Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prasa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prasa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 lipca 2015

środa, 8 lipca 2015

To nie był Kot(ányi).

Podczas przesłuchań w południowym Londynie, światło dzienne ujrzało niezwykłe zdarzenie. Działo się to w fabryce. W pomieszczeniu gdzie pracowało wiele młodych dziewcząt, pojawiło się nagle zwierzę. Na stole. Tym zwierzem była mysz. Oczywiście maleństwo spowodowało zamieszanie i ogólny popłoch.  Intruz został szybko schwytany, przez młodego człowieka, który zjawił się niczym kawaleria, jak Custer pod Little Big Horn. Mysz nie mając się zamiaru poddawać, walczyła. I się wymskła z jego doni. Droga ucieczki prowadziła rękawem pod górę.W dzikim swym biegu, między kamizelką i koszulą, mysz dotarła na kark, gdzie poczęła wypatrywać jakiegoś dogodnego miejsca do ukrycia. Nieszczęśnik ten, będąc mile połechtany myszą, otworzył był usta, co ta skwapliwie wykorzystała, skacząc w nie. On będąc w szoku i zapewne w zaskoczeniu sporym, połkną ją. Istnieje dość popularne przekonanie, że mysz zbyt długo bez powietrza się nie obejdzie. Może, nie wiem ile jej potrzeba. Wiem natomiast, że są takie wije, dwuparce, w dodatku przodopłciowe, które tak śmierdzą, że mogą zabić mysz. Mysz czując, że umrze tak czy siak, czy to z braku tlenu lub zaśmierdnięcia, postanowiła wyjść na zewnątrz gryząc i drapiąc w gardle i klatce piersiowej. To doprowadziło w krótkim czasie, naszego bohatera do śmierci, w straszliwych męczarniach. Kilku świadków potwierdziło powyższe zdarzenie. Orzeczenie lekarskie brzmiało, śmierć przypadkowa. Synu, nie lekceważ sobie myszy. Z nią źle, beż niej jeszcze gorzej.

The Manchester Evening News, December 31, 1875.



Running Wild, The Little Big Horn, 1991.






poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Zalani w trupa.

Do picia trzeba głowę mocną mieć. To po pierwsze. Po następne, przydać się mogą twarde kości, siła fizyczna, refleks...Umiejętność pływania. A to na wypadek potopu. Noe, co prawda, zmajstrował sobie na tę okoliczność łajbę, ale zalać się na taką skalę, to już skaranie Boskie. I rozpusta. Szkoci tak rozrzutni nie są i zalali się w skali micro. W Glasgow, roku pańskiego 1906.


Fachowiec redagował pismo, co wychodzi w objętości jednego arkusza, szkoda, że nie w cm³. A było to tak:

Katastrofa z powodu pęknięcia zbiornika od okowity. Dnia 21 października z. r. pękł w Glasgow główny rezerwuar i 280 000 litrów spłynęło, gdy pękł sufit, do niższego piętra. Czternastu robotników znajdujących się w tym lokalu walczyło ze śmiercią tonąc w okowicie. Pod ogromnym naciskiem pękły wreszcie mury i okowita nagle wypływając rzuciła robotników z taką gwałtownością na mur przeciwległy, iż trzech zostało zabitych na miejscu, a resztę wyniesiono noszami do lazaretu.
Strumieniem przeszło dwie stopy głębokim płynęła okowita wartkim prądem ulicą wywracając ludzi i konie. Na szczęście nie zapaliła się okowita, gdyż w tym razie byłoby nieszczęście przybrało rozmiary nieobliczalne.





Ale nie tylko łiski się zalać można. 15 stycznia 1919 roku, w Bostonie, runął zbiornik z melasą. 15 metrów wysokości i 27 metrów szeroki. Melasy używa się na przykład, przy produkcji rumu. Na początku XX wieku była wykorzystywana nawet do produkcji materiałów wybuchowych. Fala potwornej słodkości, mierząca czasami 4,5 metra, popędziła przez miasto. Pociągnęła za sobą ludzi, zwierzęta, budynki, i wiadukt kolejowy. 8 milionów litrów. 21 zabitych osób, 150 rannych, najmłodszy to 10-cio latek, zabity przez największego cuksa.  W śledztwie chciano ugotować w tym anarchistów, że zamach. Nic z tego. Wyszło, że poleciano po kosztach, zła eksploatacja. Pękły nity przy wspornikach, poleciał zbiornik. I było za ciepło, 4 stopnie powyżej zera, w styczniu. To się za szybko fermentowało. 

Po bitwie, Boston. (Boston Public Library)



I na piwku się wykopyrtnąć da radę. 17 pazdziernik 1814, w Londynie na Tottenham Court Road, stał sobie browar Meux and Company, zwany "podkówka", Horseshoe Brewery. A w browarze, jak to w browarze są kadzie. No i taka kadź sobie pękła. 610000 litrów warzącego się piwa popłynęło, przewracając po drodze następne kadzie. Jak domino. W efekcie ok 1500000 litrów piwa wypłynęło z browaru. Fala była na tyle potężna, że uszkodziła dwa domy i przewróciła mur pobliskiego pubu, pod którym zginęła barmanka. W pierwszej chwili liczba ofiar była szacowana na 20-30, ale skończyło się na 8, w tym dwoje dzieci i nastolatka. Wielki tłum rzucił się do akcji ratowniczej...Co kto miał i zdążył złapać, z tym przybiegał. W użyciu były butelki, rondle, czajniki i patelnie, wiaderka i kubki. Akcja ta ponoć przerodziła się w Wielka popijawę, obfitującą w sceny gorszące. Trochę to utrudniało właściwą akcję ratunkową. Browar pozwano do sądu. Sąd orzekł, że Bóg tak chciał, i to tylko wypadek, właściciela uniewinnił. Ale i tak zbankrutował.

Meux’s and Company, HorseShoe brewery, Tottenham Court Road in 1830.



wtorek, 24 lutego 2015

Boczek z wódeczką.

Jak się "bawił" saper Boczek w noc Sylwestrową.


Nieprzespanej nocy znojnej
Jeszcze mam na ustach ślad.
U Grubego Joska przy ulicy Gnojnej
Zebrał się ferajny kwiat.

Bez jedzenia i bez spania,
byle byłoby co pić,
Kiedy na harmonii Feluś zaiwania,
Trzeba tańczyć trzeba żyć!

Harmonia na trzy-czwarte z cicha rżnie,
Ferajna tańczy, wszystko z drogi!
Z szaconkiem, bo się może skończyć źle,
Gdy na Gnojnej bawimy się.

Kto zna Antka czuje mojrę
Ale jeden nie znał jej -
I naraził się dlatego na dintojrę,
Skończył się z przyczyny tej.

Wiatr, latarnie ciemno świcą,
Smętnie gwiżdże nocny stróż,
A kat Maciejewski tam, pod szubienicą,
Na Antosia czeka już.

Harmonia na trzy-czwarte z cicha łka,
Ferajna tańczy, ja nie tańczę.
Dlaczegoż bal na Gnojnej ach co dnia,
Gdy niejednej pary dziś brak.

Stanisław Grzesiuk, Bal na Gnojnej.

niedziela, 18 stycznia 2015

Prasówka.

Słaby jakiś dzisiaj byłem, to i leczyć się trochę musiałem. A jak to się reklamuje posłusznie zanabyłem odpowiednią ilość lekarstwa.

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 8)

Tyle, że coś było nie tak. Albo lekarstwo niepewne, albo dawka nie taka. Robactwo mnie oblazło jakie paskudne, które bywa rozsadnikiem chorób różnych. Tu już nie ma co gdybać. Robota leży. Ja też. Antybiotyk potrzebny.

(Kurier Poznański ?)

Tak pokrzepiony, po jakimś czasie zabrałem się do czytania prasy.  Niedziela prawie spokojna. Raptem parę kujnięć przechodniów.


 (Ilustrowany Kuryier Codzienny, 27 kwietnia 1926, strona 6)

Młodzież też się bawi, i to na całego. Niejaki Feliks Fonda, piętnastoletni uczeń, całkiem ładnie zabalował.

(Nowy Kurjer)

Przy niedzieli czasem dobrze ślub wziąć. A podług tradycji, ślub bez mordobicia to się nie liczy. Na szczęście dla zapominalskich, są ludzie dobrej woli, co to podtrzymują najlepsze nasze tradycje. 

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 4)

Po tak intensywnie spędzonym dniu, dobrze udać się do domu, swojego lub innego, jak kto lubi i może. Środek lokomocji najlepszy w takim wypadku cudzy, na ten przykład tramwaj albo dorożka. Gorzej jak się nie ma wyboru w portfelu, do dom daleko, a rower własny pod ręką. O czym się przekonał pewien rzeźnik.

(Nowy Kurjer, 25 września 1935, strona 6)

Choć z dorożkarzami to też trzeba ostrożnie. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. A już najgorszy to zakochany mistrz bata.

(Nowy Kurjer, 18 września 1935, strona 6)

"Nie mogąc zapanować we wtorek 16 bm. nad dzielnością swego serca, pewien 'mistrz bata', dobył podczas gorącej przymówki z kolegą po fachu "majchra" i wypisał nim na ciele swego antagonisty kilka przekonań, które silnie krwawiły.[...]"
Cudownie!

Jednakowoż los ciężki nadużywających "jasnowidzącej", którzy z buta postanowią wracać do domu. Żeby uniknąć spotkania z wozem, co zagraża ich życiu, lub z nożownikiem dorożkarzem, wybierają tacy drogę boczną. Może też nie chcą siać zgorszenia swoim widokiem. I tak Józef M. po wypiciu spirytusu ze swoją przyjaciółką postanowił do siebie wrócić. W sensie miejsca zamieszkania. A że, w tym dniu drogi nie uznawał, tak skończył podróż nieopodal mieszkania, które właśnie był opuścił, w dole na ziemniaki. I to był początek jego przygód...

(Nowy Kurjer, 18 września 1935, strona 4)

W Lublinie za to nieboszczyki mogą wybierać, pochówek albo łóżko. Wybór taki miał trup pana Liszkowskiego. Trup zanim trupem został, miał operację, po której miał stracić przytomność. Uznano go za zmarłego i zapakowano do kostnicy...

(Nowy Kurjer, 4 czerwiec 1935)

Chorą djabeł opuścił i wstąpił w kota...Czyli w szpitalu źle, a znachor Świątczak musiał egzorcyzmy czynić Michalinie Klimek.
(Nowy Kurjer)

I tak ci co szczęśliwie dotrą do miejsca spoczynku, mogą sobie poczytać o sobótkach Kucowałachów...

(Nowy Kurjer, 4 lipca 1935, strona 4)