czwartek, 31 grudnia 2015

Dzień św. Śpiocha.

Dawno, dawno temu...Postanowiliśmy spędzić Nowy Rok tradycyjnie, w sensie na ludowo. Nic prostszego. Należało tylko pojechać na wieś. Urobiliśmy kumpla, że zwalimy się do jego rodziny na wsi, na kilka dni. Dzień przed, żeby się poznakomić i w formie być na noc właściwą, "pierwszy" to wiadomo, w sumie o ten dzień chodziło, no i jakiś zapas dni na nieprzewidziane okoliczności. Podróż pekaesem minęła spokojnie, przy wydatnym udziale pewnego gospodarza, który zademonstrował na własnych kiełbasach i bimbrze, całą gamę chwytów i podstępów biesiadnych, które miał zastosować na swoim ziomku, podczas dobijania targu, o coś tam. Nas załatwił dokumentnie. Pewnie dobił tego targu. Trzeba przyznać, że spoko typ był, bo i żarcia zostawił, i "kopytko" na po przebudzeniu, żeby na zwojach zaiskrzyło, i kierowcę poprosił co by nas wystawił gdzie potrzeba. Kierowca wystawił nas bardzo dobrze, o jeden przystanek za wcześnie, ale my tego nie wiedzieliśmy.

Błękitna strzała.

 Czekając kumpla chwaliliśmy sobie zapobiegliwość gospodarza i naszą przezorność, nie obawiając się śmierci z głodu i tego, że trzeźwo spojrzymy na zaistniałą sytuację, podziwiając biały, mroźny i martwy ludowy krajobraz. A z nieba sypał drobno śnieg. Upływ czasu stawał się powoli zauważalni i niepokojący. Zanim się zaniepokoiliśmy porządnie, usłyszeliśmy pyrkanie i poskrzypywanie. Aha! Wehikuł zatrzymał się przed nami i wysiadł z niego kumpel. Para z niego buchała jakby z bani wylazł. Pewnie miał to cudo na pedały. Nie zdążył gęby otworzyć, jak sypnęło się pytanie: A co to, do cholery jest? No jak? Tarpan. Jak to k...a Tarpan? Miało być ludowo, konik, dzwonki, sanie, futro, no i może jakieś futrzanki pod futrem. A nie jakiś badylarski wózek. Tak? A Tarpan to co? Owca? To wam coś powiem jeszcze. Szczęście, że złapałem pekaesa i wypytałem kierowcę, bo bym założył, że nie przyjechaliście i wrócił do domu. A tak, kierowca powiedział, że wystawił was koło Babich Górek, no i jestem. Sieroty. Ale mogę wracać, sam...No już dobrze, dobrze. A co to, te Babie Górki? Tu nic nie ma. W sumie to nie wiem o czym on godoł. ??? To szybciutko wsiadamy. Załoga. Do wozu! No wiesz, ale mogłeś przynajmniej umyć ten kibel...@#!!%%%@**#!

Jakby nie patrzeć, czteroślad.

Dzień spędziliśmy na poznawaniu rodziny, znajomych, nieznajomych, a nawet obcych nie wiadomo skąd. Okolicę poznaliśmy wcale. Po dojściu na rozstaje, należało się odwrócić i iść po swoich śladach, odwiedzając jak nakazuje zwyczaj znajome domy, nieznajome jeszcze też można, w kierunku swoich. Poza znajomymi, tym razem można było poznać różne magiczne obrzędy, wróżby i inne metody poznawania przyszłości czy pomagania szczęściu. Nas najbardziej zainteresowała metoda na bąbelki. Chaotycznie poruszające się, duże bąbelki znaczą przemiany, romanse lubo wypadki. Krzyżujące się bąbelki sugerują sprawdzenie zdrowia i oszczędne wydatki. Równo unoszące się i drobne, to zdrowie i szczęście rodzinne. Zanim skapowaliśmy, że to się obserwuje w kieliszku, to się nam szampan skończył. Przy następnej wróżbie to się zrobiło nerwowo, bo jak inaczej sprawdzić czy wróżba działa, jak nie wkładając głowy pod kieckę, żeby sprawdzić czy bielizna nowa i z metką. To ma ponoć powodzenie u płci przeciwnej przynieść. Tak to chce powodzenia, a tak to piszczy i w łeb trzaska.

Maski drabów noworocznych
(elkaBielecka)

 Jako, że byliśmy muzykalni to pierwszego mogliśmy iść na "ogrywanie". No i tak chodziliśmy od domu, do domu, cisnąc punkowe kawałki. Dostawaliśmy za to hojne "datki". Niestety, wykończyli nas hojnością gospodarze. Dołączyliśmy się do "drabów" albo tych co "na droba" chodzą. Nie pamiętam. "Gdzie drab w dom, szczęście w dom". A ci to wyglądali jak zbóje. Kożuchy futrem na wierzch, przyciorek na łbie, może być z kolorowymi wstążkami, przepasany powrósłem i ostrogi ze słomy. Z tymi to dobrze było, bo ich głównie domy z pannami na wydaniu tylko interesowały. I tak chodzili i się do chałup dobijali, waląc w drzwi i okna, dudniąc, becząc i porykując, a jak już się weszło to się zaczynały żarty, opowieści z nocnych przygód, prawdziwe i zmyślone, życzenia, żartobliwe i złośliwe rymowanki. A po wszystkim biesiada. I o to chodzi, i o to chodzi! 

Takiego można się wydygać.
Turoń. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1926.

Turonia też spotkaliśmy, razem z jego bandą. Do rękoczynów nie doszło, było bardzo sympatycznie. Kobyłki tylko żałuję, że nie było. Nie jest trudno wstawić "malucha" między drzewa, ale wciągnąć wóz na dach już gorzej. No, nam się to nie udało. Rozłożyć i poskładać na dachu. Proste. Niestety. Bronę i pług się udało. Przy wozie zwaliliśmy komin, tak pechowo, że na wóz, który się uszkodził. Parę bram i płotów przestawiliśmy, trochę okien wapnem pociągnęliśmy, co by go gospodarz myśląc, że ciągle noc, sobie odpoczął. Podmieniliśmy dwie budy z psami. Niestety, jeden się zorientował i uciekł. Z budą. Gdzieś. Żeśmy się go naszukali, bo szkoda psiny. A on dwie chałupy dalej na ślimaka, z domem na grzbiecie się rozmnaża...Miło się też obserwowało jak z chałupy ludziska wynosi dym, po uprzednim zapchaniu komina. A te figle to musieli znosić biedacy, bo to na szczęście. Się pytaliśmy o ten komin później, że może coś pomóc. Spoko. Gorzej było z tym kundlem. Bo się gospodarze nie lubili za bardzo, i ta suczka to z papierami była. A kundelek bez, a dzieci narobił.

Kobyłka. 

Nie wiem czy to wszystko się pierwszego skończyło. Ale do pekaesu, to saniami nas odwieziono. Z dzwoneczkami. I też poproszono kierowcę, żeby nas wystawił we właściwym miejscu. I nie jestem pewien, może śniło mi się to, ale chyba nasz gospodarz wracał, ten od interesów, i też miał kiełbasę i bimber. I tu się rzecz dziwna dzieje. Bo kierowca nas wystawił jak miał. Żaden z nas nie pamięta autobuta. Do domów trafiliśmy, a świadkowie są i potwierdzają, że taksi nas pod dom podwoziło. Tylko, że nie mieliśmy w ogóle floty.

Zaczarowana dorożka.
No puśta mnie! No puść mnie, krawężnik!
(fot. Brykiet Noga)

Tak. Odsypiałem długo. Mysz Postępu i Tradycji. To było to. Nie wiem co, ale jak jest mysz to i będzie kot, a kot zawsze na cztery łapy spada.



PS Znaczny upływ czasu, wtedy, i obecnie, spowodował zachwianie pewnych ram czasowych. Także tego.






sobota, 26 grudnia 2015

Jak O.G.R. korzystał z kota i prostytutek.

Historia zaczyna się na początku XIX wieku, w Szwecji. Tam urodził się on, w 1813, choć to nie jest takie pewne, za sprawką pewnego oficera, a to już bardziej. Później wyjechał, Hiszpania i Włochy. Studiował malarstwo i litografię w Rzymie, zarabiał kopiując obrazy renesansowe. W latach '40 osiedlił się w Anglii, w Wolverhampton, gdzie otworzył pracownię malarską. Malarz był z niego miniaturzysta i portrecista.

O.G.R. przedstawia O.G.R-a
(Fot. Oscar Gustave Rejlander)

Około roku 1850 zainteresował się fotografią, a pięć lat później tak się wciągnął w kolodion, że pracownię malarską zamienił na fotograficzną. Do tego zachwycały go możliwości uchwycenia detali. Jednak płyny i szkiełko mają coś w sobie. W fotografii wykorzystywał swoje doświadczenie od pędzla, posługiwał się estetyką i regułami jak w malarstwie. I ten odcisk renesansowych mistrzów, których poznał na studiach. To mu zjednywało krytyków. Znany ze zdjęć rodzajowych i portretów. Jeden z portretów Charlesa Lutwidgea Dodgsona, właśnie on zrobił. Swoją drogą był to jego przyjaciel i się wymieniali co lepszymi fotkami. Tamten też był fotografem, nie tylko ojcem Kota z Cheshire.

 Ojciec Kota z Cheshire, 1863.

Kobieta czytająca list, c. 1860.

Nie poprzestawał tylko na robieniu zdjęć. Eksperymentował z technikami i zaczął się bawić w nakładanie negatywów. Na pewno był jednym z pierwszych użytkowników techniki fotomontażu, jeśli nie wynalazcą. Mimo sukcesów, fakt ten nie spotkał się ze zrozumieniem kolegów po fachu. Najbardziej znana praca, która wywołała zgorszenie, nie tylko fachowców od szkła ale i pruderyjnej wiktoriańskie publiki, to Dwie drogi życia, pokazane w 1857. Dech w piersi szczegóły piersi i nie tylko zapierały, i nie pozawalały się matrony przypatrywać. Jest to alegoryczna praca,  na której starzec, ojciec, ponoć mędrzec, ale kto go tam wie, że ma brodę nic to, może to Mikołaj i jednemu dał prezenty a drugiemu rózgi, przedstawia dwu młodzieńcom, dwie drogi wejścia w życie. Jedną i drugą, dla mnie obie dobre.

Jedna droga, dwa życia...

Po lewo mamy kobiety jak je Bóg stworzył, wino, śpiew i gry; po prawo, kobiety jak je mężczyzna ubrał, rodzina, praca, cnota i wiara w to wszystko. Mordy wszystkim zamknęła królowa Wiktoria, która pod wrażeniem moralnego przekazu, zamówiła kopię dla księcia małżonka, Alberta. W sumie to mieli 9 dzieci, ale surowo i uczciwie zrobionych, i tylko najstarszy syn "Bertie", przyprawiał ojca alkoholem i rozpustą o bóle głowy. Fotografia to montaż z 32 negatywów. To ściągnęło na niego gniew i oburzenie środowiska fotograficznego, głównie członków z Królewskiego Towarzystwa Fotograficznego w Londynie, ale go przyjęli. Doprowadził też do rozłamu Edynburskiego Towarzystwa Fotograficznego. I tak jedni pokazywali całość pracy, drudzy tylko jej część, tą prawą stronę. To był jego pierwszy akt publiczny, i chyba w ogóle w Anglii, ale nie w dorobku. 

First I Lost My Pen And Now I’ve Lost My Spectacles.

The Madonna and Child with St. John the Baptist,
c.1860

Do portretów, scenek rodzajowych należy dorzucić akty i zdjęcia erotyczne, także w duchu paraboli. Bo też się był tym procederem parał. Jako modelki wykorzystywać miał dziewczyny spotkane na ulicy, lub te występujące w cyrku, jak i prostytutki, w tym niektóre dość nieletnie. Były to kobiety ciężko pracujące, artystki życia, znające się na swoim fachu. Co moim zdaniem widać na zdjęciach,  mimo że są one inscenizowane, to nie rażą jakąś nachalnością czy sztucznością. Wręcz przeciwnie, widoczna i odczuwalna jest pochwała piękna i naturalnej skromności. W tym przypadku muszę zgodzić się z Indianami, co to nie pozwalali się fotografować, że zdjęcie zabierze im duszę podobno. Tak. Coś w tych zdjęciach jest. Jak w żyłach ogień, po dobrej łiski. 

Po paraboli i dosłownie.

Nawet małego grzmotu? Nic...?

Z czasem, sprzętem, pewnie bez większości modelek, Rejlander przeniósł pracownię do Malden Road, Londyn. Tu otworzył studio fotograficzne, gdzie robił zdjęcia ;), i prowadził dalej doświadczenia z technikami fotograficznymi. Pracował wciąż nad fotomontażem, dodatkowo zajmował się retuszem czy wielokrotną ekspozycją. Doszedł do niejakiej wprawy w tych dziedzinach, bo już jako ekspert zaczął dawać wykłady, oraz sporo publikować.

Tyle wstydu...
 c. 1857.

The Goddess Nicotina, c. 1860.

W Londynie znalazł też nowy temat do fotografowania. Były to ulice Londynu, a dokładniej to co na nich się znajdowało, biedne i bezdomne dzieci.  Wynik swoich obserwacji przenosił do studia, to nie był street, z czego powstały zdjęcia jako protest społeczny, z których najbardziej znane są Biedny Joe i Bezdomny.


Wyrzut społeczny.
c. 1857

It Won't Rain To-day, 1865.

W celu ułatwienia sobie pracy, i nie tylko sobie, miał specjalnie dostosowane do tego studio. Było to dość długie pomieszczenie zwężające się na jednym końcu. Aparat i fotograf znajdowali się w części zacienionej, żeby jak najmniej absorbować uwagę modelek i modeli. Do tego dochodziły przeszklone ściany przepuszczające dużo rozproszonego światła. Mając to wszystko można robić zdjęcia, tylko jeszcze należy sprawdzić szparkę. Jak wąska to dobrze, jak szeroka to wiadomo. Tą szparką była kocia źrenica, a po jej szerokości dokonywał pomiaru światła, i jeśli była bardzo rozszerzona, to miał wychodzić na spacer rezygnując z sesji.  Nic nie wiadomo na temat samych pomiarów, i czy było to światło odbite czy padające. I w sumie to on miał psa, gdzieś widziałem zdjęcie. To co z kotem? Tak na dziko je brał, czy był zaliczony do wyposażenia studia?

Nas? Bohaterów? Prądem?!
The Expressions of the Emotions in Man and Animals,
Charles Darwin, London, 1872.

Bardzo dobrze. Dostał pan rolę...
The Expressions of the Emotions in Man and Animals,
Charles Darwin, London, 1872. 

Wykonał serię 28 zdjęć do rozprawy Charlesa Darwina, O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt. Do wielu pozował sam, lub wykorzystywał w tym celu swoją żonę Mary Bull, która miała duże doświadczenie w modelingu jeszcze z Wolverhampton. Od czternastego roku życia pozowała Rejlanderowi, a pobrali się w 1862 roku, przy rozbiegu pomiędzy nimi coś ok. 20 lat. Po współpracy z Darwinem zachorował i zmarł w 1875. Wdowa została bez grosza przy duszy i z długami. Trudno w to uwierzyć, ale koszty pogrzebu pokryli Szkoci,  Edynburskie Towarzystwo Fotograficzne.

Głowa Jana Chrzciciela w naczyniu, 1855.

Głowa jest fragmentem niedokończonej pracy. W tym samym czasie powstało studium głowy Salome. Szkoda, że nie powstała całość. Zdjęcie to kupiła królowa Wiktoria. Nie dziwi, że królowa sobie zażyczyła głowy na talerzu, tudzież w garnku.

Ciężkie czasy.
c. 1860
Tytuł może być nawiązaniem do powieści Charlsa Dickensa, Ciężkie czasy, z 1854 roku. Lansowana przez Dickensa w książce teoria, że ludzi tworzy życie, tu kapitalizm, pasuje. Ludzie-automaty, ludzie-drewna, ludzie-żmije. Zmartwiony stolarz lub szewc, który jest bezrobotny lub właśnie się nim stał, na  łóżku śpiąca żona z dzieckiem. Drug scena gdzie mężczyzna trzyma rękę na głowie kobiety, może w geście błogosławieństwa, albo sobie przytrzymuje, żeby młotkiem trafić, u stóp klęczące i modlące się dziecko. Tylko o co? Ciężkie czasy. Może być to pierwsza podwójna ekspozycja. Trochę w stylistyce radzieckiej Avant-gardy i dobrych surrealistów.
Żeby nie zamulić, na koniec bardzo przyjemny sen.

Ach śpij, kochanie.
Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz.
Czego pragniesz, daj mi znać.
Ja Ci wszystko mogę dać.
Więc dlaczego nie chcesz spać?
The Dream, c.1860

Nie był pozbawiony poczucia humoru. Spotkać w wojsku kogoś kto ma głowę na karku...? Może być z tym problem.





"The Expressions of the Emotions in Man and Animals", Charles Darwin, London, 1872.
Zbiór paru prac: The J. Paul Getty Museum.

czwartek, 24 grudnia 2015

Cichą nocą...

To było kiedyś. Zeszłym rokiem, w grudniu, też gorączka przed świętami. Pani w sklepie nie chciała mi sprzedać butelki Danielsa. Mówi, że chce dowód? I tak mi trzy razy powtarza. Byłem tak zbity z pantałyku, że nic do mnie nie docierało. Dałem jej w końcu dowód. Ta paczy na datę, na mnie, na datę...I pyta czy to prawda;)) Ja, tak. Ona, rylii? O Boże...Nie wierzę. Już myślałem, że Policję wezwie, że lewy dokument jej dałem. Ale zanim z podziwu nad mą młodością wyszła, zdążyłem po drugą butelkę obrócić. Tak mnie natchła. Ach zapomniałbym, ogolony byłem. I miałem falstart...Przez to wszystko. I do tego opał do kozy mi się pomieszał. Choć przelotem myśl mnie naszła, że to suche co miałem przygotowane, coś za giętkie jest...I w ogóle stawia niezły opór. I w całości jest za bardzo, choć porąbałem uprzednio. Później miałem drobne powikłania. I w trybie awaryjnym musiałem kołować iglaka. W tym roku udało mi się jak na razie bez większych pierepałów dotrwać do chwili obecnej. Drzewko jest, świeci, potrawy są i się robią. Wszystko powolutku się zawiązuje. No, tylko karpika nie będzie, bo dwa młode okazy, średniej wielkości, udało mi się wrzucić do wanny, gdzie były dzieciaki. Zaznaczę, że woda była tylko z dziećmi, bez płynów, tak więc karpiom mogła trochę temperatura skoczyć, ale nie bardzo. Żadne trucie. Za to dzieci skoczyły jakby kto je wrzątkiem potraktował lub jak małpa z kąpieli. Ależ to szybkie jest. Nakazano mi natychmiast ryby do sąsiadki odnieść, przy czym one miały tam zostać a ja nie. Rasizm. No to jeszcze tylko Mikołaj zostanie...

(?)

wtorek, 22 grudnia 2015

Latarnik.

Ludzie z niższych warstw społecznych w Chinach, kiedyś bez żadnych subtelności i skrupułów wcinali zwierzęta, które padły śmiercią naturalną, przynajmniej chcieli w to wierzyć, jak to kiedyś zauważyli podróżnicy różni, a współcześnie podróżujący pracownicy sanepidu po jadłodajniach. Biedacy zjadali żaby i szczury, suszone ich szynki  i łapki do mieszania pachnideł wystawiali na sprzedaż na ulicy, a przeciętny mieszkaniec myślał, że młoda psina nie jest złym żarciem. Ten delikates ma długą historię i to nie tylko tam, bo już Rzymianie, według Pliniusza Starszego, uważali za wyśmienitą potrawę ze szczeniąt. To, żeby nie było chudo, ale poważnie, dodam skromnie, że o tym miał ponoć wspominać jeszcze Athaneus i Galen. Wracając do ilustracji, co to ilustruje, jak w Chinach prowadzają żaby w nocy, do celu smutnego. To przypomina mi metodę mojego starego "na zająca", podczas podróży autem. Kiedy wyskoczy uchaty, należy walić w niego długimi światłami, i gazu. Tylko nie za mocno, bo z grilla nie wylezie i futro się zjara. No i nie walić w jelenia, bo grilla wtedy nie można wyciągnąć z kufra.

[...] przyszła sama do niego – przepłynęła ocean i znalazła go samotnika, na drugiej półkuli, taka kochana, taka droga, taka śliczna! We łkaniu, jakie nim wstrząsało, nie było bólu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna miłość, przy której wszystko jest niczym...[...] 
Litwos, "Latarnik".

Latarnik.
The costume of China: 
illustrated by sixty engravings:
with explanations in English and French
by
George Henry Mason, 

A do tego, żeby poznać różne sposoby leczenia nieinwazyjnego i bez wszechobecnej chemii, to rozdziały XXVIII - XXX, wielkiej Historii naturalnej Pliniusza, warto sobie przyswoić. Resztę też, w inszych celach. A później to już niczego się nie bać. Nie znam całości, kiedyś czytałem, teraz jestem w trakcie studiowania od nova. To co zdążyłem zastosować, skończyło się na wygnaniu mnie z domu, i "żebym kurwa nie wracał". Co prawda, to były średniowieczne specyały, no ale jak mam wytłumaczyć, że zapakowałem robactwo z ogrodu do żarcia...Zresztą, jak zauważyłem, że w sałacie którą podaję, są ślimaki, i jakoś nikt na to nie zwraca uwagi, to pomyślałem sobie, że parę chrząszczy i wielonogiej mortadeli różnicy nie zrobi. Zrobiło. Trudno...Tropiąc Pliniusza dalej, dowiadujemy się, że pewne sprawy załatwiano tabliczkami lub figurkami, które gnieciono i przebijano gwoździem, żeby wzmocnić zaklęcie. Następnie owijano je sznurem, dodawano włosy ofiary, niekiedy zaszywano w brzuchach żab i polewano krwią, po czym wrzucano do studni, zakopywano w ziemi lub wkładano do grobów tragicznie zmarłych.W celu uniknięcia pomyłki na tabliczkach nigdy nie było imienia ojca zaklinanych osób, żeby demon się nie pomyli, tylko matki, że ta jest pewniejsza...A jak się nie miało latarni i nie było głodnym, bo ból zęba dokuczał, należało sobie złapać żabę. Dnia odpowiedniego, godziny właściwej. Otworzyć jej paszczę i napluć do środka, prosząc aby ból zęba zabrała ze sobą. Puścić wolno z bólem.

Łukaszewicz, Józef, K. Pliniusza Starszego Historyi naturalnej ksiąg XXXVII; C. Plinii Secundi Historiae naturalis libri XXXVII, księgi XXVIII-XXXIII.




niedziela, 20 grudnia 2015

Lubię laski z małymi cyckami...(I like chicks with small titties...).


I like breast and I cannot lie. Them boobies, I'mma suck them dry.
Fot. Brykiet Noga.



Gdziekolwiek ruszysz się
tam wszyscy mówią ci
że laska musi mieć duże cyce
gdziekolwiek ruszysz się
tam wszyscy trąbią że
tak mają laski w Ameryce

A ja jestem punk
i w ramach walki ze wszystkimi schematami
Ja jestem punk
lubię laski z małymi cyckami

Gdziekolwiek ruszysz się
Tam wszyscy mówią ci
że laska musi mieć długie nogi
Gdziekolwiek ruszysz się
tam wszyscy trąbią że
jak od sufitu do podłogi

A ja jestem punk
i w ramach walki ze wszystkimi schematami
Ja jestem punk
lubię laski z krótkimi nogami
lubię laski z krótkimi nogami
lubię laski z krzywymi zębami
lubię laski z brudnymi paznokciami
lubię laski z rozdwojonymi włosami
lubię laski z piegami
lubię laski z pryszczami
lubię laski z małymi cyckami!

Grabaż i Patyczak, Laski z małymi cyckami.

Wherever you will go
There everyone says to you
That chick must have got big titties
Wherever you will go
There everyone are horning that
How have chicks in America

And I'm a puck
And in order to fight with all outlines
I'm a punck
I like chicks with small titties

Wherever you will go
There everyone says to you
That chick must have got long legs
Wherever you will go
There everyone are horning that
Like from the ceiling to the floor

And I'm a punck
And in order to fight with all outlines
I'm a punck
I like chicks with short legs
I like chicks with short legs
I like chicks with crooked teeth
I like chicks with dirty nails
I like chicks with split finishes of hair
I like chicks with freckles
I like chicks with pimples
I like chicks with small titties

W oparach zakupów.

Zakupiłem aparat. Już drugi dzień siedzę i szlifuję szkło pastą polerską. Ręcznie, wacikiem higienicznym. Rysy były takie, że pewnie pranie jak na tarze dałoby się strzelić. Rysy pozostały. Próbowałem wyregulować, ale nie trzyma czasu. Ogólnie w świetnym stanie. Koperta stalowa, ale bardziej mi się podoba w lengłydżu nazwa, gun metal case. Muszę się pokręcić, to może uda mi się zdjęcie zrobić. Jak derwisz...A w ogóle to nie chciałem kupować tego aparatu. Udało mi się zrobić zdjęcia, to mogę opisać historię.

Fot Brykiet Noga.

Poleruję szkło nadal, trzeci dzień, a ten dzień to 13 grudnia był. Stary też polerował wtedy szkło. To co widać na cyfrach, zarysowania, tak naprawdę to na szkle. Cyferblat oczyściłem z farby fluorescencyjnej, na każdej godzinie kropka była, i wypełnienie wskazówek. Była brudna, nie fluo i pokruszona. Zegarek przeczyszczony, i regulowany. Doszedłem do 5 min straty, na wie doby. Szkło teraz jest gładkie, tylko rysy widoczne. Ale dam radę, ręcznie. Przy okazji kupiłem aparat. Był trochę zakurzony, futerał oryginalny i w bardzo dobrym stanie, pasek oryginalny od Minolty. Bez grzybków i kurzu. Jedyna rysa przy deklu baterii. Nr 184k, czyli jak wyczytałem, coś tam skleja lustro i z czasem może się nie zgadzać. Gąbka się lepi. Ale jak sprawdziłem, że bateria robi ping...To w ogóle była przygoda, te zakupy.

Fot. Brykiet Noga.

Niedziela. Ja bardziej piątkowy, ale nic to. Lubię się pętać po starociach. Stoisko jak każde. Mydło i powidło, z przewagą staroci. Było sporo srebra, to się wampirów nie obawiałem. Sprzedaje pani i pan, ale pan właśnie zdryfował po kiełbę i bronka. Gra muzyka, jakiś fajny rock. Podbija pani w pląsach, różach, skórze, oparach i pyta czego sobie łaskawy pan życzy. Łaskawy pan: A po ile ten wiktoriański wibrator?, pytam. Nie wiem co to jest, odparła, ale pomysł do wykorzystania. I ćwierka, chrzęszcząc sztucznymi rzęsami. Zmieniam temat kontrolnie na zegarek, ten właśnie. Za 7. Biorę. Szlag by to, a potargować się? Ale już za późno. Szukam czegoś i znajduję OM10. Macam, jęczę. Ile? Za 10. To ja, oba za 10. Przesadziłem czuję. Ona, za 10 i bierzesz mnie na kiełbaskę. Spłoszyłem się lekko. 15 i się zmywam. Ona, jak chcesz...Z daleka patrzyłem sobie na stoisko, i jak wrócił facet, to zaczął łapami machać ostro. Myślę, że mu zimno i tak zabija, ale to dziwne bo ja jetem w koszulce z długim rękawem i skórze tylko. A może się kiełbasą poparzył...A muzykę długo słyszałem jeszcze. I tak mam aparat, którego nie chciałem. A szkło poleruję do dziś...I tylko krzywo na mnie patrzą już w domu, że poleruje bo pije, czy pije bo poleruje. Ale robotny.

czwartek, 17 grudnia 2015

The Anonymouse Evolution.



We don't need no mouse convention, we don't need no trap control.
Circa '30, (?)

We don't need no education, We don't need no thought control.
Pink Floyd, 1979.

Każdy śmiałek, który zaatakuje tę panującą ortodoksję, zostaje natychmiast skutecznie uciszony. Jeśli czyjeś poglądy godzą zdecydowanie w obowiązującą ideologię, niemal zawsze stają się one przedmiotem nieuczciwej krytyki i nagonki, już to na łamach prasy popularnej, już to w poważnych periodykach.

Anyone who challenges the prevailing orthodoxy finds himself silenced with surprising effectiveness. A genuinely unfashionable opinion is almost never given a fair hearing, either in the popular press or in the highbrow periodicals.
G. Orwell [The Freedom of the Press]

Anonymous, c. 2006.
(art.  Shepard Fairey)



Pink Floyd, Another Brick in The Wall, The Wall, 1979.



sobota, 12 grudnia 2015

Prawnik w naturze.

Alfred Russel Wallace nie urodził się dnia dzisiejszego, ale początek dobry jak każdy inny. Żył 90 lat, od XIX do XX wieku. Podróżnik, zoolog, botanik, geolog i antropolog. Pierwszy europejczyk, który badał małpy na wolności. Chodząc ulicami Londynu. Pionier w etnografii i zoogeografii. Wyniuchał różnice w składzie i charakterze gatunków pochodzących z przeciwnych stron linii, która przebiega między Oceanią i Azją. Linia Wallace'a. Politycy powinni zaznajomić się z jego pracami, ułatwiłoby to im wykonywanie obowiązków. Curzon może czytał, skoro Lwów w wersji "B", był w Polskiej strefie. Geniusz w epoce genialnych ludzi. Autor jednych z lepszych książek podróżniczych i na temat historii naturalnej, m.in. Travels on the Amazons (1869). Tak. podróże na amazonkach, to musiało być przyjemne. Chociaż zbieranie insektów już w trakcie...Jak kto lubi, inni wolą rodzynki.

Prawnik w naturze wygląda tak...
Alfred Russel Wallace
statue by Anthony Smith.

Jak na prawnika przystało, skromnością grzeszył. W szczegółach nie jestem, ale o oddaniu teorii ewolucji Darwinowi, można wspomnieć. Już wiosną 1856 roku, Lyell zwrócił uwagę Darwina na artykuł Wallace'a, ponaglając go z publikacją swojego. A już 18 VI 1858, Darwin otrzymał list od Wallace'a, z opisem mechanizmów ewolucyjnych na dwudziestu stronach, gdzie prosił o przesłanie dalej do Lyella. Darwin do Lyella pisał tak: "Twoje słowa sprawdziły się […] zostałem ubiegnięty". Po publikacji w 1859 pracy Darwina, O powstaniu gatunków, funkcjonował termin teoria Darwina-Wallace, ale sam Wallace wmawiał skromnie Czarlsowi, że to jego dzieło, jak i sam Darwin szybko zaczął mówić "moja teoria". No i mamy teorię Darwina.

Wallace z krzesłem w Singapurze, 1862.
(Project Gutenberg)

I potrafił się tak zachować, po jednej z większych tragedii, jakie mogą się w życiu trafić. Będąc pod wpływem Alexandra von Humboldta, Charlesa Darwina i Williama Henry'ego Edwardsa sobie był podróżował i badał. Wracając z Rio Negro, w drodze do UK, statek którym płynął stanął w płomieniach. To było dnia 12 lipca 1852 roku. Statek spłoną, a to co się nie spaliło, to się utopiło. Cała jego dwuletnia praca stała się karmą dla ryb. Uratował parę notatek, kilka szkiców ołówkiem i parę drobiazgów, z brodą włącznie. Po powrocie żył z ubezpieczenia i z opracowanych materiałów, które wysłał pocztą.

Latająca żaba z Malajów.
The Malay Archipelago.

Nie łamał się i już w w 1854 wypyrgnął się na Archipelag Malajski i do Indii Wschodnich. Wyprawa trwała osiem lat. Zbierał okazy do studiów naukowych, jak i na sprzedaż. Z Archipelagu Malajskiego przywiózł ponad 126 tysięcy egzemplarzy różnych gatunków, w tym około 80 tysięcy chrząszczy. Kilka tysięcy z nich było nowymi odkryciami. Jednym z nich, najbardziej znanym jest odkrycie pewnej rzekotki, Rhacophorus nigropalmatus, znanej jako latająca żaba Wallace'a. Nogolotki są niewielkie, 90-100 mm. Zamieszkują wiecznie zielone lasy tropikalne. Generalnie zielone, wewnętrzne strony ud i dolne partie ciała żółte. Samice biją pianę tylnymi nogami, następnie budują z niej gniazdo, na gałęzi która znajduje się nad wodą. Tam dopada je samiec. Po wylęgnięciu się kijanek, gniazdo się rozpada i małe lądują w wodzie.

Nogolotka czarnostopa,
Rhacophorus nigropalmatus.
A.R.W.

Uczył rysunku, geodezji, pracował na kolei, miał interes z bratem. Wcześniej, przed wyprawami. Skończył prawo, ale nigdy prawnikiem nie był, w zawodzie. Lubił spirytualia. Napisał dzieło, O cudach i nowoczesnym spirytyzmie, gdzie namawiał innych naukowców do podjęcia badań mediumicznych. Dziś to się nazywa alkoholizm.

Lotnik z góry...

i z dołu.
Foto. Ch'Ien C. Lee.

wtorek, 8 grudnia 2015

Jesienny ból głowy.

Nie mogę sobie odpuścić, i nie wspomnieć o jesieni. Co prawda w poprzednim poście było którymś, ale to co innego. Tam to była galernia, wystawa mła. Także się nie liczy, a wspomnienie było tylko tytułem pracy, a dokładniej cyklu, bo jak każdy szanujący się fotografik, też mam cykl zaplanowany, a nawet to chyba nie pierwszy jest. Czy może projekt? Zastanowię się nad cyklem projektów, lub projektem cyklicznym. Ale nie tu, a jak już to na pewno nie teraz. Jesień...

Giuseppe Arcimbold, L'Autunno, 1573.


Jesień.   Осень.

  W cichym gąszczu jałowcowe osypisko.    Тихо в чаще можжевеля по обрьву.

Czesze grzywę jesień – zrudziałe konisko.    Осень – рьіжая кобьшла – чешет гриву.

  Nad rzeką pod brzegów zasłoną    Над речньім покровом берегов

Błękitnie podkowy jej dzwonią.    Сльішен синий лязг ее подков.

  Ostrożnym krokiem wiatr – mnich ubogi    Схимик – иетер шагом осторожньім

Kruszy listowie w wybojach drogi.    Мнет листву по вьіступам дорожньім.

  I całuje na jarzębiny krzewie    И целует на рябиновом кусту

Tajemnemu Chrystusowi rany świeże.    Язвьі красньіе незримому Христу.

Siergiej Jesienin    
Сергей Александрович Есенин
1916.


Zastanawiające, czy wiersze Jesienina na jesieni czyta się lepiej, czy to tylko placebo. To tak jak z tym babim latem, co to poniektórzy myślą, że kobiece, bo się do ostatka opalają w ten czas. A w tym całym babim lecie nie ma romantyki i to tamto, tylko jest starość. W sensie lata, bo baba to stara, tak jak dziad to stary, czyli stare lato. Taka końcówka w skrócie. A, że nasi praszczórowie uosabiali lato z kobietą, no to robi się wszystko jasne, koniec figli na trawie, bo nadciąga zima, a to już był facet, i do tego srogi, co poszczypać sobie lubił. Co prawda jeden taki, Andersen, przedstawił zimę jako królową, ale chyba wierzę Słowianom bardziej. I nie ma, że królowa musi z królem, bo wcale nie musi...Rządzić razem. Patrząc na te babie sprawy, to weźmy na ten przykład Puszczę Babią. I co w tej puszczy mamy? Kobiałek nie ma, a jak to w starej puszczy, pewnie są sosny. Tylko się nie rozpędzać należy, bo to i Babie Góry, Babie Doły i Babie Jary są do obadania jeszcze...A to już mniej ochoczo, a napewno nie grzebać się w tym.

Listopad się skończył, liście opadły, przyszedł Grudzień i błoto mieszane nogami w grudy zmieni za chwilę. Zimno, breja, deszcz i wiatr...I się można osowiałym zrobić. I jeszcze melancholia szkła, co niektórych ogarnie, inni zaś z depresją będą się zmagać. Ale nie ma co załamywać rąk...Wszak można poczytać lub posłuchać, gawęd i historii różnych, dowiedzieć się czegoś nowego, a może nawet nauczyć

Zespół Reprezentacyjny, Król.

Jego dynastia mocno tkwi /:2
W siodle, które dźwigamy my /:2
Nie poradzisz nic, bracie mój, 
gdy na tronie siedzi chuj
Buntu nie boi się władca ten, /:2
Co by z powiek spędzał mu sen /:2
Nie poradzisz... 
Ja, ty, ona, my, wy, oni, on /:2
Wszyscy liżemy mu dupę wciąż /:2
Nie poradzisz... 
Długo panował nam perski szach /:2
Chomeini też zrobił wa-bach! /:2
Nie poradzisz... 
W dalekiej Etiopii zdarzył się fakt, /:2
Że Negus, król królów, też z tronu spadł /:2
Lecz nie poradzisz... 
A i w Hiszpanii każdy to wie /:2
Że stary Franco nie ostał się /:2
Lecz nie poradzisz... 
Pewnego dnia obudzi nas huk /:2
Brytyjska korona poleci na bruk /:2
Lecz nie poradzisz... 
A czy mieszkańcy Tokio i Kioto /:2
Nie rzekli „koniec!” do Hirohito? /:2
Lecz nie poradzisz... 
Więc nie rwij włosów i nie załamuj rąk /:2
Pomęczysz się jeszcze nie jeden rok /:2
Bo nie poradzisz nic, bracie mój, 
gdy za chujem idzie chuj.

Bayer miał aspirynę na wszelkie zło tego świata, nie wiem jak się nazywało, na pewno jakieś bajeranckie prochy. Dawka wedle uznania. I jak ręką odjął. Panaceum. Tu będzie prościej, bo za pomocą książki, artykułu, ewentualnie słuchowiska, o tematyce historycznej, na pewno się wyjdzie z odrętwienia przynajmniej. Bo to historia jest niezwykła. Myślałem, że to ja byłem tak, co tu będę w bawełnę owijać, naoliwiony, że nie wiedziałem co się dzieje i w którą stronę. Wiem, że jesień to czas grzybiarzy, ale są pewne granice, których przekroczyć ponoć nie można. Bo się nie wróci. My je przekroczyliśmy. Duszy lotem śmigbłystnym, a pociski rykoszykoświstąkały jeno. No, byliśmy po tej drugiej stronie. Był też jakiś borowy dziad, a może partyzant, bo w mundurze czy jakiś inny strażnik lasu, i krzyczał strasznie. Coś jak diengi! Ki czort? Co mi tu o jakichś wulkanach z centralnej części Jawy zalewa. Ale w sumie to jest kompleks Dieng, to może jednak nie to, a może to ja źle odmieniam? Lornetkę miał, a może lunetkę, w każdym razie szkło, to chyba oficer był. Łapami machał i podzwaniał kryształami szczeciniasty. I tak gadał: "Sztoby diengi byli w karmanie, a nam chuj stajał, kak sosna". To co było robić? Pochylcie głowy, nadchodzi Dziad Borowy. To po małym, jak mawia rolnik wyciągając jaja z sieczkarni.

Dziady Borowe, Dziad Borowy.

Dalej rozmowa spadła na tory historyczne. Szczerbiec, to święty koronacyjny miecz Jagiellonów, którzy próbowali odtworzyć przed katolicką potęgę, mającego ponad 3000 lat Imperium Lechitów. Szczerbiec to miecz z nieba, który anioł boży w towarzystwie Ottona III dostarczył Chrobremu z rozkazem, żeby On, przy pomocy tego miecza zjednoczył znów razem 12 plemion Lechitów, sławnych Słowian biblijnego Izraela (Kroniki Frankońskie XI w.). Głowa kościoła Królestwa Wielkopolski, z czasów rozbicia dzielnicowego, biskup Bogufał, potwierdza to w Kronice wielkopolskiej z XIII wieku, i tak wyjaśnia, że Bolek łupną nim we wrota Kijowa, ze złota, i się był wyszczerbił. I wszyscy tak powtarzali. Ale za rozbiorów Niemiec był kumaty i wyjaśnił, że to było inaczej, że Szczerbiec to falsyfikat z XIII wieku, i że za Chrobrego nie było złotej bramy w Kijowie. A dla niemiaszków te badanie przeprowadził Joachim Lelewel, sławny, pracujący dla Niemców odkrywca fałszerstw historycznych. Ten sam co odkrył, że kronika Długosza to falsyfikat, a Grunwaldu nigdy nie było...Nie ma co się łamać i trzeba wrócić do korzeni. Władca Parzęczewa, był koronowany na króla Parzęczewa, koroną Parzęczewa. I przemyśleń trochę: Przemysław założył Przemysław nad Wkrą, gdzie później królem Przemysława był Atylla, potomek Przemysława. To nie tylko puste słowa, bo to wszystko jest spisane w kronikach min przez ruskich laptopistów...Kurcze blade. Tak, właśnie. I w ogóle nie lubimy Anonima, bo był szpiegiem Watykanu i ściemnił historię Polski, bo dlaczego zaczął od Mieszka I ? A Nemrod co to zbudował wieżę Babel, później się wypuścił na wywczas i postawił Wawel. I jak nic nie pomyliłem, Wisła to nazwa rzymsko-niemiecka, która przyjęła się w Polsce dopiero w XIV-XV w. Słowiańska nazwa Wisły to Wandalus…A kto mieszka nad rzeką Wandalus? A i trzech braci było, Lech, Czech i Rus, synów boga Pana, co to ich potomkowie do dziś się "panami" nazywają. Hellenowie jednak to jeszcze nie Grecy, tylko przodkowie Greków, natomiast ojcem wszystkich Greków był mityczny heros Grakus vel Krak'us, mieszkający w Hiperborei, a sławny z tego, że w pojedynku pokonał smoka, czyli dinozaura. (…) Grecy umieszczali na ceramice sceny jego walki z dinozaurem…Dla dobicia przeciwnika dodam, że Krzyżacy to Zakon Marii Panny z Jasnej Góry. I jeszcze o górach to wiemy, że z Łysej Góry nie na miotłach, a na wimanach latano, i były to wimany tego samego typu, na których król Salomon latał pomiędzy Indiami a Etiopią i Egiptem...

T-raperzy znad Wisły, Mieszko.

Po raz pierwszy na tej liście
Mieszko Pierwszy oczywiście.
Jeśliby się wersji trzymać
Dziejopisa Anonima,
Choć opartej na domysłach,
Mieszko to syn Ziemomysła.
Na początku z Wieletami
Bijał Mieszko się masami.
Potem znowuż Wolinianie
Uderzyli nań z Wichmanem
(Grefem i banitą saskim),
Lecz położył w mig na płaskim.

Mieszko, Mieszko!
Mój koleżko!
Mieszko Mieszko!
Mój koleżko!

Kiedy Hodon, ten margrabia
Chciał Pomorze mu zagrabiać
Pod Cedynią wlazł na szkapę
I mu strasznie obił japę.
Tu zasługa całkiem spora
Brata Mieszka jest - Czcibora,
Co Hodona zmiótł manewrem,
Gdy w bój wojów pchnął rezerwę.

Mieszko, Mieszko!

Kawał z Mieszka rzezimieszka
Był, bo kiedy w domu mieszkał,
Nieodmiennie to się wiąże
Z ty, że wywoływał ciąże.
Na dębowej kiedyś ławie
Wyznał miłość swą Dobrawie
(Że Dobrawa była Czeszka,
Lud ją nazwał: "Czeszka Mieszka").

 Mieszko, Mieszko!

Kiedy miłość Mieszki trzasła,
Bo Dobrawa Mieszce zgasła,
To zapałał był do Ody
I wyprawił zaraz gody.
Oda do młodości żyła
W Niemczech, ale je rzuciła,
Taki żar w niej Mieszko wzniecił,
No i mieli troje dzieci.
Co do dzieci, nie omieszkam
Wspomnieć jeszcze, że syn Mieszka
I Dobrawy w skrócie "Dobry",
To był Bolek, znaczy Chrobry.

Teraz pora na laurkę,
Co obejmie Mieszka córkę.
Świętosława vel Sygryda,
Gdy ją Mieszko za mąż wydał,
Była wpierw królową szwedzką,
Później duńską, a jej dziecko
To syn Kanut, postać znana,
Rzucił Anglię na kolana.

Chociaż Mieszko nie miał mieszka,
Orzeł z niego był, nie reszka
I do tego kawał Piasta,
Choć nie Piastów protoplasta.
I to wszystko, bowiem Mieszka
Życia się urwała ścieżka.
Teraz skupcie się psubraty,
Bo ważniejsze padną daty:
960 (dziewięć, sześć, nul) - data tronu,
992 (dziewięć, dziewięć, dwa) - czas zgonu.
Ślub z Dobrawą - 965 (dziewięć, sześć, pięć)
A chrzest Polski - 966 (dziewięć, sześć, sześć).
972 (dziewięć, siedem oraz dwójka) -
Pod Cedynią niezła bójka,
980 (dziewięć, osiem, zero dodam) -
Ślub II, Oda panna młoda.

Mieszko, Mieszko!

Dobra, dobra,
Dobra, dobra,
Pocałujcie
W dupę bobra!

Na jesienne dolegliwości, to można się jeszcze w kanał pana Pawła Szydłowskiego wpuścić się. Co to Dänikena z łatwością na śniadanie wcina.  Całość tu: histŒria. Nie ma znaczenia czy od początku się słucha, i tak jest zagmatwane zdrowo ;). To przez laptopistów, jak pan Szydłowski rozszyfrował sprytnie pisarzy, pewnie, wszystko tak...Żeby nie było, że to do śmiechu, tylko poważnie pod rozwagę podałem, to inni, poważni, na tem przykład tak pisali o państwie Lechitów:

Ten właśnie wzrost zaludnienia u Lechitów nadwarteńskich wywołać musiał wcześnie potrzebę rolnictwa, t j. przemiany lasów na pola, od których nazwano ich „polanami”, czyli „polakami”. Najtrafniej określił początek tej nazwy Długosz: „Lechitowie, ci zwłaszcza, którzy na polach siedzieli, zostali przez inne pokrewne sobie drużyny, koczujące po lasach, nazwani Polanami, t. j. pól mieszkańcami, a ta nazwa tak się potem między ludźmi utarła, że dawne nazwisko (Lechitów) poszło w zapomnienie, a naród i kraj wszystek począł mianować się Polską”. W którym wieku to nastąpiło, nie podobna dzisiaj ściśle oznaczyć. W każdym razie Kromer zdaje się być bliskim prawdy, pisząc w wieku XVI: „Nazwisko Polaków ledwie od siedmi albo ośmi set lat do używania weszło”. W najdawniejszych świadectwach, jakie mamy z końca X wieku, nazwę Polski pisano po łacinie: Polonia i Polenia, a Bruno, pisząc żywot św. Wojciecha około r. 1000, nazywa Polaków: Polani, Poloni i Poloniani.

Zygmunt Gloger, Geografia historyczna ziem dawnej Polski, Kraków 1903

Lud Ligiów (Ligii). Nazwisko Ligii jestto nazwisko Ługów czyli Łużyczan. piszący wkrótce po wieku Tacyta, Ptolemeusz geograf, wspomina także o tym narodzie Ligiów i zwie go Lugii. U Ligiów powiada Tacyt, jest miasto gdzie przechowywaną jest cześć Kastora i Poluxa; właśnie na miejsce to przypada Gniezna, w którem wedłóg podania naszych historyków, był za czasów słowiańskich świątynia Świstum Poświstum. Swewowie staczali boje z Rzymianami zkąd tradycja wojen z Juliuszem Cezarem w naszych historykach. Wspomina też Ptolemeusz o plemieniu nad Wisłą, Bulones, co oznaczało Pulones t.j. Polaków. 

Polska nie nazwaną została od pola; kraj o którym jego kronikarz lszy mówił, iż był cały lasami okryty: "Polonia regio est nemorosa." Gall, nie mógł być nazwanym od pola. Gdy więc pierwiastkiem wyrazu Polska, Polacy nie jest dźwięk 'pole', być musi przyimek 'po', który też był powszechnym u Słowian w odcienianiu imion właściwych (Po-morze, Po-lesie, Po-dole, Po-łowcy, Po-labij itp). [...] I nazwiska: Podlasie Pod-Lachią a Polesie Po-Lechią ('po' ma tu znaczenie od zewnętrznego względu) zapewne oznaczają; pierwiastkiem bowiem tych nazwisk nie mógł być 'las'. Jako leżąca za 'lasem' przy 'lesie' pod 'lasem', może się uważać wioska, miasto (Zalesie, Przyborze, Podhajce itp), ale nie cała prowincya, sama zwłaszcza w lasy obfitująca

Aleksander Tyszyński, Uwagi nad pismem p. Maciejowskiego "Pierwotne Dzieje Polski i Litwy" [w:] Biblioteka Warszawska. Pismo poświęcone naukom, sztukom i przymysłowi., Warszawa 1848 r., s.527-589. 

Latopis Nestora, kroniki biskupa Bogufała II, Thietmara z Merseburga, Prokosza (tą właśnie agent Lelevel rozszyfrował jako fałszywą), Galla, mnicha Helmonda, Kadłubka, Prokopiusza z Cezareji czy Jordanesa, i wielu, wielu innych, też warto przeczytać, ale...W oryginale, w sensie, w formie autorskiej. Jak się nie ma drygu czy chęci do staroci, jest pozycja, która może zachęcić do takich wycieczek.

"Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna",Janusz Bieszk, Bellona, 2015.



Za wydawcą Jest to pierwsza publikacja w polskiej historiografii na temat organizacji władzy i funkcjonowania Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej inaczej Imperium Lechitów, Scytią Europejską lub Sarmacją Europejską. Na podstawie ponad 50 kronik i materiałów źródłowych, polskich i zagranicznych, oraz 36 starych map cudzoziemskich autor opracował, po raz pierwszy, poczet słowiańskich królów lechickich w okresie od XVIII w. p.n.e. do X w. n.e. Dokonał także opisu terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budownictwa miast, grodów, portów oraz żeglugi, transportu i bitych monet lechickich, a także głównych wojen i bitew, pominiętych dotąd. Powyższe odkrycia były ściśle związane z wynikami najnowszych badań genetycznych Ariów - Słowian, przeprowadzonych w laboratoriach polskich i zagranicznych w latach 2010-2013, według których my Polacy, Ariowie - Słowianie zamieszkujemy tutejsze ziemie od 10 700 lat. Potwierdziły to również ostatnie odkrycia polskich archeologów na terenie grodów, miast, osad obronnych i grobowców, wybudowanych przez naszych przodków, Ariów - Prasłowian, na terenie obecnej Polski.


Żonglerka tekstami źródłowymi, nazwami własnymi, DNA, zdaniami wyrwanymi z kontekstu. Pełna swoboda. Bardzo to inspirująca lektura, wyborny materiał który może skłonić do przemyśleń, gdy plucha za oknem, i na pewno niejeden zatwardziały sceptyk, czy inny wątpiący, uwierzy, albo choć oczy otworzy. Może się też zdarzyć, że wątpia się skręcą.

Tutaj dla ogólnego rozpatrzenia, na co się przyjdzie porwać: lechistanpl, Kim są Polacy, cz. 1. Pozostałe są też, w innych artykułach.

Historia zaś jest bezlitosna, i podaje nam, że był taki jeden, pan Henio, co to bajki czytał, i Troję na koniec znalazł...Też się śmiano z niego.

To następnego, żeby nam gęby szuwarami nie zarosły...


PS Nie wiem jak tu kota wcisnąć. Myślę, że kota jednak można dostać...





sobota, 5 grudnia 2015

Czarównik od natury i król kotów.



Jest krótka powiastka w Białorusi, gdzie król kotów nazywa się Wargin, król kogutów Budiimir, król myszy Podnor. 

Szlachta i kot Wargin, G. T. Pauli, 
Generalne opisanie narodów Rosji, 1864.

Wyróżnia się car Wargin wśród innych kotów swoim wyglądem. Jest ogromny, nie wiem na ile bo nie byli podali, czarny jak smoła, z błyszczącym, puszystym futrem, gładkim i miękkim, kosmatym ogonem, podobnym do sobolowego.


[...]wyborny kot, jaki ogromny, jaka sierść na nim błyszcząca, cały czarny jak węgiel, jakie jaskrawe oczy, to jest prawdziwy Wargin król kotów prżywiozłem go jak największą rżadkość. Kot wskoczył na stół, pani pogłaskała go ręką, on prżymrużył oczy, podniosł półkolem grżbiet czarny i mrucząc prżechadzał się poważnie po stole, pani wzięła go na ręce, kot piękny łaskawy trafił do gustu, miał wszystkie wygody[...]




Oczy zaś goreją płomieniem. Pojawia się i znika nagle, nieważne czy drzwi i okiennice są zawarte. Właścicieli zmienia jak rękawiczki. Kiedy już mieszka z ludźmi, jest przez nich uwielbiany. Tylko, że dla miłośników kocich wdzięków kończyło się to zazwyczaj źle. Głównie dla jego pana lub pani, którego sobie wybrał. Jego obecność wywoływała dość znaczne zaburzenia psychiczne.

[...]po kilku miesięcy wszyscy zaczęli postrżegać jakąś odmianę w pani, pokazały się w niej jakieś dziwaczne kaprysy[...]
[...]nudna, niespokojna, swarliwa, pokojówek, sług karała bez winy, łajała sąsiadki, krżyczała na męża[...]


Ludzie z nim obcujący zamieniali się w socjopatów, przestawali się bać czegokolwiek i kogokolwiek. bez potrzeb awanturowali się z najbliższymi i z przyjaciółmi. I w ogóle ze wszystkimi dookoła. Wszczynali burdy bez potrzeby, a i służbie się obrywało bez powodu. Koniec końców, skutkowało to wątrobienie się całkowitym wyczerpaniem fizycznym i psychicznym ofiary.

Znachor i kot Wargin. 
Rys. Валери Славук,
Ян Баршчэўскі.

Ludzie wierzyli, że kot, a w szczególności Wargin, swoim mruczeniem może spowodować pojawienie się w głowie człowieka, który się z nim najczęściej bawił, ale nie tylko, roju os, pszczół, much lub innych potwornych owadów. Co w zasadzie doprowadzało do jego śmierci w straszliwych męczarniach.

[...]wtem roje ossy wyleciały z ust, rozsypały się po całym pokoju, kąsały wszystkich i plątały się we włosach blisko stojących osób, kot okropnie wrżeszcząc biegał po stołach, rżócał się na okna i naściany, na koniec skrył się za piecem i tam miauczał prżeraźliwie[...]


Z Warginem i skutkami jego działalności, mógł sobie tylko poradzić szaman lub znachor, znający tajemne zaklęcia, które mogły nie tylko wygnać Wargina z obejścia ale i zniszczyć go. Wargin bał się takich ludzi jak czart, księdza z wodą święconą i gromnicą.

[...]pani lubiła bawić się z kotem, i on nieczystym burczeniem swoim w głowie jak w gnieździe rozmnożył jadowite ossy[...]
[...]Radzę panu mieć się na ostróżności, koty mają truciznę, a najwięcej czarne.[...]


Ale nic się ta nie nauczo, baby. Każda kce nowego futra...A może fur'a ;) Z lengłydża.

 

Ponoć samo słowo "Wargin" (Варгі́н), prawdopodobnie pochodzi od litewskiego "varginti", co ma oznaczać "mękę" lub "przynieść cierpienie".



A pod linkiem zakończenie tej historii, trzynasta opowieść w tomie czwartym. Co oczywiście nie usprawiedliwia nikogo, przed pominięciem trzech tomów wpierwszych.

Po jednym spłynie gładko, drugi jak postrzelony kot zakręci się, zapiszczy i zdycha, a taki jak ty, amigo?... Twardy musisz być. Jak wielkie drzewo. Znachorowi też się psychika, a nawet pamięć zaburzyła.

Jan Barszczewski, Szlachcic Zawalnia czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach, tom 4, Petersburg, 1846.