piątek, 5 sierpnia 2016

Rakietowe szlaki.

Zanim człowieki dorwały się do kosmosu, to musiały się oderwać od drzewa, a następnie od klepiska. Próbowało wielu, z różnym skutkiem, i na różnym materiale. Najłatwiej było zacząć od małych sprzętów latających. Tak poszły w ruch kamienie, a później włócznie. Po ujarzmieniu owych latających przedmiotów, i paru sąsiednich wiosek, przyszła kolej na bardziej zaawansowane technicznie zabawki, takie jak bumerang, latawiec, a w tajemniczych krajach orientu, to nawet i fajerwerki. O lotach załogowych wspominają legendy i bajki. I tak w Grecji, jak wiadomo to miał latać Ikar i Dedal, w Chinach mieli się podczepiać do latawców, Arabowie mieli śmigać na dywanach, a Indianie w Indiach bez niczego, ci umieli lewitować. Bardziej współcześnie i kulturalnie, miano wykorzystywać w lotach, kufry, miotły, wannę lub kluskolot, a nawet automobil. Bajanie. Wracając...W I w. n.e. powstała bania Herona, skonstruował ją Heron z Aleksandrii. Był to pierwszy silnik odrzutowy napędzany parą wodną. Zabawka kariery nie zrobiła, była raczej ciekawostką, lub zabawką dla dzieci, z zastrzeżeniem, że może być niebezpieczna. No, bo kto by zamienił silnik żywy, w łodziach, na nie wiadomo co, skoro ci pod pokładem patrząc na to co, i ile jedli, też chodzili na parę, i wcale nie byli słabsi, a nawet mogli się bić.

Aeolipile. Zabawka Herona.

Za dynastii Song, w Chinach, zaczęto używać tak zwanych "ognistych strzał", które można określić mianem pierwszych rakiet, w konstrukcji i mechanizmie. W kompendium wiedzy wojskowej, Kolekcja Najważniejszych Technik Wojskowych (Wujing Zongyao / Wǔ jīng zǒngyào, 武经总要 / 武經總要), napisanym przez Zeng Gonglianga (曾公亮), w 1044 roku, opisuje się je jako, proste rakiety na paliwo stałe, które wyglądają prawdopodobnie jak współczesne rakiety wykorzystywane do sztucznych ogni. Były wystrzeliwane w salwach, ze stojących w szyku cylindrów lub skrzyń, które mogły pomieścić do 1000 strzał każdy. Napędzane były przez proch, i osiągały pułap, do 300 metrów. Ta sama dynastia dołożyła jeszcze wynalezienie fajerwerków, w XII wieku. 2000 lat przed Chrystusem, Chińczycy dorobili się astronauty. Pan Wan Tu, mandaryn, zmontował dwa latawce, równolegle, z krzesłem po środku. Przymocowano do niego 47 fajerwerków. Wehikuł eksplodował, dym opadł i tyle widziano mandarynkę. Urzędnik, z XVI wieku, pan Wan Hu miał podobny pomysł. Uprościł wszystko, i chciał na samym tylko krześle polecieć. Przymocowano do niego 47 fajerwerków i odpalono. Huk, kupa ognia, nie wiadomo czy poleciał, czy nie, w popiołach go nie było. Znikną, jak i poprzednik. Legenda ma taką moc, że śmiałek pan Wan Hu, dorobił się krateru na Księżycu, nazwanego od jego imienia Wan-Hoo. A może doleciał i gra w Go z Twardowskim. Chociaż pewnie nie, zeżarł mu koguta i tamten go ubił. A Cyrano de Bergerac to blagier.

Wczesny piro. Podobne w ziemię wtykałem...;)

Kropkę nad "i", Chińczycy postawili, w 1232, podczas walk z Mongołami w Kai-feng, gdzie użyli po raz pierwszy, w walce, prawdziwych rakiet napędzanych prochem. Choć próby takie odbywały się wcześniej, świadczą o tym zapiski z 1132 roku. A niedługo później Tatarzy zademonstrowali owe cuda Polakom, w bitwie pod Legnicą, 1241 roku, a Arabowie parę lat później tubylcom na Półwyspie Iberyjskim. Chodzi o "rakiety", a nie o różne wybąbki, bo te posmakowali wcześniej. Dygresja mała jeszcze do Legnicy, w tej samej bitwie mieli też zastosować Mongoli broń chemiczną, łeb jakiś szkaradny, brodaty, na drzewcu chorągwi zatknięty, kiedy swoi się cofnęli, niosący zaczął nią machać, na co buchnęła z niej jakaś para gęsta, dym i wiew tak smrodliwy, że za rozejściem się między wojskami tej zabójczej woni Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach i niezdolnymi się stali do walki (Długosz), a nie jakby chcieli Francuzi, że pod Ypres, był pierwszy raz. A mogli tego się od Chinków nauczyć, już wojowali z nimi, a może i wspierali ich, kto by ich tam rozróżnił? W ogóle bardzo pomysłowy naród ci Chińczycy. 100 lat przed Chrystusem wynaleźli petardy, a miały to być kawałki zielonego bambusa rzucanego w ogień. 1000 lat później, zamienili je w granaty, wykonane z tuleii bambusowej, wypełnionej prochem, kamieniami i tłuczniem ceramicznym. A swoją drogą, proch to Chińczycy wynaleźli przypadkiem, głównym zajęciem taoistycznego chemika, było poszukiwanie eliksiru nieśmiertelności.

Wyrzutnia "ognistych rakiet". Ciekawe czy była konieczność wypięcia nosiciela z uprzęży.
 Wujing Zongyao (武經總要), 1044.

Wynalazców i wynalazków było sporo. Proch ludzi od ziemi nie oderwał, a wręcz przeciwnie, szwadronami ich do niej wysyłał. Po okresie wypraw krzyżowych, zarazy, i płonących stosów, i iluś tam wojen, zaczęto znowu kombinować z lataniem. Bo jak to nie polecieć na Księżyc zrobiony z zielonego sera, jak to pisał John Heywood, w Proverbs, z 1546 roku. Wiadomo już czemu później myszy wysyłano. Na wyobraźnię też musiała działać gwiezdna podróż pewnego Hiszpana, opisana przez Frncisa Godwina w 1638 roku, w The Man in the Moone, który dokonał tego, za pomocą zaprzęgu ciągniętego przez gęsi. Najbardziej wyszło latanie braciom Montgolfier. Puszczali balony, wiadomo, próbne loty i na uwięzi. Na pokazie u Ludwika XVI, 19 września 1783 roku przeleciały sie kogut, kaczka i owca, miało to być przepustką dla ludzi. 15 listopada na sznurku wznieśli się ludzie. Po jednym z takich pokazów de Rozier wraz z markizem Laurentem d’Arlandes, zdecydowali się polatać nad Paryżem. Paryż. 21 listopada 1783 roku, odbył się pierwszy swobodny lot balonu na gorące powietrze. To ma być zasadniczo początek lotnictwa. Dziewięć dni, po tych wydarzeniach, w balonie własnej konstrukcji, wzbił się w powietrze Jacques Alexandre Charles, ale on latał na wodorze. I w sumie, to przez jego sierpniowy pokaz, bracia zjechali do Paryża w przyspieszonym tempie. I został drugi.

4 czerwca 1873, pierwszy bezzałogowy, publiczny, pokaz braci Montgolfier.

Ci co pierwsi.

Górna część balonu została otoczona fleurs-de-lys ("kwiat lilii"), figurą heraldyczną, w kształcie stylizowanego kwiatu lilii; poniżej znajduje się pas, w którym umieszczono dwanaście znaków zodiaku; poniżej draperii, w środkowej partii były wizerunki króla, każdy otoczony przez Słońce; dolna partia wypełniona była maszkaronami i wieńcami; pod nimi znajdowały się szkarłatne draperie z frędzlami; u podstawy są orły, wspierające czaszę na swych skrzydłach; wszystko było ornamentowane złotem, na niebieskim tle, z elementami szkarłatu; okrągła galeria, w której widać markiza D'Arlandes i pana Pilatre de Roziera, też jest pokryta szkarłatnymi draperiami ze złotymi frędzlami. Taka kula złota i lazuru pojawiła się nad Paryżem.

Figure exacte et proportions, du globe aërostatique, qui, le premier, a enlevé des hommes dans les airs, 1786.

Tak, ale balon, to nie rakieta. Ale kula armatnia, to już prawie tak, a na takiej latał Baron Münchhausen, w te i z powrotem, i opisał dwie podróże na Księżyc, w swoich Niezwykłych przygodach, z 1785 r. Na początku XIX wieku, Ruggieri, pochodzący z rodziny, która od wieków była znana, z pokazów fajerwerków, żeby udowodnić niezawodność swoich piro, odpalał rakiety, w których były myszy i szczury. Po zakończonym locie, rakieta lądowała na spadochronie, a załoga się cieszyła, do następnego razu. Były to pokazy czysto reklamowe, nie było w ich zamierzeniu uzyskanie żadnych danych naukowych. Dla większej zachęty na swoje usługi, Ruggieri w 1830 roku, ogłosił, że chce barana wystrzelić, w odpowiednio dużej rakiecie. Na miejsce barana zgłosił się mały facecik. Ruggieri był zachwycony. Ale przed startem okazało się, że to jedenastoletni chłopiec, interweniowały władze, odłożono start...Zrobiła się draka. A barana by posłali w piz....c.

Baranek w ludzkiej skórze.
(Rys. Larry Toschik)

Chcąc lub nie, trzeba się było sposobić, jak nie do podboju Marsa, to przynajmniej do obrony Ziemi. Balony może fajne, ale delikatne, wolne, i dość zwiewne. A do zwalczania trzydziestometrowych machin bojowych, przenoszących emitery snopa gorąca, i wyposażonych w wyrzutnie pocisków zawierających śmiertelnie trujący czarny dym, raczej mało przydatne, jak i artyleria. A dobrą rakietą, to taki marsjański walec, w locie by zdjął. H.G. Wells, w Wojnie światów, 1898 , co prawda nie namawia do rozwoju nowych technik wojskowych, pozostaje raczej przy tradycyjnych metodach, hodowania brudu i bakterii jako skutecznej metody obrony, obnaża jednak braki konwencjonalnej broni. Śladami barona, można powiedzieć poszedł Georges Méliès, w swojej Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), z 1902 roku, gdzie to zapakował całą ferajnę do wielkiego pocisku, i wystrzelił...W Księżyc. Sama wizja Księżyca, i jego mieszkańców, jest najlepszą zachętą, że by ruszyć tyłek ze swojego grajdołka. No i parasolka, co jak magiczna różdżka, czubkiem zamienia wrogów w...Ale co będę pisał.

Georges Méliès,  Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), 1902.

Do balonów stratosferycznych jeszcze daleko, a w między czasie wyskoczyli, jak Filip z konopi,  von Zeppelin na początku XX wieku, z nową konstrukcją sterowca - w 1851 roku Henri Jules Giffard zgłosił patent na zastosowanie maszyny parowej do napędu statków powietrznych, i bracia Wright, w 1904, ze swoim samolotem.  Latanie zrobiło się modne, i śmiertelne. W 1918 statek powietrzny "Excelsior", który jest połączeniem sterowca, i samolotu dwupłatowego, zabiera kolejną wyprawę na Marsa. Holger-Madsen, w Statku niebiańskim (Himmelskibet), 1918, zrobił z Czerwonej planety, rajską krainę wystylizowaną na grecki antyk. Panuje tu sielanka i idylla. Wkoło miłość, piękno, dobro, pokój, i sami wegetarianie, a ci co chcą sięgnąć po broń wpadają, w nie lada kłopoty. Miła odmiana po  krwiożerczych wizjach kosmosu i toczonej zgnilizną i rakiem wojny Ziemi, gdzie szerzy się zbrodnia, a ludzie tylko czekają, by sięgnąć po broń, i wyłuszczyć sąsiadowi w szczegółach, że ma się prawo do jego własności.

Latający czopek.
 Holger-Madsen, Statek niebiański (Himmelskibet), 1918. 

Ale je lubię te ich plakaty.

Hanns Walter Kornblum, w Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925, podsumowuje stan wiedzy, na rok 1920, o wszechświecie. Jest to niezwykły i fascynujący film o astronomii, w którym wykorzystano rekonstrukcje historyczne, dokumenty, animacje, elementy fabularne. Żeby się wszystko kupy trzymało, przy produkcji brało udział czterech profesorów. Występują w nim takie tuzy nauki jak Galileusz, Kopernik, Newton czy Einstein. W futurystycznej sekwencji niemieccy astronauci odbywają podróż, w czasie i przestrzeni, odwiedzając Marsa, i inne planety, wyjaśniając przy okazji co widzą, i co się wokół nich dzieje, aż docierają do nieskończoności. W tym momencie postanawiają, bardzo roztropnie, zawrócić. Wahadłowiec odwiedzający różne planety, podczas swej wędrówki w kosmosie, mógł być inspiracją dla Stanleya Kubricka ,przed nakręceniem filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Naprawdę świetnie się ogląda. Oba.

A ludzie dalej swoje, że piramidy nie są z kosmosu...

 Hanns Walter Kornblum, Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925. 

Silniki odrzutowe, samoloty, sterowce, rakiety, a wojna matką wynalazków. Najlepiej temat ogarnął SS-Sturmbannführer von Braun, twórca słynnych rakiet balistycznych, z serii "V", które powstawały w zakładach obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora. Von Braun zabezpieczony przez Amerykanów, zostaje w 1958 zatrudniony przez NASA, i zostaje pierwszym dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych imienia George'a C. Marshalla. Mając duże doświadczenie, w wysyłaniu ludzi na tamten świat, niekiedy osobiście, nie miał problemu z wysłaniem człowieka w kosmos, dokładnie na Księżyc. Dostał za to medal, Medal za Wybitną Służbę (Distinguished Service Medal), amerykańskie odznaczenie wojskowe przyznawane za wybitną służbę dla rządu Stanów Zjednoczonych, w warunkach dużej odpowiedzialności, podczas wojny lub pokoju. Żelazny pewnie też miał.

Peenemünde. 4 sekundy po starcie rakiety, 21 czerwca 1943 roku.

Tak oto człowiekowate zdeptały Księżyc, i naśmieciły w kosmosie. Jednak, zanim przypisaliśmy sobie wszystkie zasługi, w kosmos wysyłane były mniejsze zwierzęta, latały, małpy, psy i myszy. Później żaba rycząca, szczury, muszka owocówka, przepiórka, świnki morskie, i pewnie wiele innych. Skoro zrobił pajęczynę, to musiał polecieć też i pająk, ale nikt go nie wysyłał. W tej gromadzie zwierząt znalazła się także kotka. Jej lot był poprzedzony dwiema szczurzymi wyprawami, z '61 - leciał Hector, bodajże pierwszy szczur, z '62 - dwa kolejne. 18 października 1963 na Veronique AGI47, do gwiazd poleciała Félicette. Pierwotnie na załoganta był przeznaczony Felix, ale uciekł. No tak, oni we Francji tak majo. Rakieta odleciała na 150 kilometrów,  i zawróciła. Opadła na spadochronie. Polatała sobie 15 minut. Kotka szczęśliwie i zdrowo wylądowała. Po tygodniu poleciał następny kot. I to będzie na tyle. Kolejnych prób już nie podejmowano. Félicette jest jedynym kotem który latał w kosmosie, i wrócił żywy.

 Félicette. To na czubku głowy, to wszczepiona elektroda...Brrr.

  Félicette też w takim leciała.

Żeby nie było tak łatwo, do tego całego bajzlu, swoje pięć groszy dorzucił Polak, Kazimierz Siemionowicz, herbu Ostoja, 1600(?)-1651 (później zniknął). Tajemnicza postać dość. Generał artylerii, pracował dla Władysława IV, z którego polecenia wyjechał do Holandii, aby zdobywać doświadczenie. I zdobył je. Napisał dzieło Artis Magnae Artilleriae pars prima, czyli Wielkiej sztuki artylerii część pierwsza, z 1650, w którym oparł się na ponad 200 napisanych, w różnych językach pracach, z zakresu chemii, fizyki, matematyki, sztuki wojennej czy mechaniki. Dorzucił do tego swoją wiedzę praktyczną. Księga składa się z pięciu części, poświęconych kolejno działomiarowi (kwestiom związanym z kalibrem i wagą kul), materiałom wybuchowym, rakietom, amunicji specjalnej i szeroko pojętej pirotechnice. Najbardziej interesujący jest rozdział poświęcony rakietom, w którym omawiane są koncepcje dotyczące rakiet wielostopniowych (!), baterii rakiet, czy przedstawienie układu stabilizującego, znanego współcześnie jako delta. Nie brakuje również wskazówek dla sabotażystów,  Kule artyleryjskie, które po kryjomu i potajemnie można przechowywać w jakimś miejscu, aby w oznaczonym czasie wybuchły z właściwym sobie skutkiem. Opisuje także stosowanie broni biologicznej i chemicznej. Że było to naprawdę coś świadczy fakt, o ponad 200 letniej karierze tego dzieła i tłumaczeń na francuski, już w rok po wydaniu, niemiecki i holenderski. W 1729 pojawiło się ostatnie jej wydanie, w Londynie. Oryginał był po łacinie. Potem długo korzystano, z niego w szkołach wojskowych. Ale chyba nie studiowano go zbyt dokładnie, skoro Anglicy podczas ataku rakietowego na Kopenhagę, którą w 1807 spalili, po trzydniowym bombardowaniu z dział, wystrzelili na miasto też 300 rakiet typu Congreve, które były stabilizowane jeszcze patykami...Może dlatego, że Siemienowicz, w opisach rakiet nie wspomina, o bojowym ich zastosowaniu, stwierdza, że służą tylko do rozrywki ;)  Jego zniknięcie przypisywane jest zdradzie tajemnic cechowych.

Siemionowicz w pracowni.
(Larry Toschik)

Rakiety: Od lewej: rakieta jednostopniowa z głowicą eksplodującą (fig. 48), przekrój rakiety trzystopniowej (fig. 49), przekrój rakiety dwustopniowej, której drugi stopień stanowi bateria rakietowa unosząca w środku tubę z efektami pirotechnicznymi (fig. 50), przekrój rakiety z dużą głowicą rozsiewającą świecące gwiazdki (fig. 51). Siemienowicz Kazimierz.


Ciekawi mnie, czy wiedza Siemionowicza została wykorzystana, w późniejszych pracach nad rakietami. Czy wymyślano wszystko od nowa, lub po cichu przypisywano sobie jego rozwiązania. 

W kosmos wysłano nawet  jaja jeżozwierza. Uważam, że wysłanie jaj ludzkich, nie byłoby takim złym pomysłem. Obca cywilizacja, wrogo do nas nastawiona, po takim odkryciu, pewnie zmieniłaby do nas swój stosunek, a może nawet zrezygnowała z nawiązywania jakichkolwiek stosunków. Chyba, że nawiązaliby stosunki dla jaj...




Eksploracja kosmosu, na przykładach.



Krótka, przyjemna historia, jak robot-szofer, zabiera wynalazcę i młodą parę, w podróż poślubną, w kosmos, a wracając zawadza o morskie głębiny. Jest także wątek władzy, która się przyczepiła, ale i ona na koniec szczęście w śród gwiazd odnalazła. A co z psem?

Walter R. Booth, The Automatic Motorist, 1911.

Wcześniejsza wersja. Potrącony policjant, ucieczka w kosmos, iluzja zaprzęgu i ucieczka wszystkim ścigającym. Atrakcji kino jarmarczne...

Walter R. Booth, The '?' Motorist, 1906.



Metoda podróży nie jest odkrywcza, wystrzelenie kuli, z wielkiego działa. Umiejscowienie na dachu, całej maszynerii, i to wcale nie małej, bo razem z dźwigiem, może budzić wątpliwości, ale nie budzi. Mars za to całkiem daje rade, a na pewno grzyby wielkości góry. Marsjanki są w swoich kształtach pełne kobiecości, wdzięku i miętkości. No i mają fajny statek Marsjanie, który dokuje na szczycie wielkiej sziszy, a startuje zjeżdżając po rampie-skoczni. Na narciarza. Spotkanie młodych na Księżycu, nie odbyło się bez incydentu..

Enrico Novelli, Matrimonio interplanetario (A Marriage in the Moon), 1910.







I smutny przykład.


 Félicette, The first Cat in space. Laboratory.




PS W sumie, to chciałem napisać coś o gotowaniu...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz