(?)
czwartek, 24 grudnia 2015
Cichą nocą...
To było kiedyś. Zeszłym rokiem, w grudniu, też gorączka przed świętami. Pani w sklepie nie chciała mi sprzedać butelki Danielsa. Mówi, że chce dowód? I tak mi trzy razy powtarza. Byłem tak zbity z pantałyku, że nic do mnie nie docierało. Dałem jej w końcu dowód. Ta paczy na datę, na mnie, na datę...I pyta czy to prawda;)) Ja, tak. Ona, rylii? O Boże...Nie wierzę. Już myślałem, że Policję wezwie, że lewy dokument jej dałem. Ale zanim z podziwu nad mą młodością wyszła, zdążyłem po drugą butelkę obrócić. Tak mnie natchła. Ach zapomniałbym, ogolony byłem. I miałem falstart...Przez to wszystko. I do tego opał do kozy mi się pomieszał. Choć przelotem myśl mnie naszła, że to suche co miałem przygotowane, coś za giętkie jest...I w ogóle stawia niezły opór. I w całości jest za bardzo, choć porąbałem uprzednio. Później miałem drobne powikłania. I w trybie awaryjnym musiałem kołować iglaka. W tym roku udało mi się jak na razie bez większych pierepałów dotrwać do chwili obecnej. Drzewko jest, świeci, potrawy są i się robią. Wszystko powolutku się zawiązuje. No, tylko karpika nie będzie, bo dwa młode okazy, średniej wielkości, udało mi się wrzucić do wanny, gdzie były dzieciaki. Zaznaczę, że woda była tylko z dziećmi, bez płynów, tak więc karpiom mogła trochę temperatura skoczyć, ale nie bardzo. Żadne trucie. Za to dzieci skoczyły jakby kto je wrzątkiem potraktował lub jak małpa z kąpieli. Ależ to szybkie jest. Nakazano mi natychmiast ryby do sąsiadki odnieść, przy czym one miały tam zostać a ja nie. Rasizm. No to jeszcze tylko Mikołaj zostanie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz