Henry Behrens, najmniejszy człowiek świata, w swoich czasach, był zarazem posiadaczem największego kota na świecie. Gdyby to był Maine Coon, to by pewnie na nim galopował. Jak ma się 76.2 cm wzrostu to można tańczyć ze swoim ulubieńcem, jak to zaprezentował Henry, 26 października 1956 roku, przed swoim mieszkaniem, w Worthing, jakieś południowe wybrzeże Anglii. Kot prezentuje się wspaniale, w swoim grubym i lśniącym futrze. Wygląda na bardzo przywiązanego i ostrożnego, przypominając wyglądem melanistycznego lamparta, co lubi przekąski. Henry nie zapominał o tym kim jest i jak wygląda, ale było to dla niego pancerzem.
Nierozumiem. Czemu ludzie chcą mieć większe kuchnie...
(Fot. Harry Kerr)
Nie unikał ludzi i był przyzwyczajony do tego, że patrząc w dół zastanawiali się, co też tam widać. Pracował w szoł biznesie, sporo podróżował z trupą cyrkową Burton Lester’s Midget Troupe, pewne zdolności i wesoły charakter tylko mu ułatwiały bycie klownem. Jak na powojenną Anglię, to całkiem niezła kuchnia, sprawia wrażenie dużej. I te trzy krany! Pewnie miał ciepłą wodę, zimną i letnią.. Czego chcieć więcej. Pani małżonka, choć z pewnej wyższości, była mu wsparciem, mimo że mniej była kontaktowa z guliwerami i kot też wygląda raczej na zadowolonego, z warunków w jakich przyszło mu żyć, i miejsca może nie na zapiecku, ale zawsze eksponowanego. Nie rozmiar, a ciepło rodzinne się liczy.
Olbrzymia pusta przestrzeń, po której hulają mgły i wiatr świszcze potępieńczo. Hieronim widzi siebie ubranego w tradycyjny strój szlachecki a la Pan Wołodyjowski, z karabelą u boku, stojącego pośród tej pustki w gęstej mgle. Rozgląda się na wszystkie strony i jest zdenerwowany. Dla dodania sobie otuchy ściska drżącą dłonią swą wierną, dyndającą u boku, karabelę. Stopniowo mgła rozwiewa się i jego oczom ukazuje się mrożący krew w żyłach widok. Otóż widzi przed sobą nieprzebrane zastępy jazdy japońskiej.
W oddaleniu nieprzebrana tłuszcza żołnierska, coś jak z "Krzyżaków" i "Faraona". Bliżej wojownicy w tradycyjnych strojach samurajskich.
Hieronimowi zgroza maluje się na twarzy, ale stara się być dzielny i widać, że toczy walkę wewnętrzną ze swoim strachem, gdyż chce wykazać odwagę przodków spod Kircholmu i innych historycznych miejsc.
W tym momencie jazda japońska rusza na Hieronima. Hieronim jest przerażony, lecz oto oczom jego ukazuje się koń biały, polski. Koń wydobył się z mgły jak Wenus z piany morskiej a teraz stoi, kopytem przebiera i skubie trawę. Tradycyjny widoczek Malczewskiego. Seria uczuć patriotycznych przecinająca oblicze Hieronima.
Hieronim niewiele myśląc dosiada konia. Żegna się w imię ojca i syna, z atencją i namaszczeniem dobywa wiernej karabeli i całuje ją czule w połyskujący metal.
Tymczasem jazda japońska w pełnym galopie kieruje się na pozycje Hieronima. Hieronim, widząc zbliżające się oddziały, również spina konia ostrogami. Koń jest jednak jakiś niemrawy. Wcale nie chce ruszyć. Hieronim walczy z koniem, starając się nakłonić bydlę do startu.
Wtedy z boku, gdzieś z mgły, wyłania się klasyczna wycieczka Japończyków. Są obwieszeni aparatami fotograficznymi, uśmiechają się i z wielkim zaangażowaniem robią zdjęcia sobie i oraz wszystkiemu dookoła. Na końcu wycieczki pojawia się Chochoł z Wesela, również obwieszony aparatami. Wycieczkę prowadzi japońska przewodniczka, która w charakterystyczny sposób trzyma nad swoją głową chorągiewkę rozpoznawczą, pokazuje palcem dookoła w różne miejsca i coś fachowo oraz energicznie opowiada. Klasyczna scena ze zwiedzania Luwru: Japończycy pokazują sobie palcami Hieronima, japońską jazdę i są coraz bliżej. Hieronim jest zdezorientowany, bo jazda japońska galopuje co prawda na całego, natomiast wcale się do niego nie zbliża. Przybliża się natomiast wycieczka Japończyków.
Błyskają flesze. Chochoł też robi zdjęcia. Hieronim ogania się od tych błysków, jak od natrętnych much, ale bezskutecznie.
W pewnej chwili jedna z serii błysków oślepia go i Hieronim z okrzykiem: "Matko Boska Częstochowska!" wali się z konia na mokrą ziemię ojczystą, porośniętą trawą.
Powrót do realności. Hieronim leży krzyżem przed ołtarzem kościoła, a okrzyk "Matko Boska Częstochowska!" niesie się echem po świętym budynku...
Okazuje się, że Hieronim nie jest sam. Stoi nad nim małżonka Leokadia i przygląda się mu z dezaprobatą. Leokadia kręci ze smutkiem głową i mówi:
-Hirek, nie leż już tutaj dłużej, Panu Bogu się nie podoba twoja pych. Zamiast jak inni ludzie to ty leżysz.
Hieronim po rzeczywistości zdezorientowany, co najmniej jakby ujrzał przed chwilą metalowego Pinokia. Resztki wizji kołują się mu po głowie. Leokadia dodaje:
- i nie drzyj się na cały kościół, bo wszystkich wystraszysz i ksiądz proboszcz będzie miał pretensje. I tak ledwie ci pozwolił leżeć krzyżem dwa dni bez jedzenia i picia.
-Cicho babo. Nie widzisz, że dwa dni krzyżem leże...
Nagle podrywa się z siedzenia i rzuca na kolana ze słowami żarliwej modlitwy:
- Matko Przenajświętsza pomóż mi odsunąć przeszkody i zetrzeć głowy bestii jak to uczynił święty Jerzy, patron mego ojca Jerzego Odrowąża Pińskiego...
Tu zwraca się w pośpiechu do małżonki:
- A wiesz Leoska, że mnie złe kusiło...Widziałem japońskiego Chochoła...Robił mi zdjęcia...
Stam.
To było kiedyś. Zeszłym rokiem, w grudniu, też gorączka przed świętami. Pani w sklepie nie chciała mi sprzedać butelki Danielsa. Mówi, że chce dowód? I tak mi trzy razy powtarza. Byłem tak zbity z pantałyku, że nic do mnie nie docierało. Dałem jej w końcu dowód. Ta paczy na datę, na mnie, na datę...I pyta czy to prawda;)) Ja, tak. Ona, rylii? O Boże...Nie wierzę. Już myślałem, że Policję wezwie, że lewy dokument jej dałem. Ale zanim z podziwu nad mą młodością wyszła, zdążyłem po drugą butelkę obrócić. Tak mnie natchła. Ach zapomniałbym, ogolony byłem. I miałem falstart...Przez to wszystko. I do tego opał do kozy mi się pomieszał. Choć przelotem myśl mnie naszła, że to suche co miałem przygotowane, coś za giętkie jest...I w ogóle stawia niezły opór. I w całości jest za bardzo, choć porąbałem uprzednio. Później miałem drobne powikłania. I w trybie awaryjnym musiałem kołować iglaka. W tym roku udało mi się jak na razie bez większych pierepałów dotrwać do chwili obecnej. Drzewko jest, świeci, potrawy są i się robią. Wszystko powolutku się zawiązuje. No, tylko karpika nie będzie, bo dwa młode okazy, średniej wielkości, udało mi się wrzucić do wanny, gdzie były dzieciaki. Zaznaczę, że woda była tylko z dziećmi, bez płynów, tak więc karpiom mogła trochę temperatura skoczyć, ale nie bardzo. Żadne trucie. Za to dzieci skoczyły jakby kto je wrzątkiem potraktował lub jak małpa z kąpieli. Ależ to szybkie jest. Nakazano mi natychmiast ryby do sąsiadki odnieść, przy czym one miały tam zostać a ja nie. Rasizm. No to jeszcze tylko Mikołaj zostanie...
We don't need no mouse convention, we don't need no trap control.
Circa '30, (?)
We don't need no education, We don't need no thought control.
Pink Floyd, 1979.
Każdy śmiałek, który zaatakuje tę panującą ortodoksję, zostaje natychmiast skutecznie uciszony. Jeśli czyjeś poglądy godzą zdecydowanie w obowiązującą ideologię, niemal zawsze stają się one przedmiotem nieuczciwej krytyki i nagonki, już to na łamach prasy popularnej, już to w poważnych periodykach.
Anyone who challenges the prevailing orthodoxy finds himself silenced with surprising effectiveness. A genuinely unfashionable opinion is almost never given a fair hearing, either in the popular press or in the highbrow periodicals.
G. Orwell [The Freedom of the Press]
Anonymous, c. 2006.
(art. Shepard Fairey)
Pink Floyd, Another Brick in The Wall, The Wall, 1979.
Tegoroczna edycja HelloWin 2015, minęła pod hasłem "Arbeit macht fly". Wyłoniono dwóch zwycięzców, Komar i Wiedźma. Oba kostiumy naprawdę są urocze, i dodatkowo promują zdrowy tryb życia. Komar może mieć utrudnione lekko prowadzenie przez te badyle od frontu, ale co tam. Ciekawi mnie odwłok, czy to przypadkiem nie jest frak? Ale by było. Nie wiadomo czy rower bzykał podczas jazdy.
(?)
Dokładnie nie wiem co to jest, w koszyku Wiedźmy, ale miało to coś symbolizować kota. No chyba, że jest to miś udający kota. W każdym razie wygląda to na ręczną robotę, co się liczy. Patrząc na dekorację kół, można powiedzieć, że to czarowny Indian. Steven Spielberg też musiał widzieć to zdjęcie, i wykorzystał motyw latającego roweru z koszykiem wypełnionym E.T., W księżycową jasną noc.
(?)
[...] do jakich absurdów dojść może umysł ludzki, kiedy nadmierna potęga rozumu skoncentrowana zostanie na zbyt małej przestrzeni. (William Knott)
A teraz wszystko produkują małe Chińczyki, żeby inni nie musieli za dużo myśleć i za dużo produkować.
[...] usiłuję wymyślić stosowne, przyzwoite słowo na wyrażenie moich uczuć. Jeszcze się jednak do końca nie obudziłem. Przychodzi mi do głowy tylko „kurwa”. (William Knott) W księżycową, jasną noc, William Wharton.
Dziady to słowiański obrządek, obchodzony dwa razy w roku, wiosną i jesienią. Jego zasadniczym celem było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i pozyskanie ich przychylności. Ogniska, które ongiś palono, aby ułatwić duszom zmarłych przodków odnalezienie drogi do domu na przygotowaną strawę, przetrwały do naszych czasów w formie zniczy na cmentarzach. Ogień też miał powstrzymywać dusze ludzi , którzy zeszli z tego świata w nagły sposób. Nasze straszne maski - karaboszki, patrz anglosaskie dynie, miały odstraszać złe duchy.
Maska drewniana z Opola, X-XI wiek.
Pierwotna forma obrzędu nakazywała ugoszczenie duchów np. miodem, kaszą i jajkami, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im osiągnąć spokój w zaświatach. W niektórych regionach Polski, np. na Podhalu, w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.
Kto miał jakiś problem z wiedźmami...?
No ja miałem, kiedy wróciła moja, a ja trzymając się tradycji poczęstunku, właśnie wyciągnąłem jajka, żeby nawiązać kontakt. Do tego zwyczaju, nawiązuje Mickiewicz w "Dziadach", gdzie opisuje wzywanie dusz podczas obrzędu, który odbywa się w dawnym (opuszczonym) miejscu kultu, kaplicy lub kościele, może być cmentarz. Obrzędowi przewodniczy Guślarz (Koźlarz, Huslar), wzywający dusze zmarłych przebywających w czyśćcu, aby powiedziały czego im potrzeba do osiągnięcia zbawienia i aby się posiliły.
Nie znałeś litości, panie!
Hej, sowy, puchacze, kruki,
I my nie znajmy litości:
Szarpajmy jadło na sztuki,
A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki,
Niechaj nagie świecą kości.
Dziady cz. II, Adam Mickiewicz, rys. Czesław Jankowski.
The Kingdom of Witches, music Nox Arcana.
Nie wiem czy Pieńkowski maczał w tym palce osobiście, ale jest zaznaczone, że w jego stylu. A Pieńkowski był synem ojca, co jest naturalne, który walczył w powstaniu '44, rodzina po jego upadku, osiadła w Anglii. Wspominam to specjalnie bo liczba 44 jest tu istotna. Poruszona została właśnie w "Dziadach", i nikt nie wie o co biega.
Pierwszy fragment:
Patrz! – ha! – to dziecię uszło – rośnie – to obrońca! Wskrzesiciel narodu, Z matki obcej; krew jego dawne bohatery, A imię jego będzie czterdzieści i cztery.
Drugi fragment:
Nad ludy i nad króle podniesiony; Na trzech stoi koronach, a sam bez korony; A życie jego – trud trudów, A tytuł jego – lud ludów; Z matki obcej, krew jego dawne bohatery, A imię jego czterdzieści i cztery.
Dziady, cz. III.
Wiedzą ci co liczą i żyją trochę później. Jak zawsze. Patrząc na to z pewnej perspektywy, a tą daje samolot, dokładniej widok z samolotu, na przykład z tego który runął na ziemię w Smoleńsku, a on, ten widok, był wywieszczony przez Wieszcza w "Dziadach", bo 10.04.2010 to10 + 4 +20 +10 = 44. Hu! Hu! Ha! Co do wieszczów to też trzeba uważać, bo to różnie bywa. Politycy też tak "umią" wieszczyć, jak nasi najlepsi literaci, w dodatku bez ich umiejętności potrafią z ludzi robić dziadów i ludzi bezdomnych.
Wiedźma grzybiarka. Czym chata bogata...!
Lao Che, Astrolog, Gusła, 2002.
Kto zacz? Wystąp! Odpowiedz! Kto zacz? Zaklinam! Odpowiadaj! Pomnij! - "...niż mędrca szkiełko i oko..." Macochą mi Luna. Pasierbem Kometa. Bielmem Konstelacja w almanachu wersetach. Miast źrenic - luneta. Jam astralny kąkol. Alchemia cnót w żółć. Sercem mym szron.
Miej serce i patrzaj w serce!
"...A kto prośby nie posłucha, W imię Ojca, Syna, Ducha, Widzicie Pański Krzyż. Nie chcecie jadła, napoju, zostawcież nas w pokoju. A kysz! A kysz!..."
Dla tłuszczy niebiegłej w Piśmie - Podium cyniczne. Dla mnie bałwochwalcy - Klucz do wróżb - Cielcem!
Chciałem powiedzieć – wyjaśnił z goryczą Ipslore – że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.
Śmierć zastanowił się przez chwilę.
KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE.
“I meant," said Ipslore bitterly, "what is there in this world that truly makes living worthwhile?" Death thought about it. CATS, he said eventually. CATS ARE NICE.”
Żeby człowiek nie myślał, że jest doskonały i żeby nie miał złudzeń, że się z Bogiem zbratał, że wszystkie mu zwierzęta będą się kłaniały i uznają, że właśnie on jest panem świata - żeby więc człowiek nie wpadł w samouwielbienie, by poznał jak ułomna jest jego istota Bóg dał mu przykazania, rozum i sumienie, a gdy to nie pomogło wtedy stworzył KOTA.
Franciszek Klimek, Żeby człowiek nie miał złudzeń.
Everybody wants to be a Cat. The Aristocats, 1970.
Everybody wants to be a cat, because a cat's the only cat who knows where it's at. Everybody's pickin' up on that feline beat, 'cause everything else is obsolete. Now a square with a horn, can make you wish you weren't born, ever'time he plays; and with a square in the act, he can set music back to the caveman days. I've heard some corny birds who tried to sing, but a cat's the only cat who knows how to swing. Who wants to dig a long-haired gig or stuff like that? When everybody wants to be a cat. A square with that horn, makes you wish you weren't born, ever'time he plays; and with a square in the act, he's gonna set this music back to the Stone Age days. Everybody wants to be a cat, because a cat's the only cat who knows where it's at; while playin' jazz you always has a Welcome mat, 'cause everybody digs a swingin' cat. Everybody digs a swingin' cat.
Description: Subject appears to be a humanoid standing at an estimated 105 meters tall. Subject appears to be covered in a thick but patchy hide with a gray/blue coloring of the skin. Originally believed to be folk legend until an RAF reconnaissance/bomber flight (Lockheed Hudson) photographed the creature while on patrol 480 kilometers north of Bergen, Norway, December 1942. All other attempts at capture or photography have resulted in failure. Sightings of the creature have persisted throughout the mid to late 1900s however none of these sightings have been officially confirmed by foundation staff.
Troll Hunter 2010.
Peer Gynt, Suite No. 1, Op. 46: In the Hall of the Mountain King, Eugene Ormandy.
Czujesz to? To napalm, synu. Nic na świecie tak nie pachnie. Uwielbiam zapach napalmu o poranku. Raz nasi bombardowali jedno wzgórze przez dwanaście godzin. Kiedy było po wszystkim, nie znaleźliśmy ani jednego trupa. Ten zapach: jak zapach benzyny. Całe wzgórze pachniało zwycięstwem.
Do you smell that? Napalm, son. Nothing else in the world smells like that. I love the smell of napalm in the morning. You know, one time we had a hill bombed for 12 hours. When it was all over, I walked up. We didn’t find one of them, not one stinking dink body. But the smell. You know, that gasoline smell. The whole hill smelled like victory.
Podpułkownik William „Bill” Kilgore, Czas Apokalipsy, 1979.
Zdjęcia, Chris Niedenthal.
Kino Moskwa, "Czas Apokalipsy", grudzień 1981, Warszawa w pierwszych dniach stanu wojennego.
Cinema Moskwa, "Apocalypse Now", december 1981, Warszawa, Martial law first days.
Warszawa, ul. Puławska, 15 grudnia 1981.
Warszawa, Al. Ujazdowskie, 22 grudnia 1981.
Demonstracja Solidarności w Warszawie, 31 sierpnia 1982 r. Skrzyżowanie ul. Marszałkowskiej z ul. Świętokrzyską.
W czasie stanu wojennego, pierwsze poważne starcie Solidarności z ZOMO, 3 maja 1982, Plac Zamkowy, Warszawa.
Plac Zamkowy, 3 maj 1982.
Warszawa, 16 sierpnia 1982, Plac Zwycięstwa (dzisiaj Plac Piłsudskiego). Milicyjna armatka wodna przepędza kobiety przy krzyżu z kwiatów na placu.
Sklep mięsny na warszawskiej Pradze, 1981.
Warszawa, sklep mięsny, lata 80-te.
Targ w Grójcu, 1982 r.
Generał.
I zajebista piosenka...
Sztywny Pal Azji, Nie Gniewaj Się Na Mnie Polsko...
- Dawno, dawno temu na świecie żyły pradawne koty. Były one dużo większe niż my teraz. Tak jak my łowimy myszki lub wróbelki tak one polowały na zwierzęta wielkości krowy czy konia. Ich zęby były białe, wielkie i ostre. Największy z nich był królem wszystkich kotów i jednocześnie władcą wszystkich zwierząt. Gdy chciał coś obwieścić i zwołać spotkanie swego królestwa to wchodził na górę i ryczał tak głośno, że głazy kruszyły się i gałęzie spadały z drzew. (bajki-zasypiajki)
Na pufie po jubilerowej rozwalił się w nonszalanckiej pozie trzeci kompan, przerażających rozmiarów czarny kocur z kieliszkiem wódki w jednej łapie i widelcem - na który zdążył już nadziać marynowany grzyb - w drugiej.
(7. Fatalne mieszkanie, str. 37)
But worst of all was the third invader : a black cat of revolting proportions sprawled in a nonchalant attitude on the pouffe, a glass of vodka in one paw and a fork, on which he had just speared a pickled mushroom, in the other.
— Noblesse oblige — zauważył kocur i nalał Małgorzacie do smukłego kieliszka jakiegoś przejrzystego płynu.
– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.
(24. Wydobycie mistrza, str. 119)
"Noblesse oblige," remarked the cat, pouring out a glassful of clear liquid for Margarita. “Is that vodka?" Margarita asked weakly. The cat jumped up in his seat with indignation. "I beg pardon, my queen," he rasped, "Would I ever allow myself to offer vodka to a lady? This is pure alcohol!”