Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 września 2016

Basergor-Kobal & Adolf The Cat.

- Kłamiesz....
- Kocur nie kłamie, licz się ze słowami.
- Rbit... Uwierzę we wszystko, ale... Ty się mylisz!
- Jestem pewien.

Sataaan!
(?)

[...]A jednak musiałem wierzyć Rbitowi. Kto nigdy nie przyjaźnił się z kotem, niełatwo zdoła to pojąć. "Kocur nie kłamie" - powiedział Rbit. To prawda. Kłamią tylko ludzie i sępy. Ludzie - bo potrafią i lubią to robić, sępy - bo taka jest ich natura. Najnędzniejszy z kocich niewolników nie kłamie nawet wtedy, gdy od kłamstwa zależy jego życie. Kocur - kot-wojownik, rycerz - nie kłamie nigdy. Kłamstwo uważa za największą hańbę. Gdy go uderzysz - będzie twoim nieprzyjacielem; gdy naplujesz mu w oczy - będzie starał się zabić cię przy pierwszej sprzyjającej temu okazji; gdy mu zarzucisz kłamstwo - rzuci się na ciebie natychmiast, choćbyś był zakutym w stal olbrzymem, a on maleńkim kłębuszkiem riparta. A Rbit był olbrzymim gadba, z tych, co to w pojedynkę dają radę wilkowi. Nie odwrócił się, gdy mu rzekłem: kłamiesz. Był moim przyjacielem. Przyjacielem broni. Gdy zdarzy ci się walczyć z kotem ramię w ramię, w jednym szeregu - będzie on twym najwierniejszym druhem do śmierci. Zelżysz go - wysłucha w milczeniu, dobędziesz miecza - ucieknie i nie zobaczysz go więcej, chyba przypadkiem. A i wtedy pozna cię, zajrzy w oczy i pozdrowi, a gdy znajdziesz się w opałach - pomoże i pójdzie dalej swoją drogą, nie chcąc słuchać podziękowań ani przeprosin. Cóż - zwykły wyżej postawiony kocur nosi w sobie więcej godności i honoru, niż wszyscy dwunożni Szlachcice Czystej Krwi i magnaci razem wzięci, nie mówiąc już o sępach...
Rbit nie kłamał. Nie umiałby tego zrobić. Mogłem nie wierzyć własnym oczom. Słowu kota - musiałem.


Basergor-Kobal, książę gór - L.S.I.Rbit, prawa ręka Basergora-Kragdoba.

Adolf The Cat.





Dead Infection, Looking For Victims, EP, 2014.
1. Fissura Ani
2. Adolf The Cat
3. Subduction
4. Underestimation


Feliks W. Kres, Prawo sępów, 1991. Do tego seria Księga Całości, Zjednoczone Królestwa, i inne :)

sobota, 3 września 2016

Kot (Cat).

Kot.

Tłusty kot dość ma psot.
Na macie śpi i chyba śni
 O mysim mięsku, smacznym kęsku
Na śniadanko ze śmietanką.

(?)

A może śmiały, przez dzień cały
Śni inny los?
Dostojny krok, gniewny wzrok
I groźny głos.

(?)

Gdzie jego brat, co nie zna krat,
Mieszka wśród drzew
Lub na pustyni, gdzie popłoch czyni
 I chłepce krew.

(?)

Ogromny lew: żelazny szpon
I lśniące kły.
Nie ma litości więc strzeż się go,
 Kiedy jest zły.

(?)

Pard gwiazździsty, w oku ma błysk –
Bestia, co rada
Na swą ofiarę z góry,
Bez szmeru spadać.

(?)

Gdzie las cienisty, uroczysty,
Daleko gdzieś
Mruczą swą pieśń,
Wolności pieśń.

(?)

Lecz tłusta kocina, zabawka jedyna
Twojego syna.
Nie zapomina.




Cat.

The fat cat on the mat
may seem to dream
of nice mice that suffice
for him, or cream;
but he free, maybe,
walks in thought
unbowed, proud, where loud
roared and fought
his kin, lean and slim,
or deep in den
in the East feasted on beasts
  and tender men.
The giant lion with iron
claw in paw,
and huge ruthless tooth
in gory jaw;
 the pard, dark-starred,
fleet upon feet,
that oft soft from aloft
leaps on his meat
where woods loom in gloom--
far now they be,
fierce and free,
and tamed is he;
but fat cat on the mat
kept as a pet,
  he does not forget.




Pard (łac. Pardus), legendarna, szybka i zabójcza bestia, kładzie ofiarę jednym hakiem. Ubrana w centkowane futro. Potomstwo parda i lwa, to leopard. Izydor z Sewilli (560-636), w swojej Etymologiae, tak go opisał: Jest wielobarwny, lubi krew, zabija w skoku. Códzołożne gody parda, z lwem, kończą się narodzinami zdegenerowanego leoparda. A ze związków legalnych, to co? Miki?

Pard, Harley Bestiary, England (Salisbury?), ok 1225-1240.



J. R. R. Tolkien, "Przygody Toma Bombadila", 1962. 

piątek, 5 sierpnia 2016

Rakietowe szlaki.

Zanim człowieki dorwały się do kosmosu, to musiały się oderwać od drzewa, a następnie od klepiska. Próbowało wielu, z różnym skutkiem, i na różnym materiale. Najłatwiej było zacząć od małych sprzętów latających. Tak poszły w ruch kamienie, a później włócznie. Po ujarzmieniu owych latających przedmiotów, i paru sąsiednich wiosek, przyszła kolej na bardziej zaawansowane technicznie zabawki, takie jak bumerang, latawiec, a w tajemniczych krajach orientu, to nawet i fajerwerki. O lotach załogowych wspominają legendy i bajki. I tak w Grecji, jak wiadomo to miał latać Ikar i Dedal, w Chinach mieli się podczepiać do latawców, Arabowie mieli śmigać na dywanach, a Indianie w Indiach bez niczego, ci umieli lewitować. Bardziej współcześnie i kulturalnie, miano wykorzystywać w lotach, kufry, miotły, wannę lub kluskolot, a nawet automobil. Bajanie. Wracając...W I w. n.e. powstała bania Herona, skonstruował ją Heron z Aleksandrii. Był to pierwszy silnik odrzutowy napędzany parą wodną. Zabawka kariery nie zrobiła, była raczej ciekawostką, lub zabawką dla dzieci, z zastrzeżeniem, że może być niebezpieczna. No, bo kto by zamienił silnik żywy, w łodziach, na nie wiadomo co, skoro ci pod pokładem patrząc na to co, i ile jedli, też chodzili na parę, i wcale nie byli słabsi, a nawet mogli się bić.

Aeolipile. Zabawka Herona.

Za dynastii Song, w Chinach, zaczęto używać tak zwanych "ognistych strzał", które można określić mianem pierwszych rakiet, w konstrukcji i mechanizmie. W kompendium wiedzy wojskowej, Kolekcja Najważniejszych Technik Wojskowych (Wujing Zongyao / Wǔ jīng zǒngyào, 武经总要 / 武經總要), napisanym przez Zeng Gonglianga (曾公亮), w 1044 roku, opisuje się je jako, proste rakiety na paliwo stałe, które wyglądają prawdopodobnie jak współczesne rakiety wykorzystywane do sztucznych ogni. Były wystrzeliwane w salwach, ze stojących w szyku cylindrów lub skrzyń, które mogły pomieścić do 1000 strzał każdy. Napędzane były przez proch, i osiągały pułap, do 300 metrów. Ta sama dynastia dołożyła jeszcze wynalezienie fajerwerków, w XII wieku. 2000 lat przed Chrystusem, Chińczycy dorobili się astronauty. Pan Wan Tu, mandaryn, zmontował dwa latawce, równolegle, z krzesłem po środku. Przymocowano do niego 47 fajerwerków. Wehikuł eksplodował, dym opadł i tyle widziano mandarynkę. Urzędnik, z XVI wieku, pan Wan Hu miał podobny pomysł. Uprościł wszystko, i chciał na samym tylko krześle polecieć. Przymocowano do niego 47 fajerwerków i odpalono. Huk, kupa ognia, nie wiadomo czy poleciał, czy nie, w popiołach go nie było. Znikną, jak i poprzednik. Legenda ma taką moc, że śmiałek pan Wan Hu, dorobił się krateru na Księżycu, nazwanego od jego imienia Wan-Hoo. A może doleciał i gra w Go z Twardowskim. Chociaż pewnie nie, zeżarł mu koguta i tamten go ubił. A Cyrano de Bergerac to blagier.

Wczesny piro. Podobne w ziemię wtykałem...;)

Kropkę nad "i", Chińczycy postawili, w 1232, podczas walk z Mongołami w Kai-feng, gdzie użyli po raz pierwszy, w walce, prawdziwych rakiet napędzanych prochem. Choć próby takie odbywały się wcześniej, świadczą o tym zapiski z 1132 roku. A niedługo później Tatarzy zademonstrowali owe cuda Polakom, w bitwie pod Legnicą, 1241 roku, a Arabowie parę lat później tubylcom na Półwyspie Iberyjskim. Chodzi o "rakiety", a nie o różne wybąbki, bo te posmakowali wcześniej. Dygresja mała jeszcze do Legnicy, w tej samej bitwie mieli też zastosować Mongoli broń chemiczną, łeb jakiś szkaradny, brodaty, na drzewcu chorągwi zatknięty, kiedy swoi się cofnęli, niosący zaczął nią machać, na co buchnęła z niej jakaś para gęsta, dym i wiew tak smrodliwy, że za rozejściem się między wojskami tej zabójczej woni Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach i niezdolnymi się stali do walki (Długosz), a nie jakby chcieli Francuzi, że pod Ypres, był pierwszy raz. A mogli tego się od Chinków nauczyć, już wojowali z nimi, a może i wspierali ich, kto by ich tam rozróżnił? W ogóle bardzo pomysłowy naród ci Chińczycy. 100 lat przed Chrystusem wynaleźli petardy, a miały to być kawałki zielonego bambusa rzucanego w ogień. 1000 lat później, zamienili je w granaty, wykonane z tuleii bambusowej, wypełnionej prochem, kamieniami i tłuczniem ceramicznym. A swoją drogą, proch to Chińczycy wynaleźli przypadkiem, głównym zajęciem taoistycznego chemika, było poszukiwanie eliksiru nieśmiertelności.

Wyrzutnia "ognistych rakiet". Ciekawe czy była konieczność wypięcia nosiciela z uprzęży.
 Wujing Zongyao (武經總要), 1044.

Wynalazców i wynalazków było sporo. Proch ludzi od ziemi nie oderwał, a wręcz przeciwnie, szwadronami ich do niej wysyłał. Po okresie wypraw krzyżowych, zarazy, i płonących stosów, i iluś tam wojen, zaczęto znowu kombinować z lataniem. Bo jak to nie polecieć na Księżyc zrobiony z zielonego sera, jak to pisał John Heywood, w Proverbs, z 1546 roku. Wiadomo już czemu później myszy wysyłano. Na wyobraźnię też musiała działać gwiezdna podróż pewnego Hiszpana, opisana przez Frncisa Godwina w 1638 roku, w The Man in the Moone, który dokonał tego, za pomocą zaprzęgu ciągniętego przez gęsi. Najbardziej wyszło latanie braciom Montgolfier. Puszczali balony, wiadomo, próbne loty i na uwięzi. Na pokazie u Ludwika XVI, 19 września 1783 roku przeleciały sie kogut, kaczka i owca, miało to być przepustką dla ludzi. 15 listopada na sznurku wznieśli się ludzie. Po jednym z takich pokazów de Rozier wraz z markizem Laurentem d’Arlandes, zdecydowali się polatać nad Paryżem. Paryż. 21 listopada 1783 roku, odbył się pierwszy swobodny lot balonu na gorące powietrze. To ma być zasadniczo początek lotnictwa. Dziewięć dni, po tych wydarzeniach, w balonie własnej konstrukcji, wzbił się w powietrze Jacques Alexandre Charles, ale on latał na wodorze. I w sumie, to przez jego sierpniowy pokaz, bracia zjechali do Paryża w przyspieszonym tempie. I został drugi.

4 czerwca 1873, pierwszy bezzałogowy, publiczny, pokaz braci Montgolfier.

Ci co pierwsi.

Górna część balonu została otoczona fleurs-de-lys ("kwiat lilii"), figurą heraldyczną, w kształcie stylizowanego kwiatu lilii; poniżej znajduje się pas, w którym umieszczono dwanaście znaków zodiaku; poniżej draperii, w środkowej partii były wizerunki króla, każdy otoczony przez Słońce; dolna partia wypełniona była maszkaronami i wieńcami; pod nimi znajdowały się szkarłatne draperie z frędzlami; u podstawy są orły, wspierające czaszę na swych skrzydłach; wszystko było ornamentowane złotem, na niebieskim tle, z elementami szkarłatu; okrągła galeria, w której widać markiza D'Arlandes i pana Pilatre de Roziera, też jest pokryta szkarłatnymi draperiami ze złotymi frędzlami. Taka kula złota i lazuru pojawiła się nad Paryżem.

Figure exacte et proportions, du globe aërostatique, qui, le premier, a enlevé des hommes dans les airs, 1786.

Tak, ale balon, to nie rakieta. Ale kula armatnia, to już prawie tak, a na takiej latał Baron Münchhausen, w te i z powrotem, i opisał dwie podróże na Księżyc, w swoich Niezwykłych przygodach, z 1785 r. Na początku XIX wieku, Ruggieri, pochodzący z rodziny, która od wieków była znana, z pokazów fajerwerków, żeby udowodnić niezawodność swoich piro, odpalał rakiety, w których były myszy i szczury. Po zakończonym locie, rakieta lądowała na spadochronie, a załoga się cieszyła, do następnego razu. Były to pokazy czysto reklamowe, nie było w ich zamierzeniu uzyskanie żadnych danych naukowych. Dla większej zachęty na swoje usługi, Ruggieri w 1830 roku, ogłosił, że chce barana wystrzelić, w odpowiednio dużej rakiecie. Na miejsce barana zgłosił się mały facecik. Ruggieri był zachwycony. Ale przed startem okazało się, że to jedenastoletni chłopiec, interweniowały władze, odłożono start...Zrobiła się draka. A barana by posłali w piz....c.

Baranek w ludzkiej skórze.
(Rys. Larry Toschik)

Chcąc lub nie, trzeba się było sposobić, jak nie do podboju Marsa, to przynajmniej do obrony Ziemi. Balony może fajne, ale delikatne, wolne, i dość zwiewne. A do zwalczania trzydziestometrowych machin bojowych, przenoszących emitery snopa gorąca, i wyposażonych w wyrzutnie pocisków zawierających śmiertelnie trujący czarny dym, raczej mało przydatne, jak i artyleria. A dobrą rakietą, to taki marsjański walec, w locie by zdjął. H.G. Wells, w Wojnie światów, 1898 , co prawda nie namawia do rozwoju nowych technik wojskowych, pozostaje raczej przy tradycyjnych metodach, hodowania brudu i bakterii jako skutecznej metody obrony, obnaża jednak braki konwencjonalnej broni. Śladami barona, można powiedzieć poszedł Georges Méliès, w swojej Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), z 1902 roku, gdzie to zapakował całą ferajnę do wielkiego pocisku, i wystrzelił...W Księżyc. Sama wizja Księżyca, i jego mieszkańców, jest najlepszą zachętą, że by ruszyć tyłek ze swojego grajdołka. No i parasolka, co jak magiczna różdżka, czubkiem zamienia wrogów w...Ale co będę pisał.

Georges Méliès,  Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), 1902.

Do balonów stratosferycznych jeszcze daleko, a w między czasie wyskoczyli, jak Filip z konopi,  von Zeppelin na początku XX wieku, z nową konstrukcją sterowca - w 1851 roku Henri Jules Giffard zgłosił patent na zastosowanie maszyny parowej do napędu statków powietrznych, i bracia Wright, w 1904, ze swoim samolotem.  Latanie zrobiło się modne, i śmiertelne. W 1918 statek powietrzny "Excelsior", który jest połączeniem sterowca, i samolotu dwupłatowego, zabiera kolejną wyprawę na Marsa. Holger-Madsen, w Statku niebiańskim (Himmelskibet), 1918, zrobił z Czerwonej planety, rajską krainę wystylizowaną na grecki antyk. Panuje tu sielanka i idylla. Wkoło miłość, piękno, dobro, pokój, i sami wegetarianie, a ci co chcą sięgnąć po broń wpadają, w nie lada kłopoty. Miła odmiana po  krwiożerczych wizjach kosmosu i toczonej zgnilizną i rakiem wojny Ziemi, gdzie szerzy się zbrodnia, a ludzie tylko czekają, by sięgnąć po broń, i wyłuszczyć sąsiadowi w szczegółach, że ma się prawo do jego własności.

Latający czopek.
 Holger-Madsen, Statek niebiański (Himmelskibet), 1918. 

Ale je lubię te ich plakaty.

Hanns Walter Kornblum, w Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925, podsumowuje stan wiedzy, na rok 1920, o wszechświecie. Jest to niezwykły i fascynujący film o astronomii, w którym wykorzystano rekonstrukcje historyczne, dokumenty, animacje, elementy fabularne. Żeby się wszystko kupy trzymało, przy produkcji brało udział czterech profesorów. Występują w nim takie tuzy nauki jak Galileusz, Kopernik, Newton czy Einstein. W futurystycznej sekwencji niemieccy astronauci odbywają podróż, w czasie i przestrzeni, odwiedzając Marsa, i inne planety, wyjaśniając przy okazji co widzą, i co się wokół nich dzieje, aż docierają do nieskończoności. W tym momencie postanawiają, bardzo roztropnie, zawrócić. Wahadłowiec odwiedzający różne planety, podczas swej wędrówki w kosmosie, mógł być inspiracją dla Stanleya Kubricka ,przed nakręceniem filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Naprawdę świetnie się ogląda. Oba.

A ludzie dalej swoje, że piramidy nie są z kosmosu...

 Hanns Walter Kornblum, Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925. 

Silniki odrzutowe, samoloty, sterowce, rakiety, a wojna matką wynalazków. Najlepiej temat ogarnął SS-Sturmbannführer von Braun, twórca słynnych rakiet balistycznych, z serii "V", które powstawały w zakładach obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora. Von Braun zabezpieczony przez Amerykanów, zostaje w 1958 zatrudniony przez NASA, i zostaje pierwszym dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych imienia George'a C. Marshalla. Mając duże doświadczenie, w wysyłaniu ludzi na tamten świat, niekiedy osobiście, nie miał problemu z wysłaniem człowieka w kosmos, dokładnie na Księżyc. Dostał za to medal, Medal za Wybitną Służbę (Distinguished Service Medal), amerykańskie odznaczenie wojskowe przyznawane za wybitną służbę dla rządu Stanów Zjednoczonych, w warunkach dużej odpowiedzialności, podczas wojny lub pokoju. Żelazny pewnie też miał.

Peenemünde. 4 sekundy po starcie rakiety, 21 czerwca 1943 roku.

Tak oto człowiekowate zdeptały Księżyc, i naśmieciły w kosmosie. Jednak, zanim przypisaliśmy sobie wszystkie zasługi, w kosmos wysyłane były mniejsze zwierzęta, latały, małpy, psy i myszy. Później żaba rycząca, szczury, muszka owocówka, przepiórka, świnki morskie, i pewnie wiele innych. Skoro zrobił pajęczynę, to musiał polecieć też i pająk, ale nikt go nie wysyłał. W tej gromadzie zwierząt znalazła się także kotka. Jej lot był poprzedzony dwiema szczurzymi wyprawami, z '61 - leciał Hector, bodajże pierwszy szczur, z '62 - dwa kolejne. 18 października 1963 na Veronique AGI47, do gwiazd poleciała Félicette. Pierwotnie na załoganta był przeznaczony Felix, ale uciekł. No tak, oni we Francji tak majo. Rakieta odleciała na 150 kilometrów,  i zawróciła. Opadła na spadochronie. Polatała sobie 15 minut. Kotka szczęśliwie i zdrowo wylądowała. Po tygodniu poleciał następny kot. I to będzie na tyle. Kolejnych prób już nie podejmowano. Félicette jest jedynym kotem który latał w kosmosie, i wrócił żywy.

 Félicette. To na czubku głowy, to wszczepiona elektroda...Brrr.

  Félicette też w takim leciała.

Żeby nie było tak łatwo, do tego całego bajzlu, swoje pięć groszy dorzucił Polak, Kazimierz Siemionowicz, herbu Ostoja, 1600(?)-1651 (później zniknął). Tajemnicza postać dość. Generał artylerii, pracował dla Władysława IV, z którego polecenia wyjechał do Holandii, aby zdobywać doświadczenie. I zdobył je. Napisał dzieło Artis Magnae Artilleriae pars prima, czyli Wielkiej sztuki artylerii część pierwsza, z 1650, w którym oparł się na ponad 200 napisanych, w różnych językach pracach, z zakresu chemii, fizyki, matematyki, sztuki wojennej czy mechaniki. Dorzucił do tego swoją wiedzę praktyczną. Księga składa się z pięciu części, poświęconych kolejno działomiarowi (kwestiom związanym z kalibrem i wagą kul), materiałom wybuchowym, rakietom, amunicji specjalnej i szeroko pojętej pirotechnice. Najbardziej interesujący jest rozdział poświęcony rakietom, w którym omawiane są koncepcje dotyczące rakiet wielostopniowych (!), baterii rakiet, czy przedstawienie układu stabilizującego, znanego współcześnie jako delta. Nie brakuje również wskazówek dla sabotażystów,  Kule artyleryjskie, które po kryjomu i potajemnie można przechowywać w jakimś miejscu, aby w oznaczonym czasie wybuchły z właściwym sobie skutkiem. Opisuje także stosowanie broni biologicznej i chemicznej. Że było to naprawdę coś świadczy fakt, o ponad 200 letniej karierze tego dzieła i tłumaczeń na francuski, już w rok po wydaniu, niemiecki i holenderski. W 1729 pojawiło się ostatnie jej wydanie, w Londynie. Oryginał był po łacinie. Potem długo korzystano, z niego w szkołach wojskowych. Ale chyba nie studiowano go zbyt dokładnie, skoro Anglicy podczas ataku rakietowego na Kopenhagę, którą w 1807 spalili, po trzydniowym bombardowaniu z dział, wystrzelili na miasto też 300 rakiet typu Congreve, które były stabilizowane jeszcze patykami...Może dlatego, że Siemienowicz, w opisach rakiet nie wspomina, o bojowym ich zastosowaniu, stwierdza, że służą tylko do rozrywki ;)  Jego zniknięcie przypisywane jest zdradzie tajemnic cechowych.

Siemionowicz w pracowni.
(Larry Toschik)

Rakiety: Od lewej: rakieta jednostopniowa z głowicą eksplodującą (fig. 48), przekrój rakiety trzystopniowej (fig. 49), przekrój rakiety dwustopniowej, której drugi stopień stanowi bateria rakietowa unosząca w środku tubę z efektami pirotechnicznymi (fig. 50), przekrój rakiety z dużą głowicą rozsiewającą świecące gwiazdki (fig. 51). Siemienowicz Kazimierz.


Ciekawi mnie, czy wiedza Siemionowicza została wykorzystana, w późniejszych pracach nad rakietami. Czy wymyślano wszystko od nowa, lub po cichu przypisywano sobie jego rozwiązania. 

W kosmos wysłano nawet  jaja jeżozwierza. Uważam, że wysłanie jaj ludzkich, nie byłoby takim złym pomysłem. Obca cywilizacja, wrogo do nas nastawiona, po takim odkryciu, pewnie zmieniłaby do nas swój stosunek, a może nawet zrezygnowała z nawiązywania jakichkolwiek stosunków. Chyba, że nawiązaliby stosunki dla jaj...




Eksploracja kosmosu, na przykładach.



Krótka, przyjemna historia, jak robot-szofer, zabiera wynalazcę i młodą parę, w podróż poślubną, w kosmos, a wracając zawadza o morskie głębiny. Jest także wątek władzy, która się przyczepiła, ale i ona na koniec szczęście w śród gwiazd odnalazła. A co z psem?

Walter R. Booth, The Automatic Motorist, 1911.

Wcześniejsza wersja. Potrącony policjant, ucieczka w kosmos, iluzja zaprzęgu i ucieczka wszystkim ścigającym. Atrakcji kino jarmarczne...

Walter R. Booth, The '?' Motorist, 1906.



Metoda podróży nie jest odkrywcza, wystrzelenie kuli, z wielkiego działa. Umiejscowienie na dachu, całej maszynerii, i to wcale nie małej, bo razem z dźwigiem, może budzić wątpliwości, ale nie budzi. Mars za to całkiem daje rade, a na pewno grzyby wielkości góry. Marsjanki są w swoich kształtach pełne kobiecości, wdzięku i miętkości. No i mają fajny statek Marsjanie, który dokuje na szczycie wielkiej sziszy, a startuje zjeżdżając po rampie-skoczni. Na narciarza. Spotkanie młodych na Księżycu, nie odbyło się bez incydentu..

Enrico Novelli, Matrimonio interplanetario (A Marriage in the Moon), 1910.







I smutny przykład.


 Félicette, The first Cat in space. Laboratory.




PS W sumie, to chciałem napisać coś o gotowaniu...




poniedziałek, 25 lipca 2016

Na młodych rószczka brzozowa, na starych korbacz, albo wić dębowa.

Wychowanie dzieci, to nie to tamto. Metod jest tyle ilu metodystów, baranków i szkół przetrwania razem wziętych, albo jeszcze więcej. Pewien tato i lekarz, Heinrich Hoffmann, no i psychiatra, chciał swojemu 3-letniemu synkowi, w prezencie gwiazdkowym kupić książeczkę. Zdegustowany ubogą ofertą księgarska, a nawet jej brakiem, w konkretnym przedziale wiekowym, postanowił sam napisać odpowiednią pozycję, wraz z ilustracjami. No i napisał, no i narysował. Książeczka tak się spodobała jego znajomym, że zdecydował się ją upublicznić, w czym pomógł mu znajomy wydawca. I tak, w 1845 pojawiło się pierwsze wydanie książeczki pod tytułem Lustige Geschichten und drollige Bilder für Kinder von 3-6 Jahren (Drollige Geschichten und lustige Bilder), wznowiona w roku 1847 pod tytułem Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder fü Kinder von 3 bis 6 Jahren, później ukazywała się jako Der Struwwelpeter, tudzież pod innymi lokalnymi tytułami.

Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846.


Co za grzywa!
Strach porywa!
I paznokcie
Na dwa łokcie!
Coś pół konia - coś pół kota.
Jak się zowie ta brzydota.


Staś Straszydło.
Złota rószczka, Petersburg, 1892.

Jest to osiem opowiastek napisanych prostym, rytmicznym wierszem, łatwo wpadającym w ucho, z towarzyszącą im ilustrowaną historyjką. Dodatkową ich zaletą jest to, że "zwracają" się bezpośrednio do dziecka, odnosząc się do ich pędu do zabawy, pouczają jednocześnie ukazując naturalny związek między przyczyną i skutkiem, oraz winą i karą. Efekt wzmacniają cechy okrucieństwa zawarte w niektórych historyjkach, co nie przypadło do gustu części ówczesnego mieszczaństwa, i było raczej sprzeczne z ówczesnymi metodami wychowawczymi. A dzisiaj? Dzisiaj, to nawet kolor krwi, w filmach / animacjach się zmienia, bo wtedy to nie krew, i nie śmierć. Potem dziwią się, że dzieci się zabijają, przez przypadek. Co prawda śmierć czy makabra towarzyszą literaturze dziecięcej, praktycznie od samych jej początków, ale były sprytnie ukrywane przez szczęśliwe zakończenia, a tu mali bohaterowie, źli ale jednak mali, zostają okaleczeni fizycznie, kąpią się we własnej krwi, płacą za figle swoim życiem. I to wszystko wzbogacone bardzo sugestywnymi, znakomitymi ilustracjami. Tak powstał bestseller, który był wielokrotnie wznawiany, przedrukowywany, naśladowany, tłumaczony na wiele obcych języków, zbrajlowany, sfilmowany, parodiowany jak: Struwwelhitler - A Nazi Story Book by Doktor Schrecklichkeit Roberta i Philipa Spence’a, a nawet doczekał się wersji dziewczęcej.

Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846.


Staś Straszydło. Złota rószczka, czytajcie dzieci, uczcie się, 
jak to niegrzecznym bywa źle , Petersburg, 1892.

Do Polski też zawitała, i to już w 1849 roku, Staś Straszydło. Złota rószczka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci. Czytajcie dzieci, uczcie się, jak to niegrzecznym bywa źle. A to było za sprawą pewnego księgarza działającego w Warszawie i Petersburgu, Bolesława Maurycego Wolffa aka Moryc Osipowicz Wolff. Jest on też odpowiedzialny za rosyjskiego Stepkę Rastrepkę. Sprawa tłumacza jest niejasna, mógł to być Wacław Szymanowski, co do rysunków, to pada podejrzenie, że wykonał je Franciszek Kostrzewski. Zasadniczo polskie i rosyjskie wydanie się nie różnią. W jednej historyjce tylko nasi występują w wąsach i rogatywkach, a Rosjanie to rumiani brodacze. W obu wydaniach zabrakło też jednej historyjki, o tym jak zajączek ukradł myśliwemu flintę, i go był odstrzelił. No jasne, no bo jak wychowywanie dzieci, to nie tresowanie zwierząt. I to tak, żeby zabijały tresera. Chyba...

Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846.


"Masz za moje, teraz skacz."
Krew trysnęła! Józio w płacz.


Zły Józio.
Złota rószczka, Petersburg, 1892.

Józio (Friedrich) jest małym, sadystycznym miłośnikiem zwierząt i bliźnich. Morduje ptaszki, wyrywa muchom skrzydełka, kota ubił kamieniem. Nianię co go wykarmiła, pewnie miała małe cycki, pociągnął batem, i służącego też, cóż jeśli ten też chciał go karmić...Książki niszczy, meble łamie dla igraszki. Było tak do chwili, aż trafił  na kogoś kto się odgryzł... Nie dość, że ucierpiał, że musiał zażywać niedobrego lekarstwa, to podczas leczenia spotkało go jeszcze upokorzenie.

Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846.


Wtem na suknię iskra pada,
Z iskry płomień wnet wybucha.
I podskoczy do warkoczy;
Pali rączki, nózki, włosy.
Pali buzię, nosek, oczy.
Kotki wrzeszczą w niebogłosy [...]


Gorąca Kasia w Okropnej historii o zapałkach.
Złota rószczka, Petersburg, 1892.


Kasia (Paulinchen) zostaje sama wieczorową porą, kiedy wszyscy wyjechali z dworu, jedynie w towarzystwie kotów, Miauczka i Mruczka (Minz und Maunz). Hasa, bryka, podskakuje, aż pudełko zapałek znajduje. W domu pusto, i tylko koty próbują odwieść ją od pokusy zabawy zapałkami. Na darmo. Z dziewczynki zostaje popiół i kapcie. Kasine prochy i obuwie rzewnie opłakują koty z ogonami przewiązanymi kirem, ale w wersji niemieckiej nie mają, przynajmniej w tej. No, kotki, to mogły wcześniej tak podlać Kasię, toby się nie sfajczyła.



Przykładowe, skuteczne metody prostowania:



Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846


W tem ktoś z trzaskiem drzwi otwiera,
Wpada krawiec jak pantera,
I do Julka skoczy żywo,
Nożycami,w lewo, w prawo,
Aż krew prysła we dwie strugi [...]


Julek, co lubił paluszki...
Złota rószczka, Petersburg, 1892.





Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder:
für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M, 1846


Kto nie je zupy, ten umrzeć musi,
Tak też z Michasiem, był zdrów i tłusty,
Pięć dni grymasił, umarł na szósty.



A teraz to i starzy głupieja hurtowo, skóra i kości, taka moda.
Złota rószczka, Petersburg, 1892.





Bo kara Boża,
Tam gdzie samowola:
Niema Grzegorza,
Ni parasola. 

;)




Wydanie warszawskie, z 1933 roku. To już jest naprawdę mocne, wersja raczej dla starszych, rysunki Nowakowskiego, są bardzoo dynamiczne, krwawsze i bardzo realistyczne w bólu ;). I też nie ma historii o zajączku, i kotki nie mają wstążek żałobnych. A jak ktoś lubi, to może sobie różnic między wydaniami niemieckimi, z roku 1845 i 46 poszukać.



I co by rószczki nie żałować, jak dobre wróżki:

Elementarz polski.
Sposób czytania pisma polskiego dla małych dziatek,
wydany w Warszawie, w Drukarni XX. Missyonarzy, R.P. 1830.









Sposób czytania pisma polskiego dla małych dziatek, wydany w Warszawie, w Drukarni XX. Missyonarzy, R.P. 1830.

Heinrich Hofmann, Staś Straszydło. Złota rószczka, czytajcie dzieci, uczcie się, jak to niegrzecznym bywa źle, Petersburg, 1892, tł. Wacław Szymanowski (?), il. Franciszek Kostrzewski.
Heinrich Hoffmann, Złota różdżka : czytajcie dzieci, uczcie się jak to niegrzecznym bywa źle ; Staś Straszydło, Warszawa, 1933, il. Bogdan Nowakowski.
Heinrich Hoffmann, Der Struwwelpeter oder lustige Geschichten und drollige Bilder : für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M 1846.
Heinrich Hoffmann, Lustige Geschichten und drollige Bilder : mit 15 schön colorirten Tafeln ; für Kinder von 3 - 6 Jahren, Frankfurt a. M 1845.


poniedziałek, 11 lipca 2016

Śmierć "degenerata".

Franz Marc, 1880-1916.

2 marca 1916 rok. Franz Marc, kawalerzysta, tak pisze w liście do swojej żony Marii:

Od bardzo dawna nic nie widziałem, oprócz tak okropnych scen, że umysł ludzki nie potrafi ich sobie wyobrazić. Bądź spokojna i nie martw się. Wrócę do ciebie, wojna skończy się w ym roku. Muszę kończyć, transport z rannymi, którym zabierze się list, właśnie odchodzi.

Dwa dni później napisał:


Nie martw się, wyjdę z tego cało. Mam się świetnie, na ile pozwala mi zdrowie. Czuję się dobrze i uważam na siebie.

Tego samego dnia, po południu, około godziny 16, już nie żył. Dostał szrapnelem w głowę. To był też ostatni dzień pierwszej fazy w bitwie pod Verdun, za dwa dni inni mieli się męczyć znowu. A przecież władze po ogłoszeniu mobilizacji kazały zidentyfikować, co znaczniejszych artystów, żeby ich wycofać z linii, dla ich bezpieczeństwa. Franz był na liście. Nie dość, że ważniak, to opracował jeszcze, w lutym 1916, wzór kamuflażu przeciwlotniczego dla artylerii, były to plandeki malowane w szerokie plamy, coś w stylu pointillism. Stworzył serię dziewięciu takich plandek "od Maneta do Kandinskyego", twierdząc przy tym, że ten ostatni będzie najskuteczniejszy przeciw samolotom latającym na wysokości 2000 metrów. Naziści też nie byli dla niego łaskawi, nazywając jego sztukę "zdegenerowaną", a jego samego degeneratem.

"Groszek" (Erbsenmuster), Waffen-SS, 1944.
Mogło to być podobne, uwzględniając skalę dla samolotów.

Franz Marc zanim umarł, oczywiście się urodził, był uważany za największego miłośnika niemieckiego ekspresjonizmu, i jednego z prekursorów. Prawdopodobnie pod wpływem ojca-malarza podjął studia na Akademii Sztuk Pięknych, w Monachium. W 1911 roku Marc założył czasopismo Der Blaue Rieter wraz, z Macke i Kandinskym. Zasadniczo ekspresjonizm jest kanciasty i dość niepokojący w odbiorze, szczególnie gdy chodzi o niemiecki. Franz był typowo ;) odmiennym jego przedstawicielem. Jego prace tchnęły spokojem, radością, sielankowością, zmysłowością. Wyróżniały się użyciem śmiałych kolorów, bogatej ekspresyjnej czerwieni, błękitu, żółci czy fioletu, umiejscowieniem tematu w płynnym i abstrakcyjnym pejzażu.  Od samego początku był animalistą, jego ojciec byz pejzażystą. Mimo, że był naturalistą w formie, to kolorystyka jego prac raczej się realizmu nie trzymała, było jej bliżej do impresjonistów. Później to już wariacje i abstrakcja. 

Zwei Katzen, blau und gelb, Two Cats, Blue and Yellow, 1912.
Dobra, dwa koty, ale czyja to "buba",
w prawym dolnym rogu jest?

Tematy, to głównie zwierzęta; koty, konie i psy, jak też lisy, krowy, dziki, małpy, jelenie, ludzie, babeczki też, i inne, w naturalnym otoczeniu. Koty ukzuje w ich ulubionym, naturalnym stanie, czyli śnie, i podczas pielęgnacji. Stosując prostotę przedstawienia i wykorzystanie podstawowych barw, wywołuje mocniejsze emocje. Koty czy inne zwierzaki, w takich barwach mają głębsze znaczenie, gdzie niebieski oznacza męskość i duchowość, żółty reprezentuje kobiece szczęście, a czerwony symbolizuje przemoc. I jeszcze jakieś pejzaże do tego, trochę nagości i kształty. Malował całą tę menażerię, razem lub pojedynczo, abstrakcyjnie. Dużo zawdzięczał dobrej znajomości sztuki europejskiej, między innymi prac van Gogha, czy znajomości dość młodego kierunku w sztukach, znanego jako kubizm. Na kierunek rozwoju wpłynęła także jego znajomość, z awangardowymi malarzami takimi jak Wassily Kandinsky czy August Macke. To wszystko sprawiło, że dość szybko osiągnął swój "dojrzały styl".

Liegendes Kätzchen, Lying Kitten.

Prace przez odpowiednie ustawienie zwierząt są dynamiczne, mimo ich centralnego umiejscowienia, wygięte kanciaste linie są widocznym wpływem kubizmu, odpowiednie wykorzystanie szczegółów, na przykład oczy, nadaje im cech intymnych, reszty dopełniają stylizowane abstrakcyjne elementy i odpowiednia kolorystyka. Poprzez uogólnienie i uproszczenie nasza uwaga zostaje odciągnięta od danej, materialnej rzeczy tego świata. Widzimy obraz bardziej uniwersalny, starający się wyrazić istotę rzeczy. Ukazany Kot jest w przyjemnej pozie, kolorach i formie. To taka metafora lepszego, bardziej duchowego zestrojenia się ze światem. Czuć emocjonalny ciężar i niewinność, co daje nam poczucie zadowolenia i relaksu. Jak to przy kotce...

Zwei Kataen, Two Cats, 8 November 1913.
Do swoich przyjaciół malował sobie pocztówki.
Franz Marc z Sinseldorf do Lily Klee w Monachium.

Przez wyobrażenia zwierząt, Marc starał się wyobrazić sferę duchową, której poszukiwał. Nie mógł wykorzystać człowieka, bo ten dla niego był "brzydki", zwierzęta jak mówił były "piękniejsze i niewinne". Powiązał zwierzęta z duchowym i rzeczywistym przemijaniem. Były dla niego nie skażone codziennymi troskami i zawiłościami ludzkiego życia.

Two Wild Cats.

W ostatnich latach poprzedzających wybuch I Wojny Światowej, w jego stylu zaszła zmiana. Motyw zwierzęcy malał, coraz bardziej ulegał załamaniom, stawał się skłębiony, i coraz bardziej oderwany. Elementy abstrakcyjne zostały zastąpione pełną formą abstrakcji, w jeszcze odważniejszej kolorystyce i kształcie. Zwierzęta nie są już "większością" obrazu, jak wcześniej, są małe, są jego częścią, a nie tematem. Nie przekazują radości i spokoju. W skręconych pozach, są przytłoczone abstrakcyjną kompozycją, eksplodującą ostrymi elementami i przenikliwymi, kontrastowymi barwami, na podobieństwo wybuchu pocisku. Brązowe zabarwienie, uszkodzenie od ognia, może sugerować krew, a patrząc z perspektywy czasu, obraz może być wizją śmierci autora w walce, zaś patrząc na datę prorokowało nadejście kataklizmu wojny.

Tierschicksale, Fate of the Animals, 1913.

Jego przyjaciel, August Macke, też się zaciągnął i zginął w pierwszych dniach wojny, w Szampanii, a przed swoją śmiercią namalował ostatni obraz utrzymany w ponurym nastroju, Pożegnanie. Mieli do tego zdolność. Do wybuchu wojny zwierzęta całkowicie zniknęły z obrazów Marca. Dalszych duchowych poszukiwań dokonywał tylko przy pomocy koloru i formy, oczywiście abstrakcyjnej. W planach na przyszłość miał utrwalenie czystej abstrakcji w swojej sztuce. W jednym z listów do żony,  pisał o poszukiwaniu czystej ekspresji, czy istnieje coś takiego, i czy można to osiągnąć w malarstwie, odpowiadając sobie samemu: "Masz rację. Odnaleziono w muzyce...".

Two Lying Black Cats, c. 1913, Franz Marc do Ericha Heckela.

Zwei Katzen, Two Cats, 1909.


Zwei Katzen, Two Cats, 1912-14.

Zdecydowanie za mało było, jest i będzie, takich "degeneratów". I jeszcze śmierć im. Ech...

Wybór prac bardzo subiektywny. Powyżej jak i poniżej.


Der Turm der blauen Pferde, The Tower of Blue Horses, 1913.

The Tower of Blue Horses, Franz Marc z Berlina do Else Lasker-Schüler w Berlinie,
koniec Grudnia 1912 / początek Stycznia 1913.

Die gelbe Kuh, The Yellow Cow, 1911.

Tirol, 1914.

1914.

Füchse, The Foxes, 1913.

Die Wölfe (Balkankrieg), The Wolves (Balkan War), 1913.


Lying Hyena (Lying Wolf).
Owszem leżąca, ale bardziej ranna.

Two Sheep, 1913, Franz Marc z Sindelsdorf do Kandinskyego w Murnau, 1 May 1913.

Black Cow Behind a Tree, Maria Marc (jego żona) z Sindelsdorf  do Elisabeth Macke (żona Mackego) w Bonn,
21 May 1913.

Two Foxes, Franz Marc do Alberta Blocha w Munich, 4 February 1913.

Four Foxes, Franz Marc z Sindelsdorf  do Kandinskyego w Monachium,
4 February 1913.

Three Horses in Landscape with Houses, Franz Marc z Sinseldorf do Paula Klee w Monachium,
8 November 1913.

Pferd und Haus mit Regenbogen,  Franz. Marc do Paula Klee, 15.10.1913. 






The Complete Works of Franz Marc, vol I-III.