Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sylwetka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sylwetka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 lipca 2016

Diamenty nocy.

Na ulicy.

Pokochał Paryż, i kiedy już mógł, wcześniej miał zakaz jako były żołnierz CK, to się przeniósł. Robił różne rzeczy rzeźba, rysunek, malarstwo, w końcu wziął się za fotografię. Przełom lat 20 i 30. Zwykle o zmroku wychodził na łowy, z nieodłącznym aparatem. Włóczył się nocą bulwarami i ciemnymi uliczkami, odwiedzał podejrzane lokale Montmartre'u, Belleville'u, Ménilmontantu. Fotografował. Z humorem i czułością potrafił przedstawić surowe prostytutki, w sensie świeże chyba, prostaków, namiętnie całujących się zakochanych pod latarnią, typków spod ciemnej gwiazdy. Zakradał się za kulisy Folies Bergeres, żeby pokazać nagą prawdę, o ciężkiej pracy zatrudnionych tam dziewcząt. Odwiedzał spelunki i kafejki, gdzie przy dźwiękach bal-musette, wygrywanych na akordeonie, bawiło się pospólstwo i półświatek, a młode dziewczyny śniły o sławie, kończąc na ulicy.

Kobieta z kotem, w palarni opium, Paris, 1931.

W swoich wędrówkach nie gardził towarzystwem kloszarda, pana nadsekwańskich bulwarów, czyścicieli wybierających szamba, drażniących śpiących paryżan odgłosami pracy, czy towarzystwem nieznanej osoby, przy stoliku, w knajpce. Fotografował ludzi w ich naturalnym otoczeniu, w kawiarni, ciemnym zaułku albo w parku czy na ulicy, skąpanych w świetle latarni, zatopionych w deszczu, albo okrytych mgłą. Koty są częścią tego przedstawia, ukazane jako tajemnicze zwierzęta nocne symbolizujące, kobiecość, pożądanie, macierzyństwo. Zaprzyjaźnił się z innymi nocnymi markami jak Pablo Picasso, Henry Miller, André Breton i Salvador Dali,  Henri Matisse czy Alberto Giacometti. Surrealistyczne echa tych znajomości są widoczne, w serii zdjęć prymitywnego i tajemniczego paryskiego graffiti, wydrapywanego na murach kamienic, jak i w innych późniejszych jego pracach. Utrwalał nocne życie na gorąco. Świat skazany na zagładę. Odchodzącą powoli belle epoque, luksusowych maisons d'illusion, kabaretów, małych spelunek, jarmarków, i innych kulturalnych występków.

Ach...!
Le chat, Paris de Jour, 1945.

Był fotografem "dreptaczem", pejzażystą miejskim, ale popełniał też poetyckie portrety swojej artystycznej świty. Jego zdjęcia są enigmatyczne, pełne surrealistycznej zadumy, posiadające coś z nocnej atmosfery. W czasie jednej z takich wędrówek, spotkał najsławniejszą damę do towarzystwa, Môme Bijoux. Brassaï był tak zafascynowany Diamentową Damą, Dama z klejnotami mi nie pasuje, choć zapewne jest poprawniejsza politycznie, że zapytał się, czy może zrobić jej zdjęcie, i poprosił, by wydobyła z siebie cały swój blask, i całą swoją biżuterię. Jak widać udało mu się, a biżuterii było niemało. Była dobrze znana barmanowi i stałym bywalcom, którzy już nie zwracali na nią uwagi, a chętni do wysłuchania jej opowieści, musieli zaoferować szamkę i kielicha. A miała wiele do opowiedzenia. Z tych opowieści ciężko było wywnioskować, co właściwie robiła w sowim życiu.  Mogła być prostytutką, albo wielką damą. Nie dowiedział się tego. Naiwnym mogła coś wyczytać z dłoni, też za fanty lub parę drobnych.

Skarbeńku...
Le Môme Bijoux, w kabarecie na Montmartre, 
"Bar de la lune", znany również jako "Leahanne", 1932.


Madame Bijou.

Siedzę w pustym barze na rogu mej ulicy,
W pół drogi między jawą i snem,
Ten barman do mej szklanki leje złotą whisky,
Ciepło tak uśmiecha się.
Bezpiecznie otulona dymem z papierosa
Z kolejnym się rozstaje dniem.
Przede mną znów noc tak długa i samotna,
Usłana gdzieś na szklanki dnie.

Lecz jest jeszcze coś, co się we mnie tli,
Co sprawia, że wciąż tę wiarę mam,
Że w czyichś ramionach znów rozpalę swoje dni,
Gdy nadejdzie czas...

Z wolna się zapełnia bar, zegar bije północ,
A ja coraz głębiej zatopiona w swoich myślach tkwię,
O ludziach, których znałam i których kiedyś spotkam
W pół drogi między jawą i snem.
[...]
E. Bartosiewicz, 2013.
Wykonanie kiepskie, to nie daję.

Za to ona się dowiedziała, że umieścił jej zdjęcie, w swojej książce, i napisał o niej. Bo on też dużo pisał, głównie o paryskiej bohemie, a książi opatrywał własnymi zdjęciami. Czuła się upokorzona i była obrażona. Kilkadziesiąt lat później, podczas wystawy swoich zdjęć, w 1963 roku, do zdjęcia Môme Bijoux podszedł starszy pan, przedstawił się jako Monsier Dumont-Charteret, i powiedział, że był kochankiem damy ze zdjęcia. Brassaï chciał się wszystkiego dowiedzieć, o Diamentowej Damie, ale na spokojnie, nie na wystawie. Umówili się na spotkanie. Kiedy przybył do willi Dumonta, okazało się, że jest za późno. Monsier Dumont-Charteret umarł tego samego ranka.

Może głowa rozboleć.
1938.


Brassaï, właściwie Gyula Halász (1899-1984), urodzony w Brasso, Transylwania.

Brassaï, 1973, Ansel Adams.




Paris, 1932.

L'Arc-en-Ciel, Folies-Bergères, Paris, 1932.

 La prostituée, rue de Lappe, Paris, 1932

La bande du Grand Albert, Paris, 1931-1932.

 Like a snake, Paris, 1932-1933. 



Graffiti.






Fragment serii Transmutations, 1934-35 wykonanie, publikacja 1967.

Transmutations. I: femme-fruit (Transmutations. I: Woman-Fruit).

Transmutations. III: odalisque (Transmutations. III: Odalisque).

Transmutations. X: offrande (Transmutations. X: Offering).



Babeczki ;)

Nude, 1920.

Nude, 1934.

Nude, 1948.

Nude, 1949.


To tylko ułamek jego działalności. Więcej trzeba sobie samemu zorganizować. A warto.



PS  Historia Mome Bijoux i zdjęcia Brassaïa, ma też swój epizod w "Titanicu", gdy Jack Dawson pokazuje Rose, szkic pewnej damy, i mówi, że spotkał ją w Paryżu, w knajpce do której przychodziła codziennie, przyozdobiona wszystkimi swoimi klejnotami, i czekała, na dawno utraconą miłość. Nazywali ją Madame Biju. A później dodał, że mole zeżarły jej ciuchy, czy soś w tym stylu.


poniedziałek, 11 lipca 2016

Śmierć "degenerata".

Franz Marc, 1880-1916.

2 marca 1916 rok. Franz Marc, kawalerzysta, tak pisze w liście do swojej żony Marii:

Od bardzo dawna nic nie widziałem, oprócz tak okropnych scen, że umysł ludzki nie potrafi ich sobie wyobrazić. Bądź spokojna i nie martw się. Wrócę do ciebie, wojna skończy się w ym roku. Muszę kończyć, transport z rannymi, którym zabierze się list, właśnie odchodzi.

Dwa dni później napisał:


Nie martw się, wyjdę z tego cało. Mam się świetnie, na ile pozwala mi zdrowie. Czuję się dobrze i uważam na siebie.

Tego samego dnia, po południu, około godziny 16, już nie żył. Dostał szrapnelem w głowę. To był też ostatni dzień pierwszej fazy w bitwie pod Verdun, za dwa dni inni mieli się męczyć znowu. A przecież władze po ogłoszeniu mobilizacji kazały zidentyfikować, co znaczniejszych artystów, żeby ich wycofać z linii, dla ich bezpieczeństwa. Franz był na liście. Nie dość, że ważniak, to opracował jeszcze, w lutym 1916, wzór kamuflażu przeciwlotniczego dla artylerii, były to plandeki malowane w szerokie plamy, coś w stylu pointillism. Stworzył serię dziewięciu takich plandek "od Maneta do Kandinskyego", twierdząc przy tym, że ten ostatni będzie najskuteczniejszy przeciw samolotom latającym na wysokości 2000 metrów. Naziści też nie byli dla niego łaskawi, nazywając jego sztukę "zdegenerowaną", a jego samego degeneratem.

"Groszek" (Erbsenmuster), Waffen-SS, 1944.
Mogło to być podobne, uwzględniając skalę dla samolotów.

Franz Marc zanim umarł, oczywiście się urodził, był uważany za największego miłośnika niemieckiego ekspresjonizmu, i jednego z prekursorów. Prawdopodobnie pod wpływem ojca-malarza podjął studia na Akademii Sztuk Pięknych, w Monachium. W 1911 roku Marc założył czasopismo Der Blaue Rieter wraz, z Macke i Kandinskym. Zasadniczo ekspresjonizm jest kanciasty i dość niepokojący w odbiorze, szczególnie gdy chodzi o niemiecki. Franz był typowo ;) odmiennym jego przedstawicielem. Jego prace tchnęły spokojem, radością, sielankowością, zmysłowością. Wyróżniały się użyciem śmiałych kolorów, bogatej ekspresyjnej czerwieni, błękitu, żółci czy fioletu, umiejscowieniem tematu w płynnym i abstrakcyjnym pejzażu.  Od samego początku był animalistą, jego ojciec byz pejzażystą. Mimo, że był naturalistą w formie, to kolorystyka jego prac raczej się realizmu nie trzymała, było jej bliżej do impresjonistów. Później to już wariacje i abstrakcja. 

Zwei Katzen, blau und gelb, Two Cats, Blue and Yellow, 1912.
Dobra, dwa koty, ale czyja to "buba",
w prawym dolnym rogu jest?

Tematy, to głównie zwierzęta; koty, konie i psy, jak też lisy, krowy, dziki, małpy, jelenie, ludzie, babeczki też, i inne, w naturalnym otoczeniu. Koty ukzuje w ich ulubionym, naturalnym stanie, czyli śnie, i podczas pielęgnacji. Stosując prostotę przedstawienia i wykorzystanie podstawowych barw, wywołuje mocniejsze emocje. Koty czy inne zwierzaki, w takich barwach mają głębsze znaczenie, gdzie niebieski oznacza męskość i duchowość, żółty reprezentuje kobiece szczęście, a czerwony symbolizuje przemoc. I jeszcze jakieś pejzaże do tego, trochę nagości i kształty. Malował całą tę menażerię, razem lub pojedynczo, abstrakcyjnie. Dużo zawdzięczał dobrej znajomości sztuki europejskiej, między innymi prac van Gogha, czy znajomości dość młodego kierunku w sztukach, znanego jako kubizm. Na kierunek rozwoju wpłynęła także jego znajomość, z awangardowymi malarzami takimi jak Wassily Kandinsky czy August Macke. To wszystko sprawiło, że dość szybko osiągnął swój "dojrzały styl".

Liegendes Kätzchen, Lying Kitten.

Prace przez odpowiednie ustawienie zwierząt są dynamiczne, mimo ich centralnego umiejscowienia, wygięte kanciaste linie są widocznym wpływem kubizmu, odpowiednie wykorzystanie szczegółów, na przykład oczy, nadaje im cech intymnych, reszty dopełniają stylizowane abstrakcyjne elementy i odpowiednia kolorystyka. Poprzez uogólnienie i uproszczenie nasza uwaga zostaje odciągnięta od danej, materialnej rzeczy tego świata. Widzimy obraz bardziej uniwersalny, starający się wyrazić istotę rzeczy. Ukazany Kot jest w przyjemnej pozie, kolorach i formie. To taka metafora lepszego, bardziej duchowego zestrojenia się ze światem. Czuć emocjonalny ciężar i niewinność, co daje nam poczucie zadowolenia i relaksu. Jak to przy kotce...

Zwei Kataen, Two Cats, 8 November 1913.
Do swoich przyjaciół malował sobie pocztówki.
Franz Marc z Sinseldorf do Lily Klee w Monachium.

Przez wyobrażenia zwierząt, Marc starał się wyobrazić sferę duchową, której poszukiwał. Nie mógł wykorzystać człowieka, bo ten dla niego był "brzydki", zwierzęta jak mówił były "piękniejsze i niewinne". Powiązał zwierzęta z duchowym i rzeczywistym przemijaniem. Były dla niego nie skażone codziennymi troskami i zawiłościami ludzkiego życia.

Two Wild Cats.

W ostatnich latach poprzedzających wybuch I Wojny Światowej, w jego stylu zaszła zmiana. Motyw zwierzęcy malał, coraz bardziej ulegał załamaniom, stawał się skłębiony, i coraz bardziej oderwany. Elementy abstrakcyjne zostały zastąpione pełną formą abstrakcji, w jeszcze odważniejszej kolorystyce i kształcie. Zwierzęta nie są już "większością" obrazu, jak wcześniej, są małe, są jego częścią, a nie tematem. Nie przekazują radości i spokoju. W skręconych pozach, są przytłoczone abstrakcyjną kompozycją, eksplodującą ostrymi elementami i przenikliwymi, kontrastowymi barwami, na podobieństwo wybuchu pocisku. Brązowe zabarwienie, uszkodzenie od ognia, może sugerować krew, a patrząc z perspektywy czasu, obraz może być wizją śmierci autora w walce, zaś patrząc na datę prorokowało nadejście kataklizmu wojny.

Tierschicksale, Fate of the Animals, 1913.

Jego przyjaciel, August Macke, też się zaciągnął i zginął w pierwszych dniach wojny, w Szampanii, a przed swoją śmiercią namalował ostatni obraz utrzymany w ponurym nastroju, Pożegnanie. Mieli do tego zdolność. Do wybuchu wojny zwierzęta całkowicie zniknęły z obrazów Marca. Dalszych duchowych poszukiwań dokonywał tylko przy pomocy koloru i formy, oczywiście abstrakcyjnej. W planach na przyszłość miał utrwalenie czystej abstrakcji w swojej sztuce. W jednym z listów do żony,  pisał o poszukiwaniu czystej ekspresji, czy istnieje coś takiego, i czy można to osiągnąć w malarstwie, odpowiadając sobie samemu: "Masz rację. Odnaleziono w muzyce...".

Two Lying Black Cats, c. 1913, Franz Marc do Ericha Heckela.

Zwei Katzen, Two Cats, 1909.


Zwei Katzen, Two Cats, 1912-14.

Zdecydowanie za mało było, jest i będzie, takich "degeneratów". I jeszcze śmierć im. Ech...

Wybór prac bardzo subiektywny. Powyżej jak i poniżej.


Der Turm der blauen Pferde, The Tower of Blue Horses, 1913.

The Tower of Blue Horses, Franz Marc z Berlina do Else Lasker-Schüler w Berlinie,
koniec Grudnia 1912 / początek Stycznia 1913.

Die gelbe Kuh, The Yellow Cow, 1911.

Tirol, 1914.

1914.

Füchse, The Foxes, 1913.

Die Wölfe (Balkankrieg), The Wolves (Balkan War), 1913.


Lying Hyena (Lying Wolf).
Owszem leżąca, ale bardziej ranna.

Two Sheep, 1913, Franz Marc z Sindelsdorf do Kandinskyego w Murnau, 1 May 1913.

Black Cow Behind a Tree, Maria Marc (jego żona) z Sindelsdorf  do Elisabeth Macke (żona Mackego) w Bonn,
21 May 1913.

Two Foxes, Franz Marc do Alberta Blocha w Munich, 4 February 1913.

Four Foxes, Franz Marc z Sindelsdorf  do Kandinskyego w Monachium,
4 February 1913.

Three Horses in Landscape with Houses, Franz Marc z Sinseldorf do Paula Klee w Monachium,
8 November 1913.

Pferd und Haus mit Regenbogen,  Franz. Marc do Paula Klee, 15.10.1913. 






The Complete Works of Franz Marc, vol I-III.


sobota, 20 lutego 2016

Chałat na zimę.

Nie jestem jakimś specjalnym miłośnikiem tej pory roku, zasadniczo lubię każdą. Jestem zwolennikiem pogodowej równowagi, czyli czterech pór i basta. Każda w sobie ma coś specjalnego, coś co sprawia, że wyczekujemy jej z utęsknieniem, nawet jeśli uważamy inaczej. Natura wie lepiej i co roku nam to okazuje. Podobnie jak mistrz Arcimboldo, o którym wspominałem, że jest jednym z moich ulubionych malarzy, a jak nie to trudno, nic tego nie zmieni, uwielbiam jego pory. Kiedy większość roślin spędza ten okres pod postacią bulw, cebul, podziemnych kłączy lub nasion, gdy śnieg pokrywając drzewa, chroni je przed przemarznięciem a wszystkie zmiennocieplne pozostają w ukryciu, wtedy ludzie ubierają choinki...Albo leżą na śniegu przed domem, szukając wejścia, pod pozorem zagubionego klucza. Ale nie tym razem. Męczy mnie jedno, nie mam niestety kogo zapytać, jak to jest z pcią. Bo na obrazie to raczej mężczyzna, no chyba, że to jest przedstawienie kobiety bardzo wiekowej, z piersiami klasy "cytryna". Będzie trzeba to rozwikłać kiedyś. Wracając, mam na uwadze przedstawienie zimy. W zależności od wieku zimę widzimy tak: śnieg, sanki, choinka, Mikołaj; śnieg, sól, blacharka, warsztat; śnieg, lód, szpital, gips. Wszystkie te obrazy są jak najbardziej prawdziwe, może ciut ogólnikowe, ale szczegóły pozostawiam w portfelu, który przypomina półki Społem z czasów kiedy wszędzie było nic. A na ulicach śniegu po pachy...

Giuseppe Arcimboldo, Zima, 1573.

Zima ma jeszcze jedną zaletę, gdy jest mroźno zawsze można coś na siebie jeszcze włożyć. Na ten przykład ja to uwielbiam się ubierać. Zaznaczam z dumą, że nie mam szafy zapełnionej ubraniami. Mam za to sweter co pamięta lata szkoły średniej, a przypomina z grubsza czarny worek pokutny tudzież dość zdezelowany kaftan spokoju. Swetry uwielbiam, w szczególności takie grubasy. Mam ich pięć. Do tego para spranych dzinów; pięć par wypłowiałych bojówek, jedne nosiłem 15 lat, aż trzeba było obciąć i nogawkami łatać resztę, a suwak tak się nadwerężył, że się wyszczerbił i wysypał, jeszcze je mam; pięć par glanów; ok 100 tiszirtów :0, tu mam słabość; trzy czarne skórzane płaszcze, dwa zdjęte z fryca, jeden Bułgar; skóra 3/4 zdjęta z bolszewika; moja prosta, czarna, cafe racer; brązowa kamizelka, skóra, od brytyjskiego skoczka z wojny, dziadzio przywiózł; tatowa czarna marynarka skórzana '70; trzy stare kurtki wojskowe. I jak to nosić w lato? 

Zima, Tolerancja, Nowy Sącz '91.
Dobrze, że Mama nie znała szczegółów, bo że wiedziała...
Mamy zawsze wiedzą ;)

Wiadomo, dla chcącego nic trudnego, ja to potrafię w pełnym opakowaniu i do wyrka wleźć, mając do tego świeżo wypastowane glany...Do rana mam spokój. Wiem co to znaczy obudzić się w zimnym, niedogrzanym pomieszczeniu, będąc przykryty kożuchem i próbując drżącymi rękoma rozniecić ogień w kozie, żeby odmrozić czajniczek i zaparzyć kawę. Wiem jak ciężko jest oderwać język, kiedy przymarznie do klamki. Czasem też tak bywa. Wiem jak to jest obudzić się w lutym, w lesie, w czasach kiedy zima była zimą, a ognisko już zdechło trzymając wewnątrz ciepłe ziemniaki, i zamiast ciepłego napoju, czekała schłodzona gorzałka. Legowisko miałem z gałązek iglaków, ściółki i mchu, żeby jak najmniej od ziemi ciągnęło. W bojówkach dres a przykrywką stara parka. Rano się zdziwiłem, że nikogo nie ma. Cisza wokół i białe wszystko. Dziwny ten szpital. Zrozumiałem dopiero jak się podniosłem i opadła ze mnie gruba warstwa śniegu. To oni, te bałwany obok mnie. Przysypało nas w nocy, tak na 20 cm. Ale się wyspałem wtedy. I śniadanko przepyszne, ciepły ziemniak z wódeczką. Kiełbę zeżarliśmy wcześniej. No bo nie ma przecie ognia bez kiełbachy. Jolka też była i Oczy czarne, i w ogóle darcie mordy ;). Jak już się człowiek wbił do Ikaruska, to nikt się nie spinał, żeby mu ustąpić miejsca. Wracał taki jak dziad leśny, śmierdzący dymem, wymięty, zionący gorzałką, z patykami i igłami wszędzie. Uśmiechnięty ;)

W sklepie szerokim,
którego okiem
nawet sokolim
nie zmierzysz,
wstań, unieś głowę,
popatrz do góry!
Co widzisz?

Pałac Kultury!


Tekst Kabaret OT.TO
Muzyka W. Kilar

Był taki sklep przy Świętokrzyskiej i kiedyś ślepej przy kościele Wszystkich Świętych, na rogu. Z niego było widać Pekin i była tam Żytnia za 50000 złotych. Teraz jest przebita na wylot i się nazywa Wallenberga, może kiedyś też się tak nazywała. Nie wiem. A sztandarowy kawałek? Sokoły? Pieśń o małym? Prawie. Małe pieski dwa, co zawsze chciały ;) Wiedział też Fałat co to chłód, kiedy studiował w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Pewnie nie miał kozy i glanów, ale miał za to zimny pokój i baranicę na rozgrzewkę. Zimne wieczory i poranki musiały wpłynąć na jego wyobraźnię, którą wzmocniły doznania plenerowe. Pewnie dzięki temu, jak i talentowi, który niewątpliwie posiadał, stał się jednym z najlepszych malarzy, który potrafił namalować wspaniałe zimowe pejzaże. I na wykopaliskach dorabiał też, i na kolei. Ja też na kolei dorabiałem, zbierając butelki przy nasypie, żeby raz w tygodniu zjeść na ciepło, omleta sobie zrobić. I był wtedy grudzień. Na wykopkach też dorabiałem.

Gdyby to było zdjęcie, usłyszałby zapewne: "Leci w prawo..."
Julian Fałat, Śnieg, olej na tekturze, 1907.

Śnieg, woda, linia horyzontu, niebo. Co się dziwić, był przecież w Japonii. Biała równina po horyzont, pustka, ostre światło odbijające się od śniegu, ciemne koryto rzeki. Zimno. Droga donikąd...Bardzo często powielał swoje najpopularniejsze prace, albo identyczne, albo nieco zmienione. Powstawały reprodukcje fotograficzne. Motywy scen myśliwskich, czy wijących się potoków w śniegu, w okresie międzywojennym stały się synonimem kiczu. "Śniegi Fałata nie mają dotąd sobie równych w świecie jako brawurowe użycie farb wodnych i jako sugestia nastroju", Lechoń tak go bronił. Z tego wynika, że też lubię kicz. Nie stać go było na olej, to używał głównie akwareli na papierze, co potęgowało efekt kruchości  i przemijania. Nietrwałość jako element piękna. Japończycy też tak uważają. W powielaniu swoich prac, co było wymuszone utrzymaniem rodziny, można by się dopatrywać wypalenia autora. Można też znaleźć analogie do sztuki ukyio-e, gdzie powielano drzeworyty, przez co artysta trafiał do większego grona odbiorców.

Julian Fałat, Potok w śniegu, olej na płótnie, 1907.

Biały, mroźny spokój. Skuta lodem rzeka. Wkoło pustka i przejmująca jak samotność cisza. Uproszczona barwa i rysunek, ekspresja plamy koloru, wykorzystanie bieli papieru. Panoramiczne ujęcie tematu, z charakterystycznym akcentem, przedzielającym obraz na dwie części, linią horyzontu. Na pierwszym planie jest potok lub śnieg, czasami poznaczony śladami zwierząt, albo ożywiony ptactwem. Pomija niepotrzebne szczegóły. Umiejętnie ukazuje zmiany pogody, przez ciężki śnieg podczas odwilży, czy ten puszysty, mroźny. Obrazy nasycone ciszą i spokojem, pozbawione obecności człowieka, ukazują transcendentny wymiar natury. W podobnym, kontemplacyjnym nastroju maluje serię akwarel i obrazów gdzie motywami są ośnieżone drzewa czy leśne krajobrazy. 

Julian Fałat, Śnieg, akwarela na papierze, 1901.

Julian Fałat, Pejzaż zimowy - Osiek, akwarela na papierze, 1908.

Julian Fałat, Pejzaż zimowy z rzeką i ptakiem, olej na płótnie, 1913.

Julian Fałat, Dzikie gęsi, akwarela na papierze, 1908.

Mało zimowo, ale bardzo po Japońsku.
Julian Fałat, Kaczki i trzciny, akwarela na papierze.

Seria Świteź  wraz z polowaniami też miła dla oka, czy inne widoczki, ale nie tym razem.


Pinakoteka: Julian Fałat.



PS Trochę jak kanał Łasica, co to żeśmy byli w styczniu, i ognisko palili z szamką i trunkiem, albo w listopadzie, kojarzyło mi się z jakimś powstaniem. I mało co nie zdechliśmy wracając o suchym pysku. Pułkownik przyświecał coś Nokią 6310, z niebieskim wyświetlaczem. Chyba na aparat świecił ;) Od świtu do zmierzchu w mrozie i śniegu. I ten zarwany most na grobli. Jakbyśmy się nie przebili, to bym nie wrócił.