niedziela, 31 stycznia 2016

KIϟϟ & Catman.

 Kiss, I was made for loving you, Dynasty 1979.

Ekstrawaganckie stroje i charakterystyczny makijaż, pirotechnika, demolka perkusji czy gitary, to znaki rozpoznawcze zespołu, no i koncerty. Głównie koncerty. Zespół został założony w 1973 r. przez Paula Stanleya i Gene'a Simmonsa w Nowym Jorku, w garażu. Choć początki ci dwaj mieli już za sobą w grupie Rainbow, i później w tej samej grupie tylko pod inną nazwą, Wicked Lester. Później dobili Criss i Ace. A, że garaży było kupe i pewnie w każdym rockowiec lub metalowiec zakładali właśnie nowy zespół, trzeba było coś wykombinować. Tu przyszły w sukurs młodzieżowe zainteresowania, komiksy, superbohaterowie, fantastyka. Z połączenia tych elementów i muzyki rockowej wyłonili się super rockmeni: The Starchild (Stanley) i The Demon (Simmons), The Spaceman / Space Ace (Paul Daniel "Ace" Frehley) i The Catman (Peter Criss). A ksywy takie bo: Starchild, za zbytni optymizm, łatwowierność, niewinność i romantyzm; Demon, bo kochał komiksy, bo miał mroczne poczucie humoru i spory ładunek cynizmu; Spaceman, bo uważał, że pochodzi z innej planety i uwielbiał fantastykę; Catman, po trudnym dzieciństwie na Brooklynie był przekonany, że ma dziewięć żyć. 

Starchild, Catman, Deamon, Spaceman.
KISS, pierwszy album, 18 luty 1974.

Początek mieli zwykły, może trochę ciężki. Niektórzy z nich kpili, a nawet odrzucali jako support, jak Queen. Muzycy postawili głównie na szoł i koncerty. I to był strzał w dziesiątkę. Na koncertach to oni byli dla fanów. Fajerwerki, plucie krwią, ogień z gitary czy płonące logo, kiczowate stroje, unosząca się perkusja, deszcz konfetti, przelatujący gitarzysta na specjalną wysepkę, żywiołowość i melodyjność utworów. Mogli supportować największych, ale po ich występie król był nagi. Po koncertach zaś biznes kręcił się dalej. Gadżety. W domu każdego fana znajdowały się figurki ulubieńca lub całego zespołu, koszulki, lanczboksy, breloki, znaczki, kostiumy, zestawy do makijażu i wiele, wiele więcej. Były flippery KISS!!! Ale bym zagrał ;) Doszło do tego, że ludzie zaczęli brać KISS śluby...I KISS pogrzeby, w KISS Castet, w sensie trumnach, bo i to produkują. "Dimebag" Darrell z Pantery, został w takiej pochowany w 2004, po tym jak go zastrzelił jakiś dupek. W 1977 dołączyli do rodziny Marvel Comics i...Zostali Superbohaterami. 

Superbohaterowie.

Jak widać na załączonej okładce, zeszyt zawiera niepublikowane materiały i zdjęcia, a żeby było ciekawiej, do czerwonej farby, która została użyta w druku, dodana została krew członków zespołu. Oddali ją podczas koncertu w NY Nassau Coliseum, 21 lutego 1977. Zdjęcia sobie porobili w Borden Ink w Depay, NY. Jak powiedział Simmons, pomysł został rzucony, krew pobrana, wsiedliśmy w DC3 i pomknęliśmy do Buffalo, gdzie drukował Marvel. Było to 26 maja 1977 roku. Dziś komiksy z limitowanej "krwawej serii", w dobrym stanie śmigają za około 200$. 


Dawcy.

Ja też oddawałem, ale osocze, pewnie dla tego nie mam komiksu. Leżałem podłączony na obie łapy pod separatory. W pewnym momencie pielęgniarka stwierdziła, że spadło mi ciśnienie, i wyszła. Po chwili weszła inna. I na pewno była nieregulaminowo ubrana, miała na sobie tylko fartuch, nie zapięty zbyt dokładnie. Ciśnienie mi od razu skoczyło i mało się nie wykrwawiłem, a ona się kręciła. I tak się wszystko rozkręciło, że zamiast 40 minut, to ponad godzinę mnie wypompowywano. Dostałem dwie kajzerki i siatkę batoników na osłodę.
Żeby nie było, że nie było, to poza zdjęciami, które można inscenizować i potem wmawiać ludziom cuda, chłopcy zaopatrzyli się w adwokata diabła i podpisali z nim cyrograf, że tak było, co by nie było, że nie. Na dodatek od wydawnictwa dostali większy format zeszytu niż standardowy. KISS Marvel Comics Super Special! #1 szybko został najlepiej sprzedającym się komiksem w dziejach Marvela. Dopiero po 15 latach dziabnął go Spiderman #1. Choć istnieje podejrzenie, że krew trafiła do innego wydawnictwa czy do działu sportowego, toddali uczciwie. A pomyłka pewnie przez to, że zdjęcia robili w NY a lecieli do Buffalo. Reklama była. 

Cyrograf.

 A co jak mając 11 lat kupiłem rzekomy komiks, a teraz dowiaduję się że może to lipa i mój świat legł w gruzach? Zeskrobać farbę i dać do analizy? I jak nie ma śladów krwi to wytoczyć proces o odszkodowanie, straty moralne, zrujnowane życie, bo żona wyszła za mnie tylko dla komiksu...Tak. 200 dolców to nie dużo. Trzeba zapolować na miliony. 
Na fali popularności dorobili się filmu telewizyjnego, który zrobiło NBC. Jest to film tak zły, że aż dobry, a sami główni wykonawcy nie chcą się do niego przyznać ;) Muzycy nie wiedzieli jak się zakończy film, swoje kwestie poznawali na chwilę przed zdjęciami. Ace jest raz biały a raz czarny, bo jego kaskader był murzynem. W post-produkcji dodano muzykę rodem z kreskówek, słychać ją w scenach walk, chodziło o to, żeby obniżyć granicę wieku i film mógł trafić do młodszej części fanów. 

Kiss Meets The Phantom of the Park, 1978, reż. Gordon Hessler.
Easy Catman, they are serious. And they've got guns.

Nie dziwne, że zespół dorobił się swojej armii i spotkał Scooby-Doo.

Scooby-Doo! and Kiss: Rock and Roll Mystery, 2015.
I Was Made For Lovin' You.

"I Was Made For Lovin' You"

Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Tonight I wanna give it all to you
In the darkness
There's so much I wanna do
And tonight I wanna lay it at your feet
'Cause girl, I was made for you
And girl, you were made for me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild
And tonight we're gonna make it all come true
'Cause girl, you were made for me
And girl I was made for you
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can give it all to you baby
Can you give it all to me
Oh, can't get enough, oh, oh
I can't get enough, oh, oh
I can't get enough
Yeah, ha
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
Oh, I was made, you were made
I can't get enough
No, I can't get enough
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can give it all to you baby


(originally by Kiss)



Kiss, Rock & Roll All Nite, Dressed To Kill, 1975. 

 Makijaż, który ukrywał prawdziwe twarze muzyków, przez prawie dziesięć lat, został zmyty 18 września 1983 r. podczas występu w MTV promującego singel "Lick It Up". 

Kiss, Lick It Up, Lick It Up 1983.

Kiss, Detroit Rock City, Destroyer 1976.

Kiss, I Love It Loud, Creatures of the Night, 1982.



Na rocznicę Simmons: „Najlepsza rzecz jaką zrobiliśmy to zwrot w swoim własnym kierunku. (…) To jest prawdziwa praca zespołowa. Kiss stał się niemal behemotem. Dotarliśmy do punktu, w jakim nie znalazł się jeszcze żaden inny zespół." 
40 lat istnienia zespołu, 100 milionów sprzedanych płyt, jedna trumna (wiem tylko o jednej), masa gadżetów...




KISS, Hell Or Hallelujah, MONSTER, 2012.




OtO KIϟϟ!






wtorek, 26 stycznia 2016

Zabili go i uciekł, więc kiwa palcem w bucie...

Na kłopoty był Bednarski, a na poprawę humoru to:

— Masz raport? — Hylen kierował miejską strażą od wielu lat. Nie zwrócił jednak uwagi na skwaszoną minę podwładnego. Zmarszczył brwi i odsunął papier od oczu — na starość lepiej czytało mu się z coraz większych odległości: „Patrol patrolujący rejon patrolowania okolic Króleskiego parku...”
 — Psiamać — zaklął. — „Królewskiego” idioto! W środku jest litera „w”! „...napotkał sześć trópów należących do obcokrajowców...”
 — Bogowie! Jak się pisze „trupów”? A poza tym chodzi o trupy obcokrajowców, czy jedynie trupy, które były własnością obcokrajowców? — zmrużył oczy, żeby odczytać koślawe litery. — Potem rajcy mi głowę suszą o te raporty.
 Dowódca zmiany stał bez słowa. Wiedział, że dalej będą gorsze rzeczy i to bynajmniej nie z dziedziny ortografii czy stylistyki. „Wszyscy oni dnia dzisiejszego postanowili targnąć się na żywot własny, co niniejszym uczynili”.
— Cooooooo?!!!
 „Pięciu z nich zastrzeliło się z własnych kusz, w tym trzech za pierwszym razem nie wycelowało dobrze i musieli ponownie założyć bełty, by nimi się razić. A jeden to strzelił do siebie aż cztery razy, zanim wycelował dobrze i się ubił...”
Hylen przełknął ślinę. Oczy mu wyszły z orbit. Wyciągnął rękę ponad stołem.
— Dawaj! — warknął.
 Dowódca zmiany włożył sakiewkę w nadstawioną dłoń. Hylen potrząsnął głową i czytał dalej.

„Jeden natomiast z obcokrajowców musiał czuć do siebie szczególny żal. Najpierw raził się z kuszy, chcąc pewnie ugodzić się w samo serce, ale nie wycelował dobrze, raniąc swą nogę od tyłu w łydkę. Następnie zaczął okładać się kolbą kuszy, a potem zadał sobie siedemnaście ciosów własnym nożem, godząc w klatkę piersiową, ale głównie, właściwie, to w plecy...”
 — W plecy, kurwa, się raził?!!! Nożem?!!! „...następnie wyrwał z płotu pozłacaną sztachetę i dalejże się nią okładać okrutnie, co zeznali jak następuje świadkowie...”
 — Dawaj — jęknął Hylen, wyciągając powtórnie dłoń. „...następnie zawzięty okrutnie na swój żywot samobójca wdrapał się na mur okalający park i skoczył na trawę, oddając ducha...”
 — Bogowie! — ryknął Hylen. — Przecież ten mur... Tfu!... murek, ma raptem dwa łokcie wysokości! Jak to się wdrapał i skoczył na... trawę? Nie mogłeś, pacanie, napisać chociaż, że uderzył głową w jakiś korzeń?
— Tam nie ma korzenia.
 Hylen po raz trzeci wyciągnął dłoń po sakiewkę. Dopiero potem opatrzył dokument własnym podpisem, klnąc przy tym i złorzecząc.
 — Następnym razem, półgłówku, napisz, że korzeń był, ale go zbójcy potem ukradli. Taaaaaaa... — Hylen po patrzył ciężkim wzrokiem na leżące przed nim sakiewki. — Taaaa... Samotność i zły los często do samobójstwa przywodzą, nawet i sześciu ludzi naraz — zerknął na swojego podwładnego. — Mniemam jednak, że po stronie samotności i złego losu żadnych strat nie zanotowano, co?
— A gdzie tam, szefie. Te samotności i złe losy poszli później chlać do knajpy.


Andrzej Ziemiański, Achaja, t. I, 2002.


Pozostając w tematyce awanturniczo miejskiej i nawiązując do tytułu wpisu, to w filmie o tym samym tytule, w sensie Na kłopoty...Bednarski, gdzie zły los i samotność też targała życie ludzkie, wystąpił specjalista od sejfów, Kot "Złota rączka". Był nim Kazimierz Ostrowicz. Zagrał w odcinkach, pierwszym - Kurier z Ankary i drugim - Bursztynowe serce.



Piotr Machalica, Na kłopoty...Bednarski, 1986.


Tries Rien, Sehr Gut.

Gdy arszeniku czujesz w zupie smak
Gdy brylantowej kolii w sejfie brak
Gdy nagle znika żona twa, lub mąż
A w wannie pełza jadowity wąż

Za oknem cień, stłuczone pryska szkło
 I tres rien pada no to co?
To wszystko minie, będzie znów tip top
Prywatny nasz detektyw zwęszył trop

Bednarski zna swój fach i trud
Gdy wszystko gra sehr gut
 Bednarski na kłopoty ma zawsze środek złoty
Czego się martwisz, co ty, proste to jak drut!
 Bednarski na kłopoty ma zawsze środek złoty
Weźmie się do roboty, zrobi cud

Gdy pachnie kokainą żony szal
Gdy rusza mąż z dziewczyną w siną dal
Gdy facet w białych getrach ostrzy nóż
Lub sączy jad w pąsowych kolce róż

Gdy zegarowa bomba sieje śmierć
Bach! Bach!* i znika tony złota ćwierć
Ty nic się tym nie przejmuj, gwizdać fiuuu
Życz przyjemnego mnie i sobie snu

Bo przecież
Bednarski zna swój fach i trud
Gdy wszystko gra sehr gut
Rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł
Więc kiwa palcem w bucie w tył i w bok i w przód
Rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł
Więc kiwa palcem w bucie w tył i w przód

Konstantynopol, Haga, Gdańsk, czy Hel
Mordercę wziąć za mordę jego cel
Sherlocka dziedzic i Maigreta syn
Armia nie sprosta mu państwowych glin

Choćbyś niewinny był i nie miał skaz
Znajdzie poszlaki nasz dedukcji as
Choćbyś był czysty jak panieńska łza
Nie masz alibi - strzeż się go jak psa!

Bednarski to detektyw nasz
Nie będzie Niemiec pluł mu w twarz
 Bednarski na kłopoty ma zawsze środek złoty
Czego sie martwisz, co ty? Bednarskiego znasz
Rzecz cała w wielkim skrócie: zbili go i uciekł
Włożył papucie i znów pełni straż

Andrzej Jarecki - słowa
Henryk Kuźniak - muzyka




niedziela, 24 stycznia 2016

Sześć błota stóp w szklanej pułapce.

W restauracjach, w przerwach i na zebraniach, w zakładach pracy czy innych urzędach wyciskających z ludzi sok, w szkołach gdzie ten sok dojrzewał i był uzdatniany, byli miłośnicy ekwilibrystyki smakowej. Co do szkoły to jestem pewien, bo często byłem w sekretariacie, tudzież w gabinecie pani dyrektor, gdzie podczas długich chwil mogłem się spokojnie zapoznawać z wystrojem i sprzętami znajdującymi się w tych pomieszczeniach, jak i budującymi, gorącymi przemowami skierowanymi do mojej marności. Nie pamiętam czy to właśnie tam, czy u starego w montażowni, a może u wujka w serwisie AGD, na pewno nie w domu, spotkałem się z kawą w szklance bez ucha, na spodeczku.


Jeśli nie było spodeczka, to był przynajmniej złoto-brązowy okrążek na jakiejś fintifluszce, wskazujący miejsce gdzie mógłby się on ewentualnie znajdować. Jeśli było więcej krążków, znaczyć to mogło, że odbyła się nieautoryzowana narada.W zestawie stołowym nieodłącznym elementem był jeż z filtrów, zdarzał się też spławik, ale to rzadko bo warstwa mułu znajdująca się na dnie szklanki, często była wykorzystywana wtórnie. Dolewki. To pozwalało cieszyć się deficytowym smakiem o wiele dłużej, nawet kilkukrotnie przedłużając przyjemność, delektując się wolnym czasem w pracy, jak jakiś dyrektor. Gabaryty naczynia pozwalały uzyskać dużą ilość czarnego nektaru, co było gwarantem jeszcze dłuższych narad. Przezroczystość naczynia dawała wgląd w hojność sypnięcia, co było istotne podczas wizyty w innym pionie, i pokazywało czy gospodarz kogoś faworyzuje albo, że mu się obecnie powodzi lepiej. Gęsty kożuch świadczył o tłustym, solidnym wkładzie. Ślady po piance na ściankach, tworząc układ stratygraficzny pozwalały określić, częstotliwość i wielkość siorbnięć.

Miś, Stanisław Bareja, 1980.

Kelnerka: Dwie kawy i dwie wuzetki… I co jeszcze?!
Ola: Dlaczego „dwie kawy i dwie wuzetki”?
Kelnerka: Kawa i wuzetka są obowiązkowe dla każdego! Bijemy się o „Złotą Patelnię”!
Miś: Dobrze! Pani pozwoli – dwa razy zestaw obowiązkowy.
Kelnerka: Szatnia też jest u nas obowiązkowa!

Smaku kawy nie należało zmywać. W celu zachowania higieny i czystości w miejscu pracy, w zgodzie z przepisami BHP, szklanka była przepłukana wodą a błoto odwirowane, przeciągając palcem po wewnętrznej jej stronie usuwano większe ciała stałe. Po tych zabiegach wlewano do środka w celu odkażenia, preparat spirytusowy, którym następnie płukano jamę ustną. Można było robić kolejną kawę. I się zawsze wpadało na kawkę w gości. Jeden chciał się pochwalić, że ma coś ekstra z paczki albo, że wystał w tasiemcowej kolejce, a drugi, że bardzo chętnie, nie odmówię ;). Pamiętam ten zapach mielonej w domu, w takiej nakładce na robota kuchennego. Jeszcze gorącą wyciągałem, zbitą na twardo. Mama sobie robiła, ja niuchałem. Srebrna torebka, z ziarenkami i filiżanką społem, ekstra - selekt. I wszystko pięknie, tylko skąd pomysł żeby lać wrzątek do naczynia bez ucha? W szklanicy lub śklenicy dawniej pito piwo, ewentualnie miód i wino, ale to się piło raczej na zimno. Tylko, że wtedy objętość szklenicy to było trzy razy dzisiejsza szklanka. No, taka kawka to by i zdechlaka poderwała. Rozumiem jakaś porcelana czy ceramika, lepiej trzyma ciepło, ale szklanka i to bez ucha? Tak wiem, były koszyczki...Ale w koszyczku nosiłem jajka do poświęcenia.

Fot. Brykiet Noga.

Swojego czasu piłem trochę kawy, nie wiem czy to dużo, coś około 500g na tydzień. Nie piłem dla kopa, bardziej smakowo, zamiast herbaty. Parzone w tygielku, kafeterce, z kardamonem i na dziki wsyp. Później mi przeszło, i w ogóle nie piłem kawy. Wróciłem do tego procederu wygrzebawszy z rupieci ręczny młynek do kawy. Tylko ziarenka, żadne inne. Najgorsze ziarenka są lepsze od różnych sypanych. Rozpuszczalników nie pijam. I lubię sobie usiąść i pokręcić korbą, słysząc z młynka suchy chrzęst sztucznych rzęs, przy rozchodzącym się leniwie aromacie świeżo zmielonej kawy. Z miedzianego jest do popijania, jak się zamontuje płomyk w kółku.  Z mosiężnego kawa idzie do wypicia na raz, w sensie bez dyskusji bo i tak gęba ciastem zapchana, i tak z niego wychodzą dwie małe filiżanki. Trochę większe od pudełka z filmem.

Fot. Brykiet Noga.

A kawę to parzę około godziny. W "żółtym". Trzy łyżki cukru, na sucho, brązowego. Robię karmel. Bardziej lub mniej, kwestia smaku. Wolę mniej, za bardzo lub przypalony nadaje kawie goryczki. Wlewam wodę, do tego paska na brzuścu. Zagotowuję. Wsypuję trzy łyżki kawy. Więcej wody nie daję, bo kawa się podnosi, to raz, a dwa, akuratnio starcza mi na dwie małe. Doprowadzam do wrzenia trzy razy. Po każdym daję trochę odetchnąć kawie. Na małym ogniu zostawiam na minimum 45 minut. Posłodzić ;) Jak mi się chce robię bitą śmietanę, a na nią ścieram czekoladę gorzką 90%. Lubię do tego szarlkotkę z cortlandów. Też ukręconą ręcznie. I muzyka.


Mechanicy Szanty, Sześć błota stóp (Six Feet of Mud).



 Sześć błota stóp, sześć błota stóp,
 Sześć błota stóp, sześć błota stóp...
 Uderz w bęben już, bo nadszedł mój czas.
 Wrzućcie mnie do wody, na wieczną wachtę trza, tam gdzie...
Sześć błota stóp, sześć błota stóp,
 Dziewięć sążni wody i sześć błota stóp.
  Ściągnijcie flagę w dół, uszyjcie worek mi,
 Dwie kule przy nogach, ostatni ścieg bez krwi, no i...

Sześć...
 Ostatnia salwa z burt, po desce zjadę w mig,
 Lecz najlepszy mundur nie musi ze mną gnić, tam gdzie...

Sześć...

 
Żegnajcie bracia mnie już ostatni raz,
Ostatnie modły za mą duszę zmówcie wraz, tam gdzie...
Sześć...
 Moje wolne miejsce i hamak pusty też
 Niech wam przypomina, że każdy znajdzie się, tam gdzie...

Sześć...
 Na wachcie więcej już nie ujrzycie chyba mnie,
 Kończę ziemską podróż, do Hilo dotrę wnet, tam gdzie...

Sześć...
Ląd daleko jest, przed wami setki mil,
 A mnie pozostało do lądu kilka chwil, no i...

Sześć...





I taka wersja:


Six Feet of Mud
(Cyril Tawney)

Roll on the drums, oh! me time has come
Let's get it over with before I start to hum in...

Six feet of mud, six feet of mud,
  Nine fathoms of water and six feet of mud.
Haul down the flag and sew up the bag
One consolation-the wife can't nag me in...

  Six feet...
Fire the last salute and slide me down the chute
But don't send me overboard in me tiddly suit into...

  Six feet...
Sound the last post and pray for me ghost
For in three day's time I'll be washed up on the coast...

  from Six feet...

There's a billet to let and I hope you don't forget
To break the news to Greenburgh's I'm in Crown debt...

  in Six feet...
In a year on this tub it's me first green rub
And there ain't a man among you can do me a sub...

  in Six feet...
I said to the doc "It's a race against the clock
'Cos in three hours time we'll be in dry dock

  without the Six feet...

piątek, 22 stycznia 2016

Piórkiem, węglem i tenorem albo kulturalni gawędziarze.

A to klops. Ciężko mi pisać, że "przy okazji" czy "z okazji", bo nie żadna okazja to, tylko kolejny cios w kulturę. Dokładniej to w jej członka. Cóż, takie jest życie i nic na to nie poradzimy. Tylko, że straty są ogromne, a uzupełnień brak. Miejsce ludzi godnych szacunku, przynajmniej z mojej strony, zajmują celebrytfani i celebrytfanki, seriale i bloki reklamowe. W odruchu obronnym, umysł zawija mnie w fałdę czasoprzestrzenną, pomagając w ucieczce intelektualnej we wspomnienia. Katalizatorem do tej podróży jest wiadomość o śmierci Pana Bogusława Kaczyńskiego.

Takiego pamiętam, rok 1993.
(fot. arch. TVP)

Słuchając w podstawówce punka i metalu, do opery było mi raczej daleko, choć pod operą bywałem często. A jak mi się przypomina, to były moje początki, znaczy się byłem gnojem, i o operze miałem takie pojęcie, że krzyczą do siebie w teatrze. I to mi starczało. Bez zachęty. Ale w chwili kiedy usłyszałem, nie pamiętam tytułu programu, jak Pan Bogusław opowiada o tenorach, wielkich operach, kuluarach i koncertach, to siadałem i słuchałem. Słuchałem i byłem ciekawy tego, co ma do powiedzenia  o trzech tenorach, Pavarottim, Carrerasie czy Domingo, to był ich czas wtedy, czy o Kiepurze, co to o nim książkę napisał. I trafił go udar później, i nie mógł mówić. Człowiek, który żył opowieścią, ale sobie poradził. Wtedy.

Gawędziarz i prześmiewca.

Jako, że rysowałem i z historią byłem za pan brat, nie dało się mnie oderwać od rysowanych gawęd o broni, wojsku, historii i heraldyce, Pana Szymona Kobylińskiego. Znakomity ilustrator, znawca broni białej i pancerza, gawędziarz, satyryk i scenograf. "Gawędy o broni i mundurze", czerwonoczarne rysunki, ale to był skarb. Dzięki niemu mogłem uchodzić za "eksperta" w dziedzinie wyposażenia rycerstwa. A co:) Jednakże nie wszyscy potrafili skorzystać z jego wiedzy, a może nie chcieli. I tak, Hoffman mając pod bokiem znawcę nie skorzystał i pokazał wszystkim szarżującą hołotę, przebraną za husarię. A ekspert miał w filmie epizod, zagrał senatora Ostroroga, który słowem się nie odezwał. Pewnie mu ich zabrakło. Miał kota Fidela, który pilnował pustego mieszkania i zbiorów, po jego śmierci.

Ech...
(fot. arch. TVP/PAT).

Piórkiem i węglem czy Nad Niemnem, Piną i Prypecią. Kolejny gaduła-rysownik, profesor Wiktor Zin. I jak Kobylińskiego raczej słuchałem z podglądaniem, to tu ważniejszy był obraz. A dokładniej to, jak on powstawał. Niedbały ruch ręką, jedna, druga lekko drżąca kreska, trzecia wyciąga detal, a czwarta nadaje głębi. Dokańczanie rysunku paroma kolejnymi, było dla mnie torturą. Mając zdolności, robiąc to samo, krok po kroku, moje rysunki przypominały bardziej próby kaligrafii w języku japońskim, a nie kominek, który przedstawił prof. Zin. W dodatku nie zajmując się zanadto rysunkiem, tłumaczył w trakcie co, jak i dlaczego, co to za detal architektoniczny i skąd się wywodzi. Przez te "kreski" białej gorączki dostawałem. To był magik. Dla mnie. Architekturę polubiłem.

Perła z lamusa.
(fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta)

Ciekawie opowiadający, pasjonat o szerokiej wiedzy, obdarzony poczuciem humoru, niechlujnie ubrany, według zasady: "człowiek został stworzony do myślenia, nie do sprzątania", żywo gestykulujący. Zygmunt Kałużyński i Perły z lamusa czy W starym kinie. To przez jego historie o kinie i jego gwiazdach, zacząłem przygodę z niemym filmem i innymi rupieciami. Rzeczy nazywał po imieniu, gdy trzeba było to i dosadny potrafił być, zawsze gotowy do dyskusji. Dobry pisarz, inteligenty i dociekliwy, własne przemyślenia popierający solidnymi argumentami. Do tego potrafił podkradać się w prześcieradle pod willę w Falenicy, i straszyć tam Aleksandra Forda i swoją byłą żonę. Zapytany co by zrobił z wielką wygraną, odparł, że wydał by w najdroższym burdelu na Florydzie.

Postać.
(fot. TVP)

Albo Jerzy Waldorff. Kojarzyłem go z akcji zbierania pieniędzy na warszawskich Powązkach, tam go poznałem, z radio i TV. I nie będąc zainteresowany tym co mówi, mogłem go słuchać bez przerwy. „Połowy na rzece wspomnień” tu było więcej wspomnień z końca XIX w. i międzywojnia niż muzyki. Zaczarował mnie. Wysoki głos, odpowiednio modulowany, swada, piękny język. Do tego znajomy wąsik i pogolona fryzura. Nieodłączny jamnik, Puzon. Pozostałość dawnej polskiej kultury, co podkreślał sposobem bycia i ubiorem, nieodłączna laska ze srebrną gałką lub rączką. Krytyk muzyczny, który podobno bardziej muzykę kochał, niż się na niej znał. Nie powstrzymywał się przed docinkami, jak w chwili gdy dowiedział się , że premiera Australii zeżarł rekin, miał westchnąć i powiedzieć: „No tak, a u nas tylko dorsze i dorsze…”. Romansujący z Mussolinim, endekami i PRL-em, jednocześnie umiejący się postawić.

"Film o Westerplatte to kompletny gniot".
(?)

Mniej medialny, choć w radio miał swoje audycje, bodajże w "bisce", też mnie zatrzymywał na dłużej, ale to już później było. O wykładach nie wspomnę. Historyk i sowietolog, prof. Paweł Wieczorkiewicz. Dość kontrowersyjny w swoich poglądach. Zrównywał zbrodnie komunistyczne z hitlerowskimi, za Powstanie chciał rozliczać decydentów, osądzał ostro polskich przywódców, uważał, że Polska powinna się dogadać z III Rzeszą. Czy sprawa aresztowania Grota, że to sypał narzeczony jego córki dla pieniędzy. Nie chodzi tu o same poglądy, tylko o to jak je przedstawiał i jak potrafił bronić swojego stanowiska. Materiały na szczęśie dostępne i warte poznania.

Było ich trochę jak tak się zastanowić. Zwierzyniec - Michał Sumiński; Pieprz i wanilia - Tony Halik i Elżbieta Dzikowska (wiem, że żyje, ale dla mnie zawsze występowali razem); Sonda - Zdzisław Kamiński i Andrzej Kurek;

O ludziach, którzy potrafili zaszczepić entuzjazm, nie tylko do słuchania, ale też do szperania i myślenia. O ludziach, którzy mieli dar mowy i potrafili z niego korzystać w piękny sposób, piękną polszczyzną. Z życia E. Dzikowskiej: Ponieważ rozpoczęła edukację w wieku lat sześciu i zrobiła dwie klasy (trzecią i czwartą) w jednym roku rozpoczęła studia w wieku 16 lat.

Cóż. Pył i kurz...



PS Ojczyzna polszczyzna - prof. Jan Miodek, zdjęty bo spadała oglądalność...Szkoda gadać. Ależ On przeżywał całym sobą konstrukcje zdań. Tak z boku wspominam, bo oddycha jeszcze, jak Antoni Gucwiński Z kamerą wśród zwierząt ;).


Marek i Wacek, Sonata Księżycowa (Mondscheinsonate).



czwartek, 21 stycznia 2016

Melancholia.

Andromeda na Drodze Mlecznej (Andromeda on The Milky Way).
(Fot. Brykiet Noga.)

To przerażające. Katastrofa nadciągnie szybciej niż przypuszczali naukowcy. To trochę jak z naszymi drogowcami, którzy nawet w lato są zaskoczeni tym, że może być zima. Okazało się, że halo Andromedy jest większe, niż zakładano. Do samego, jasnego centrum galaktyki, to jest zgrupowania gwiazd, mamy około 2,2 mln lat świetlnych. Naukowcy nie widzieli całej rozległej gazowej atmosfery, bo jest niewidoczna, gdyż składa się z ciemnego gazu. Proste. Po paru obserwacjach jednak zobaczyli. Zobaczyli w taki sposób.

Schemat obserwacji (Credits: NASA/STScI).

Gazy obu galaktyk już mogą się stykać, a jeśli nie to stykną się za chwilę. Andromeda pędzi w naszą stronę z prędkością 120 km/s. Bezpośredni kontakt  nastąpi coś pomiędzy 2-4 mld lat. Wtedy to rozpocznie się proces łączenia Andromedy z Mleczną Drogą, w jedną większą, eliptyczną galaktykę. Szkoda tylko ramion. Przed zderzeniem grawitacja zacznie zniekształcać obie galaktyki, coś jak Słońce i Księżyc wpływają na pływy na Ziemi. Po wszystkim wylądujemy raczej na obrzeżach nowego świata. Nie powinno byś zderzeń gwiazd i zakłóceń w ruchu planet. Natomiast sprężą się obłoki gazów międzygwiazdowych, co doprowadzi do powstania nowych gwiazd i eksplozji supernowych. Wytworzy się wtedy promieniowanie, które może wysterylizować Ziemię. Bomba "M"? Skąd ja to wiem? Tak. Jeden naukowiec, niejaki prof. Kuppelweiser, pracował nad czymś takim.

Ładnie będzie za 3.75 miliarda lat. Andromeda po lewo.
(Credit: NASA; ESA; Z. Levay and R. van der Marel,
STScI; T. Hallas; and A. Mellinger).

Nie ma co pękać. Wcześniej Słońce może nam jeszcze wywinąć numer z czerwonym olbrzymem...




A tak to może wyglądać, to połączenie Andromedy z Drogą Mleczną.




poniedziałek, 18 stycznia 2016

Uosobienie (Personification).

(?)


The old pond;
A frog jumps in-
The sounds of the water.

Matsuo Bashō
(transl. Robert Aitken)


Stary staw i żaba. Jest po angielsku, bo nie znam przekładu polskiego, który by mnie zadowalał.  Te które znalazłem są takie sobie, moim skromnym zdaniem. Angielskich tłumaczeń też jest sporo, i też mi średnio podchodzą.  Tego nie trzeba tłumaczyć. Po prostu wiadomo o co chodzi i tak jest dobrze. "Furuike ya / kawazu tobikomu / mizu no oto", tak wygląda zapis łaciński z tego: ふるいけやかわずとびこむみずのおと. W dosłownym tłumaczeniu będzie to tak: Fu-ru (stary) i-ke (staw) ya (partykuła o charakterze wykrzyknika), ka-wa-zu (żaba) to-bi-ko-mu (wskoczyć / wskoczyła) mi-zu (woda) no (mi-zu no, forma dopełniacza - wody) o-to (dzwięk, odgłos).   

Woman at the Bath,
Kiyonaga (1752-1815).


Tu staw wiekowy
skacze żaba – i oto
woda zagrała
(Agnieszka Żuławska-Umeda)

Co autor miał na myśli? Podręcznikowe japońskie wytłumaczenie jest następujące. Do starego, zzieleniałego stawu, o nieruchomej wodzie, wskoczyła nagle żaba. To przerwało panującą ciszę. Jednakże staw wchłonął odgłos i znów zapanowała cisza i bezruch. Tak. To bardzo proste. Ja wolę moją metodę. Bez słów, na wyczucie. To jedno z moich ulubionych haiku.

Dla porównania, mało udana próba Czesława M.

Stara sadzawka,
Żaba - skok -
Plusk.

czwartek, 14 stycznia 2016

Love Kitten...

Cute trick - Playfull Kitten.
(Art Frahm)

Prrrrrrrrrrrrrr

I'm a love kitten, prrrrrrrrrrrrrr
Wish I were sittin'. prrrrrrrrrrrrrr
On your lap and you were holdin' me
Mmmmm, what a situation that would be
Love kitten lookin' for lo-o-o-o-ve

I'm a love kitty, prrrrrrrrrrrrrr
Won't you say I'm pretty, prrrrrrrrrrrrrr
Hold me tight until I purr
Tie a ribbon in my fur
Love kitten lookin' for lo-o-o-o-ve

Hold everything.
(Art Frahm)

Chase me, chase me
Round and round we'll go
When you catch me
I will never let you go

'Cause I'm a love kitten, prrrrrrrrrrrrrr
How I wish I was gettin', prrrrrrrrrrrrrr
All the kisses that you've got
Mmmmm, only hope you've got a lot
Love kitten lookin' for
Love kitten lookin' for lo-o-o-o-ve
L-o-o-o-ve
I'm a kitten
A love kitten
Yay-yay-yay-yay
Yay-yay-yay-yay-yay


Aprl Stevens
(Nino Tempo)

April Stevens, Love Kitten, 1961.


prrrrrrrrr

=^.^=


Art Frahm, amerykański malarz działający głównie w latach '40-'60 XX wieku. W Chicago. Malarz raczej komercyjny. Nie zmienia to faktu, że przyjemna to komercja. Reklama i Pin Up. Styl kreskówkowy ;) Postacie to głównie młode kobiety, oddające cały przekaz obrazu grą ciała, zasadniczo nogami, w uroczych układach. Pozostałe części też nie są bierne. Twarze mają się gorzej, z tendencją do plastiku. Malował scenki rodzajowe, drobne wypadki przy codziennych czynnościach, czasem lekko nierealne, trochę nagości w pełni. To wszystko ubrane w żywe, rodem z cukierni, kolory. Brak techniki ukryty pod poczuciem humoru. Tylko, że kiedy esteci wysokiej sztuki z Soho, głodowali próbując się wyrazić w sposób abstrakcyjny lubo surrealistyczny, Art miał się całkiem nieźle ze swoimi cukieraskami..


Art Frahm (1907-1981).

Cechą charakterystyczną jego obrazów jest "dama w opałach" lub może "dama skrępowana". Skrępowanie  to nie małe, bo są to zjechane do kostek figi, które mogą znacznie ograniczyć ruchy a nawet doprowadzić do wypadku. Jak na złość wiatr podwiewa ostro, a ręce zajęte zakupami ewentualnie zwierzakiem, lub wszystkim naraz, z drobnymi wyjątkami jak przy zmianie koła. I nie dzieje się to w miejscu odosobnionym. Z celnym tytułem pracy. Powtarzającym się jeszcze, rozpoznawalnym elementem zakupów, jest seler naciowy. I pomyśleć, że to podchodziło pod porno. No ale jak to? Przecież figi zakrywają kostki...Nie dość, że obie to jeszcze w całości.


O-Ooh! (1950).

Jeszcze drzemiąca wielka tajemnica w tych obrazach jest. Co to za siła sprawiła, że one te figi takie figlarne się zrobiły. Poza grawitacją, rzecz jasna. Co do selera, to nie dziwne, że go panie kupują. Seler to wszak afrodyzjak, który w dodatku odchudza.  Przecież każdy starał się go zdobyć na igrzyskach nemejskich; jedne z cyklu igrzysk panhelleńskich: Olimpia, Delfy, Istmia, Nemeia; co było możliwe przez ich wygranie, bo zwycięzca był dekorowany wieńcem z liści dzikiego selera. To teges, kondycja musiała być, a co za tym idzie, to i figura. A później afrodyzjak. Na dziko.

A Fare Loser.

Do tego dorzucił serię obrazów z zachowania bezpieczeństwa na drodze, gdzie szczęśliwe dzieci są pod opieką, szczęśliwej, uśmiechniętej i postawnej władzy. To akuratnio nie jest ciekawe. Natomiast w dość interesujący, jeśli nie rzec romantyczny sposób, ukazał los bezdomnych i wagabundów, która to seria była do kalendarza jak i majteczki w dół.

Hobo line up, May 1952,
(Traveling hobo series).



In San Francisco.

Westward ho!

Hobo's holiday.


I kilka jeszcze prac, żeby temat lekko zamknąć tu.

Peg o' my heart.

Number please! (1957).

Exposed.





prrrrrrrrr

=^.^=





PS Był jeszcze taki jeden co majstrował z figami, Jay Scott Pike, zmarł w zeszłym roku, ale mi osobiście nie przypadł do gustu.

niedziela, 10 stycznia 2016

O leczeniu brodawek w St. Petersburgu.

321
— Serwus, Huckleberry!
— Serwus, co słychać?
— Co tam masz?
— Zdechłego kota.
— Pokaż! O rany, zdechły jak nic! Skąd go masz?
— Kupiłem od jednego chłopca.
— Co dałeś za niego?
— Niebieską kartkę i pęcherz z rzeźni.
— A skąd wziąłeś kartkę?
— Dwa tygodnie temu kupiłem ją od Bena Rogersa. Dałem mu za nią kijek do kółka.
— Słuchaj, Huck, a do czego ci potrzebny zdechły kot?
— Do czego? Do usuwania brodawek.
— Serio? Ja znam lepszy sposób.
— Niemożliwe. A jaki to sposób?
— Woda ze zgniłego drzewa.
— Woda ze zgniłego drzewa? To do niczego!
— Nie gadaj. Próbowałeś kiedyś?
— Ja nie, ale Bob Tanner próbował.
— Kto ci to powiedział?
— On mówił to Jeffowi Thatcherowi, a Jeff Thatcher Johnny'emu Bakerowi, a Johnny Jimowi Hollisowi, a Jim Benowi Rogersowi, a Ben pewnemu Murzynowi, a Murzyn powiedział to mnie. A widzisz!
— No i co z tego? Oni wszyscy kłamią. Może z wyjątkiem Murzyna. Nie znam go. Zresztą nieważne. Ale powiedz mi, jak Bob Tanner to zrobił?
— No wiesz, wsadził rękę w otwór spróchniałego pnia, w którym zbiera się deszczówka.
— W dzień?
— Jasne, że w dzień.
— Z twarzą do drzewa?
— Tak, chyba tak.
— Co mówił przy tym?
— Pewnie nic nie mówił. Zresztą nie wiem.
— No właśnie! I taki osioł będzie coś gadał o usuwaniu brodawek zgniłą wodą! To do niczego! Trzeba pójść samemu w głąb lasu, odszukać zgniły pień, w którym po deszczu zbiera się woda, o północy odwrócić się plecami do drzewa, wetknąć rękę w otwór i powiedzieć:

„Na ropuchę i purchawki,
zgniła wodo, zjedz brodawki!”

Potem trzeba szybko pójść z zamkniętymi oczami jedenaście kroków przed siebie, potem trzy razy się obrócić i pójść do domu. Ale po drodze nie wolno z nikim rozmawiać, bo gdy się powie choć słowo, czary stracą moc.
— Hm, to wygląda na dobry sposób. Ale Bob Tanner tak nie robił.
— Na pewno nie. On ma najwięcej brodawek z nas wszystkich, a przecież nie miałby ani jednej, gdyby wiedział, jak należy stosować zgniłą wodę. Ja tym sposobem pozbyłem się już tysiąca brodawek. Ciągle bawię się żabami i dlatego wciąż robią mi się nowe. Czasami także usuwam je bobem.
— Tak. Bób jest dobry. Też go stosowałem.
— Tak? A w jaki sposób?
— Trzeba wziąć ziarenko bobu, rozłupać je, naciąć brodawkę do krwi, potem posmarować obie połówki bobu krwią i jedną zakopać o północy na rozstajach dróg, wtedy gdy nie ma księżyca, a drugą połówkę spalić. Połówka nasmarowana krwią ciągnie i ciągnie, żeby przyciągnąć do siebie drugą połówkę i w końcu brodawka odpada.
— Zgadza się. A jeśli zakopując bób, powiesz: „Idź bobie pod ziemię — precz brodawko ode mnie” — to jeszcze lepiej. Tak właśnie robi Joe Harper, a on już był blisko Coonville i w ogóle dużo widział. Czary, CzarownicaA jak się usuwa brodawki zdechłym kotem?
— To jest tak: bierzesz kota i idziesz z nim na cmentarz nocą w dniu, kiedy pochowano jakiegoś bezbożnika. O północy przyjdzie diabeł albo nawet dwa i trzy, ale widzieć ich nie można, najwyżej usłyszy się coś jakby wiatr, a czasem nawet ich rozmowę. A kiedy zabierają duszę tego nieboszczyka, trzeba rzucić za nimi kotem i powiedzieć:

Tak jak diabeł znika z trupem,
Tak jak kot ucieka z łupem,
Niech brodawki mi znikają,
Czystą skórę zostawiają!

Ten sposób usuwa każdą brodawkę.
— To może być niezłe. Próbowałeś już tego, Huck?
— Nie, ale mama Hopkins mi opowiadała.
— W takim razie to musi być prawda, bo wszyscy mówią, że ona jest czarownicą.
— Mówią? Ja wiem, że nią jest! Rzuciła przecież czary na mojego ojca. Sam to mówi. Idzie raz ojciec drogą i widzi, że ona chce na niego rzucić urok, chwycił więc kamień i gdyby się nie schyliła, trafiłby ją porządnie. I co na to powiesz, że tej samej nocy spadł z szopy, na której spał pijany, i złamał sobie rękę?
— Rany! To straszne. A skąd twój ojciec wiedział, że ona chce na niego rzucić czary?
— Mój Boże, ojciec świetnie zna się na tym. Mówi, że gdy ona wlepi tak w kogoś oczy, to czaruje. Zwłaszcza jeżeli coś przy tym mruczy pod nosem. Bo wtedy odmawia Ojcze nasz na wspak.
— A kiedy pójdziesz wypróbować kota, Huck?
— Dzisiaj w nocy. Myślę, że tej nocy diabli przyjdą zabrać starego Hossa Williamsa.
— Przecież pochowali go jeszcze w sobotę, Huck. Czy diabli nie zabrali go już w sobotę?
— Coś ty! Przecież przed północą diabelska moc nie działa, a potem była niedziela. W niedzielę diabły się nie pokazują.
— Prawda, nie pomyślałem o tym. Weźmiesz mnie ze sobą?
— Jasne, jeśli tylko się nie boisz.
— Boję się? Żartujesz! Przyjdź po mnie i zamiaucz.
— W porządku, ty też odpowiedz miauczeniem, jeżeli będziesz mógł. Ostatnim razem miauczałem tak długo, aż stary Hays rzucił we mnie kamieniem i krzyknął; „Przeklęte kocisko!”. Wtedy ja wrzuciłem mu cegłę przez okno. Ale nie mów o tym nikomu.
— To się rozumie. Wtedy naprawdę nie mogłem miauczeć, bo ciotka cały czas mnie pilnowała. Ale dzisiaj się postaram. Hej, co tam masz?
— Nic, kleszcza.
— Skąd go masz?
— Z lasu.
— Co chcesz za niego?
— Nie wiem. Nie chcę go sprzedawać.
— Jak uważasz. Mały jest ten kleszcz.
— Każdy może tak mówić, dopóki go nie ma. Mnie on wystarcza. Jestem z niego zupełnie zadowolony.
— Phi, jest ich cała masa. Mógłbym mieć tysiące, gdybym chciał.
— To czemu nie chcesz? Bo dobrze wiesz, że nie możesz. To wspaniały wczesny okaz, pierwszy, jakiego widziałem w tym roku.
— Słuchaj, Huck, dam ci za niego mój ząb.
— Pokaż.
Tomek wyjął papierowe zawiniątko i ostrożnie wydobył z niego ząb.
Huck oglądał go chciwie. Pokusa była wielka. Wreszcie powiedział:
— Na pewno prawdziwy?
Tomek otworzył usta i pokazał szczerbę.
— Załatwione! — powiedział Huck.
Tomek schował kleszcza do pudełka po zapałkach, które jeszcze niedawno było mieszkaniem „szczypawki”, i chłopcy rozstali się, każdy przekonany, że jest bogatszy niż był przedtem.



Mark Twain, Przygody Tomka Sawyera, tłum. Janosz Biliński, 1925.



sobota, 9 stycznia 2016

Dwa sążnie śrutu.

Był rok 1865. Wojna secesyjna dobiegła końca. Zdemobilizowany Jesse James wraz z braćmi, utworzył bandę rabującą pociągi, banki i dyliżanse. Dziki Bill Hickok kandydował na szeryfa Springfield, ale przegrał z Charlesem C. Mossem. Parę miesięcy później pracował jako detektyw w Forcie Riley w Kansas. Miał głównie ścigać złodziei mułów. Z rodzinnego Missouri, mając kilkanaście lat, wyruszyła wraz z innymi osadnikami, wozami, bydłem i wszelakimi klamotami, Calamity Jane i jej rodzice na prawdziwie Dziki Zachód, na Terytorium Dakoty, i jeszcze dalej, aż do Salt Lake City. Matka zmarła po drodze, a ojciec na miejscu. A pewien kid o ksywie Billy, miał sześć lat, i lubił konika na biegunach. Jeden barman opowiedział pewną historię...

"I found Simon Wheeler dozing comfortably..."
(rys. Strothmann)

W hrabstwie Calaveras, w Kalifornii, Angels Camp było rozkwitającym, huczącym, pogranicznym miasteczkiem górniczym. Drogi były złe, lub wcale, a podróż wlokła się niemiłosiernie, czasem do śmierci. Zbyt wiele rozrywek górnicy, poza pracą, nie mieli. Właściciele tawern, domów gry, i innych saloonów, jak i reszta miejscowych nieszczęśników, znała opowieści Jima i jego samego. Jim był górnikiem i hazardzistą.

"Dan'l Webster."
(rys. Strothmann)

Mógł postawić wszystko i na wszystko. Na konia, na walkę psów czy kotów, nawet kurczaków, na wyścig żuków, na ptaki siedzące na płocie, który pierwszy odleci, jak i na zdrowie żony miejscowego pastora kiedy zaniemogła, że nie tego. Zaczął paradować po ulicach z koszem pod pachą, przechwalając się zręcznością zamieszkującej jego wnętrze żaby o imieniu Daniel Webster. Była to żaba po trzymiesięcznym treningu w skakaniu i akrobatyce.

"It might be a parrot, or it might be a canary,
maybe, but it ain't--it's only just a frog."
(rys. Strothmann)

 W tym samym czasie do miasteczka przybyło dwóch typków z Nowego Jorku, czmychających przed nakazem aresztowania. Na miejscu zaczęli krążyć po jaskiniach hazardu. Los chciał, że podczas jednego z okrążeń, spotkali się z Jimem Smiley'em oraz jego chlubą i dumą. Przybysze obrabiali Jima tak długo, aż ten w końcu postawił 40$ w złocie na to, że nie ma żaby w Calaveras, która przeskoczyłaby Dan'la .

"...took a teaspoon and filled him full of quail-shot-filled..."
(rys. Strothmann)

 Po tym jeden z przybyszów stwierdził, że przyjąłby zakład, ale nie ma żaby. Na to Jim wstał, zostawił swoją pod ich opieką i poszedł łapać przeciwnika. Pod jego nieobecność cwaniaczki nafaszerowały biednego Daniela śrutem. Podczas zawodów Dan'l sobie nie podskoczył, Jim przegrał złoto, a tamci odjechali. Mimo, że później zorientował się, że zrobiono go w kulki, i tak nic by nie udowodnił.

"Why blame my cats if he don't weigh five pound!'
and turned him upside down..."
(rys. Strothmann)

 Miał tak opowiadać stary barman, Simon Wheeler, to w opowiadaniu. Miejscowa legenda głosi, że tę nieprawdopodobną historię usłyszał pierwszy raz od Rossa Coona, barmana i właściciela "Angels Hotel". Są też tacy, którzy dopatrują się nawiązania do antycznej greckiej przypowieści, gdzie Ateńczyk zapchał żabę Beotczyka kamieniami. Kto to wie? Co i gdzie.

Tu pomieszkiwał. Też bym chodził do knajp słuchać historyjek...
Mieszkając na Jack Ass Hill.

Faktem jest, że Mark Twain mieszkał w okolicy, po drugiej stronie rzeki Stanislaus River, na Jackass Hill, na południe od Angels Camp, i był częstym gościem miasteczek i obozowisk górniczych. Był tam jako dziennikarz. Pierwszy raz opowiadanie ukazało się w Saturday Press, w listopadzie 1865, pod tytułem: "Jim Smiley and His Jumping Frog". W następnych wydaniach otrzymało nowy tytuł: "The Notorious Jumping Frog of Calaveras County".

"Angels Hotel" gdzie Twain pierwszy raz usłyszał o żabie.
Between 1900-1930. Historical American Building Survey.

Dziesięć lat później, pan Coon, wraz ze współwłaścicielem , panem Lakem, sprzedali hotel. Nowy właściciel zamienił go w obiekt pierwszej klasy i zmienił nazwę na Commercial Hotel of Angels Camp. Z czasem budynek był rozsprzedawany, aż do XX wieku z okładem. Obecnie na chodniku przed budynkiem znajduje się "Żabia galeria chwały", gdzie znajdują się zwycięzcy konkursu skoków.


Cały czas ta sama historia...
(Photo Peter Stackpole, c.1940, Time)

Tak się złożyło, że od 1928 roku, w Calaveras organizowane są żabie zawodyKażdego roku, w trzecim łikendzie maja, 50 finalistów staje w szranki żeby wygrać główną nagrodę pieniężną i pobić światowy rekord w skoku w dal. Ten zaś ustanowiła żaba Rosie, w 1986 r. i wynosi on 21 stóp i 5.75 cali. Nie przypuszczał pewnie, że stanie się przyczynkiem do takiej hecy Mark Twain (Zaznacz dwa, chodziło o dwa sążnie wody. To z czasów gdy pływał na parowcach rzecznych).




Angels Camp, Calaveras, Jumping Frog Jubilee in Frogtown.

Pocztówki z chatą Twaina i opis: goldcountrygirls.
Jim Smiley and His Jumping Frog, 1865 (Osławnej skaczącej żabie z Calaveras), Sketches New and Old, Complete, by Mark Twain, (gutenberg.org.)