Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 września 2016

Kremilek a Vochomurka czyli bania z dzieciństwa.

Bajki z mchu i paproci, 1968 ;)-1971.
Jak Żwirek i Muchomorek palili zioło.
Muzyka Afroman, Because I Got High, 2000.




I was gonna clean my room until I got high
I was gonna get up and find the broom but then I got high
My room is still messed up and I know why
'Cause I got high

I was gonna go to class before I got high
I coulda cheated and I coulda passed but I got high
I am taking it next semester and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I was gonna go to work but then I got high
I just got a new promotion but I got high
Now I'm selling dope and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I was gonna go to court before I got high
I was gonna pay my child support but then I got high
They took my whole paycheck and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I wasn't gonna run from the cops but I was high
I was gonna pull right over and stop but I was high
Now I am a paraplegic, and I know why, 'cause I got high
Because I got high
Because I got high

I was gonna pay my car note until I got high
I wasn't gonna gamble on the boat but then I got high
Now the tow truck is pulling away and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I was gonna make love to you but then I got high
I was gonna eat yo pussy too but then I got high
Now I'm jacking off and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I messed up my entire life because I got high
I lost my kids and wife because I got high
Now I'm sleeping on the sidewalk and I know why
'Cause I got high
Because I got high
Because I got high

I'm gonna stop singing this song because I'm high
I'm singing this whole thing wrong because I'm high
And if I don't sell one copy I know why
'Cause I'm high
Because I'm high
Because I'm high

Written by Joseph Foreman.

sobota, 26 marca 2016

Śledź zabił rzeźnika.

Przyszedł Świecień, to taki dawniej trzynasty miesiąc był, żeby się zgadzało, kiedy rodzi się Nowe Światło. Wiadomo, odrodzenie się światła i życia, po ciemności i zmarzlinie. Od tej pory rusza z kopyta cała wegetacja. Dzień zaczyna panować nad nocą, życie się rozkręca. Bo to początek roku jest, z pierwszym dniem wiosny, Jaruny. Jare Gody, czyli Wielka Noc Słowiańskiego Nowego Roku wegetacyjnego. Rdzeń jar, wiąże się z krzepkością i surowością, z racji młodego wieku, występuje w imieniu boga Jarowita, czy ruskiego Jaryły, nazwie miesiąca jar. 

Włóczył się Jaryło
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dziecie.
A gdzież on nogą,
Tam żyto kopą.
A gdzież on na ziarnie,
Tam kłos zakwitnie.

Bardzo wiosenny bóg. Siłą, witalność, płodność. Obecnie na ten czas przypada święto Wielkiejnocy. Dla naszych dziadów było to najważniejsze święto w cyklu rocznym. Nic więc dziwnego, że towarzyszyły mu różne obrzędy magiczne, mające na celu zapewnienie ochrony plonów, wioski, pomyślności w roku czy innych płodności. Dzięki wytężonej pracy od podstaw, księży i zbrojnych ich legionów, część elementów wiosennych obrządków została zasymilowana z nową wiarą, część zaginęła bezpowrotnie lub została wymordowana, choć w drobiazgach była jeszcze obecna na przełomie XIX i XX wieku. Dość energicznie na przykład kościół sobie poczynał zwalczając obrzęd palenia ognisk po wzgórzach i smętarzach-żalnikach, tak zwanych Ogni Gromadnych, Grumadek. I nie lubił Dziadów Wiosennych.

Giuseppe Arcimboldo, Wiosna, 1573.

W celu uwiarygodnienia zmian, należało uroczyście kogoś pogrzebać. Skoro ma być Wiosna, to wybór był oczywisty. Grzebiem Zimę. Chodzi o topienie lub palenie kukły ofiarnej, symbolizującej zimę. Zasada magii sympatycznej, działanie analogiczne powinno wywołać efekt analogiczny. Zniszczymy kukłę zimy, ta się skończy. Sama kukła była rozmiarów naturalnych lub prawie naturalnych, ze słomy, owinięta w białe płótno. Miała wyraźne szczegóły twarzy i lniane włosy. Na głowie cierniową koronę z głogu, albo innego magicznego ciernistego krzewu, jak dzika róża czy tarnina. Krzaki te w obrzędach grzebalnych, miały chronić przed demonami, bogunami zaświatów lub powrotem zmarłego do świata żywych. Uważana jest za boginię starości, zagłady, zapomnienia lub za demona, w ruskich pieśniach występuje jako śmierć. To Marzanna, Mora, Śmiertka albo inaczej jeszcze. Do tego rdzeń mar-/mor-, oznacza śmierć. Łużyczanie, Ślązacy, Słowianie Nadłabscy grzebali postać bogini śmierci  zwanej Smertnicą lub Śmierciuchą. Białorusini i Ukraińcy zaś Kostromę/Kostrubonka, z dwiema twarzami (dwupłciową), z dębową witką w ręku

Będzie co topić, palić, rozrywać...
(?)

. Mimo damskich łaszków posiadała męskie cechy płciowe. Orszak z kukłą miał obejść wszystkie domy we wsi. Towarzyszyły temu śpiewy, naśmiewania z zimy, okrzyki przyzywające wiosnę. Wszystko to przy dźwiękach grzechotek, gęśli, dud, dzwonków, piszczałek, bębnów, trzasku batów, skuduczy (skudučiai), co miały odpędzać demony i złe moce. Ten ostatni to ma być litewski instrument ludowy, takie pojedyncze fleciki jednotonowe, na których gra się w grupie 2 do 7 osób. Bardziej zaawansowana wersja to nasza multanka, czy fletnia pana. Jest ślad, że i u nas na tym grano. Dawniej bo 700-600 p.n.e. Tak datuje się cmentarzysko kultury łużyckiej w Przeczycach. Z tego co znaleziono tam wynika, że się znali na dętych i perkusyjnych instrumentach, i grzechotkach. A w grobie 89, należącym prawdopodobnie do szamana, miał 60 lat, znaleziono kościany instrument muzyczny, który składał się z 9 części. Były one rozrzucone po grobie i nie wiadomo czy to były skuducze czy multanka. Po drodze podtapiano kukłę w każdej kałuży. Następnie wrzucano ją do wody i topiono lub puszczano z prądem - Marzanna, albo rozrywano i palono - Smertnica, Kostroma. Kościół katolicki najpierw chciał się pozbyć pogańskiej kukły, a jak mu to nie wyszło to próbował przejąć obyczaj, w postaci zrzucania kukły Heroda z wieży kościelnej. Ale się nie przyjęło, chyba zbyt to barbarzyńskie było.

Pisanka - grzechotka, ok. 900 lat (IX-XIII w.) Wykonana z gliny, pokryta szkliwem, w środku kamyk.
Na ciemno-zielonym tle, żółte festony. 4,9 cm wysokości, średnica 3,9 cm. 
Znaleziona w 1881 r. podczas wykopalisk prowadzonych przez krakowskiego archeologa Teodora Ziemięckiego,
na grodzisku Pleśnisko, z Podhorzec na Ukrainie. W Krakowie jest jeszcze drugie, znalezione w XXI przy ul św. Krzyża.
Muzeum Archeologiczne w Krakowie.

Teraz dopiero można się było zabrać do przygotowań na powitanie wiosny. Obmywano domostwa, nie z brudu, ze "złego", co to się przez rok nagromadziło, prano, czyszczono - bydlaczki też, nagrzewano banie. Mężczyźni robili męski sprawy, bili bydło i oprawiali - polowali. Kobiety gotowały i piekły, kołacze - korowaje, placki "zwierzęta" (bóstwa i to co miało się w zagrodzie mnożyć), placki "mosty", dla duchów przodków, Dziadów co miel nadejść. Młodzież chodziła po bazie wierzbowe i leszczynowe z pączkami "kotków" albo "bagniątek". Stawiane były one w domu, w jasnym ciepłym miejscu, żeby się rozkiściły. Przynoszono też gałązki brzozy z młodymi listkami, a jak nie było to świerki, albo i całe drzewko, i przybierano je kolorowymi wstążkami, a cały dom gałązkami. Młodzieńcy zaś chwytali się za palmy, a panny za jajka. W sumie to młodzieńcy budowali wiechy / palmy, a panny malowały kraszanki. To nie było to tamto. Trochę umiejętności i sprytu to wymagało od młodzianka. Trzeba takiego badyla po nocy pewnie dziabnąć i samemu z lasu przytargać. Wybrać po ciemku odpowiednie drzewo, sprytnie wyciąć, obrobić i jeszcze sprytniej skonstruować, kilkumetrową konstrukcję, bo później z tym dygać trza dookoła wioski. No i znać odpowiednie symbole magiczne, żeby je na tym umieścić. Upleść szczytowy wieniec z witek brzozowych. A wiadomo im palma większa i czarowniejsza...Tym młodzieniec dojrzalszy do założenia własnej rodziny. Podobnie miały panny. No bo taka kraszanka, to nie wsadzić jajo do gara i ugotować, a później walnąć kalkomanię. Dobrze i umiejętnie zrobiona kraszanka symbolizowała samodzielność gospodyni. Znajomość ziół, do kolorów i umiejętność barwienia, magiczne symbole umieszczane na jajku, elementy solarne nawiązujące do odrodzenia i wieczności, figury geometryczne jako nieskończoność, każde miało inne i służyło do czego innego, znajomość tradycji i symboliki kolorów, czerwień i biel - oddanie czci opiekuńczym duchom domowym, czerń i biel - duchom ziemi, zieleń - odrodzenie i miłość. A co najważniejsze, wykazanie się cierpliwością, delikatnością i sprawnością rąk, co do jajek jest niezbędne.

Rękawka w Krakowie, rys. Pillati, ryt. Hahle.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Samo święto rozpoczynał Śmigus. Dla wypędzenia "złego" z człowieka okładano się rozkiściałymi baziami. Miało to także dodać sił i witalności. Mężczyznę można było sieknąć dębowymi, bo to symbol męskości i siły, i jak wiadomo im korzeń starszy, tym twardszy. Brzozowe, wierzbowe to damskie kijki. Później jak się obyczaj przeniósł do kościoła, to tak się mówiło przed śmignięciem kogoś, po wyjściu z mszy:

Nie ja biję, rózga bije
Bo za tydzień Wielki Dzień
Za sześć noc - Wielkanoc.

Dla przejęcia sił rozkwitających roślin, należało zjeść bazie z gałązek, a także dla zdrowia duchowego. Jak to pisał Mikołaj Rej: w Kwietną Niedzielę kto bagniątka nie połknął (…) to już dusznego zbawienia nie otrzymał. W podobnym celu dawano bazie zwierzętom w żarciu. Po tym następowało właściwe przywitanie wiosny, któremu towarzyszył pochód. Na jego czele szedł młodzieniec, przebrany za kobietę, w białej szacie, przystrojony kwiatami, na białym koniu, jak ruski Jaryła czy król na koniu w Rękawce krakowskiej. Mógł być prowadzony przez żerców, ukrytych za zwierzęcymi maskami.W wersjach regionalnych może być para, chłopiec i dziewczyna, na Podlasiu, w maskach zoomorficznych, albo drewniana figura z wyraźnymi cechami płciowymi jak wielkopolska Królewna. Dalej następował przystrojony zielonymi gałązkami zaprzęg wołów, biały i czarny, z radłem lub pługiem, powożony przez bliźniaków, który oborywał wioskę. Oboranie wioski miało ją zamknąć przed złymi duchami, na czas święta i na cały rok. Na Rusi, przed wojną był podobny zwyczaj, dwie baby wychodziły z jednego domu, w dwie strony, jedna z kluczem, druga z kłódką. Spotykały się gdzieś na polach, zamykały kłódkę i zakopywały ją. Następnie szli młodzieńcy z wiechami, panny w brzozowych wiankach z kobiałkami w których były kraszanki. Dalej cała wieś z korowajami i muzykantami przygrywającymi na dudach, gęślach, multankach. I bębnili, i grzechotali i z batów strzelali. Tak trochę jak Indianie na deszcz, tylko że tamci dymili a nasi hałasowali. Jak popadało to dobrze. W trakcie pochodu odgrywano zaloty, płodzenie, brzemienność i poród, jak w przyrodzie. Pochód kończono na świętym wzgórzu, gdzie rozpalano ognisko i rozpoczynano "igrzyska" z konsumpcją. Co region to inne gry, i tak krakowska Rękawka, ma wspinanie się na słupy, na Śląsku Rochwist - biegi, przegrany zostaje błaznem króla i koniec w gospodzie, Wołowe Wesele na Podlasiu - zapasy i pędzenie wołu a koniec w karczmie, Król pasterzy na Kujawach, gdzie ostatni miast do knajpy, to na polu bydlaczki pilnował. Były też różne walki orężne, na przykład na kije i bez orężne, na pięści. Współcześnie tylko Rękawka odbywa się w cyklu wielkanocnym, pozostałe to okres zielonych świątek, które swoją drogą mają słowiański rodowód w święcie wiosny, a może w Stadzie, podczas którego też odbywały się "igrzyska". I mało to trwać dwa dni, a na Rusi to na całego i mieli tam rusałczy tydzień. Albo takie zapasy, na święto Peruna, a to już w lipcu, na Ukrainie. A w sumie to im więcej czytam, tym bardziej mi się miesza ;) Panie miały swój konkurs kraszanek, kiedy je oceniano, toczono po ziemi i z górki, na koniec zderzano, rozbijano o siebie. Wygrywała ta, która przetrwała. Kołacze też toczono. Taka dzisiejsza Rękawka.

Opis Rękawki.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Po tym następował czas uczty, którą rozpoczynano od podzielenia się jajkiem, z kraszanek. Jajko nie tylko u Słowian miało wielkie znaczenie, ale nie czas i miejsce na to, i można je było tylko ręką podawać. Było jeszcze tak do XIX wieku. I bardzo słusznie, w rękę i do buzi. Nie wbiję widelca w jajko...Wieczorem uczta się kończyła. Następny dzień rozpoczynał się od obmycia w świętej wodzie, którą zaczerpnięto ze świętego źródła. Miało to na celu oczyszczenie i dodanie sił. A polewano się obficie. A czemu to dzisiaj dyngus polewa? Pomieszało się z czasem w jedno, poranne polewanie się wodą, z dyngowaniem, od dyngus, co po naszemu to włóczebny, a chodziło o odwiedzanie rodziny i znajomych i poczęstunek, bo jak nie to będzie źle. Nieznajomego gospodarz też ugościł i głodnego nie puścił. Ewentualnie niem. dingen, żeby się jajem od polania wykupić, lub datkiem. Gloger dostrzegł podobieństwo do niemieckiego słowa dünguuss - kałamarz, chlust wody. Ksiądz Jędrzej Kitowicz w pamiętnikach ma za jedno oba, pochodzących z epoki saskiej: Lud wiejski, dosyć wiernie trzymający się obyczaju starego, pocieszny wyprawia dyngus alias śmigus, a mianowicie koło studzien. Parobcy od rana gromadzą się, czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają ją w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma. W miastach oblewanie się wodą nie jest powszechnie przyjętym.

Dziady śmigustne, Muzeum Etnograficzne w Krakowie.
(Fot. ?)
Kościół to zawsze problem miał. To z ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. "Dingus prohibetur", przestrzegających przed praktykami, mającymi niechybnie grzeszny podtekst: Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego. A jak to pisał Benedykt Chmielowski w swej encyklopedii Nowe Ateny, zwyczaj polewania się wodą na ziemi polskiej pochodzi z czasów Wandy i powstał gdy Damy jej Froncymeru za Panią żałując wodą się polewały co rok. Wydatował śmierć Wandy na ok 750 rok n.e. A sam Władysław Jagiełło po kąpieli w beczce okładał swoje ciało wierzbowymi rózgami. Kilka wieków wcześniej wobec braku beczek czy balii taki zwyczaj, kościół uważał kąpiel za wstęp do grzechu, i tu mógł mieć rację, bo nie fajnie łapsnąć za brudną dupę, mógł być praktykowany zbiorowo w rzece. To jeszcze fajniej. Nejstarší zmínka o pomlázce pochází ze 14.století, z pamětí pražského kazatele Konráda Waldhausera, který popsal pomlázku ve velikonočním kázání: „…manželé a milenci šlehají se metlami a tepají rukou v pondělí a úterý velikonoční. Ospalé a lenivé časně z rána v pondělí velikonoční házejí do vody nebo alespoň je polévají…“, tak napisali tu ;) ceske-tradice.


Wielkanocne porządki, Przygody kota Filemona.


A na pożegnanie postu, na koniec którego najczęściej to się żur jadło, i pod koniec to już mało go kto lubił. Między czwartkiem a sobotą, różnie to było, odbywało się chowanie lub wybijanie żuru. Panowie oblewali takim drzwi gdzie ich nie wpuszczono w czasie kolędowania zapustnego, albo tam gdzie mieszkały dziewczyny. Różnie to się nazywa pogrzeb żuru, chowaniem żuru bądź śledzia. Przy czym śledzia to przybijało się do deski, i obnosiło po wsi ze śpiewem. Później zakopywało w ziemi lub wieszało na gałęzi. Gar z zupą też zakopywano lub tłuczono.

Śledź zabił rzeźnika…
Świt, świt… będzie mięsko!
Baba spadła! Się zabiła
- I mięska się nie najadła.

Z grobami, poza odwiedzaniem, to późniejszym czasem łączyło się wystawianie wart honorowych. Miały one barwne, malownicze i egzotycznie wyglądające mundury. Zwano ich Turkami lub Turkami wielkanocnymi. Ponoć wywodzą się od J. III S. Turcy ci, nie tylko stali, ale też uczestniczyli w procesjach rezurekcyjnych. Procesje władcy, książąt, czy szaraków łączyła tradycja, strzelania. Tylko, że u króla czy jakiego magnata to walono z armat. Właśnie. A w biednej parafii...Tu Turkami często byli parobkowie, co to nieobyci z bronią, to potrafili wypalić w najmniej odpowiednim momencie, strasząc wiernych. Stąd wyśmiewające określenie: strzelają jak na rezurekcję, które cytuje Kitowicz.

niedziela, 6 marca 2016

Kocia trylogia.

Kocia orgia (Cat Orgy; South Park S03E07).
O tym jak opiekunka ustawia Cartmana i zaprasza swojego chłopaka, o kocie - Mr. Kittym, co poczuł się jak rozgrzana kotka, skutki żarcia karmy Catnip, niespodziewana przyjaźń.

Opiekunka.

Gdy nie ma w domu dzieci...

Chyba mają imprezę...



Głównie bujanie piersiami (Major Boobage; South Park S12E03).
O odlocie na kocim moczu do piersiastej krainy, delegalizacji tych niebezpiecznych stworzeń w związku z poprzednim, ukrywanie kotów i pamiętnik ze strychu Mr. Kittyiego, koniec kariery.

(Nawiązanie do filmu Heavy Metal, z 1981 i zanimowanej gwiazdy natury, Lisy Daniels)
Kołowanie.

Woo! Hoo! Woo! Hoo! Uhu uhuhu...

Piersiuarium. Zwycięzca namydli...




Wysokie wzgórza (Faith Hilling; South Park S16E03).
 O tym jak memy mogą doprowadzić do śmierci, przyjaznym nauczaniu, ewolucji kotów - mem "Cat breading", niedoszłej wojnie ras (ludzi z kotami), Cartman i Mr. Kitty w memie "Fight Hilling" ratują pokój.

(Ostatni występ Mr. Kittyiego w SP.)

Taylor Swifting + Cat Breaded

Domowe koty wyewoluowały i stały się inteligentne niczym ludzie.


Wewnętrzna walka Cartmana, z prawej ambasador Kotów.
A później:


Cartman:
Alright, Football night, what do you do?
Get out your camera and a boobie or two.
We gotta get serious while we’re in our prime.
Come on everybody,
It's Faith Hilling time.
Dancin', rappin', titties flappin' where are you?
This is the only memeing I'll ever do.

Ambassador of Cats:
Oh Long Johnson.

Cartman:
Is a meme I will fight
'Cause I'm Faith Hilling 'til the day that I die.




PS 
Kocia orgia (Cat Orgy; S03E07). 
Mr. Froggy.



PPS
Heavy Metal, reż. Gerald Potterton, 1981. Trailer







wtorek, 9 lutego 2016

Kołysanka (Колыбельная, Lullaby).

Wyciąłem tylko kota. To nie jest cała historia. Film jest na dole, i parę innych, które zrobił Andrey Zolotukhin. 










Колыбельная / Kolybel'naya, (Lullaby), Andrey Zolotukhin, 2007.





Бабушка / Babushka (Grandmother), Andrey Zolotukhin, 1996.





Комар / Komar (Mosquito), Andrey Zolotukhin, 2003.





Бобок / Bobok, Andrey Zolotukhin, 2013.





Ostatni film jest na podstawie opowiadania fantastycznego pod tytułem  Бобок (Bobok), Fiodora Dostojewskiego. Pisarz pijaczyna zauważa, że zaczyna być z nim źle, a talent się rozpłyną w szkle. Zmiany osobowe, zwidy i słuchy dopełniają obrazu degradacji. I to dziwne słyszalne: "Bobok, bobok, bobok!". W ramach rozrywki udał się na pogrzeb dalekiego krewnego. Mszę przesiedział w knajpie nad szkłem, kiedy dobiegła końca, ruszył na cmentarz. Jak już wszyscy sobie poszli, usiadł na pomniku i się zamyślił, i zasnął. Po pewnym czasie zaczął słyszeć głosy. W pierwszej chwili nie przywiązywał do nich większej wagi, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to głosy z zaświatów. Zmarli jak się okazuje mają dużo do powiedzenia. Leżą obok siebie ludzie z różnych klas społecznych i różnych zawodów, co podnosi temperaturę nieboszczyków. Plotki, kłótnie, codzienne sprawy...Spokój cmentarza zakłócił kichnięciem i wszystko ucichło. I tak sobie chodził i słuchał. A tytułowy "Bobok" jest już ostatnią formą komunikacji rozkładającego się ciała, które wydaje bulgoczące dźwięki: bobok, bobok, bobok. Apoteoza rozkładu. Warto. Całość.



niedziela, 31 stycznia 2016

KIϟϟ & Catman.

 Kiss, I was made for loving you, Dynasty 1979.

Ekstrawaganckie stroje i charakterystyczny makijaż, pirotechnika, demolka perkusji czy gitary, to znaki rozpoznawcze zespołu, no i koncerty. Głównie koncerty. Zespół został założony w 1973 r. przez Paula Stanleya i Gene'a Simmonsa w Nowym Jorku, w garażu. Choć początki ci dwaj mieli już za sobą w grupie Rainbow, i później w tej samej grupie tylko pod inną nazwą, Wicked Lester. Później dobili Criss i Ace. A, że garaży było kupe i pewnie w każdym rockowiec lub metalowiec zakładali właśnie nowy zespół, trzeba było coś wykombinować. Tu przyszły w sukurs młodzieżowe zainteresowania, komiksy, superbohaterowie, fantastyka. Z połączenia tych elementów i muzyki rockowej wyłonili się super rockmeni: The Starchild (Stanley) i The Demon (Simmons), The Spaceman / Space Ace (Paul Daniel "Ace" Frehley) i The Catman (Peter Criss). A ksywy takie bo: Starchild, za zbytni optymizm, łatwowierność, niewinność i romantyzm; Demon, bo kochał komiksy, bo miał mroczne poczucie humoru i spory ładunek cynizmu; Spaceman, bo uważał, że pochodzi z innej planety i uwielbiał fantastykę; Catman, po trudnym dzieciństwie na Brooklynie był przekonany, że ma dziewięć żyć. 

Starchild, Catman, Deamon, Spaceman.
KISS, pierwszy album, 18 luty 1974.

Początek mieli zwykły, może trochę ciężki. Niektórzy z nich kpili, a nawet odrzucali jako support, jak Queen. Muzycy postawili głównie na szoł i koncerty. I to był strzał w dziesiątkę. Na koncertach to oni byli dla fanów. Fajerwerki, plucie krwią, ogień z gitary czy płonące logo, kiczowate stroje, unosząca się perkusja, deszcz konfetti, przelatujący gitarzysta na specjalną wysepkę, żywiołowość i melodyjność utworów. Mogli supportować największych, ale po ich występie król był nagi. Po koncertach zaś biznes kręcił się dalej. Gadżety. W domu każdego fana znajdowały się figurki ulubieńca lub całego zespołu, koszulki, lanczboksy, breloki, znaczki, kostiumy, zestawy do makijażu i wiele, wiele więcej. Były flippery KISS!!! Ale bym zagrał ;) Doszło do tego, że ludzie zaczęli brać KISS śluby...I KISS pogrzeby, w KISS Castet, w sensie trumnach, bo i to produkują. "Dimebag" Darrell z Pantery, został w takiej pochowany w 2004, po tym jak go zastrzelił jakiś dupek. W 1977 dołączyli do rodziny Marvel Comics i...Zostali Superbohaterami. 

Superbohaterowie.

Jak widać na załączonej okładce, zeszyt zawiera niepublikowane materiały i zdjęcia, a żeby było ciekawiej, do czerwonej farby, która została użyta w druku, dodana została krew członków zespołu. Oddali ją podczas koncertu w NY Nassau Coliseum, 21 lutego 1977. Zdjęcia sobie porobili w Borden Ink w Depay, NY. Jak powiedział Simmons, pomysł został rzucony, krew pobrana, wsiedliśmy w DC3 i pomknęliśmy do Buffalo, gdzie drukował Marvel. Było to 26 maja 1977 roku. Dziś komiksy z limitowanej "krwawej serii", w dobrym stanie śmigają za około 200$. 


Dawcy.

Ja też oddawałem, ale osocze, pewnie dla tego nie mam komiksu. Leżałem podłączony na obie łapy pod separatory. W pewnym momencie pielęgniarka stwierdziła, że spadło mi ciśnienie, i wyszła. Po chwili weszła inna. I na pewno była nieregulaminowo ubrana, miała na sobie tylko fartuch, nie zapięty zbyt dokładnie. Ciśnienie mi od razu skoczyło i mało się nie wykrwawiłem, a ona się kręciła. I tak się wszystko rozkręciło, że zamiast 40 minut, to ponad godzinę mnie wypompowywano. Dostałem dwie kajzerki i siatkę batoników na osłodę.
Żeby nie było, że nie było, to poza zdjęciami, które można inscenizować i potem wmawiać ludziom cuda, chłopcy zaopatrzyli się w adwokata diabła i podpisali z nim cyrograf, że tak było, co by nie było, że nie. Na dodatek od wydawnictwa dostali większy format zeszytu niż standardowy. KISS Marvel Comics Super Special! #1 szybko został najlepiej sprzedającym się komiksem w dziejach Marvela. Dopiero po 15 latach dziabnął go Spiderman #1. Choć istnieje podejrzenie, że krew trafiła do innego wydawnictwa czy do działu sportowego, toddali uczciwie. A pomyłka pewnie przez to, że zdjęcia robili w NY a lecieli do Buffalo. Reklama była. 

Cyrograf.

 A co jak mając 11 lat kupiłem rzekomy komiks, a teraz dowiaduję się że może to lipa i mój świat legł w gruzach? Zeskrobać farbę i dać do analizy? I jak nie ma śladów krwi to wytoczyć proces o odszkodowanie, straty moralne, zrujnowane życie, bo żona wyszła za mnie tylko dla komiksu...Tak. 200 dolców to nie dużo. Trzeba zapolować na miliony. 
Na fali popularności dorobili się filmu telewizyjnego, który zrobiło NBC. Jest to film tak zły, że aż dobry, a sami główni wykonawcy nie chcą się do niego przyznać ;) Muzycy nie wiedzieli jak się zakończy film, swoje kwestie poznawali na chwilę przed zdjęciami. Ace jest raz biały a raz czarny, bo jego kaskader był murzynem. W post-produkcji dodano muzykę rodem z kreskówek, słychać ją w scenach walk, chodziło o to, żeby obniżyć granicę wieku i film mógł trafić do młodszej części fanów. 

Kiss Meets The Phantom of the Park, 1978, reż. Gordon Hessler.
Easy Catman, they are serious. And they've got guns.

Nie dziwne, że zespół dorobił się swojej armii i spotkał Scooby-Doo.

Scooby-Doo! and Kiss: Rock and Roll Mystery, 2015.
I Was Made For Lovin' You.

"I Was Made For Lovin' You"

Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Tonight I wanna give it all to you
In the darkness
There's so much I wanna do
And tonight I wanna lay it at your feet
'Cause girl, I was made for you
And girl, you were made for me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild
And tonight we're gonna make it all come true
'Cause girl, you were made for me
And girl I was made for you
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can give it all to you baby
Can you give it all to me
Oh, can't get enough, oh, oh
I can't get enough, oh, oh
I can't get enough
Yeah, ha
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do, do, do
Do, do, do, do, do, do, do
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
Oh, I was made, you were made
I can't get enough
No, I can't get enough
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can't get enough of you baby
Can you get enough of me
I was made for lovin' you baby
You were made for lovin' me
And I can give it all to you baby


(originally by Kiss)



Kiss, Rock & Roll All Nite, Dressed To Kill, 1975. 

 Makijaż, który ukrywał prawdziwe twarze muzyków, przez prawie dziesięć lat, został zmyty 18 września 1983 r. podczas występu w MTV promującego singel "Lick It Up". 

Kiss, Lick It Up, Lick It Up 1983.

Kiss, Detroit Rock City, Destroyer 1976.

Kiss, I Love It Loud, Creatures of the Night, 1982.



Na rocznicę Simmons: „Najlepsza rzecz jaką zrobiliśmy to zwrot w swoim własnym kierunku. (…) To jest prawdziwa praca zespołowa. Kiss stał się niemal behemotem. Dotarliśmy do punktu, w jakim nie znalazł się jeszcze żaden inny zespół." 
40 lat istnienia zespołu, 100 milionów sprzedanych płyt, jedna trumna (wiem tylko o jednej), masa gadżetów...




KISS, Hell Or Hallelujah, MONSTER, 2012.




OtO KIϟϟ!






piątek, 30 października 2015

Switchcraft.

Switchcraft, Konstantin Bronzit, 1994.

W Krainie Deszczowców.

I siecze deszcz i świszczy wiatr, wyją wilki, ryją dziki...Pada deszcz, świat płacze za zmarłym, wieje silny wiatr, nieboszczyk miał kontakty ze złymi duchami, świeci słońce, zmarły jest szczęśliwy.

Deszcz,  Dżdży, Mżawka, Kapuśniaczek (?)

Narrator: Dawno, dawno temu, w Krainie Deszczowców zaginął sławny badacz latający żab – profesor Baltazar Gąbka. Z Krakowa na ratunek wyrusza ekspedycja ratunkowa kierowana przez niemniej słynnego podróżnika – Wawelskiego Smoka…
Smok Wawelski ryczy.
Narrator: Któremu w niebezpiecznej wyprawie towarzyszy książęcy kucharz…
Bartłomiej Bartolini: Bartolini Bartłomiej, herbu Zielona pietruszka. Mamma mia! Do usług.
Narrator: Ich śladem podąża tajemniczy Don Pedro…
Don Pedro: Karramba!
Narrator: Szpieg z Krainy Deszczowców.

Uwaga, Torreador! Mówi X-54! (?)

Wspaniała trylogia i animacja. Historia potyczek ekspedycji wysłanej z monarchii Kraka, z przedstawicielami dwóch totalitarnych systemów, agentami z Krainy Deszczowców, od samego Mżawki i Wielkiego Deszcza (nie wiem jak miał ich szef) jak i  sługusami nietolerancyjnego króla Słoneczko XV. To niesłychane! W granicach mego państwa przebywa dwóch nieopalonych osobników! Rozkazuję: schwytać, doprowadzić i opalić! Bez filtra i na rożnie. Byli jeszcze przedstawiciele wolnych zawodów, jak antyzbóje, czy Smok Mlekopij. I była jeszcze akcja z ratowaniem Nasturcji, którą to chciał przy pomocy jakichś drabów były tyran, znowu ciemiężca jakiś, odzyskać. Taki piękny idylliczny kraj. Dla ćpaków, pili coś i było im dobrze. Co ten Pagaczewski nawciskał do tych książek dla dzieci. A i donosiciele z krainy Deszczowców, podlce jedne.

Don Pedro, w krainie króla Słoneczko XV (fot. nikon19).

Tylko, że mimo trzech tomów i spotkania z ufo, nie dowiedziałem się niczego na temat badań, prowadzonych przez profesora Gąbkę, nad latającymi żabami. Co mie tam jakieś mypingi, mało to ich po świecie się pęta? Patrząc na latające myszy w płaszczach przeciwdeszczowych, można stwierdzić, że podobnym zagadnieniem zajmował się Athanasius Kircher (1602-80), XVII wieczny "człowiek renesansu". Medyk, teoretyk muzyki, badacz hieroglifów egipskich, wynalazca, teolog, znawca języków orientalnych, jezuita. Wspomniałem o nim przy kocim pianinie, a tak w ogóle to należy mu się oddzielny wpis. On to w swoich badaniach i podróżach trafił na latającego kota w płaszczu przeciwdeszczowym. I to wcale dobrze rozwiniętego.

Latający kot, Athanasius Kircher, China Monumentis, 1667.

W sumie to im chyba trochę zazdroszczę. To były podróże, kilka miesięcy lub lat. Jedziesz badać coś o czym nie masz pojęcia, a nawet jeśli masz, lub tak ci się zdaje, to nawet jeśli się pomylisz, lub nie znajdziesz tego co chciałeś zbadać, to wymyślisz. I kto ciebie sprawdzi? A nawet gdyby, to można się było wyłgać, że był gdzie indziej, ten drugi albo ty, albo w ogóle o co biega. A teraz to lipa. I co z tego, że na Księżyc latamy...Tak bez peleryny i kiszonej kapusty?

(?)

W Krainie Deszczowców jak nazwa wskazuje, pewnie pada często, albo stale. Na pewno jest Mżawka. Może jest rodzaj opadów o bardzo tajemniczej nazwie, dżdży. Kiedy dżdży to dżdżownice mają święto, i wyłażą na górę. Pewnie jeszcze parę innych rodzajów opadów tam istnieje, których nazwy nie znam. My natomiast, na duży opad lub większy, powiemy leje jak z cebra lub jak co poniektórzy pierze żabami. I wszystko jest zrozumiałe, ceber, żaby, woda, mokro. Leje dzbanem (βρέχει με το κανάτι - vréchei me to kanáti), to z krainy bardziej słonecznej niż deszczowej, zrozumiałe, że dzbanem, bo oni używają więcej dzbanów niż cebrów, gdyż lubią wino. Z tego słonecznego powodu, następne określenie musi dla nich oznaczać kataklizm. No bo kiedy leje nogami krzeseł (βρέχει καρεκλοπόδαρα - vréchei kareklopódara), to co taki biedny Grek ma zrobić...Celofan może nie wystarczyć.

Bardzo estetyczne getry... (?)

Gdzie indziej nie jest lepiej. Na ten przykład wyspiarze, dokładniej Walijczycy, mają ostre opady z elementami grozy. Nie dość, że pada starymi kobietami i patykami, tu pewna kwestia do wyjaśnienia jest, czy te patyki to takie zwykłe, czy może była to część tych starych kobiet, w sensie ich laski, to jeszcze można dostać nożami i widelcami (Mae hi’n bwrw hen wragedd a ffyn / cyllyll a ffyrc). Przy dużej częstotliwości opadów może to być stresujące, choć patrząc na to z drugiej strony, bo te staruszki skądś lecą, jest nadzieja na spadek. Tu jeszcze mogą być widelce lub widły (fork / pitchfork). Podobne zagrożenie istnieje na Słowacji, bo albo ktoś straci ciągnik, albo życie, a może nawet dwa życia, gdy ciągnik spadnie z operatorem...Bo na Słowacji to spadają ciągniki, czy pada deszcz, śnieg, czy padają ciągniki...(Či prší, sneží, padajú traktory...). Co prawda może to być bardziej przewrotne, że śnieg czy deszcz psują się ciągniki, nie tylko od silnych opadów. U sąsiadów za miedzą jest mniej niebezpiecznie, ale wywrotowo. Tu można oberwać taczką (padají trakaře). Pewnie element czeskiego humoru.

Tak ma działać to latanie, słup wodny lub tornado wodne, 
według Bena Franklina,

Z innych przedmiotów to na Bałkanach pojawiają się siekiery (padaju sekire - Serbia; padaju sjekire - Chorwacja). W Azji popularne są opady knypli, czy jak kto woli drewnianych młotków, do tego w Chinach spadają psie kupy (落狗屎) Z knyplem to też ciekawostka taka, bo w przedwojennej gwarze warszawskiej, w środowisku rzezimieszków, knypel oznaczał nóż, zaskakująca analogia w odniesieniu do latających ostrych przedmiotów. W wielu krajach po prostu leje jak z wiadra. Tak jest między innymi w Rosji, льет как из ведра. To oczywiście mnie nie dziwi, bo u nich to jest tradycja z wiadra. Bo za cara to tak szło...Wiadro to 10 sztofów, sztof to coś ok 1.2 l, to prawie dwie krowy. Dziesięć sztofów to wiadro = 12.3 litry... Kupowałem gorzałkę w Petersburgu, którą mi na liczyli na ułamki wiadra...To były czasy. Można palić z wiadra. Tak, ale to co innego.

Deszcz kotów, psów i widłów ;)
Grawerował George Cruikshank, 1817, 
opublikował George Humphrey, 1820.

Francuzi mogą sobie pozbierać za to trochę fantów gdyż może lać halabardami, gwoździami i linami, lub nic nie zbiorą bo poleje jak szczająca krowa (il pleut des hallebardes, clous, cordes / il pleut comme vache qui pisse). Portugalczycy będą się kryć przed scyzorykami (a chover canivetes). Po hiszpańsku opadają panowie, ale to w Kolumbii, pada deszcz mężów (están lloviendo hasta maridos). I tu określa to rzęsiste opady. W innych krajach hiszpańskojęzycznych, zwrot ten oznacza także pogodę dla dziewczyny lub kobiety, że przyciąga mnóstwo potencjalnych mężów. Wracając do deszczu, to w Argentynie można krowim plackiem dostać (caen soretes de punta). W ojczyźnie konkwistadorów, jak przystało na kolebkę nieposkromionych zdobywców trochę straszniej, bo pada ropuchami i wężami (llueven sapos y culebras) i bardziej podróżniczo u Katalończyków łodziami i beczkami (ploure a bots i barrals).  Jakby nie patrzeć, ciężkie czasy. Podobnie w Portugalii będą uciekać przed padającymi wężami i jaszczurkami (chovem cobras e lagartos).

Deszcz żab odnotowany w roku 1355 w Skandynavii,
drzeworyt Conrad Lycosthenes,
"Prodigiorum ac ostentorum chronicon", Basel, 1557.

W Rumunii leje żabami (plouă cu broaşte), a w Holandii starymi kobietami i kociętami (het regent oude wijven / kattenjongen). Te kociaki to dla kontrastu pewnie. Tak cichaczem od latających sprzętów przeszedłem do latających nielotów. Tu na pierwszy plan wysuwają się koty i psy. Pewnie dlatego, że to z Imperium. Znów trzeba wrócić na wyspy, dokładnie do Anglii, gdzie leje kotami i psami (raining cats and dogs). Na papierze tego zwrotu użył po raz pierwszy w 1651 roku, poeta Henry Voughan. Podług legendy mogło odbywać się to tak:

I'll describe their houses a little. You've heard of thatch roofs, well that's all they were. Thick straw, piled high, with no wood underneath. They were the only place for the little animals to get warm. So all the pets; dogs, cats and other small animals, mice, rats, bugs, all lived in the roof. When it rained it became slippery so sometimes the animals would slip and fall off the roof. Thus the saying, "it's raining cats and dogs.
Word Myths: Debunking Linguistic Urban Legends
 David Wilton, Oxford University Press, 2008.


 Szczury...Też opuszczają pokład.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Popularny stał się pewnie dzięki Jonathanowi Swiftowi, który użył go w zbiorze satyrycznych i ironicznych komentarzy na banalność rozmów prowadzonych przez klasy wyższe w XVIII wieku, ujętych w formę poradnika. A może przez wiersz "City Shower", z 1710, w którym opisywał krajobraz po powodzi, pełen trupów zwierzęcych, co mogło skłonić ludzi do użycia zwrotu, że leje kotami i psami. Można się tu dopatrzyć wątku mitologicznego. Gdzie Odyn, którego atrybutem jest wilk, a to prawie pies, był też bogiem wiatru, przewodnikiem dusz pędzących w powietrzu, do czego nawiązuje podanie o Dzikim Gonie (Old English Chronicle, 1127), gdzie szaleją po niebie myśliwi z ogromnymi psami:

Psów nie widać, ale i tak mi się podoba ;)
Åsgårdsreien, Peter Nicolai Arbo, 1872.

Byli oni czarni, ogromni i ohydni, jechali na czarnych koniach i na czarnych kozłach, a ich psy myśliwskie, czarne jak węgiel, miały straszne ślepia, wielkie jak spodki. Można to było widzieć w parku miasta Peterborough i we wszystkich lasach jakie rozciągają się od tego miasta do Stamford. Przez całą tę noc mnisi słyszeli ich odgłosy i grę na rogach.

A koty, bo podczas burzy wiedźmy śmigają na miotłach, a te znowu mają za towarzystwo koty. A może tylko dlatego, że łącząc dwa antagonizmy jak kot i pies dostaniemy niezły młyn.

Węże do kompletu, żaby też były alb bardzo niewyraźne.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Tak trochę dla rozjaśnienia tego deszczu dodam, też mamy własne nawiązanie do Dzikiego Gonu, i też może u nas lać kotami i psami. Wiedźmy mamy. A, że tak ganiają u nas po niebie ci wilcy i psy, na strasznym polowaniu, to Sienkiewicz już pisał w Potopie. Tak latali po lasach i polach jak piekielny orszak krzyżackich rycerzy, co to o nich lud na Żmudzi rozprawia, w noc jasną miesięczną się zjawiają  i pędzą przez powietrze zwiastując klęski i wojnę. O. Psów nie musieli mieć, bo za takimi to zawsze stado leci po ochłapy. Się zgadza.

Ryby często opadają.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Najciężej przyroda chyba jednak doświadczyła mieszkańców niedużej wyspy. Około 104 tys. km², a mają pięć czynnych wulkanów, i to niemałych, sporo gejzerów i ciepłych źródeł. Całkiem zrozumiały jest w takim przypadku zwrot na ekstremalne opady w stylu: pada deszcz ognia i siarki (Það rignir eld og brennustein). Trąci Tolkienem, w sumie to są z tej samej bajki. Tak to na Islandii bywa. W podobnym klimacie bajkowym popaduje w Norwegii, tu pada trolicami lub wiedźmami (det regner trollkjerringer; trollkjerringer można tłumaczyć jak hekser) i w Szwecji, gdzie do spółki z małymi diabłami lecą małe gwoździe, albo zamiennie (det regnar smådjävlar / småspik). Gök delindi, niebo stojące, to mi pasuje, choć mało oryginalne były Turki w nazewnictwie. Znalazłem powiązanie tego określenia z sky burst, ale pasuje mi tylko w kontekście tego zdjęcia, przypomina nuklearnego grzyba.

"Gök delindi", fot. Bora Elber (ensonhaber).

W praktyce to już Pliniusz Starszy, w Historii Naturalnej, opisał sztorm  żab i ryb. Pierwsza odnotowana wzmianka. Atenajos, grecki retoryk i gramatyk, żyjący na przełomie II/III wieku n.e., opisał można powiedzieć dość dramatyczne wydarzenia w Uczcie mędrców (Deipnosophistae). Było to w Peoni i Dardanii. Spadł deszcz żab. A było ich tyle, że wszędzie, na drogach i dachach domów zalegały. Przez pierwsze dni mieszkańcy próbowali je zabijać, domy zamykali, i starali się jakoś przepękać. Ale to nie pomagało. Były nawet w naczyniach. Postanowiono zjeść natręta. Gotowano i pieczono je. Mimo wysiłków nie dawało się skorzystać choćby z wody, postawić nogi, żeby nie nadepnąć na żabę, w dodatku zaczął przeszkadzać smród już zabitych. Trzeba było opuścić kraj. Takie buty.

I jeszcze ryby. Olaus Magnus, 1555.

Tak w ogóle, to lubią opadać różne rzeczy. Dla przykładu od połowy do końca XIX wieku, kilka opadów. We Włoszech, odnotowano burzę z kiełkujących nasion judaszowca, który występuje naturalnie w Centralnej Afryce. Kalifornię nawiedziła kurzawa, z kryształków cukru, w Lake County. Nad Dublinem przeszła burza orzechów włoskich w 1867. Do Paderborn, w Niemczech, przyleciały żywe małże. W Anglii, pojawiły się meduzy z nieba. Ryb opadało jeszcze sporo, to nie wspominam. Pająki natomiast tylko raz, w Santo Antônio da Platina, Brazylia, 2013. Ale u nich tyle jest tego, że to byłoby dziwne, gdyby choć raz nie spadło. Żaby i ropuchy za to odwiedziły Kraj Kwitnącej Wiśni, prefekturę Ishikawa w 2009, i Węgry, w Rákóczifalva, nawet dwukrotnie w 2010.

Czarnoksiężnik z krainy Oz (The Wizard of Oz), Victor Fleming, 1939.
Ależ pruje to tornado...I wszystko jasne.

Obwód niżnonowogrodzki, koło wsi Meshchera (Мещера),  16 czerwca 1940 roku, też posypało. Tu chyba najlepiej. I to za władzy Sowieckiej. Na ziemię z nieba spadło około 1000, XVI i XVII wiecznych monet, złotych i srebrnych. Deszcz miał wypłukać skarb monet, wiatr zabrać do nieba, a tam nie chciano pinców i rzucono je na ziemię, ku zdziwieniu i uciesze mieszkańców. Deszcz kamieni mnie nie interesuje, bo to ani żaba, ani kot, a do tego Kain zabił Abla kamieniem a Sefora obcięła kamieniem synowi kawałek penisa. I jeszcze jak Jozue ścigał pobitego pod Gibeonem, Adonisedeka, w stronę wzgórz Bet-Choron aż do Azeki i Makkedy, gdy uciekinierzy byli na zboczu Bet-Choron, Pan pocisnął na nich z nieba ogromne kamienie, tak że wyginęli wszyscy. I więcej ich zmarło od kamienia, niż od mieczy Izraelitów.

Deszczowa piosenka (Singin' in the Rain), Stanley Donen, Gene Kelly, 1952.
Jak pięknie, ludzi nie ma na ulicy.

A co jak pada, a nie wieje i coś przylatuje? Tak też się ponoć zdarzało.

Do tych wszystkich pięknych frazeologizmów, mających oddać całą, nieposkromioną i dziką siłę natury, przejawiającą się w potężnych opadach deszczu z niespodzianką, należy dodać jeszcze jeden. Szczerze powiem, że tu bardzo jestem zainteresowany etymologią i czasem powstania tego zwrotu. Fińczyki to mają fantazję, wpaść na coś takiego, że leje jak z dupy Estery (sataa kuin Esterin perseestä). Estera jest starotestamentowa, brak analogi do jakiejkolwiek bogini deszczu lub innych wilgoci. Miałem kiedyś okazję pracować z dwiema Finkami, może by coś rozjaśniły w temacie, ale po pierwsze primo, nie wiedziałem o takiej działalności Esterin. Po drugie primo, one były raczej zainteresowane sobą i gorzałką, dużą ilością gorzałki, a nie jakimiś opadami z  perseestä, przynajmniej oficjalnie. A może to właśnie z powodu mieszkania w kraju, gdzie zachodzą takie zjawiska...?

Świeżynka, deszcz ryb, dystrykt Guntur, 16-08-2015.

Wszystko to za sprawą tornad, tajfunów, cyklonów, słupów wodnych i tym podobnych. Zwraca uwagę występowanie tych zjawisk parami. I tak na półkuli północnej mamy huragany lewoskrętne, a w tym samym czasie na południowej, prawoskrętne. Wynika to stąd, ze to jest niżowy wir, ściśniętej przeciw-materii przechodzący przez ziemię na wylot. Z jednej strony kręci się w lewo, z drugiej w prawo. Logiczne. Przenika on w miejscach łatwo dostępnych, o mniejszej gęstości np jądro Ziemi, wykorzystując pęknięcia w skorupie. Stąd miejsca częstych ich występowań, tak zwane, aleje tornad. Taki niżowy wir przeciw-materii powstać może przy użyciu silnego pola magnetycznego. Na przykład UFO. Nie dość, że nas przekręcają jak zegarek, to jeszcze w nas rzucają rybami...Wells się w grobie pewnie przewraca na taką inwazję.



Chok, Z Krainy deszczowców.


Wprost z "Krainy Deszczowców" wysyłam trochę słońca
Zaczynam nowy rozdział, a już szedłem w stronę końca
Biorę haust powietrza - patrząc w niebo
Oddycham pełną piersią i odsuwam tamtą niemoc
Dziś bez skrupułów, jednym ruchem ręki
Zanim się obejrzysz, na tą czerń wrzucę błękit
Trzymam w dłoniach pierwsze demo i wiem, że
To jest jak pierwsza miłość, nie jak pierwsze lepsze
Liczyłem, że te zwrotki trafią w sedno
Ale, trafiły we mnie a was jakoś średnio
Patrze trzeźwo, choć też się potykam
Często, lecz nie zobaczysz u mnie łez na polikach
I chociaż wciąż, Jesień mam na własność
Głęboko gdzieś na dnie w szafie chowam parasol
Zaciskam pięści i wciąż mam marzenie
Nie poddam się choćbym miał grać sam dla siebie


Wypruwam z siebie flaki kładąc zwrotki na bit
A ponoć - w każdej z nich brakuje kropki nad i
Znam te bloki jak nikt - bo jestem stąd
I gdzie bym nie był wiem, że mam tylko jeden dom
Nie chcę czuć chłodu ciemnych chmur
Z każdym dniem wiem, ze znowu chce iść w przód
Dziś - mam energię by grać w to z sercem
Bo stać mnie na to żeby z siebie dać coś więcej
Znam, kilka osób które wciąż stoją za mną
Choć stojąc pod sceną czuję się poziom nad nią
Bo, moją szansą jest pewność siebie
Co rozrywa mnie tak, jakby mi miało pęknąć serce
Dziś - zostawiam w tyle "Krainę Deszczowców"
Spójrz - nawet ona choć na chwilę jest w słońcu
Znów, mam siłę żeby dotknąć gwiazd
I nie zmieniłbym nic, gdybym mógł cofnąć czas