"I wyszły żaby i pokryły ziemię egipską". Tak też bywa. Tu przyjmiemy założenie, że to było za sprawą Thery (Thiry), która była wybuchła za panowania faraona z XVIII dynastii Ahmose (Ahmosis I / Jahmes), co panował między 1550-1525 p.n.e., lub nieco później, w sensie wybuchła, nie panował. To nieco później jest dość istotne, bo pumeks znaleziono w warstwie stratygraficznej Totmesa III. Później się wyjaśni. Po wyspie zostało 200 metrowe tsunami i chmura pyłów i kamieni kupa. Było to niemałe zajście i w Egipcie odnotowano zabarwienie się wód Nilu na czerwono. Przywiało tam czerwony pył wulkaniczny, który był wyrzucony na wczesnym etapie erupcji wulkanu. Patrząc na skale zjawiska, olbrzymia część kraju odnotowała takie zabarwienia, musiało nieźle zawiać. Faraon nie pękał, "serce jego pozostało uparte", gdyż to samo potrafili uczynić jego czarownicy, czyli zamienić wody Nilu w "krew". Opadający popiół, pumeks i sadza zanieczyszczają wodę. To zmusiło między innymi żaby do opuszczenia swoich domostw i szukania szczęścia gdzie indziej. [...] Nil zaroi się od żab. Wejdą do pałacu twego, do sypialni twojej, do łoża twego, do domów sług twoich i ludu twego, jak również do twoich pieców i do dzież twoich. 29 Żaby wślizną się i do ciebie, i do twego ludu oraz do twoich sług. (Wj 7, 25-29) Przy okazji cały ten syf zmusił ptaki, na przykład ibisy - to takie ichniejsze bociany na żaby, i inne drobne drapieżniki, do przenosin na południe. Żaby uwolnione od swych naturalnych prześladowców z radości rozmnożyły się niemożebnie. "Serce faraona pozostało uparte" bo i tę sztukę posiedli jego czarownicy. I zrobili to samo, powiększając chaos, którego jednak zlikwidować już nie potrafili.
Skoczymy na małe co nie co?
The Plague of Frogs,
Sacra Biblia, nouo et vetere testamento constantia eximiis que sculpturis et imaginibus illustrata,
De Limprimerie de Gerard Jollain, 1670.
Żaby do wody wrócić muszą, a i są inni też mieszkańcy zbiorników wodnych. A tu woda zanieczyszczona, żyć się nie da. Gnijące ciała wodnych mieszkańców stały się wyśmienitą pożywką dla larw moskitów i komarów i nie tylko. A jeśli to było latem, przy leniwie rozlanym Nilu...Tylko pozazdrościć. Tu należy wspomnieć o tym "nieco później". Chodzi o to, że do powyższych zdarzeń, miało dojść za Amenhotepa II, który panował w latach 1425-1397 p.n.e., i był synem Totmesa III, co to panował między 1458-1425 p.n.e. Czyli wszystko rozmija się nieco o 100 lat. Ujdzie. Co prawda metodą C14 umiejscowiono erupcję w latach 1760-1540 p.n.e., z naciskiem na wcześniejszą, a dendro dołożyło od siebie rok 1627 (±1 rok) p.n.e. Ale co tam. Pomimo powyższych wyników egiptolodzy odmawiają dokonania zmian w chronologii starożytnego Egiptu. Dlatego nic nie stoi na przeszkodzie wplątania w tą historię Amenhotepa II. I tak by wychodziło, że Totmes III wygnał Mojżesza z Egiptu, a Amenhotep II miał problem z robactwem i z jakimś dziadostwem skórnym, które mu miał Mojżesz zafundować, jego mumia ma ślady czegoś takiego, a pierworodny zmarł mu na tajemniczą chorobę. I nie mieszajmy do tego Boga i Ramzesa, bo że ;) czasem opadają inne rzeczy na ziemię to wiadomo (tu). Co prawda z tą skórą to tak trochę nietęgo, bo podobne wyrzuty mieli ojciec Amenhotepa II ,Totmes III, jak i jego dziadek Totmes II. Cóż. Pewnie ich stosunki rodzinne rzuciłyby światła na tę sprawę, a tak wiadomo tylko, że ich mumie mają stupy, i nie wiadomo od czego.
O! I jeszcze dwie...
Aaron points his rod at the river and it begins to flow with frogs.
Po tym krótkim wyjaśnieniu, Egipt zaatakowały muchy tse-tse, bo też nie miał ich kto zeżreć. Naturalni wrogowie albo padli, albo czmychnęli. Zanieczyszczona woda popiołami z czasem stała się ciemna, kwaśna i pozbawiona wystarczającej ilości tlenu potrzebnego do życia. Wszystko co w niej żyło, zaczęło umierać i gnić. Kupa owadów i klops gotowy. Kto pił zanieczyszczoną wodę to padł. A najwięcej jej piło bydło. To i najwięcej go padło. Ci co mogli pili wino, i też padli. Przy wielkiej liczbie padliny i wysokiej temperaturze, oraz moskitów i innych padalców, o zarazę łatwo czy jakąś inną ospę albo wrzody, i długo czekać nie trzeba było. 200 kilometrów sześciennych skał latających w powietrzu, nie może przejść bez echa. Lżejsze pyłki zostaną w górnych warstwach zasłaniając słońce i powodując oziębienie. Cięższe polecą sobie hen, tworząc potężny prąd atmosferyczny. I to wszystko jako grzmot i grad może maluczkich w trwogę wprowadzić a nawet ubić. A jak już kłopoty to na całego. Opadające popioły, jak i te które zasłoniły światło mogły spowodować, i spowodowały, wielką migrację szarańczy, która przyleciała i zeżarła doszczętnie resztki ocalałej zieleni, nie oszczędzając klombów. Na domiar złego przez kilka dni się nikt ruszyć nie mógł, bo nic nie było widać, bo jak zagazowało i zapyliło się atmosferę to tak jest. Egipskie ciemności zapadły.
Zielone myszy...? Tato ostrzegał ale przed białymi. Miau...?!
Anonim, 1834.
Podobnie było przy erupcji Krakatau, kiedy słońce dawało nie wiele więcej światła jak księżyc w pełni. A tu pył i kurz. I była to większa skala erupcji. Skisła woda i powietrze, brak jedzenia, zaraza i pryszcze, panoszące się owady i ciemności w których można pomylić lekarstwo z czyś innym...W takich warunkach pierwsi odpadają najsłabsi. Pierworodny syn Amenhotepa II też nie podołał takim warunkom i zszedł. To wiadomo ze "Stelli Snu" Totmesa IV, którą archeolodzy odkryli między łapami Sfinksa. Następca Amenhotepa II nie był jego pierworodnym synem i otrzymał tron dzięki jakiej "nadnaturalnej" pomocy. Inskrypcja na niej wyryta opowiada o tym, jak będąc młodzieńcem książę polował na lwy, w zachodniej pustyni. Podczas postoju na skraju równiny w Gizie, się zdrzemnął i miał sen. Ukazał mu się Re-Harrakte (Sfinks lub Horus) i zaskoczył go proroctwem, że pewnego dnia stanie się królem Egiptu, ale wpierw musi usunąć piach przykrywający łapy Sfinksa. Taki archeolog, trochę. Widać cudy się działy, bo pierworodny wskakuje na tron z automatu, a tu chop i siedzi kuzynek. I pomyśleć tylko, że to wszystko przez żaby. Gdyby nie wylazły z wody...Mojżesza uznano by za niegroźnego głupka. A co z Amenhotepem II, który nigdy nie doznał porażki, nikomu nie uległ, był wzorem dla żołnierzy i ulubieńcem narodu? Silny i zręczny, kultywujący tradycje kulturowe i religijne. A Egipt rozkwitał wtedy. Ciekawe. A tak zginął w wodach Morza Czerwonego, ze złamanym kręgosłupem, mumia nam to mówi, i zaciśniętymi kurczowo dłońmi tak, że nie udało się balsamistom w nie włożyć insygniów władzy, i ze swoją amią. Twardziel do końca.
Ludzie z niższych warstw społecznych w Chinach, kiedyś bez żadnych subtelności i skrupułów wcinali zwierzęta, które padły śmiercią naturalną, przynajmniej chcieli w to wierzyć, jak to kiedyś zauważyli podróżnicy różni, a współcześnie podróżujący pracownicy sanepidu po jadłodajniach. Biedacy zjadali żaby i szczury, suszone ich szynki i łapki do mieszania pachnideł wystawiali na sprzedaż na ulicy,a przeciętny mieszkaniec myślał, że młoda psina nie jest złym żarciem. Ten delikates ma długą historię i to nie tylko tam, bo już Rzymianie, według Pliniusza Starszego, uważali za wyśmienitą potrawę ze szczeniąt. To, żeby nie było chudo, ale poważnie, dodam skromnie, że o tym miał ponoć wspominać jeszcze Athaneus i Galen. Wracając do ilustracji, co to ilustruje, jak w Chinach prowadzają żaby w nocy, do celu smutnego. To przypomina mi metodę mojego starego "na zająca", podczas podróży autem. Kiedy wyskoczy uchaty, należy walić w niego długimi światłami, i gazu. Tylko nie za mocno, bo z grilla nie wylezie i futro się zjara. No i nie walić w jelenia, bo grilla wtedy nie można wyciągnąć z kufra.
[...] przyszła sama do niego – przepłynęła ocean i znalazła go samotnika, na drugiej półkuli, taka kochana, taka droga, taka śliczna! We łkaniu, jakie nim wstrząsało, nie było bólu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna miłość, przy której wszystko jest niczym...[...]
A do tego, żeby poznać różne sposoby leczenia nieinwazyjnego i bez wszechobecnej chemii, to rozdziały XXVIII - XXX, wielkiej Historii naturalnej Pliniusza, warto sobie przyswoić. Resztę też, w inszych celach. A później to już niczego się nie bać. Nie znam całości, kiedyś czytałem, teraz jestem w trakcie studiowania od nova. To co zdążyłem zastosować, skończyło się na wygnaniu mnie z domu, i "żebym kurwa nie wracał". Co prawda, to były średniowieczne specyały, no ale jak mam wytłumaczyć, że zapakowałem robactwo z ogrodu do żarcia...Zresztą, jak zauważyłem, że w sałacie którą podaję, są ślimaki, i jakoś nikt na to nie zwraca uwagi, to pomyślałem sobie, że parę chrząszczy i wielonogiej mortadeli różnicy nie zrobi. Zrobiło. Trudno...Tropiąc Pliniusza dalej, dowiadujemy się, że pewne sprawy załatwiano tabliczkami lub figurkami, które gnieciono i przebijano gwoździem, żeby wzmocnić zaklęcie. Następnie owijano je sznurem, dodawano włosy ofiary, niekiedy zaszywano w brzuchach żab i polewano krwią, po czym wrzucano do studni, zakopywano w ziemi lub wkładano do grobów tragicznie zmarłych.W celu uniknięcia pomyłki na tabliczkach nigdy nie było imienia ojca zaklinanych osób, żeby demon się nie pomyli, tylko matki, że ta jest pewniejsza...A jak się nie miało latarni i nie było głodnym, bo ból zęba dokuczał, należało sobie złapać żabę. Dnia odpowiedniego, godziny właściwej. Otworzyć jej paszczę i napluć do środka, prosząc aby ból zęba zabrała ze sobą. Puścić wolno z bólem.
Łukaszewicz, Józef, K. Pliniusza Starszego Historyi naturalnej ksiąg XXXVII; C. Plinii Secundi Historiae naturalis libri XXXVII, księgi XXVIII-XXXIII.
I siecze deszcz i świszczy wiatr, wyją wilki, ryją dziki...Pada deszcz, świat płacze za zmarłym, wieje silny wiatr, nieboszczyk miał kontakty ze złymi duchami, świeci słońce, zmarły jest szczęśliwy.
Deszcz, Dżdży, Mżawka, Kapuśniaczek (?)
Narrator: Dawno, dawno temu, w Krainie Deszczowców zaginął sławny badacz latający żab – profesor Baltazar Gąbka. Z Krakowa na ratunek wyrusza ekspedycja ratunkowa kierowana przez niemniej słynnego podróżnika – Wawelskiego Smoka… Smok Wawelski ryczy. Narrator: Któremu w niebezpiecznej wyprawie towarzyszy książęcy kucharz… Bartłomiej Bartolini: Bartolini Bartłomiej, herbu Zielona pietruszka. Mamma mia! Do usług. Narrator: Ich śladem podąża tajemniczy Don Pedro… Don Pedro: Karramba! Narrator: Szpieg z Krainy Deszczowców.
Uwaga, Torreador! Mówi X-54! (?)
Wspaniała trylogia i animacja. Historia potyczek ekspedycji wysłanej z monarchii Kraka, z przedstawicielami dwóch totalitarnych systemów, agentami z Krainy Deszczowców, od samego Mżawki i Wielkiego Deszcza (nie wiem jak miał ich szef) jak i sługusami nietolerancyjnego króla Słoneczko XV. To niesłychane! W granicach mego państwa przebywa dwóch nieopalonych osobników! Rozkazuję: schwytać, doprowadzić i opalić! Bez filtra i na rożnie. Byli jeszcze przedstawiciele wolnych zawodów, jak antyzbóje, czy Smok Mlekopij. I była jeszcze akcja z ratowaniem Nasturcji, którą to chciał przy pomocy jakichś drabów były tyran, znowu ciemiężca jakiś, odzyskać. Taki piękny idylliczny kraj. Dla ćpaków, pili coś i było im dobrze. Co ten Pagaczewski nawciskał do tych książek dla dzieci. A i donosiciele z krainy Deszczowców, podlce jedne.
Don Pedro, w krainie króla Słoneczko XV (fot. nikon19).
Tylko, że mimo trzech tomów i spotkania z ufo, nie dowiedziałem się niczego na temat badań, prowadzonych przez profesora Gąbkę, nad latającymi żabami. Co mie tam jakieś mypingi, mało to ich po świecie się pęta? Patrząc na latające myszy w płaszczach przeciwdeszczowych, można stwierdzić, że podobnym zagadnieniem zajmował się Athanasius Kircher (1602-80), XVII wieczny "człowiek renesansu". Medyk, teoretyk muzyki, badacz hieroglifów egipskich, wynalazca, teolog, znawca języków orientalnych, jezuita. Wspomniałem o nim przy kocim pianinie, a tak w ogóle to należy mu się oddzielny wpis. On to w swoich badaniach i podróżach trafił na latającego kota w płaszczu przeciwdeszczowym. I to wcale dobrze rozwiniętego.
Latający kot, Athanasius Kircher, China Monumentis, 1667.
W sumie to im chyba trochę zazdroszczę. To były podróże, kilka miesięcy lub lat. Jedziesz badać coś o czym nie masz pojęcia, a nawet jeśli masz, lub tak ci się zdaje, to nawet jeśli się pomylisz, lub nie znajdziesz tego co chciałeś zbadać, to wymyślisz. I kto ciebie sprawdzi? A nawet gdyby, to można się było wyłgać, że był gdzie indziej, ten drugi albo ty, albo w ogóle o co biega. A teraz to lipa. I co z tego, że na Księżyc latamy...Tak bez peleryny i kiszonej kapusty?
(?)
W Krainie Deszczowców jak nazwa wskazuje, pewnie pada często, albo stale. Na pewno jest Mżawka. Może jest rodzaj opadów o bardzo tajemniczej nazwie, dżdży. Kiedy dżdży to dżdżownice mają święto, i wyłażą na górę. Pewnie jeszcze parę innych rodzajów opadów tam istnieje, których nazwy nie znam. My natomiast, na duży opad lub większy, powiemy leje jak z cebra lub jak co poniektórzy pierze żabami. I wszystko jest zrozumiałe, ceber, żaby, woda, mokro. Leje dzbanem (βρέχει με το κανάτι - vréchei me to kanáti), to z krainy bardziej słonecznej niż deszczowej, zrozumiałe, że dzbanem, bo oni używają więcej dzbanów niż cebrów, gdyż lubią wino. Z tego słonecznego powodu, następne określenie musi dla nich oznaczać kataklizm. No bo kiedy leje nogami krzeseł (βρέχει καρεκλοπόδαρα - vréchei kareklopódara), to co taki biedny Grek ma zrobić...Celofan może nie wystarczyć.
Bardzo estetyczne getry... (?)
Gdzie indziej nie jest lepiej. Na ten przykład wyspiarze, dokładniej Walijczycy, mają ostre opady z elementami grozy. Nie dość, że pada starymi kobietami i patykami, tu pewna kwestia do wyjaśnienia jest, czy te patyki to takie zwykłe, czy może była to część tych starych kobiet, w sensie ich laski, to jeszcze można dostać nożami i widelcami (Mae hi’n bwrw hen wragedd a ffyn / cyllyll a ffyrc). Przy dużej częstotliwości opadów może to być stresujące, choć patrząc na to z drugiej strony, bo te staruszki skądś lecą, jest nadzieja na spadek. Tu jeszcze mogą być widelce lub widły (fork / pitchfork). Podobne zagrożenie istnieje na Słowacji, bo albo ktoś straci ciągnik, albo życie, a może nawet dwa życia, gdy ciągnik spadnie z operatorem...Bo na Słowacji to spadają ciągniki, czy pada deszcz, śnieg, czy padają ciągniki...(Či prší, sneží, padajú traktory...). Co prawda może to być bardziej przewrotne, że śnieg czy deszcz psują się ciągniki, nie tylko od silnych opadów. U sąsiadów za miedzą jest mniej niebezpiecznie, ale wywrotowo. Tu można oberwać taczką(padají trakaře). Pewnie element czeskiego humoru.
Tak ma działać to latanie, słup wodny lub tornado wodne,
Z innych przedmiotów to na Bałkanach pojawiają się siekiery (padaju sekire - Serbia; padaju sjekire - Chorwacja). W Azji popularne są opady knypli, czy jak kto woli drewnianych młotków, do tego w Chinach spadają psie kupy (落狗屎)Z knyplem to też ciekawostka taka, bo w przedwojennej gwarze warszawskiej, w środowisku rzezimieszków, knypel oznaczał nóż, zaskakująca analogia w odniesieniu do latających ostrych przedmiotów. W wielu krajach po prostu leje jak z wiadra. Tak jest między innymi w Rosji, льет как из ведра. To oczywiście mnie nie dziwi, bo u nich to jest tradycja z wiadra. Bo za cara to tak szło...Wiadro to 10 sztofów, sztof to coś ok 1.2 l, to prawie dwie krowy. Dziesięć sztofów to wiadro = 12.3 litry... Kupowałem gorzałkę w Petersburgu, którą mi na liczyli na ułamki wiadra...To były czasy. Można palić z wiadra. Tak, ale to co innego.
Deszcz kotów, psów i widłów ;)
Grawerował George Cruikshank, 1817,
opublikował George Humphrey, 1820.
Francuzi mogą sobie pozbierać za to trochę fantów gdyż może lać halabardami, gwoździami i linami, lub nic nie zbiorą bo poleje jak szczająca krowa (il pleut des hallebardes, clous, cordes / il pleut comme vache qui pisse). Portugalczycy będą się kryć przed scyzorykami (a chover canivetes). Po hiszpańsku opadają panowie, ale to w Kolumbii, pada deszcz mężów (están lloviendo hasta maridos). I tu określa to rzęsiste opady. W innych krajach hiszpańskojęzycznych, zwrot ten oznacza także pogodę dla dziewczyny lub kobiety, że przyciąga mnóstwo potencjalnych mężów. Wracając do deszczu, to w Argentynie można krowim plackiem dostać (caen soretes de punta). W ojczyźnie konkwistadorów, jak przystało na kolebkę nieposkromionych zdobywców trochę straszniej, bo pada ropuchami i wężami (llueven sapos y culebras) i bardziej podróżniczo u Katalończyków łodziami i beczkami (ploure a bots i barrals). Jakby nie patrzeć, ciężkie czasy.Podobnie w Portugalii będą uciekać przed padającymi wężami i jaszczurkami (chovem cobras e lagartos).
Deszcz żab odnotowany w roku 1355 w Skandynavii,
drzeworyt Conrad Lycosthenes,
"Prodigiorum ac ostentorum chronicon", Basel, 1557.
W Rumunii leje żabami (plouă cu broaşte), a w Holandii starymi kobietami i kociętami (het regent oude wijven / kattenjongen). Te kociaki to dla kontrastu pewnie. Tak cichaczem od latających sprzętów przeszedłem do latających nielotów. Tu na pierwszy plan wysuwają się koty i psy. Pewnie dlatego, że to z Imperium. Znów trzeba wrócić na wyspy, dokładnie do Anglii, gdzie leje kotami i psami (raining cats and dogs). Na papierze tego zwrotu użył po raz pierwszy w 1651 roku, poeta Henry Voughan. Podług legendy mogło odbywać się to tak:
I'll describe their houses a little. You've heard of thatch roofs, well that's all they were. Thick straw, piled high, with no wood underneath. They were the only place for the little animals to get warm. So all the pets; dogs, cats and other small animals, mice, rats, bugs, all lived in the roof. When it rained it became slippery so sometimes the animals would slip and fall off the roof. Thus the saying, "it's raining cats and dogs.
Popularny stał się pewnie dzięki Jonathanowi Swiftowi, który użył go w zbiorze satyrycznych i ironicznych komentarzy na banalność rozmów prowadzonych przez klasy wyższe w XVIII wieku, ujętych w formę poradnika. A może przez wiersz "City Shower", z 1710, w którym opisywał krajobraz po powodzi, pełen trupów zwierzęcych, co mogło skłonić ludzi do użycia zwrotu, że leje kotami i psami. Można się tu dopatrzyć wątku mitologicznego. Gdzie Odyn, którego atrybutem jest wilk, a to prawie pies, był też bogiem wiatru, przewodnikiem dusz pędzących w powietrzu, do czego nawiązuje podanie o Dzikim Gonie (Old English Chronicle, 1127), gdzie szaleją po niebie myśliwi z ogromnymi psami:
Psów nie widać, ale i tak mi się podoba ;)
Åsgårdsreien, Peter Nicolai Arbo, 1872.
Byli oni czarni, ogromni i ohydni, jechali na czarnych koniach i na czarnych kozłach, a ich psy myśliwskie, czarne jak węgiel, miały straszne ślepia, wielkie jak spodki. Można to było widzieć w parku miasta Peterborough i we wszystkich lasach jakie rozciągają się od tego miasta do Stamford. Przez całą tę noc mnisi słyszeli ich odgłosy i grę na rogach.
A koty, bo podczas burzy wiedźmy śmigają na miotłach, a te znowu mają za towarzystwo koty. A może tylko dlatego, że łącząc dwa antagonizmy jak kot i pies dostaniemy niezły młyn.
Węże do kompletu, żaby też były alb bardzo niewyraźne.
Tak trochę dla rozjaśnienia tego deszczu dodam, też mamy własne nawiązanie do Dzikiego Gonu, i też może u nas lać kotami i psami. Wiedźmy mamy. A, że tak ganiają u nas po niebie ci wilcy i psy, na strasznym polowaniu, to Sienkiewicz już pisał w Potopie. Tak latali po lasach i polach jak piekielny orszak krzyżackich rycerzy, co to o nich lud na Żmudzi rozprawia, w noc jasną miesięczną się zjawiają i pędzą przez powietrze zwiastując klęski i wojnę. O. Psów nie musieli mieć, bo za takimi to zawsze stado leci po ochłapy. Się zgadza.
Najciężej przyroda chyba jednak doświadczyła mieszkańców niedużej wyspy. Około 104 tys. km², a mają pięć czynnych wulkanów, i to niemałych, sporo gejzerów i ciepłych źródeł. Całkiem zrozumiały jest w takim przypadku zwrot na ekstremalne opady w stylu: pada deszcz ognia i siarki (Það rignir eld og brennustein). Trąci Tolkienem, w sumie to są z tej samej bajki. Tak to na Islandii bywa. W podobnym klimacie bajkowym popaduje w Norwegii, tu pada trolicami lub wiedźmami (det regner trollkjerringer; trollkjerringer można tłumaczyć jak hekser) i w Szwecji, gdzie do spółki z małymi diabłami lecą małe gwoździe, albo zamiennie (det regnar smådjävlar / småspik). Gök delindi, niebo stojące, to mi pasuje, choć mało oryginalne były Turki w nazewnictwie. Znalazłem powiązanie tego określenia z sky burst, ale pasuje mi tylko w kontekście tego zdjęcia, przypomina nuklearnego grzyba.
W praktyce to już Pliniusz Starszy, w Historii Naturalnej, opisał sztorm żab i ryb. Pierwsza odnotowana wzmianka. Atenajos, grecki retoryk i gramatyk, żyjący na przełomie II/III wieku n.e., opisał można powiedzieć dość dramatyczne wydarzenia w Uczcie mędrców (Deipnosophistae). Było to w Peoni i Dardanii. Spadł deszcz żab. A było ich tyle, że wszędzie, na drogach i dachach domów zalegały. Przez pierwsze dni mieszkańcy próbowali je zabijać, domy zamykali, i starali się jakoś przepękać. Ale to nie pomagało. Były nawet w naczyniach. Postanowiono zjeść natręta. Gotowano i pieczono je. Mimo wysiłków nie dawało się skorzystać choćby z wody, postawić nogi, żeby nie nadepnąć na żabę, w dodatku zaczął przeszkadzać smród już zabitych. Trzeba było opuścić kraj. Takie buty.
I jeszcze ryby. Olaus Magnus, 1555.
Tak w ogóle, to lubią opadać różne rzeczy. Dla przykładu od połowy do końca XIX wieku, kilka opadów. We Włoszech, odnotowano burzę z kiełkujących nasion judaszowca, który występuje naturalnie w Centralnej Afryce. Kalifornię nawiedziła kurzawa, z kryształków cukru, w Lake County. Nad Dublinem przeszła burza orzechów włoskich w 1867. Do Paderborn, w Niemczech, przyleciały żywe małże. W Anglii, pojawiły się meduzy z nieba. Ryb opadało jeszcze sporo, to nie wspominam. Pająki natomiast tylko raz, w Santo Antônio da Platina, Brazylia, 2013. Ale u nich tyle jest tego, że to byłoby dziwne, gdyby choć raz nie spadło. Żaby i ropuchy za to odwiedziły Kraj Kwitnącej Wiśni, prefekturę Ishikawa w 2009, i Węgry, w Rákóczifalva, nawet dwukrotnie w 2010.
Czarnoksiężnik z krainy Oz (The Wizard of Oz), Victor Fleming, 1939.
Ależ pruje to tornado...I wszystko jasne.
Obwód niżnonowogrodzki, koło wsi Meshchera (Мещера), 16 czerwca 1940 roku, też posypało. Tu chyba najlepiej. I to za władzy Sowieckiej. Na ziemię z nieba spadło około 1000, XVI i XVII wiecznych monet, złotych i srebrnych. Deszcz miał wypłukać skarb monet, wiatr zabrać do nieba, a tam nie chciano pinców i rzucono je na ziemię, ku zdziwieniu i uciesze mieszkańców. Deszcz kamieni mnie nie interesuje, bo to ani żaba, ani kot, a do tego Kain zabił Abla kamieniem a Sefora obcięła kamieniem synowi kawałek penisa. I jeszcze jak Jozue ścigał pobitego pod Gibeonem, Adonisedeka, w stronę wzgórz Bet-Choron aż do Azeki i Makkedy, gdy uciekinierzy byli na zboczu Bet-Choron, Pan pocisnął na nich z nieba ogromne kamienie, tak że wyginęli wszyscy. I więcej ich zmarło od kamienia, niż od mieczy Izraelitów.
Deszczowa piosenka (Singin' in the Rain), Stanley Donen, Gene Kelly, 1952.
Jak pięknie, ludzi nie ma na ulicy.
A co jak pada, a nie wieje i coś przylatuje? Tak też się ponoć zdarzało.
Do tych wszystkich pięknych frazeologizmów, mających oddać całą, nieposkromioną i dziką siłę natury, przejawiającą się w potężnych opadach deszczu z niespodzianką, należy dodać jeszcze jeden. Szczerze powiem, że tu bardzo jestem zainteresowany etymologią i czasem powstania tego zwrotu. Fińczyki to mają fantazję, wpaść na coś takiego, że leje jak z dupy Estery (sataa kuin Esterin perseestä). Estera jest starotestamentowa, brak analogi do jakiejkolwiek bogini deszczu lub innych wilgoci. Miałem kiedyś okazję pracować z dwiema Finkami, może by coś rozjaśniły w temacie, ale po pierwsze primo, nie wiedziałem o takiej działalności Esterin. Po drugie primo, one były raczej zainteresowane sobą i gorzałką, dużą ilością gorzałki, a nie jakimiś opadami z perseestä, przynajmniej oficjalnie. A może to właśnie z powodu mieszkania w kraju, gdzie zachodzą takie zjawiska...?
Wszystko to za sprawą tornad, tajfunów, cyklonów, słupów wodnych i tym podobnych. Zwraca uwagę występowanie tych zjawisk parami. I tak na półkuli północnej mamy huragany lewoskrętne, a w tym samym czasie na południowej, prawoskrętne. Wynika to stąd, ze to jest niżowy wir, ściśniętej przeciw-materii przechodzący przez ziemię na wylot. Z jednej strony kręci się w lewo, z drugiej w prawo. Logiczne. Przenika on w miejscach łatwo dostępnych, o mniejszej gęstości np jądro Ziemi, wykorzystując pęknięcia w skorupie. Stąd miejsca częstych ich występowań, tak zwane, aleje tornad. Taki niżowy wir przeciw-materii powstać może przy użyciu silnego pola magnetycznego. Na przykład UFO. Nie dość, że nas przekręcają jak zegarek, to jeszcze w nas rzucają rybami...Wells się w grobie pewnie przewraca na taką inwazję.
Chok, Z Krainy deszczowców.
Wprost z "Krainy Deszczowców" wysyłam trochę słońca Zaczynam nowy rozdział, a już szedłem w stronę końca Biorę haust powietrza - patrząc w niebo Oddycham pełną piersią i odsuwam tamtą niemoc Dziś bez skrupułów, jednym ruchem ręki Zanim się obejrzysz, na tą czerń wrzucę błękit Trzymam w dłoniach pierwsze demo i wiem, że To jest jak pierwsza miłość, nie jak pierwsze lepsze Liczyłem, że te zwrotki trafią w sedno Ale, trafiły we mnie a was jakoś średnio Patrze trzeźwo, choć też się potykam Często, lecz nie zobaczysz u mnie łez na polikach I chociaż wciąż, Jesień mam na własność Głęboko gdzieś na dnie w szafie chowam parasol Zaciskam pięści i wciąż mam marzenie Nie poddam się choćbym miał grać sam dla siebie
Wypruwam z siebie flaki kładąc zwrotki na bit A ponoć - w każdej z nich brakuje kropki nad i Znam te bloki jak nikt - bo jestem stąd I gdzie bym nie był wiem, że mam tylko jeden dom Nie chcę czuć chłodu ciemnych chmur Z każdym dniem wiem, ze znowu chce iść w przód Dziś - mam energię by grać w to z sercem Bo stać mnie na to żeby z siebie dać coś więcej Znam, kilka osób które wciąż stoją za mną Choć stojąc pod sceną czuję się poziom nad nią Bo, moją szansą jest pewność siebie Co rozrywa mnie tak, jakby mi miało pęknąć serce Dziś - zostawiam w tyle "Krainę Deszczowców" Spójrz - nawet ona choć na chwilę jest w słońcu Znów, mam siłę żeby dotknąć gwiazd I nie zmieniłbym nic, gdybym mógł cofnąć czas