Włóczył się Jaryło
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dziecie.
A gdzież on nogą,
Tam żyto kopą.
A gdzież on na ziarnie,
Tam kłos zakwitnie.
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dziecie.
A gdzież on nogą,
Tam żyto kopą.
A gdzież on na ziarnie,
Tam kłos zakwitnie.
Giuseppe Arcimboldo, Wiosna, 1573.
Będzie co topić, palić, rozrywać...
(?)
. Mimo damskich łaszków posiadała męskie cechy płciowe. Orszak z kukłą miał obejść wszystkie domy we wsi. Towarzyszyły temu śpiewy, naśmiewania z zimy, okrzyki przyzywające wiosnę. Wszystko to przy dźwiękach grzechotek, gęśli, dud, dzwonków, piszczałek, bębnów, trzasku batów, skuduczy (skudučiai), co miały odpędzać demony i złe moce. Ten ostatni to ma być litewski instrument ludowy, takie pojedyncze fleciki jednotonowe, na których gra się w grupie 2 do 7 osób. Bardziej zaawansowana wersja to nasza multanka, czy fletnia pana. Jest ślad, że i u nas na tym grano. Dawniej bo 700-600 p.n.e. Tak datuje się cmentarzysko kultury łużyckiej w Przeczycach. Z tego co znaleziono tam wynika, że się znali na dętych i perkusyjnych instrumentach, i grzechotkach. A w grobie 89, należącym prawdopodobnie do szamana, miał 60 lat, znaleziono kościany instrument muzyczny, który składał się z 9 części. Były one rozrzucone po grobie i nie wiadomo czy to były skuducze czy multanka. Po drodze podtapiano kukłę w każdej kałuży. Następnie wrzucano ją do wody i topiono lub puszczano z prądem - Marzanna, albo rozrywano i palono - Smertnica, Kostroma. Kościół katolicki najpierw chciał się pozbyć pogańskiej kukły, a jak mu to nie wyszło to próbował przejąć obyczaj, w postaci zrzucania kukły Heroda z wieży kościelnej. Ale się nie przyjęło, chyba zbyt to barbarzyńskie było.
Pisanka - grzechotka, ok. 900 lat (IX-XIII w.) Wykonana z gliny, pokryta szkliwem, w środku kamyk.
Na ciemno-zielonym tle, żółte festony. 4,9 cm wysokości, średnica 3,9 cm.
Znaleziona w 1881 r. podczas wykopalisk prowadzonych przez krakowskiego archeologa Teodora Ziemięckiego,
na grodzisku Pleśnisko, z Podhorzec na Ukrainie.
W Krakowie jest jeszcze drugie, znalezione w XXI przy ul św. Krzyża.
Muzeum Archeologiczne w Krakowie.
Teraz dopiero można się było zabrać do przygotowań na powitanie wiosny. Obmywano domostwa, nie z brudu, ze "złego", co to się przez rok nagromadziło, prano, czyszczono - bydlaczki też, nagrzewano banie. Mężczyźni robili męski sprawy, bili bydło i oprawiali - polowali. Kobiety gotowały i piekły, kołacze - korowaje, placki "zwierzęta" (bóstwa i to co miało się w zagrodzie mnożyć), placki "mosty", dla duchów przodków, Dziadów co miel nadejść. Młodzież chodziła po bazie wierzbowe i leszczynowe z pączkami "kotków" albo "bagniątek". Stawiane były one w domu, w jasnym ciepłym miejscu, żeby się rozkiściły. Przynoszono też gałązki brzozy z młodymi listkami, a jak nie było to świerki, albo i całe drzewko, i przybierano je kolorowymi wstążkami, a cały dom gałązkami. Młodzieńcy zaś chwytali się za palmy, a panny za jajka. W sumie to młodzieńcy budowali wiechy / palmy, a panny malowały kraszanki. To nie było to tamto. Trochę umiejętności i sprytu to wymagało od młodzianka. Trzeba takiego badyla po nocy pewnie dziabnąć i samemu z lasu przytargać. Wybrać po ciemku odpowiednie drzewo, sprytnie wyciąć, obrobić i jeszcze sprytniej skonstruować, kilkumetrową konstrukcję, bo później z tym dygać trza dookoła wioski. No i znać odpowiednie symbole magiczne, żeby je na tym umieścić. Upleść szczytowy wieniec z witek brzozowych. A wiadomo im palma większa i czarowniejsza...Tym młodzieniec dojrzalszy do założenia własnej rodziny. Podobnie miały panny. No bo taka kraszanka, to nie wsadzić jajo do gara i ugotować, a później walnąć kalkomanię. Dobrze i umiejętnie zrobiona kraszanka symbolizowała samodzielność gospodyni. Znajomość ziół, do kolorów i umiejętność barwienia, magiczne symbole umieszczane na jajku, elementy solarne nawiązujące do odrodzenia i wieczności, figury geometryczne jako nieskończoność, każde miało inne i służyło do czego innego, znajomość tradycji i symboliki kolorów, czerwień i biel - oddanie czci opiekuńczym duchom domowym, czerń i biel - duchom ziemi, zieleń - odrodzenie i miłość. A co najważniejsze, wykazanie się cierpliwością, delikatnością i sprawnością rąk, co do jajek jest niezbędne.
Rękawka w Krakowie, rys. Pillati, ryt. Hahle.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.
Nie ja biję, rózga bije
Bo za tydzień Wielki Dzień
Za sześć noc - Wielkanoc.
Bo za tydzień Wielki Dzień
Za sześć noc - Wielkanoc.
Dla przejęcia sił rozkwitających roślin, należało zjeść bazie z gałązek, a także dla zdrowia duchowego. Jak to pisał Mikołaj Rej: w Kwietną Niedzielę kto bagniątka nie połknął (…) to już dusznego zbawienia nie otrzymał. W podobnym celu dawano bazie zwierzętom w żarciu. Po tym następowało właściwe przywitanie wiosny, któremu towarzyszył pochód. Na jego czele szedł młodzieniec, przebrany za kobietę, w białej szacie, przystrojony kwiatami, na białym koniu, jak ruski Jaryła czy król na koniu w Rękawce krakowskiej. Mógł być prowadzony przez żerców, ukrytych za zwierzęcymi maskami.W wersjach regionalnych może być para, chłopiec i dziewczyna, na Podlasiu, w maskach zoomorficznych, albo drewniana figura z wyraźnymi cechami płciowymi jak wielkopolska Królewna. Dalej następował przystrojony zielonymi gałązkami zaprzęg wołów, biały i czarny, z radłem lub pługiem, powożony przez bliźniaków, który oborywał wioskę. Oboranie wioski miało ją zamknąć przed złymi duchami, na czas święta i na cały rok. Na Rusi, przed wojną był podobny zwyczaj, dwie baby wychodziły z jednego domu, w dwie strony, jedna z kluczem, druga z kłódką. Spotykały się gdzieś na polach, zamykały kłódkę i zakopywały ją. Następnie szli młodzieńcy z wiechami, panny w brzozowych wiankach z kobiałkami w których były kraszanki. Dalej cała wieś z korowajami i muzykantami przygrywającymi na dudach, gęślach, multankach. I bębnili, i grzechotali i z batów strzelali. Tak trochę jak Indianie na deszcz, tylko że tamci dymili a nasi hałasowali. Jak popadało to dobrze. W trakcie pochodu odgrywano zaloty, płodzenie, brzemienność i poród, jak w przyrodzie. Pochód kończono na świętym wzgórzu, gdzie rozpalano ognisko i rozpoczynano "igrzyska" z konsumpcją. Co region to inne gry, i tak krakowska Rękawka, ma wspinanie się na słupy, na Śląsku Rochwist - biegi, przegrany zostaje błaznem króla i koniec w gospodzie, Wołowe Wesele na Podlasiu - zapasy i pędzenie wołu a koniec w karczmie, Król pasterzy na Kujawach, gdzie ostatni miast do knajpy, to na polu bydlaczki pilnował. Były też różne walki orężne, na przykład na kije i bez orężne, na pięści. Współcześnie tylko Rękawka odbywa się w cyklu wielkanocnym, pozostałe to okres zielonych świątek, które swoją drogą mają słowiański rodowód w święcie wiosny, a może w Stadzie, podczas którego też odbywały się "igrzyska". I mało to trwać dwa dni, a na Rusi to na całego i mieli tam rusałczy tydzień. Albo takie zapasy, na święto Peruna, a to już w lipcu, na Ukrainie. A w sumie to im więcej czytam, tym bardziej mi się miesza ;) Panie miały swój konkurs kraszanek, kiedy je oceniano, toczono po ziemi i z górki, na koniec zderzano, rozbijano o siebie. Wygrywała ta, która przetrwała. Kołacze też toczono. Taka dzisiejsza Rękawka.
Opis Rękawki.
Dziady śmigustne, Muzeum Etnograficzne w Krakowie.
(Fot. ?)
Kościół to zawsze problem miał. To z ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. "Dingus prohibetur", przestrzegających przed praktykami, mającymi niechybnie grzeszny podtekst: Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego. A jak to pisał Benedykt Chmielowski w swej encyklopedii Nowe Ateny, zwyczaj polewania się wodą na ziemi polskiej pochodzi z czasów Wandy i powstał gdy Damy jej Froncymeru za Panią żałując wodą się polewały co rok. Wydatował śmierć Wandy na ok 750 rok n.e. A sam Władysław Jagiełło po kąpieli w beczce okładał swoje ciało wierzbowymi rózgami. Kilka wieków wcześniej wobec braku beczek czy balii taki zwyczaj, kościół uważał kąpiel za wstęp do grzechu, i tu mógł mieć rację, bo nie fajnie łapsnąć za brudną dupę, mógł być praktykowany zbiorowo w rzece. To jeszcze fajniej. Nejstarší zmínka o pomlázce pochází ze 14.století, z pamětí pražského kazatele Konráda Waldhausera, který popsal pomlázku ve velikonočním kázání: „…manželé a milenci šlehají se metlami a tepají rukou v pondělí a úterý velikonoční. Ospalé a lenivé časně z rána v pondělí velikonoční házejí do vody nebo alespoň je polévají…“, tak napisali tu ;) ceske-tradice.
Wielkanocne porządki, Przygody kota Filemona.
A na pożegnanie postu, na koniec którego najczęściej to się żur jadło, i pod koniec to już mało go kto lubił. Między czwartkiem a sobotą, różnie to było, odbywało się chowanie lub wybijanie żuru. Panowie oblewali takim drzwi gdzie ich nie wpuszczono w czasie kolędowania zapustnego, albo tam gdzie mieszkały dziewczyny. Różnie to się nazywa pogrzeb żuru, chowaniem żuru bądź śledzia. Przy czym śledzia to przybijało się do deski, i obnosiło po wsi ze śpiewem. Później zakopywało w ziemi lub wieszało na gałęzi. Gar z zupą też zakopywano lub tłuczono.
Śledź zabił rzeźnika…
Świt, świt… będzie mięsko!
Baba spadła! Się zabiła
- I mięska się nie najadła.
Świt, świt… będzie mięsko!
Baba spadła! Się zabiła
- I mięska się nie najadła.
Z grobami, poza odwiedzaniem, to późniejszym czasem łączyło się wystawianie wart honorowych. Miały one barwne, malownicze i egzotycznie wyglądające mundury. Zwano ich Turkami lub Turkami wielkanocnymi. Ponoć wywodzą się od J. III S. Turcy ci, nie tylko stali, ale też uczestniczyli w procesjach rezurekcyjnych. Procesje władcy, książąt, czy szaraków łączyła tradycja, strzelania. Tylko, że u króla czy jakiego magnata to walono z armat. Właśnie. A w biednej parafii...Tu Turkami często byli parobkowie, co to nieobyci z bronią, to potrafili wypalić w najmniej odpowiednim momencie, strasząc wiernych. Stąd wyśmiewające określenie: strzelają jak na rezurekcję, które cytuje Kitowicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz