czwartek, 23 czerwca 2016

Pijmy wino.

Będąc niewinny, czuję się winny. Będąc winny, nie czuję już nic...Ach, wino!
Taki paradoks sądowniczy.


PS

Idźmy w taniec malowany na szkle,
bo żona ma żal, do tańca się rwie.
Pijmy wino za kolegów do dna,
bo oni - to my, a my - to już mgła.

Krystyna Janda. Pijmy wino.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Pacjenci w średnim wieku.

Leczenie głupoty. Mistrzu tnij. Nazywam się Lubbert Das.
Lubberta spotyka się w literaturze holenderskiej na określenie głupka, 
jak i tulipany widoczne na obrazie (wycinane z głowy zamiast kamienia, i na stole)
są także symbolem głupoty.
Jheronimus Bosch.

Skoro już się żyje, to trzeba będzie też umrzeć. Można to załatwić szybko, będąc jeszcze wewnątrz organów dawania, lub chwilę po urodzeniu, bo później jest już tylko gorzej. Bywają owszem tacy, co to dożywają śmierci bez żadnego jęknięcia, ale tych jest mniejszość, choć z wiekiem się ich liczba powiększa. Uwzględniając różnego rodzaju czynniki zewnętrze, nierzadko ostre lub palne, i dość niepewną wiedzę rzeźników od zdrowia, to można się zacząć zastanawiać czemu się nie wytępiliśmy sami, przynajmniej w Europie, bo tak naprawdę służba zdrowia jaką znamy to istnieje dość krótko, coś około 200 lat. Pierwszymi opiekunami boleści byli szamani, zielarze czy inni łamignaci plemienni. W państwie kotów, byli kapłani, co to o higienie dużo mówili, trucizny stosowali żeby przepowiedzieć dobrze czas śmierci faraona, i w zasadzie to interesowało ich rządzenie państwem. Co prawda wyodrębnili się z nich słudzy boga Thota, dość nieliczni, co mieli swoją księgę, o ginekologii i położnictwie, okulistyce, chirurgii, ale to tylko dla tych z najwyższej półki. Reszta miała dbać o higienę.

Atlas cierpień człowieka. XV wiek.

Tacy chirurdzy, którzy traktują cierpiących szorstko i bez miłosierdzia i takoż opatrują ich rany i nie mają dla nich więcej litości niż dla psów, uważani są obecnie za wspaniałych, biegłych i zdecydowanych ludzi.
Henri de Mondeville, autorytet w średniowieczu.

XVI wiek.

W Grecji, a dokładniej w Sparcie i Atenach do spraw leczenia podchodzono w odrębny sposób. Spartanie komisyjnie sprawdzali przydatność noworodków do życia, zaś te które nie wyglądały dobrze, były słabe lub niepełnosprawne, albo nie rokowały na przyszłość wyrzucano humanitarnie z urwiska, żeby się nie męczyły później. Twarde i bezlitosne wychowanie w późniejszym okresie pozwalało przeżyć najsilniejszym. Wojny robiły swoje, o rannych specjalnie nie dbano, a i tak większość wolała umrzeć niż się poddać leczeniu. Pięknie. Kasy nic nie obciąża. Ateńczycy podeszli do tematu w sposób filozoficzny.

I jeszcze ten pies...

Tu każdy filozof był lekarzem albo odwrotnie, i nawet jeśli nie wiedział co dolega pacjentowi, to mógł mu wykazać dobre strony jego choroby. Każdy człowiek był odpowiedzialny przed samym sobą za swoje zdrowie. O! Mieli też Hipokratesa, wyznawcę teorii humoralnej, co nie znaczy, że pacjentom było do śmiechu. Wprowadzono diagnozę, badania, doświadczenia, pierwszy atlas anatomii i wiele roślin leczniczych. Z powodzeniem stosowano koproterapię, w sensie metodę, co do jej skuteczności w leczeniu to nie wiem, za to mogła skutecznie leczyć z nadmiaru szkodliwych metali kolorowych w sakiewce, gdyż najlepsze bobki krokodyla były jednocześnie najdroższe. Rzymianie wprowadzili profilaktykę, lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Neron przyglądający się otwieraniu matki. Na żywca, matka.
Jansen Enikel, Weltchronik, Bayrische Handschrift, 1410.


Zwiąż lekko ich kończyny i rozetrzyj mocno wnętrze dłoni oraz podeszwy stóp; włóż im stopy do osolonej wody, pociągnij za włosy i nos, ściśnij mocno palce u nóg i rąk oraz postaraj się, żeby świnie zakwiczały im do uszu. Otwórz żyłę na głowie, nosie lub czole i odciągnij krew z nozdrzy szczeciną wieprza. Włóż do nosa pióro lub słomkę, aby wywołać kichnięcie, i spal ludzki włos lub inną brzydko pachnącą rzecz pod ich nosem. Wsuń im pióro do gardła i ogol tył głowy.
John of Gaddesden, Rosa Medicinæ, 1314 rok.

Ten leczył zaburzenia psychiczne upuszczając krew, lub wprawiając w dobry nastrój, jak wyżej.

Powstawały w obrębie obozów legionowych szpitale, valetudinaria, żeby wojaków leczyć i pewnie dla podniesienia morale, że jak coś, to się ktoś nimi zajmie, niekoniecznie przed, na pewno po. Miałem przyjemność w ruinach jednego takiego szpitala podnosić sobie morale i zapobiegać chorobie, co czyniłem uniwersalnym lekarstwem domowym stosowanym przez rzymian, a mianowicie kapustą i winem. Kapusty było mniej, wina więcej. Rzymianie mieli rację. Następnego dnia, albo któregoś kolejnego, ciężko zdobyty antybiotyk, bo tym razem to już była rakija, skutecznie zapobiegł rozprzestrzenianiu się choroby i skutecznie mnie obezwładnił, żebym na kamieniach nie doznał krzywdy jakiejś.


Neron z innej perspektywy.

Powszechna prostytucja, zawodowa jak i dorywcza, bo panie z domów jak nie miały na błyskotki, to szły za róg handlować piekarnią, skutkowała powszechnymi ciążami tudzież innymi niespodziankami, które ma do zaoferowania swoim sługom bogini Wenera. W celu uniknięcia niektórych kłopotów stosowano środki antykoncepcyjne, które były bardziej zabójcze dla właścicielek przydatków, niż dla plemników. Czyli skuteczne. W tym czasie mężowie i ojcowie starali się o wysokie urzędy. Tu walka była też bezpardonowa. Truto się nagminnie. Pełna psychoza. Zanim puszczono flaszkę w ruch, to gospodarz musiał spróbować udowadniając, że jest pijalna. Tu nie było żadnej etyki, a lekarskiej najmniej, gdyż to właśnie lekarze na wyścigi wymyślali coraz to nowe trucizny i odtrutki. Tak upadają cywilizacje.

W imię Ojca i Syna Ducha Świętego, Amen, Rex-Pax-Nax: In Christo Filio.
 John of Gaddesden.
To miano wypisywać na szczęce cierpiącego na ból zęba. Ciekawe czym?

W ciężkich czasach wieków ciemnych, gdy królowało chrześcijaństwo, cierpienie staje się najwyższą wartością i drogą do zbawienia. Odrzucenie spraw ziemskich, w tym cielesnych, duchowe zjednoczenie z istotą boską poprzez modlitwę, doprowadza do zaniechania praktyk lekarskich jako niezgodnych z etyką i duchem czasów. Medycyna odeszła do lamusa. Pełna ciemnota, bieda i zacofanie. Władzę zaczęło sprawować papiestwo. Powstawały więc liczne przytułki dla coraz liczniejszych biednych, cierpiących i umierających, bo tak nakazywała kultura i obyczaje. Żaden śmieć nie może leżeć na ulicy. To nieładnie. W Cesarstwie Wschodnim istniały dla podróżnych - ksenochodia, dla ubogich chorych - nosokomia, liczne sierocińce, przytułki dla starców i biedaków, pozostające w gestii władz kościelnych, jak i świeckich.

Na praktykach. A gdzie jest...? Znów Azor coś chapsnął! Nie szkodzi.
Bartholomeus Anglicus, De proprietatibus rerum, 1485,
Paris, Bibliothéque Nationale.

Zaś na terenach dawnego Cesarstwa Zachodniego, opiekę nad chorymi i ubogimi dzierżyły zgromadzenia zakonne, po tym jak ich wcześniej wykończyły zdrowotnie i finansowo. W swych "izbach gościnnych"  klasztory i kościoły przyjmowały chorych pielgrzymów, wykonywano tam także proste zabiegi lecznicze. Łacińskie słowo hospes oznaczało początkowo osobę udzielającą gościny (gospody). W średniowieczu termin hospitalis zaczęto utożsamiać z formą przydrożnego schroniska dla podróżnych. Średniowieczne domy - gospody stanowiły podwaliny opieki hospicyjnej. Gospody były bardzo modne w okresie wypraw krzyżowych, a po ich zakończeniu można było je nawet posądzić o profesjonalną obsługę. Znaleźli tam zatrudnienie cyrulicy, co to zawodowo już golili, puszczali krew, rwali zęby, czyścili uszy i zajmowali się nagniotkami.

Trepanacja dziadkiem do orzechów.

Też jestem zdania, że najlepiej się człowiek leczy w gospodzie. A później zalega w ramach rehabilitacji. Jak już zalega to można przystąpić do wykonywania zabiegu. Takie były metody znieczulania, bogatego gorzałką lub winem, a golca na Łamignata, czyli stuknąć pałką w łeb, a już kompletnego biedaka to na żywca, tylko kilku osiłków go przytrzymywało, a i kołek w ryj. Na zerwanym filmie rwano, rżnięto, kłuto, spuszczano krew, czy co tam właściwie było potrzeba. Po skończonej operacji pacjent wracał do świata żywych, zdrowy fizycznie albo prawie, psychicznie bywało różnie. Stąd się biorą stuknięci, znaczy się byli u lekarza i po znieczuleniu. Narzędzia w trakcie zabiegu przechodziły gładko z rąk do rąk, nierzadko będąc częścią wyposażenia kuchni czy kuźni. Po co myć skoro i tak się upaprze. Posty, biczowanie, asceza. Kościół dba o formę swojej trzódki.

W celu usunięcia kamienia wkręcano ekstraktor w odbyt. Następnie rozszerzano go,
powiększając otwór do chwili, aż kamień sam się wyturlał.

Nagość jest wielkim grzechem, a mycie genitalium to już w ogóle. Świętego z daleka można wyczuć było. "Nędza miła Bogu", hasło głównie dla ubogich, ewentualnie inaczej rozumiane przez możnowładców, zwłaszcza kościelnych, pozwalało łagodnie wprowadzić posty 40-dniowe, oczyszczające organizm i ducha, jako, że łatwiej jest pościć niż głodować. Od 1215 r. nakazano lekarzom, aby jeszcze przed zbadaniem pacjenta polecili mu przyjęcie ostatniego namaszczenia, co z pewnością rzutowało na psychikę pacjenta. Lekarz Archimattheus, z Salerno, w którym znajdował się ośrodek studiów medycznych, radził, aby pacjenci wyspowiadali się przed podjęciem leczenia. W przeciwnym wypadku mogliby obawiać się o swoje życie, a to znacząco utrudniłoby zadanie lekarzowi.

Posadź pacjenta przed sobą, twarzą do słońca, i każ mu otworzyć usta. Poleć jednemu mężczyźnie służącemu, aby trzymał jego głowę z tyłu, a drugiemu, by przycisnął język. Wyciągnij migdałek za pomocą haka, nie wydobywając razem z nim żadnych błon ani innych części. Odetnij migdałek nożyczkami przy podstawie i zatamuj krwawienie.
Ali Ibn Abbas al-Majusi, lekarz perski, X wiek.

Do XIII wieku chirurgia w ogóle nie była uznana za dziedzinę medycyny. Cyrulicy doświadczenie zdobywali na polach bitew, co patrząc na ówczesne metody leczenia, nie różniło się wiele od samego zabiegu. Bo na ten przykład, uporczywy ból głowy kończył się trepanacją, wyjęciem mózgu, posoleniem go i zapakowaniem z powrotem. Podstawową metodą leczenia ran, było ich zalewanie gorącym olejem. Lekarstwem na wszystko była zaś melasa, między innymi na bezsenność. Nosząc na szyi, w woreczku, suszoną ropuchę, można było ustrzec się tudzież powstrzymać krwotok wewnętrzny. Gdy już się nam to udało, można było zmienić woreczek, na taki w którym znajduje się dziób sroki, żeby nas przestał dziób boleć. Ząb, znaczy się.

Cewnikowanie metalową rurką. Równie popularne w XIII w,
jak i niebezpieczne. Sporo było uszkodzeń sprzętów.

Każ ogolić choremu głowę; potem niech usiądzie przed tobą ze skrzyżowanymi nogami, trzymając ręce na piersi. Następnie rozgrzej żegadło z główką w kształcie oliwki i przyłóż je zdecydowanym ruchem do zaznaczonego miejsca. Gdy zobaczysz, że ukazało się trochę kości, odsuń rękę; w przeciwnym razie powtórz czynność, aż odsłonisz tyle kości, ile zaleciłem.
Albucasis, X wiek. 

Można i tak...
John Arderne, De arte phisicale et de chirurgia, 1412, England.

Barbarzyńcy widać byli oblatani w lecznictwie, gdyż ganiali w wilczych futrach wcześniej, a mądre głowy w średniowieczu dopiero doszły do tego, że na choroby skóry, okłady z takowych właśnie są najlepsze. Na liszaje wystarczy dać się obsikać było młodemu chłopcu, gdyż to właśnie jego mocz leczył to schorzenie. Było to metoda tak skuteczna, że o sikaniu na uniwersytetach uczono. A Egidiusz, wielce ponoć szanowany XII-wieczny medyk z Francji, był takim zwolennikiem tej terapii, że nie miał litości dla swoich studentów. Aby zaliczyć przedmiot, każdy przyszły lekarz musiał nauczyć się wiersza jego autorstwa o tytule "O moczu". Czyli co? Nikt nie oblewał? Kto nie chciał się modlić do Świętego Fiachra, co to chronił od hemoroidów, ten leciał z bólem anusa do lekarza, który gorącym żelazem je prasował.

Nadmiar płynów w organizmie, jest przyczyną wszystkich chorób. No to flobotomia.
George Washington miał wypadek na koniu, to mu utoczono 1,7 litra.
Pośrednio to go zabiło.

Gdy zawiodły poprzednie metody, a lekarz uznał, że ofiara nadaje się do dalszego leczenia można było zastosować przyżeganie, czyli przypalanie metalowymi prętami. A to w celu poprawienia samopoczucia jego.  Przy okazji podagry dobrze jest być w posiadaniu kozy. Darmowy okład z jej odchodów, zmieszanych z miodem i rozmarynem, pozwoli nam zaoszczędzić pieniędzy na dalszą kuracje. Jeżeli po kilku zabiegach, a pechowcy już po pierwszym, ktoś został stukniętym to dla uleczenia szaleństwa należało wywiercić dziurę w czaszce, aby wypuścić diabła. I gites. Jako, że ludzie święci byli, bo się nie myli, musiały się trafić jakieś plagi, tudzież epidemie czy inne zarazy. Żeby takiej uniknąć radzili mędrcy wybić wszystkie psy i koty w okolicy. Gdy to nie poskutkowało polecali zażywać arszenik lub łykać szmaragdy zmielone na proszek. W celu zwiększenia swoich szans na przeżycie, nie należy zapominać o wywarze z 10-letniej melasy, i różnego rodzaju okadzaniach. Gdy wszystkie te metody zawiodły nie pozostawało nic innego jak usiąść w rynsztoku, aby złe morowe powietrze zostało przegnane przez gorszy odeń smród ścieku.


Leczenia zaćmy, polegało na wpychaniu grubą igłą,
bądź nożem, rogówki w głąb oka.

De Mondeville, lekarz i nadworny chirurg Ludwika X Kłótliwego i Filipa IV Pięknego, nawiązywał trochę do greckiego, filozoficznego modelu leczenia, wychodząc z założenia, że dobra nowina czyni cuda. W obecności pacjentów zalecał mówić o niepowodzeniach lub o śmierci jego sąsiadów albo wrogów, katastrofach i innych kataklizmach które mogły dotknąć jego bliźnich. Zalecał wyposażyć się w fałszywe listy o śmierci jego wrogów lub tych, których zgon uważa za wydarzenie korzystne. Dobre rady przyszłym kolegom, dawał też urolog z XII wieku, Gilles de Corbeil. Radził on przyjmować zapłatę z góry, gdyż w miarę ustępowania znieczulenia, a później bólu, można się srodze zdziwić. No bo tak. Pacjent może zejść, stuknięty nie zapłaci i tak nie będzie wiedział o co chodzi, a ktoś kto przeżył zabieg nie będzie czuł strachu przed lekarzem i może odmówić płacenia.


Niechaj lekarze dobrze odziani chodzą na wizytę
A klejnoty im błyszczą na dłoniach nieskryte
Bo kiedy strojnie ubrani i wyglądają ładnie
Wtedy im w ręce większa suma wpadnie.

Regimen Sanitatis Salernitanum, XII-XIII wiek.

No i co się dziwić. Takie czasy były, gdy myślano, że ośrodkiem myśli jest serce, a mózg robi za chłodnicę dla ciała. Kolorowe czasy. Dodać do tego odkrycie, że smród, wzrok i myśli przenoszą choroby, dostaniemy ludzi okrytych grubymi ubraniami, z maskami w kształcie ptasich głów, gdzie w dziobach palono kulki z kadzidła. Taka moda obowiązywała podczas Czarnej śmierci. Później też fantazji konowałom odmówić nie można, gdy ząbkowanie u dzieci leczyli rtęcią lub przyczepiali pijawki do pochwy, gdzie niektóre "gubiły się" w organizmie pacjentki, a lekarze, aby niepotrzebnie jej nie stresować najczęściej przemilczali ten fakt, wierząc, że pijawka znajdzie drogę wyjścia. A co na to penis? No raczej bym z nerw wyszedł, gdybym wyjął siurka z przyssawką, i ubiłbym na miejscu. Za to bardzo przyjemnie się prezentuje późniejsza technika leczenia histerii, kiedy to pacjentka udawała się do lekarza, a ten wywoływał u niej paroksyzm, co chwilowo łagodziło objawy choroby, i trzeba było się umawiać na kolejną wizytę. A ten paroksyzm to nic innego jak orgazm był. Hmm...Wracając do lekarzy średniowiecza, to najlepiej wychodziło im wspieranie chorego w jego walce o uzdrowienie, jak i wsparcie udzielane rodzinom denata, głównie wdowom.

Św. Fiachra (VII wiek), irlandzki mnich, robiący to co robi.

Byli też i tacy co to na ziołach się nieźle znali, głównie braciszkowie po klasztorach, specyfiki ziołowe i nie tylko pędzili dla poprawy zdrowia. I może wcale tak najgorzej to nie było, bo tylko na biedakach i bezdomnych raczej lekarze zdobywali doświadczenie i poznawali sekrety ludzkiego ciała, z powodzeniem wykorzystując nabytą wiedzę w leczeniu możnych, stosując na przykład znieczulenie z maku w odpowiednich proporcjach, duża dawka mogła wyłączyć pacjenta na 90 godzin. Iluż to biednych polatało sobie zanim dawki określono. W Sienie znajduje się Santa Maria della Scala, jeden z najstarszych szpitali w Europie i na świecie, teraz muzeum. Miał go założyć szewc Sorore w IX wieku, udokumentowany jest od XI wieku, a obecne budynki pochodzą zaś z XIII wieku. Był to przy okazji sierociniec i schronisko dla pielgrzymów i ubogich. Prowadzili go zakonnicy, świeccy bracia i zakonnice. Był bardzo bogaty, pieniądze pochodziły z zapisów, darowizn, z nieuczciwych zysków bankierów czy kupców. Upiększył go freskami Domenico di Bartolo. Na jednym z nich mamy całe konsylium z chirurgiem, "zajmujące" się rannym w nogę, znudzonego księdza wysłuchującego tej samej historii, przed śmiercią, i biedaka z lewej któremu się raczej nie udało, choć lekarz nad nim próbkę czegoś trzyma. No i jest kot z psem, co albo sprzątają po zabiegach, albo symbolizują spór między chirurgiem i lekarzem. Jakby nie patrzył żrą się o mięso. Fajne są te jego freski, dużo szczegółów.

Domenico di Bartolo, Care of the Sick, 1441/1442.

U nas w XIX też myślano swobodnie i na ten przykład wierzono, że ból brzucha sprowadzały krasnoludki. To na Mazurach. Podziomki, czyli krasnoludki, drażnią i dręczą ludzi (...) dokuczają i w samym wnętrzu ich ciała, tj. w żołądku, co się odczuwać daje przez dotkliwe boleści i ściskanie w trzewiach, a słyszalne jest za naciśnięciem skóry, wydając wtedy odgłos jakoby skrzeczenia żaby lub kruczenia po brzuchu. Pozbyć się go można było popiołem, który powstał ze spalenia drewna między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Według innej wersji, za ból brzucha odpowiada robak, co ma pazury ostre na łapach, a podrażniony zaczyna fikać koziołki. Usunięcie go grozi śmiercią. Mieszka w okolicy pępka, a zwie się macica.

Na gorączkę i na rwę lekarze nie znają żadnego środka.
Lekarze i kowale przyczyniają się często do śmierci ludzi i koni.
Młodzi lekarze są przyczyną, że cmentarze dostają garbów.
Kiedy lekarz jest blisko, widać śmierć i jej ogon.
Bóg uzdrawia, a lekarz bierze zapłatę.

Porzekadła ludowe, Francja, XVIII wiek.

I nie wiem tylko czy się śmiać, czy płakać na fakt, że skoro dzisiaj lekarz mający komputery, lasery i maszynę co robi "ping", jest w stanie zapomnieć i zaszyć komuś w brzuchu nożyczki...Choć z drugiej strony, większe ma szanse naprawienie swojego błędu dziś, i chyba lubię dostać znieczulenie u dentysty. Raz dla akcji zrobiłem sobie kanał na żywca. To było nieroztropne.

Monty Python's The Meaning of Life, A Miracle of Life.

sobota, 18 czerwca 2016

Za garść fistaszków (A Fistful of Monkeynuts', Per un pugno di arachidi).

Fot. Brykiet Noga.




Joe: On czuje się naprawdę podle.

Mężczyzna 2: He?

Joe: Mój muł. Zrozumcie on się naprawdę wkurzył, kiedy tak strzelaliście w jego nogi.

Mężczyzna 3: Hej. Żarty sobie stroisz?

Joe: Nie. Ja rozumiem, że się zabawialiście. Ale muł...On po prostu tego nie rozumie. No, ale jeżeli zechcecie przeprosić...



Bezimienny lub Joe.
(The Man With No Name or Joe)


Joe:...He's feeling real bad.

Man 3: Huh?

Joe: My mule. You see, he got all riled up when you men fired those shots at his feet.

Man 2: Hey, are you making some kind of joke?

JOE: No. See, I understand you men were just playin' around. But the mule, he just doesn't get it. Of course, if you were to all apologize...

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Wspomnienie (aka Moja klasa).

Już za młodu mnie ciągało, i wyciągło na ognisko tuż po szkole. Jakaś piąta klasa to już chyba była. Do wieczora się paliło, było całkiem miło. Szukali mnie rodzice, i milicja też biegała. To był pierwszy wpierdol, który dostałem z miłości. Po wszystkim, jak już mogłem się pozbierać, poszedłem do Niej, i powiedziałem, że nic nie szkodzi, że i tak ją kocham. Ale co tam, to przecież Mama. Razu jednego Matka mówi: "Leć do domu, zaraz godzina milicyjna. Nie dam rady". Nie pobiegłem, wróciliśmy razem. Jeździły "polewaczki", ludzie ganiali, gaz się snuł ulicami, ja później zbierałem łuski i petardy po gazie. Jedną zaniosłem do szkoły, wyleciałem z klasy, a wszyscy się popłakali. Papieża też witałem, jak jechał Marchlewskiego, w stronę placu Grzybowskiego. W szkole był taki jeden, "Firu", co miał do mnie sprawę i z łapami ciągle leciał. O dwa lata starszy i kiblował sobie trochę. Musiałem być szybki i mieć oczy dookoła głowy. Był i "Regan", co wszystkich po kątach rozstawiał, ale nasz on był. I pan od ZPT-e, co lubił porządki, i kazał kiedyś zbierać śmiecie spod szkoły, bo chciał mieć płot zielony. Dźgałem paprochy kijem, bo nie będę rąk brudził sobie, a on mi go połamał i za chabety tarmosił. Zniosłem to cierpliwie, powiedziałem  wszystko mamie i w następnym tygodniu zmienił pan był szkołę. Dorian z Robkiem mieli sztamę, ale drugi z dachu spadł na butelki potłuczone. Zdzicha dopadli ruscy spod Pajaca, to był koniec już biznesów jego. "Płaski" był z "Pekinu", często tam bywałem, w oficynie rybki pan sprzedawał. Przy Pekinie "Syberia" kiedyś stała, ale wojny nie przetrwała.

Sidney Polak, Chomiczówka.

Lekcja była to historii, kumpel mi pokazał, że Aga nie ma biustonosza. Gdy to zobaczyła, to się zrumieniła, a nazajutrz już go miała. Kacha miała wielkie cyce, ale Ada jeszcze większe, za to pani od muzyki, największe miała wzięcie. Z Kolejówą były draki, wojna z Chmielną, no i z Żytnią. Ktoś tam zęba stracił, mi korona wtedy spadła. Na Grzybowskiej, ząbek z cegły, kamienica całkiem sama, co na ścianie pierwszego piętra, krzyżyk ktoś powiesił. W zeszłym wieku jeszcze wisiał, teraz nie wiem, nie widziałem, kumpla też już nie spotkałem. Na parterze zakład był malutki, zagracony, zakurzony, a w nim mistrz co czas naprawiał, i zegarków pełno, których nikt już nie odbierał. Właścicielom pewnie termin minął. Przy Miedzianej był modelarz, czołgi, statki, samoloty, kolorowy zachód taki, przez żulików często obstawiony, bo na bełta się zbierało. Kiedy na placyku, gdzie graliśmy w kapsle, Kloss nas mijał, wszyscy żeśmy hajlowali. Lekko się uśmiechał i cichutko do nas mówił: "Нет, не надо. Das heißt tajemnyca". Świetnie "Sokół" w nogę grał, i uczył się dobrze, wszystkie panny były jego, bo jeansy miał zachodnie. Jeszcze się nie piło, ale już próbowało. W "Ścieku", gdzie kufel grubośći miał centymetr a blat dwadzieścia szerokości, granda wódkę piła, tu rządził  "Kargul", nikt mu nie podskoczył.

Strachy na lachy, Piła tango.

Raz na Chmielnej, przy Centralnym, pan mnie zabrał był na loda. Poszliśmy na podwórko, żeby Bóg niczego nie zobaczył. Tam czekały już chłopaki, dostał łomot zbok złamany, myśmy mieli na "biedronke" nową. Pierwsze miłości, druhna Kasia, i pierwsze zazdrości, bo był druh i dwie siostry...Ja czytałem wtedy "Cafe pod Minogą" i "Jesień w Pekinie", a sióstr nigdy tych nie rozkiminiłem. Z kolejnego wyjazdu, z jednym "Pączkiem" powróciłem, co zielone oczy rudym zasłaniała kucykiem.  Tak to było na obozach. W mieście za to polowanie. Sport taki, zawsze byłem sam, jak lubiłem. Zabawa zręcznościowa z kamieniami. Bieganie po ruinach, przez mur getta, po dachach i garażach. Jednego załatwiłem gładko, w łuk brwiowy z biodra dostał, ładny rzut był. Dopadła mnie jego matka, na apelu w szkole, że chciałem go zabić, to zacząłem krzyczeć, że jakaś wariatka mnie napastuje. Usunęli ją po cichu. Po apelu załatwiłem drugi łuk brwiowy. A gdy "pióra" trzeba było robić, do kowala się szło blisko, za Żelazną, żeby "Maluch" mógł jeździć cichutko.

T. Love, King.

W szkole średniej był zespół metalowy, choć krócej istniał, niż nasze długie włosy. Próby poważne, teksy Tetmajera i własne, gorzałka w kieliszkach i szlugi w strunach. Koncerty i wakacje nad morzem, w Międzyzdrojach, co puste były jeszcze. I praca u kamieniarza...A później...

Może kiedyś dokończę. Fajnie sobie zaśpiewać swoją klasę...




PS Za dużo gały. Urwałem w połowie i pomieszałem ciut. Cóż. Sport to ponoć zdrowie...


wtorek, 7 czerwca 2016

Kurtuazja.

Giną dobre tradycje w narodzie, kultura, grzeczność. Na ten przykład wypadałoby grzecznie się zapytać, "Czy można?", "Szanowny pan pozwoli...?" Czy jakoś inszej. A nie, tak prosto z mostu walić do nieznajomej osoby czego się chce i to tamto. Miałem takiego jednego, jak Mała była w pierwszej klasie. Wszyscy rodzice szybko się poznakomili, tylko ja stałem z boku i nic nie mówiłem. Po co? Pod koniec roku szkolnego, tato koleżanki Małej, podbija do mnie w pląsach. Może to przez słońce? Troszkę tłumaczyłoby to jego zachowanie. Tylko troszkę. Krótkie majtki, klapki, uśmiech na gębie, od ucha do ucha. "Siema! Cześć i czołem!" I jeszcze stosunków mu się zachciało fizycznych, bo z łapami się pcha. Może jeszcze na niedźwiadka się przylepi? Spojrzałem na niego od klapek po czoło. Przeciągając, przez zęby powiedziałem: "Spierdalaj.", prezentując niezgorszy garnitur. Uśmiech z gęby mu spłyną, jak lody po małych rączkach. W pół axla był i się potknął, próbował wyjść rittbergerem, ale nie dał rady. Usiadł przede mną. Pozbierał się i odszedł. Nie odezwał się do mnie słowem. Burak. Dziś też podobna sytuacja. Słońce pali, duszno. Ludzie poubierani tak, że gdyby z kilku osób zebrał ciuchy, to może by starczyło na pampersa dla niemowlaka. Nie moja rzecz. Ja w czarnych glanach, czarnych bojówkach, koszulka z długim rękawem - czarna, czarna czapka. Czarne słońce. Jak nic. I jakiś kurwa wesołek do mła, "Czy mi nie jest za gorąco?". Łypnąłem i mówię: "Tak. Gorąco mi jak w piździe. Jestem cały mokry. Po prostu leje się ze mnie". Wesołek: "E...?". Kultura wiadomo, jak zacząłem to muszę skończyć. Tłumacze dalej: "Bo widzisz, kawał kutasa jest ze mnie". Wesołek?: "E...?" Odszedł bez słowa. Burak i łopian. Po co zaczyna rozmowę jak nie chce jej później kontynuować? Zasadniczo nikt się więcej do mnie już nie odzywa. Rozumiem jeszcze, "Kopsnij szluga kolego...", czy jakoś tak. Rozumie się. A przecież robię wszystko żeby rozmowę podtrzymać, prawie ze skóry wyłażę...Dzień dobry, przepraszam, czy mogę...? Szanowanko...A może to ja z ludźmi nie potrafię rozmawiać? 

Bombat Belus, Stary Zły, 2013.


Bombat Belus, Ty i te twoje te typowe...


Zajebiście, bardzo dobrze! Miecio mutant, When I Lose. Fajne psychobilly w naszym wykonaniu.