wtorek, 29 marca 2016

Cztery pory roku. Wiosna (The Four Season, Spring).

Najpiękniejsze kwiaty człowiek dostaje, na swoim pogrzebie...
Cela nr 3, Kwiaty, Lustro, 1988.
(Fot. Brykiet Noga).


 
Vivaldi, La primavera.



sobota, 26 marca 2016

Śledź zabił rzeźnika.

Przyszedł Świecień, to taki dawniej trzynasty miesiąc był, żeby się zgadzało, kiedy rodzi się Nowe Światło. Wiadomo, odrodzenie się światła i życia, po ciemności i zmarzlinie. Od tej pory rusza z kopyta cała wegetacja. Dzień zaczyna panować nad nocą, życie się rozkręca. Bo to początek roku jest, z pierwszym dniem wiosny, Jaruny. Jare Gody, czyli Wielka Noc Słowiańskiego Nowego Roku wegetacyjnego. Rdzeń jar, wiąże się z krzepkością i surowością, z racji młodego wieku, występuje w imieniu boga Jarowita, czy ruskiego Jaryły, nazwie miesiąca jar. 

Włóczył się Jaryło
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dziecie.
A gdzież on nogą,
Tam żyto kopą.
A gdzież on na ziarnie,
Tam kłos zakwitnie.

Bardzo wiosenny bóg. Siłą, witalność, płodność. Obecnie na ten czas przypada święto Wielkiejnocy. Dla naszych dziadów było to najważniejsze święto w cyklu rocznym. Nic więc dziwnego, że towarzyszyły mu różne obrzędy magiczne, mające na celu zapewnienie ochrony plonów, wioski, pomyślności w roku czy innych płodności. Dzięki wytężonej pracy od podstaw, księży i zbrojnych ich legionów, część elementów wiosennych obrządków została zasymilowana z nową wiarą, część zaginęła bezpowrotnie lub została wymordowana, choć w drobiazgach była jeszcze obecna na przełomie XIX i XX wieku. Dość energicznie na przykład kościół sobie poczynał zwalczając obrzęd palenia ognisk po wzgórzach i smętarzach-żalnikach, tak zwanych Ogni Gromadnych, Grumadek. I nie lubił Dziadów Wiosennych.

Giuseppe Arcimboldo, Wiosna, 1573.

W celu uwiarygodnienia zmian, należało uroczyście kogoś pogrzebać. Skoro ma być Wiosna, to wybór był oczywisty. Grzebiem Zimę. Chodzi o topienie lub palenie kukły ofiarnej, symbolizującej zimę. Zasada magii sympatycznej, działanie analogiczne powinno wywołać efekt analogiczny. Zniszczymy kukłę zimy, ta się skończy. Sama kukła była rozmiarów naturalnych lub prawie naturalnych, ze słomy, owinięta w białe płótno. Miała wyraźne szczegóły twarzy i lniane włosy. Na głowie cierniową koronę z głogu, albo innego magicznego ciernistego krzewu, jak dzika róża czy tarnina. Krzaki te w obrzędach grzebalnych, miały chronić przed demonami, bogunami zaświatów lub powrotem zmarłego do świata żywych. Uważana jest za boginię starości, zagłady, zapomnienia lub za demona, w ruskich pieśniach występuje jako śmierć. To Marzanna, Mora, Śmiertka albo inaczej jeszcze. Do tego rdzeń mar-/mor-, oznacza śmierć. Łużyczanie, Ślązacy, Słowianie Nadłabscy grzebali postać bogini śmierci  zwanej Smertnicą lub Śmierciuchą. Białorusini i Ukraińcy zaś Kostromę/Kostrubonka, z dwiema twarzami (dwupłciową), z dębową witką w ręku

Będzie co topić, palić, rozrywać...
(?)

. Mimo damskich łaszków posiadała męskie cechy płciowe. Orszak z kukłą miał obejść wszystkie domy we wsi. Towarzyszyły temu śpiewy, naśmiewania z zimy, okrzyki przyzywające wiosnę. Wszystko to przy dźwiękach grzechotek, gęśli, dud, dzwonków, piszczałek, bębnów, trzasku batów, skuduczy (skudučiai), co miały odpędzać demony i złe moce. Ten ostatni to ma być litewski instrument ludowy, takie pojedyncze fleciki jednotonowe, na których gra się w grupie 2 do 7 osób. Bardziej zaawansowana wersja to nasza multanka, czy fletnia pana. Jest ślad, że i u nas na tym grano. Dawniej bo 700-600 p.n.e. Tak datuje się cmentarzysko kultury łużyckiej w Przeczycach. Z tego co znaleziono tam wynika, że się znali na dętych i perkusyjnych instrumentach, i grzechotkach. A w grobie 89, należącym prawdopodobnie do szamana, miał 60 lat, znaleziono kościany instrument muzyczny, który składał się z 9 części. Były one rozrzucone po grobie i nie wiadomo czy to były skuducze czy multanka. Po drodze podtapiano kukłę w każdej kałuży. Następnie wrzucano ją do wody i topiono lub puszczano z prądem - Marzanna, albo rozrywano i palono - Smertnica, Kostroma. Kościół katolicki najpierw chciał się pozbyć pogańskiej kukły, a jak mu to nie wyszło to próbował przejąć obyczaj, w postaci zrzucania kukły Heroda z wieży kościelnej. Ale się nie przyjęło, chyba zbyt to barbarzyńskie było.

Pisanka - grzechotka, ok. 900 lat (IX-XIII w.) Wykonana z gliny, pokryta szkliwem, w środku kamyk.
Na ciemno-zielonym tle, żółte festony. 4,9 cm wysokości, średnica 3,9 cm. 
Znaleziona w 1881 r. podczas wykopalisk prowadzonych przez krakowskiego archeologa Teodora Ziemięckiego,
na grodzisku Pleśnisko, z Podhorzec na Ukrainie. W Krakowie jest jeszcze drugie, znalezione w XXI przy ul św. Krzyża.
Muzeum Archeologiczne w Krakowie.

Teraz dopiero można się było zabrać do przygotowań na powitanie wiosny. Obmywano domostwa, nie z brudu, ze "złego", co to się przez rok nagromadziło, prano, czyszczono - bydlaczki też, nagrzewano banie. Mężczyźni robili męski sprawy, bili bydło i oprawiali - polowali. Kobiety gotowały i piekły, kołacze - korowaje, placki "zwierzęta" (bóstwa i to co miało się w zagrodzie mnożyć), placki "mosty", dla duchów przodków, Dziadów co miel nadejść. Młodzież chodziła po bazie wierzbowe i leszczynowe z pączkami "kotków" albo "bagniątek". Stawiane były one w domu, w jasnym ciepłym miejscu, żeby się rozkiściły. Przynoszono też gałązki brzozy z młodymi listkami, a jak nie było to świerki, albo i całe drzewko, i przybierano je kolorowymi wstążkami, a cały dom gałązkami. Młodzieńcy zaś chwytali się za palmy, a panny za jajka. W sumie to młodzieńcy budowali wiechy / palmy, a panny malowały kraszanki. To nie było to tamto. Trochę umiejętności i sprytu to wymagało od młodzianka. Trzeba takiego badyla po nocy pewnie dziabnąć i samemu z lasu przytargać. Wybrać po ciemku odpowiednie drzewo, sprytnie wyciąć, obrobić i jeszcze sprytniej skonstruować, kilkumetrową konstrukcję, bo później z tym dygać trza dookoła wioski. No i znać odpowiednie symbole magiczne, żeby je na tym umieścić. Upleść szczytowy wieniec z witek brzozowych. A wiadomo im palma większa i czarowniejsza...Tym młodzieniec dojrzalszy do założenia własnej rodziny. Podobnie miały panny. No bo taka kraszanka, to nie wsadzić jajo do gara i ugotować, a później walnąć kalkomanię. Dobrze i umiejętnie zrobiona kraszanka symbolizowała samodzielność gospodyni. Znajomość ziół, do kolorów i umiejętność barwienia, magiczne symbole umieszczane na jajku, elementy solarne nawiązujące do odrodzenia i wieczności, figury geometryczne jako nieskończoność, każde miało inne i służyło do czego innego, znajomość tradycji i symboliki kolorów, czerwień i biel - oddanie czci opiekuńczym duchom domowym, czerń i biel - duchom ziemi, zieleń - odrodzenie i miłość. A co najważniejsze, wykazanie się cierpliwością, delikatnością i sprawnością rąk, co do jajek jest niezbędne.

Rękawka w Krakowie, rys. Pillati, ryt. Hahle.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Samo święto rozpoczynał Śmigus. Dla wypędzenia "złego" z człowieka okładano się rozkiściałymi baziami. Miało to także dodać sił i witalności. Mężczyznę można było sieknąć dębowymi, bo to symbol męskości i siły, i jak wiadomo im korzeń starszy, tym twardszy. Brzozowe, wierzbowe to damskie kijki. Później jak się obyczaj przeniósł do kościoła, to tak się mówiło przed śmignięciem kogoś, po wyjściu z mszy:

Nie ja biję, rózga bije
Bo za tydzień Wielki Dzień
Za sześć noc - Wielkanoc.

Dla przejęcia sił rozkwitających roślin, należało zjeść bazie z gałązek, a także dla zdrowia duchowego. Jak to pisał Mikołaj Rej: w Kwietną Niedzielę kto bagniątka nie połknął (…) to już dusznego zbawienia nie otrzymał. W podobnym celu dawano bazie zwierzętom w żarciu. Po tym następowało właściwe przywitanie wiosny, któremu towarzyszył pochód. Na jego czele szedł młodzieniec, przebrany za kobietę, w białej szacie, przystrojony kwiatami, na białym koniu, jak ruski Jaryła czy król na koniu w Rękawce krakowskiej. Mógł być prowadzony przez żerców, ukrytych za zwierzęcymi maskami.W wersjach regionalnych może być para, chłopiec i dziewczyna, na Podlasiu, w maskach zoomorficznych, albo drewniana figura z wyraźnymi cechami płciowymi jak wielkopolska Królewna. Dalej następował przystrojony zielonymi gałązkami zaprzęg wołów, biały i czarny, z radłem lub pługiem, powożony przez bliźniaków, który oborywał wioskę. Oboranie wioski miało ją zamknąć przed złymi duchami, na czas święta i na cały rok. Na Rusi, przed wojną był podobny zwyczaj, dwie baby wychodziły z jednego domu, w dwie strony, jedna z kluczem, druga z kłódką. Spotykały się gdzieś na polach, zamykały kłódkę i zakopywały ją. Następnie szli młodzieńcy z wiechami, panny w brzozowych wiankach z kobiałkami w których były kraszanki. Dalej cała wieś z korowajami i muzykantami przygrywającymi na dudach, gęślach, multankach. I bębnili, i grzechotali i z batów strzelali. Tak trochę jak Indianie na deszcz, tylko że tamci dymili a nasi hałasowali. Jak popadało to dobrze. W trakcie pochodu odgrywano zaloty, płodzenie, brzemienność i poród, jak w przyrodzie. Pochód kończono na świętym wzgórzu, gdzie rozpalano ognisko i rozpoczynano "igrzyska" z konsumpcją. Co region to inne gry, i tak krakowska Rękawka, ma wspinanie się na słupy, na Śląsku Rochwist - biegi, przegrany zostaje błaznem króla i koniec w gospodzie, Wołowe Wesele na Podlasiu - zapasy i pędzenie wołu a koniec w karczmie, Król pasterzy na Kujawach, gdzie ostatni miast do knajpy, to na polu bydlaczki pilnował. Były też różne walki orężne, na przykład na kije i bez orężne, na pięści. Współcześnie tylko Rękawka odbywa się w cyklu wielkanocnym, pozostałe to okres zielonych świątek, które swoją drogą mają słowiański rodowód w święcie wiosny, a może w Stadzie, podczas którego też odbywały się "igrzyska". I mało to trwać dwa dni, a na Rusi to na całego i mieli tam rusałczy tydzień. Albo takie zapasy, na święto Peruna, a to już w lipcu, na Ukrainie. A w sumie to im więcej czytam, tym bardziej mi się miesza ;) Panie miały swój konkurs kraszanek, kiedy je oceniano, toczono po ziemi i z górki, na koniec zderzano, rozbijano o siebie. Wygrywała ta, która przetrwała. Kołacze też toczono. Taka dzisiejsza Rękawka.

Opis Rękawki.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Po tym następował czas uczty, którą rozpoczynano od podzielenia się jajkiem, z kraszanek. Jajko nie tylko u Słowian miało wielkie znaczenie, ale nie czas i miejsce na to, i można je było tylko ręką podawać. Było jeszcze tak do XIX wieku. I bardzo słusznie, w rękę i do buzi. Nie wbiję widelca w jajko...Wieczorem uczta się kończyła. Następny dzień rozpoczynał się od obmycia w świętej wodzie, którą zaczerpnięto ze świętego źródła. Miało to na celu oczyszczenie i dodanie sił. A polewano się obficie. A czemu to dzisiaj dyngus polewa? Pomieszało się z czasem w jedno, poranne polewanie się wodą, z dyngowaniem, od dyngus, co po naszemu to włóczebny, a chodziło o odwiedzanie rodziny i znajomych i poczęstunek, bo jak nie to będzie źle. Nieznajomego gospodarz też ugościł i głodnego nie puścił. Ewentualnie niem. dingen, żeby się jajem od polania wykupić, lub datkiem. Gloger dostrzegł podobieństwo do niemieckiego słowa dünguuss - kałamarz, chlust wody. Ksiądz Jędrzej Kitowicz w pamiętnikach ma za jedno oba, pochodzących z epoki saskiej: Lud wiejski, dosyć wiernie trzymający się obyczaju starego, pocieszny wyprawia dyngus alias śmigus, a mianowicie koło studzien. Parobcy od rana gromadzą się, czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają ją w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma. W miastach oblewanie się wodą nie jest powszechnie przyjętym.

Dziady śmigustne, Muzeum Etnograficzne w Krakowie.
(Fot. ?)
Kościół to zawsze problem miał. To z ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. "Dingus prohibetur", przestrzegających przed praktykami, mającymi niechybnie grzeszny podtekst: Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego. A jak to pisał Benedykt Chmielowski w swej encyklopedii Nowe Ateny, zwyczaj polewania się wodą na ziemi polskiej pochodzi z czasów Wandy i powstał gdy Damy jej Froncymeru za Panią żałując wodą się polewały co rok. Wydatował śmierć Wandy na ok 750 rok n.e. A sam Władysław Jagiełło po kąpieli w beczce okładał swoje ciało wierzbowymi rózgami. Kilka wieków wcześniej wobec braku beczek czy balii taki zwyczaj, kościół uważał kąpiel za wstęp do grzechu, i tu mógł mieć rację, bo nie fajnie łapsnąć za brudną dupę, mógł być praktykowany zbiorowo w rzece. To jeszcze fajniej. Nejstarší zmínka o pomlázce pochází ze 14.století, z pamětí pražského kazatele Konráda Waldhausera, který popsal pomlázku ve velikonočním kázání: „…manželé a milenci šlehají se metlami a tepají rukou v pondělí a úterý velikonoční. Ospalé a lenivé časně z rána v pondělí velikonoční házejí do vody nebo alespoň je polévají…“, tak napisali tu ;) ceske-tradice.


Wielkanocne porządki, Przygody kota Filemona.


A na pożegnanie postu, na koniec którego najczęściej to się żur jadło, i pod koniec to już mało go kto lubił. Między czwartkiem a sobotą, różnie to było, odbywało się chowanie lub wybijanie żuru. Panowie oblewali takim drzwi gdzie ich nie wpuszczono w czasie kolędowania zapustnego, albo tam gdzie mieszkały dziewczyny. Różnie to się nazywa pogrzeb żuru, chowaniem żuru bądź śledzia. Przy czym śledzia to przybijało się do deski, i obnosiło po wsi ze śpiewem. Później zakopywało w ziemi lub wieszało na gałęzi. Gar z zupą też zakopywano lub tłuczono.

Śledź zabił rzeźnika…
Świt, świt… będzie mięsko!
Baba spadła! Się zabiła
- I mięska się nie najadła.

Z grobami, poza odwiedzaniem, to późniejszym czasem łączyło się wystawianie wart honorowych. Miały one barwne, malownicze i egzotycznie wyglądające mundury. Zwano ich Turkami lub Turkami wielkanocnymi. Ponoć wywodzą się od J. III S. Turcy ci, nie tylko stali, ale też uczestniczyli w procesjach rezurekcyjnych. Procesje władcy, książąt, czy szaraków łączyła tradycja, strzelania. Tylko, że u króla czy jakiego magnata to walono z armat. Właśnie. A w biednej parafii...Tu Turkami często byli parobkowie, co to nieobyci z bronią, to potrafili wypalić w najmniej odpowiednim momencie, strasząc wiernych. Stąd wyśmiewające określenie: strzelają jak na rezurekcję, które cytuje Kitowicz.

czwartek, 17 marca 2016

Kuszenie.

Olbrzymia pusta przestrzeń, po której hulają mgły i wiatr świszcze potępieńczo. Hieronim widzi siebie  ubranego w tradycyjny strój szlachecki a la Pan Wołodyjowski, z karabelą u boku,  stojącego pośród tej pustki w gęstej mgle. Rozgląda się na wszystkie strony i jest zdenerwowany. Dla dodania sobie otuchy ściska drżącą dłonią swą wierną, dyndającą u boku, karabelę. Stopniowo mgła rozwiewa się i jego oczom ukazuje się mrożący krew w żyłach widok. Otóż widzi przed sobą nieprzebrane zastępy jazdy japońskiej.
W oddaleniu nieprzebrana tłuszcza żołnierska, coś jak z "Krzyżaków" i "Faraona". Bliżej wojownicy w tradycyjnych strojach samurajskich.
Hieronimowi zgroza maluje się na twarzy, ale stara się być dzielny i widać, że toczy walkę wewnętrzną ze swoim strachem, gdyż chce wykazać odwagę przodków spod Kircholmu i innych historycznych miejsc.
W tym momencie jazda japońska rusza na Hieronima. Hieronim jest przerażony, lecz oto oczom jego ukazuje się koń biały, polski. Koń wydobył się z mgły jak Wenus z piany morskiej a teraz stoi, kopytem przebiera i skubie trawę. Tradycyjny widoczek Malczewskiego. Seria uczuć patriotycznych przecinająca oblicze Hieronima.
Hieronim niewiele myśląc dosiada konia. Żegna się w imię ojca i syna, z atencją i namaszczeniem dobywa wiernej karabeli i całuje ją czule w połyskujący metal.
Tymczasem jazda japońska w pełnym galopie kieruje się na pozycje Hieronima. Hieronim, widząc zbliżające się oddziały, również spina konia ostrogami. Koń jest jednak jakiś niemrawy. Wcale nie chce ruszyć. Hieronim walczy z koniem, starając się nakłonić bydlę do startu.
Wtedy z boku, gdzieś z mgły, wyłania się klasyczna wycieczka Japończyków. Są obwieszeni aparatami fotograficznymi, uśmiechają się i z wielkim zaangażowaniem robią zdjęcia sobie i oraz wszystkiemu dookoła. Na końcu wycieczki pojawia się Chochoł z Wesela, również obwieszony aparatami. Wycieczkę prowadzi japońska przewodniczka, która w charakterystyczny sposób trzyma nad swoją głową chorągiewkę rozpoznawczą, pokazuje palcem dookoła w różne miejsca i coś fachowo oraz energicznie opowiada. Klasyczna scena ze zwiedzania Luwru: Japończycy pokazują sobie palcami Hieronima, japońską jazdę i są coraz bliżej. Hieronim jest zdezorientowany, bo jazda japońska galopuje co prawda na całego, natomiast wcale się do niego nie zbliża. Przybliża się natomiast wycieczka Japończyków.
Błyskają flesze. Chochoł też robi zdjęcia. Hieronim ogania się od tych błysków, jak od natrętnych much, ale bezskutecznie.
W pewnej chwili jedna z serii błysków oślepia go i Hieronim z okrzykiem: "Matko Boska Częstochowska!" wali się z konia na mokrą ziemię ojczystą, porośniętą trawą.
Powrót do realności. Hieronim leży krzyżem przed ołtarzem kościoła, a okrzyk "Matko Boska Częstochowska!" niesie się echem po świętym budynku...
Okazuje się, że Hieronim nie jest sam. Stoi nad nim małżonka Leokadia i przygląda się mu z dezaprobatą. Leokadia kręci ze smutkiem głową i mówi:
-Hirek, nie leż już tutaj dłużej, Panu Bogu się nie podoba twoja pych. Zamiast jak inni ludzie to ty leżysz.
Hieronim po rzeczywistości zdezorientowany, co najmniej jakby ujrzał przed chwilą metalowego Pinokia. Resztki wizji kołują się mu po głowie. Leokadia dodaje:
- i nie drzyj się na cały kościół, bo wszystkich wystraszysz i ksiądz proboszcz będzie miał pretensje. I tak ledwie ci pozwolił leżeć krzyżem dwa dni bez jedzenia i picia.
-Cicho babo. Nie widzisz, że dwa dni krzyżem leże...
Nagle podrywa się z siedzenia i rzuca  na kolana ze słowami żarliwej modlitwy:
- Matko Przenajświętsza pomóż mi odsunąć przeszkody i zetrzeć głowy bestii jak to uczynił święty Jerzy, patron mego ojca Jerzego Odrowąża Pińskiego...
Tu zwraca się w pośpiechu do małżonki:
- A wiesz Leoska, że mnie złe kusiło...Widziałem japońskiego Chochoła...Robił mi zdjęcia...
Stam.

Malarze.
(?)

poniedziałek, 14 marca 2016

Pierwsza krew (First Blood).




17.06.1979! ;)


Dorastając pośród 25 kotów na farmie, nie dziwi, że Jim Davis sportretował jednego z nich, który nazywał się po dziadku...Garfield. W dodatku nikt nie rysował o kotach, tylko o jakichś psach czy robakach.


Strona: garfield.com.

środa, 9 marca 2016

Invitation.

Frog Footman & Fish Footman.
Bessie Pease Gutmann, 1907.

(Alice In Wonderland, Lewis Carroll.)


The Frog Footman and the Fish Footman

Aiee! It is the ceremony of the first blades of winter.
Horticulture, horticulture, the little steam train says puffing up the mountainside.
As if he had never known a home of his own, only ditches.
Three stomps with a stone stump and the colloquium started.
Beggars under the drainpipe, another hand’s cast of the bone dice.
Whatever name the event has, it can be understood as an invitation.
Epilepsy, epilepsy, the little steam train said, descending at evening.
They bowed so low that their wigs tangled and I had to laugh.

William H. Dickey.

poniedziałek, 7 marca 2016

Wyspa gorąca.

Szła mucha wzdłuż po suficie
I wołała do much: „Czy widzicie,
 Co się dzieje tam w dole, pod nami?…[...]

Muchy na suficie.
Jan Brzechwa.

Jest to przygoda, która może spotkać każdego. Nie trzeba o wszystkim zaraz mówić, bo nie wszyscy mogą pojąć naukę łapania much na lasso z nitki przy wychodku, gdzie jest ich mnóstwo i są tłuste, i do tego ospałe z soczystej obfitości. Ale łapać trzeba. Będąc już w posiadaniu muchy, zdobytej sposobem dowolnym, byle nie uszkodzonej, możemy przejść do przygotowania klimatu. Klimat ma być według naszego uznania, ale w łazience. Przygotowujemy kąpiel, gorącą, najlepiej odpręża alko. Para też fajnie wygląda. Wchodzimy do wanny, można w opakowaniu, ale jak wykażę później, to nas trochę skrępuje. Czyli bez. Wszystko co potrzebne najlepiej mieć pod ręką. Wiadomo. Blade kolana wystają z wody niczym Słupy Heraklesa, pomiędzy leniwie snują się góry lodowe z piany. Lampa wali ostro przez mgłę. Pot się leje do drinków i przez szkło leci do wody. Dobrze mieć fajkę. Łapy wilgotne, to bibuła nie da rady. Muzyka mile widziana, ale nie koniecznie. Wśród ciszy i lodowców...

Messiah, Extrime Cold Weather, 1987.



Między słupami wyłania się Wyspa Żołędzia. Na wyspę sadzamy uprzednio przygotowaną muchę, w sensie bez skrzydełek, żeby nie odleciała, a tak poza tym to w niezłej kondycji. I ta mucha zaczyna sobie chodzić po wyspie. Z początku lekko spłoszona, z pewną dozą nieśmiałości ;), z czasem się rozkręca. W sumie i tak nie ma gdzie iść. Drepcze tymi swoimi zimnymi nóżkami, co parę kroków chłodną trąbką sprawdzi grunt, a później zaciera łapki. Profesorska rzecz. Temperatura rośnie. Lodowce pływają. Słońce pali. Drinki parują. Mucha chodzi i trąbi. W kółko, i w kółko...Mgła w oczach, fajka w wodzie. Szkło pracuje, lód płynie. Trąbią hejnał w kieracie. I w kółko, i w kółko. Trąbką i łapką. Lodowce topnieją. Śnieg skrzypi, łupie w kościach. I błysk i krzyk! I łupać mnie zaczyna. Cholera. Miałem wypadek. To nie to. Czyżbym znów zasnął na klatce? Też nie. Dlaczego ona tu weszła...? Szlag...


Tak. Przynajmniej się jednego w życiu nauczyłem się. Drzwi są po to, żeby je zamykać...I kąpać się trzeba częściej. Tak. Kąpiele są dobre.



Z kąpieli każdy korzysta,
A mucha chciała być czysta.
W niedzielę kąpała się w smole,
A w poniedziałek w rosole,
We wtorek - w czerwonym winie,
A znowu w środę - w czerninie,
A potem w czwartek - w bigosie,
A w piątek - w tatarskim sosie,
W sobotę - w soku z moreli…
Co miała z takich kąpieli?

;)

Co miała? Zmartwienie miała,
Bo z brudu lepi się cała,
A na myśl jej nie przychodzi,
Żeby wykąpać się w wodzie.

Mucha.
Jan Brzechwa.



PS W sumie to lubię sobie popieprzyć. Kto nie lubi? Sól zabija. Tak, na ostro...Osa na wyspie! Szerszeń to dla następców Farinellego.
PPS Będąc rzecz jasna oświeconym słońcem polarnym humanistą, tak tylko sobie teoretyzuję...Tak jak ten co o wyspach Bergamutach pisał, że jest tam kot w butach i te wszystkie zwierzęta co muszą się załatwić i przyciągają muchy...I tylko...Wysp tych nie ma. Ale kto szuka ten znajdzie ;) Nikt nikogo nie męczy.

niedziela, 6 marca 2016

Kocia trylogia.

Kocia orgia (Cat Orgy; South Park S03E07).
O tym jak opiekunka ustawia Cartmana i zaprasza swojego chłopaka, o kocie - Mr. Kittym, co poczuł się jak rozgrzana kotka, skutki żarcia karmy Catnip, niespodziewana przyjaźń.

Opiekunka.

Gdy nie ma w domu dzieci...

Chyba mają imprezę...



Głównie bujanie piersiami (Major Boobage; South Park S12E03).
O odlocie na kocim moczu do piersiastej krainy, delegalizacji tych niebezpiecznych stworzeń w związku z poprzednim, ukrywanie kotów i pamiętnik ze strychu Mr. Kittyiego, koniec kariery.

(Nawiązanie do filmu Heavy Metal, z 1981 i zanimowanej gwiazdy natury, Lisy Daniels)
Kołowanie.

Woo! Hoo! Woo! Hoo! Uhu uhuhu...

Piersiuarium. Zwycięzca namydli...




Wysokie wzgórza (Faith Hilling; South Park S16E03).
 O tym jak memy mogą doprowadzić do śmierci, przyjaznym nauczaniu, ewolucji kotów - mem "Cat breading", niedoszłej wojnie ras (ludzi z kotami), Cartman i Mr. Kitty w memie "Fight Hilling" ratują pokój.

(Ostatni występ Mr. Kittyiego w SP.)

Taylor Swifting + Cat Breaded

Domowe koty wyewoluowały i stały się inteligentne niczym ludzie.


Wewnętrzna walka Cartmana, z prawej ambasador Kotów.
A później:


Cartman:
Alright, Football night, what do you do?
Get out your camera and a boobie or two.
We gotta get serious while we’re in our prime.
Come on everybody,
It's Faith Hilling time.
Dancin', rappin', titties flappin' where are you?
This is the only memeing I'll ever do.

Ambassador of Cats:
Oh Long Johnson.

Cartman:
Is a meme I will fight
'Cause I'm Faith Hilling 'til the day that I die.




PS 
Kocia orgia (Cat Orgy; S03E07). 
Mr. Froggy.



PPS
Heavy Metal, reż. Gerald Potterton, 1981. Trailer