla mnie, za wcześnie dla nich. Martwy blues, Kruche szkło, Cienki lód, Czas ołowiu... Godzina duchów. Ten kot, albo coś innego, co wyjaśni się później, mam taką nadzieję, może nie jest duchem, ale demonem już raczej tak. Przedstawiany jest między innymi jako czarny kocur, wielkości psa podwórzowego, z gorejącymi jak węgle ślipiami. Patrząc na to oczami innych, wedle zasady: punkt widzenia zależy od tego gdzie się siedzi i na czym, wygląda to różnie. I tak, ci co siedzą w okolicach Smoleńska będą widzieli naszego demona jako barana, a ci z okolic Kostromy, to jest na wschód od Moskwy, stąd tam, nadadzą mu postać zmarłego, wysokiego mężczyzny, z długimi włosami koloru dymu, bo wiadomo zadymione gumno i ciężko go będzie wypatrzyć. Bardziej u nas, był małym dziadkiem, z metra ciętym, z długimi włosami, brodą i wąsami, który szczekał i potrafił zamienić się w kota. To mi dało do myślenia. Rozkminę taką złapałem, czy bliskość ośrodka władzy lub ośrodków będących ramieniem władzy, ma wpływ na wyobrażenie demonów wśród ludności zamieszkującej dany obszar, a jak tak, to jaki. Temat na przewód.

Owinnik, Iwan Bilibin (Gumiennik).

Nasz bohater nie jest zły, ale nie jest też dobry, za to bardzo nieprzewidywalny. Zależy to od tego, jak się go potraktuje, a charakter jego do lekkich nie należy. Z jednej strony strzeże od złego, a po chwili dostaje paranoi, że chcą go złapać i może nawet zabić. W lepszym nastroju tylko zanieczyści zboże. A, że w miejscu jego przebywania suszono ziarno i snopy, przy użyciu otwartego ognia, to bywało tak, że spaliły się zabudowania gospodarcze, chałupa a i czasem cała wieś. Kto winien, wiadomo. Gumiennik. Bo dawniej gumno było miejscem gdzie czciło się ogień, dawana Ruś. Na przełomie XIX i XX wieku ichniejsze gumna przypominały dużą stodołę z paleniskiem lub piecem. Była tam poprzeczna belka, na której podwieszano snopki, wcześniej były ustawiane dookoła paleniska. Ponoć lubi walczyć, w czym przypomina Bannika, to taki inny, który lubi się mierzyć z mężczyznami, i nie zawsze ci drudzy wygrywają. To mierzenie się. Bannik bo posiaduje w bani. W nocy siedzieć w stodole też nie wypada, bo Gumiennik musi odpoczywać, a jeśli już trzeba, należy zapytać się o zgodę. Jak już się wścieknie to na św. Kosmy i Damiana przynieś trzeba mu ciasto i koguta. Ciasto wszamie, koguta oprawi, odrąbie mu głowę i nogi, i rzuci na dach gdzie są kury. Krwią skropi wszystkie zakamarki stodoły. Inni załatwiają to delikatniej i przynoszą mu tego dnia specjalnie przygotowanej kaszy lub serdecznie dziękują. Jak się go zobaczy nie należy się żegnać, bo wtedy będzie dym. I trzeba uważać, bo Gumiennik może lewego gospodarza zamienić w Gumiennika, i wysłać go tam, gdzie takowego brakuje.

Gumiennik, Bestiariusz słowiański, 2013 (książkarozumie).

Jest jednym z ważniejszych duchów gospodarstwa, wiadomo, każdy budynek gospodarczy ma swojego "opiekuna", a tu chodzi o zboże. Główną jego strefą działalności, jak wspomniałem, jest gumno. Ma wysiadywać w jamie paleniska, można go tam wypatrzeć podczas Jutrzni Wielkanocnej. Choć czasem urządza sobie wycieczki do bani. Pewnie żeby się mierzyć. Za słaby jest natomiast na działanie w obrębie domu. Pilnuje snopów przed zawilgnięciem i żeby nie młócono przy silnych wiatrach, i przed złodziejami i innymi szkodnikami. Nie pozwala zalać stodoły i czuwa nad tym żeby w święta nie robiono. Jak gospodarz nie zastosuje się do starych praw, to konsekwencje mogą być ciężkie, kończąc na zgonie winowajcy. Jednakże i bez przyczyny potrafi być bezwzględny i zły. I jeśli bez powodu wyrządzi chłopom sporo krzywd, jest mu wtedy dobrze, klaszcze w dłonie, śmieje się i szczeka jak pies. Gdy zaś żyje się w zgodzie i harmonii z panem stodoły, ten gospodarzowi będzie pomagał. Przynosił snopki nocą, podsusza ziarno i słomę, od tego jak je poustawiał zależało ile namłóci się zboża. W trudnych chwilach chronił od diabłów i ghuli, chronił mężczyzn przed wiedźmą, a nawet od bannika. Kiedy już ziarno wymłócone a słoma sucha, należy ładnie podziękować za pomoc. Należy mu ofiarować pierwsze danie w roku które jest ze zboża.

Guniennik (?).

Jak to zawsze bywa w takich historiach, musi być drugie dno. Bo po co chodzi chłop do stodoły? Na pewno nie po to żeby się mierzyć z Gumiennikiem. I jeszcze po ciemaku. Znaleźli się i tacy, co to uważają, że w gumnie siedzi demon/duch kobiecy. Czyli Gumiennicha. Za sąsiadami z Rosji, Zharenitsa. Ognicha? Jestem cienki i tak sobie tylko kombinuję. I to dzięki niej jest gorąco w stodole, no bo snopki. Wiadomo. Mieszka w piecu, który tam się znajduje. Bije od niej światło i żar. Ci co ją widzieli, twierdzą, że wszystko świeciło i płonęło. Jak nie trzeba było suszyć, pozwalała sobie na spacery. Widywano ją po południu w ogrodzie lub w grochu. Widocznie lubi jeść groszek. Ma się wywodzić ona od kultu słońca, a dopiero później skończyła jako strażniczka ognia w gumnie.

A. Gumiennik, fot. Maciek Hanusek (fmix).

Co do nazwy, to tak to wygląda. Gumiennik - gumno (miejsce do przechowania lub młócenia zboża lub klepisko w stodole, na którym mełło się zboże); Owinnik - овин (ovin-stodoła). Przy czym tu jest rozróżnienie na: овин (stodołę) i гумно (gumno), miejsce przy stodole, klepisko, gdzie z pola zwożono snopki, a które też miało swojego ducha opiekuńczego, czyli Owinnik i Gumiennik mogli być razem. W sensie oddzielnie. Ognicha. Mój wymysł z tego terminu,  Жареница. Zastanawiałem się jeszcze nad Prażychą, ale do suszenia mi prażenie jakoś nie pasuje. Jeszcze gdzieś mi śmignęło określenie Żytnik, od żyta. No i do tego wszystkiego jestem dyletantem.


Była zimowa noc. Zimna. My byliśmy rozgrzani niedostatecznie. Między Gorcami a Jelonkami była wolna przestrzeń, kiedyś. Za Jelonkami kapusta. Wracając. Na tym polu pomiędzy, tak bardziej w głębi, była stodoła. My w tym mrozie, nie wiedząc czego szukamy, dotarliśmy do niej. Do tej stodoły. I spotkaliśmy tam Ognichę. Zabawa w środku była pierwsza klasa. Wynieśliśmy się nie wiem czemu. W sensie my, nie Ona. Odeszliśmy kroków chyba sporo. Gdy jebło blaskiem, ale takim fest i z zaskoczenia. Pole, ciemność, pustka...I światło. Poczuliśmy też żar. Odwracamy się a tu...Ognicha skacze przynajmniej do piątego piętra. Żar, że się spociłem w try-miga. Jasno, bo śnieg odbija i żadnej zasłony, a my jak kaczki na strzelnicy. Pamiętam, że pole zniknęło, i więcej nie pamiętam...;) Do domu wróciłem kiedyś.

KSA, Liban (Pod prąd, 1988).

Bejrut, Trypoli, Sydon, Tyr się palą
Kule, napalm, masakra, bomby wybuchają
Gwiazda Dawida i krzyże na sztandarach
Al Fatach i półksiężyc, a Liban na kolanach

Kolejny rok, a Liban płonie
Obłędny taniec nad własnym grobem
W imię Chrystusa i Mahometa
Żywe torpedy giną w płomieniach

Zabito 5000, trudno sprawcę znaleźć
Zabito prezydenta, morderca jest nieznany
Czołgi rożnej produkcji złote plaże zorały
Liban płonie w ogniu, lecz krwi ciągle za mało

Kolejny rok, a Liban płonie
Obłędny taniec nad własnym grobem
W imię Chrystusa i Mahometa
Żywe torpedy giną w płomieniach

Gdzie stały dumne banki, dziś w bólu i zamęcie
Przebiega linia frontu, Bejrut jest miastem śmierci
Wyrok śmierci na Liban zaocznie gdzieś wydano
Libański cedr usycha, lecz krwi ciągle za mało

Kolejny rok, a Liban płonie
Obłędny taniec nad własnym grobem
W imię Chrystusa i Mahometa
Żywe torpedy giną w płomieniach

Kolejny rok, a Liban płonie
Obłędny taniec nad własnym grobem
W imię Chrystusa i Mahometa
Żywe torpedy giną w płomieniach

Kolejny rok, a Liban płonie
Obłędny taniec nad własnym grobem
W imię Chrystusa i Mahometa
Żywe torpedy giną w płomieniach

niedziela, 21 czerwca 2015

Koło natury.

Lato. Jedna z podstawowych pór roku. Okres podwyższonych temperatur, dojrzewania nasion i owoców, wydawania na świat młodych i przygotowania ich do samodzielnego życia. Lato astronomiczne rozpoczyna się w momencie przesilenia letniego, 21 czerwca, i trwa do równonocy jesiennej, 23 września. Wiadomo, że dni się ruszają, więc daty umowne, +/- 1, 2 dni. Grudzień, Styczeń, Luty, to też lato, ale gdzie indziej.

Lato, Giuseppe Arcimboldo, 1563.

Z przesileniem, związane jest święto najkrótszej nocy, Noc Kupały, Kupalnocka lub Kupała. Było i jest ono, świętem miłości i radości, urodzaju i płodności, jedności mężczyzny i kobiety, magi i wróżb. W tajemniczych rytuałach oddawano się opiece Swarożyca. Skacząc przez ogień dokonywano oczyszczenia. Składano ofiary, które były wlewane lub wrzucane do ognia, po uprzednim wzniesieniu toastu na cześć boga, profuzyjnych zbiorów, plenności i nie wiem czego jeszcze. Często był to miód pitny i różne plony ziemi. Słowianie zachodni nazywali ofiarę obiata, składali ją także podczas dziadów. Słowianie wschodni i południowi używali terminu żertwa (żarcie i żyr-tłuszcz oraz żar-ogień).  Połabscy zaś trzeba, co podobnie jak obiata, oznaczało coś ślubowanego, obiecanego.  Na marginesie, gracze w warcaby dokonują żertwy, poświęcają pionka dla późniejszej korzyści.


Przesilenie. Albert Hofmann, Bicycle Day, 1943.

Do części oficjalnej, ale nie u wszystkich, Słowianie zachodni po ofiarach przechodzili od razu do części rozrywkowej, należało jeszcze pożegnanie, przez spalenie, Jaryły. Bóstwa związanego z odradzająca się wiosną przyrodą. W skrócie, następowało pożegnanie wiosny. Jak z zimową Marzanną. Palą, topią swoich bogów, w sensie ich wyobrażenia. Całkiem przyjemnie. Tacy inni, to syna swojego boga przybili do desek. Dodam, że samego Jaryłę bardzo przyjemnie witano. Po korowodach, tańcach i pierwszym siewie, rozpoczynała się uroczysta biesiada z elementami orgiastycznymi. Czemu by nie powrócić do korzeni?
Wracając do Kupalnocki. Po zakończeniu obrzędów religijnych, następowała część przyziemna. Rozpoczynało się biesiadowanie, tańce i śpiewy, skoki przez ognisko, kojarzenie się w pary, dziewczęta wróżyły sobie puszczając wianki na wodzie. Kulminacją tych uciech cielesnych było poszukiwanie kwiatu paproci. Ciepło, słońce, kolarzówki...Pedały na swoich miejscach, pod butem, spięte łańcuchem. 

W poszukiwaniu kwiatu paproci  (?)

Perunowy kwiat, kwiat paproci, zakwitający podczas najkrótszej nocy w roku, miał zapewnić znalazcy bogactwo i dostatek. Nic w tym dziwnego, poza faktem, że paproć nie kwitnie. Tak mówią botanicy. Czego więc, poza obłapianiem nocnem, po lesie ludziska szukali? Zygmunt Gloger, w Encyklopedii staropolskiej  (1900-1903), pod hasłem "Rośliny miłośnicze",  wspierając się między innymi dziełem Marcina z Urzędowa, XVI wiecznego polskiego botanika, zielarza, lekarza i księdza, Herbarz Polski to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych i inszych rzeczy do lekarstw należących księgi dwoje, 1543-1553, podanie wywodzi ze zwyczaju nacierania się przez kobiety nasięźrzałem, co miało podnieść atrakcyjność niewiast i przyciągnąć spojrzenia płci przeciwnej. Wymowna jest sama nazwa, na się-na nacierającą się niewiastę, źrzeć-spojrzeć...A wspomina o niej Aleksander Brückner, w swoim słowniku, że już od XV wieku jest notowana. A perunowy, bo wiadomo, Perun, burze i pioruny, napięcie w przyrodzie...

Koło paproci, Kwiat paproci (W noc świętojańską),
Witold Pruszkowski, 1875.

Jak przystało na magiczną roślinę i czas, nie mogło być za prosto, bo było by za łatwo. Musiała bowiem białogłowa, spragniona męskiego towarzystwa, zrobić co następuje [za Z. Glogerem]: "A więc upatrzywszy za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem - żeby jej diabeł nie porwał - rwać go, wymawiając pewną formułę, którą wyżej zamieściłem".
Wzmocnienie siły magicznej następowało po wypowiedzeniu tej formuły:

Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą, dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.

Do powstania legendy miał się też przyczynić bałagan, panujący w systematyce do początku XIX wieku. W różnych rejonach ta sama roślina nosiła przeważnie inne nazwy. Zaś mianem paproć określano wiele roślin występujących na terenach podmokłych, z których wiele kwitnie w czerwcu. Jest jeszcze ślad indoeuropejski, pap-r, który oznacza sitowie. Dochodzą tu jeszcze gatunki "kwitnących paproci", których płodne części liści zebrane w grona mogą wyglądać jak kwiaty.

Chata dla ptaka (wiano.eu).

Niejasno wygląda też sprawa nazewnictwa. Noc Kupały. Nazwa święta ma pochodzić od Wenetów, wchłoniętych przez Słowian. Najczęściej wywodzona jest z indoeuropejskiego słowa kup-żarzyć się, co łatwo połączyć z ogniem i jego bóstwami, i kump-grupa, plemię. To miało by określać wspólnotę w poddaniu się obrzędom. Wywodzona jest także z imion bogów miłości, rzymskiego Kupidyna  i słowiańskiego Kupały. Echem chrystianizacji są inne nazwy tego święta. Noc Świętojańska, z przesunięciem daty na 23/24 czerwca, bo 24 jest umownym dniem śmierci św. Jana Chrzciciela, i jest dość zbieżna z Kupałą. Kościół przegrywając walkę chrystianizacyjną, zaadaptował święto pogańskie nadając mu patrona, nowe znaczenie rytuałom i nazwę. Także Sobótka pokazuje jak prawdopodobnie kościół odnosił się do tego święta. Gdyż był to mały sabat, na którym zbierały się czarownice i demony...Choć bardziej prawdopodobne wydaje się, pochodzenie tej nazwy od Ślęzy, gdzie znajdowała się świątynia Kupały, a góra była nazywana Sobótką. Ale nigdy nic nie wiadomo, bo góra mogła przejąć nazwę, prócz tego, że się świetnie bawili. Czego efektem jest przesąd, że bociany dzieci przynoszą. Taki efekt kupalnocki. Bo po dziewięciu miesiącach, od nocnych manewrów, w marcu bociany już zaczynają wracać do dom...;) W tym samym czasie następował nadmierny wysyp populacji. W Wielkopolsce panowało przekonanie, że bocian z jakiegoś tajemniczego stawu przynosi noworodka. Staw, podmokłe tereny, kwiat paproci.

Koło stawu (?)

Płeć też jest zagadkowa. Kupała może być trzecim synem Swaroga, lub przyjmując trójpostaciowość boga, samym Swarogiem, albo boginią miłości, urodzaju i płodności oraz patronką "mądrych niewiast", utożsamianą z Ładą, zachodniosłowiańską boginią płodności i wegetacji. Jak kto woli. 



Teraz w duchu pogańsko-chrześcijańskim, możemy barłożyć się w najlepsze od 21 do 24, będąc bardzo świętojebliwymi...




Alibabki, Kwiat jednej nocy, 1969
.

Zakwita raz, tylko raz, biały kwiat.
Przez jedną noc pachnie tak, ach!
Przez taką noc Królowa Jednej Nocy ogląda świat.
A swiatło dnia zdmuchuje kwiatu płomień na wiele lat.

Zapala się tylko na pare chwil,
Gdy cały świat wokół śpi, ach!
A pachnie tak jak piołun i wanilia - kwiat, biały kwiat.
Przez taka noc Królowa Jednej Nocy ogląda świat.

Przez taka noc Królowa Jednej Nocy ogląda świat
Ten dziwny kwiat sekret mój dobrze zna:
Raz kocham na wiele lat, ach!
Oczami snu spojrzymy zakochani na cały świat.
I nie wie nikt dla kogo zakwitniemy, ja i ten kwiat.
Mój sekret zna biały kwiat,
Mój sekret zna biały kwiat
Mój sekret zna biały kwiat

Jonasz Kofta.










czwartek, 7 maja 2015

I wódź nas na pokuszenie...

Bogini Bastet.

(?)

Bogini miłości, tańca, płodności, nieskrępowanego erotyzmu. Czego chcieć więcej? A tu jeszcze mamy: opiekunka ogniska domowego, macierzyństwa i kobiet ciężarnych, chroniąca mężczyzn przed chorobami i demonami. W Tekstach Piramid nadano jej miano niańki i matki faraonów. Bogini o ciele kobiety i głowie kota, albo ponętna kobieta w otoczeniu kotów, czasem tylko kotka...

Figurka Bastet za €52,76.

Egipt. Mumie, szczury i pająki, faraoni i piramidy, żaby też. Badziew. A...I krokodyle, też badziew. Ale to było, nie wiem jak obecnie, najbardziej przyjazne państwo dla kotów. Koty były święte. Jakby nie patrzeć, sama bogini Bastet. W sumie to cały panteon mieli zezwierzęcony...

Figurka brązowa Bastet, tzw Gayer-Anderson cat, 600 p.n.e.
(British Museum by Rama).

Ale koty to kochali. Jak taki kot się wykręcił, to na znak żałoby właściciel golił brwi. Natomiast, po psie, golił głowę, ciekawe co, albo kogo golił po śmierci dziecka...? Kota następnie balsamował i do kociej nekropoli go. Za przypadkowe zabicie kota, tłum linczował. Głównie cierpieli na to nieuważni rzymianie. A w ogóle to koty były strażnikami, nie tylko na myszy, ale i na węże...

A grilla po pracy się miało, na wypasie...

Sarkofag kotki Ta-miu, ulubienicy Totmesa IV (by Madam Rafaèle).


 PS Tak. A co...Jeśli miałbym się modlić, to tylko do niej.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Wychodek Sterquilinusa (Sterquilinus' jakes).


Fot. Brykiet Noga


Widok jest oczywisty. Przed zasiewem orze się, bronuje, nawozi. Sterquilinus to rzymski bóg użyźniania ziemi. Także znany jako Stercutus, a to od łacińskiego stercus, co znaczy "nawóz". Miał nauczać używania obornika, takie starożytne podstawy nawożenia. Jest utożsamiany z Picumnusem, bogiem rolnictwa, płodności i małżeństwa. Mało alegorycznie można stwierdzić, że Rzymianom bóg walił w miskę. Im więcej, tym lepiej.

Beavis bezbłędnie rozpoznał kto zacz, podczas show samochodowego:





 Ale jak się niszczy świątynie boga, to czego można się spodziewać w odpowiedzi?







Beavis and Butt-head, Peace, Love & Understanding.

środa, 24 grudnia 2014

Powikłania Dziadka Mroza.

Dziadek Mróz. Zanim został politycznie poprawnym towarzyszem, był...Właśnie. Tu jest pies zamrożony i kilka wersji historii.

Słowianie nadejście zimy wiązali z Zimowym Spasem. Przypadało to na początek grudnia, kiedy to mrozy tężeją i gęściej popaduje śnieg. Ponoć Spas też dawał prezenty. Jak to ludowe porzekadło mówi: „Poproś Mikołaja, przekaże Spasowi”. Widać cudzoziemiec służył naszemu jakiś czas. A kiedy jest święto Mikołaja, jak nie na początku grudnia. Mikołajki 6 XII. Się wkręcił Mikołaj.

Sam Dziadek Mróz też sięga korzeniami mitologi słowiańskiej, czerpiąc z niej cechy Pochwista (Pogwizda) boga wiatru (wzmianka Maciej Miechowita), Korochuna (Karachuna), boga śmierci i świata podziemnego. Jego święto przypada na 21 XII, najmroźniejszy dzień zimy. Słowianie wierzyli, że przewodzi on zimie i złej pogodzie, oraz skraca dzień. No i Zimnika, boga zimy. Ale ten jest śliski i źródeł mało.
Przy takich atrybutach nie dziwota, że pętał się po świecie w kożuchu, czerwonym lub błękitnym, z kosturem w ręku. Pewnie do macania dziadów i innych potykaczy pod śniegiem. Był krępej, mocnej budowy, nie tłusty. Z długą siwą brodą i takimiż włosami. W sensie siwymi.
Rozrywek miał niewiele. Porywał dzieci i żądał za nie okupu, prezentów ;). W przerwach między porwaniami lubił sobie kogoś dla odmiany zamrozić.
Jego pojawienie się, poza nadejściem mrozów, zwiastowało kłopoty. Dlatego niektórzy, chcąc go przekupić i ochronić swoje dzieci, i siebie samych, zapraszali go na wigilijną kolację. Taraa…! Wolne nakrycie na stole.

 (С.В.Андрианов, 1954)

Podanie ludowe. Bajka o Morozce i dwóch siostrach.
Jak to w bajkach, jedna jest pracowita, dobra i pokorna; córka tatowa. Druga leniwa, zła i krnąbrna; ta od macochy. Taki syndrom Kopciuszka. Macocha dbając o dobrą kondycję finansową rodziny, wysyła zimową porą dobrą córkę do lasu. Ta w lesie spotyka starca, pana mrozu, który przy niej mięknie, daje jej swoje klejnoty i pomaga wrócić do domu. No to macocha posyła do lasu drugą córkę. Też mając na uwadze finanse rodzinne. A tu klops. Morozko bez klejnotów, panna rozwydrzona i jeszcze obraża, z pustymi rękoma puścić nie można, bo reputacja na tym ucierpi…No to ubił, znaczy się zamroził.
Dobro zostało nagrodzone, zło ukarane.
W tej wersji, surowego ale sprawiedliwego starca, Dziadek Mróz przezimował do połowy XIX w. W 1840 roku spod strzech trafia na salony, jako Mróz Iwanowicz, w „Bajkach dziecięcych dziadka Irinieja”, Odojewskiego.
Nie on do dzieci, ale one do niego przychodziły. Prezenty dawał, ale za ciężką pracę. Dbał o ozime, opatulając ją śniegiem, a gospodarzom w okna stukał żeby w piecach nie zapomnieli napalić. Szkoda, że krów nie doił. A…I mieszkał w studni.
Surowy, sprawiedliwy i opiekuńczy. Nie zabija już jak Morozko, tylko soplem karze, nawet nie rózgą.

(Н.Збарская, 1983)

„Mróz Czerwony Nos”, Niekrasowa jest panem śnieżnej krainy i czarodziejem. Personifikuje złe cechy zimy, coś, że zamraża krew w żyłach i mózgi zamienia w lód. W „Wiosennej bajce” ;), Sadownikowa, jest natomiast zagrożeniem dla życia i okrutnikiem. Tylko, że złe się nie przyjęło. I tak otrzymaliśmy postać zreedukowanego dobrotliwego starca, czarodzieja.

Od pana zimowego lasu, do choinki daleko nie jest, i można modę zachodnią przyjąć jako własną. Tu się pojawia wątek holenderski. Jest podejrzenie, że to od Sinterklaasa dostał zielony krzaczek, żeby sobie w domu pohodować. 
Do rewolucji Dziadek Mróz i choinka funkcjonowali całkiem nieźle. Później było gorzej. Burżuazja i religia dostały w głowę. Podobnie Dziadek. W 1928 został ogłoszony „sojusznikiem” duchowieństwa i kułaka. Przywrócony na stanowisko w ’35 jako świeckiego reprezentanta religii narodowej, a w ’37 przydzielono mu agentkę Śnieżynkę. Która już zadbała o to, żeby Dziadek więcej żadnego numeru już nie wykręcił.
I tak z Nowym Roczkiem do dziś tworzą świętą rodzinę.

PS W Rosji, w jego siedzibie w Ustiugu, to go nawet ichniejszy prezydent odwiedza. W Uzbekistanie ma zakaz pokazywania się razem ze Śnieżynką w TV. Choinka też ma ciężko. Może być widoczna, ale tylko w tle i to pomniejszona. W Białowieży zaś klon Dziadka i Śnieżynki siedzi.

PPS Pojawia się też ślad amerykański. W Acron, w Ohaio, archeolodzy ;) znaleźli figurkę przedstawiającą niebieskiego Mikołaja. Datowana jest na ok 1884 rok. Uznany został za najstarszą choinkową masówkę. Emigrant? Czy może śpioch Cara?