Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etnografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etnografia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 marca 2016

Śledź zabił rzeźnika.

Przyszedł Świecień, to taki dawniej trzynasty miesiąc był, żeby się zgadzało, kiedy rodzi się Nowe Światło. Wiadomo, odrodzenie się światła i życia, po ciemności i zmarzlinie. Od tej pory rusza z kopyta cała wegetacja. Dzień zaczyna panować nad nocą, życie się rozkręca. Bo to początek roku jest, z pierwszym dniem wiosny, Jaruny. Jare Gody, czyli Wielka Noc Słowiańskiego Nowego Roku wegetacyjnego. Rdzeń jar, wiąże się z krzepkością i surowością, z racji młodego wieku, występuje w imieniu boga Jarowita, czy ruskiego Jaryły, nazwie miesiąca jar. 

Włóczył się Jaryło
Po całym świecie.
Rodził żyto w polu,
Płodził ludziom dziecie.
A gdzież on nogą,
Tam żyto kopą.
A gdzież on na ziarnie,
Tam kłos zakwitnie.

Bardzo wiosenny bóg. Siłą, witalność, płodność. Obecnie na ten czas przypada święto Wielkiejnocy. Dla naszych dziadów było to najważniejsze święto w cyklu rocznym. Nic więc dziwnego, że towarzyszyły mu różne obrzędy magiczne, mające na celu zapewnienie ochrony plonów, wioski, pomyślności w roku czy innych płodności. Dzięki wytężonej pracy od podstaw, księży i zbrojnych ich legionów, część elementów wiosennych obrządków została zasymilowana z nową wiarą, część zaginęła bezpowrotnie lub została wymordowana, choć w drobiazgach była jeszcze obecna na przełomie XIX i XX wieku. Dość energicznie na przykład kościół sobie poczynał zwalczając obrzęd palenia ognisk po wzgórzach i smętarzach-żalnikach, tak zwanych Ogni Gromadnych, Grumadek. I nie lubił Dziadów Wiosennych.

Giuseppe Arcimboldo, Wiosna, 1573.

W celu uwiarygodnienia zmian, należało uroczyście kogoś pogrzebać. Skoro ma być Wiosna, to wybór był oczywisty. Grzebiem Zimę. Chodzi o topienie lub palenie kukły ofiarnej, symbolizującej zimę. Zasada magii sympatycznej, działanie analogiczne powinno wywołać efekt analogiczny. Zniszczymy kukłę zimy, ta się skończy. Sama kukła była rozmiarów naturalnych lub prawie naturalnych, ze słomy, owinięta w białe płótno. Miała wyraźne szczegóły twarzy i lniane włosy. Na głowie cierniową koronę z głogu, albo innego magicznego ciernistego krzewu, jak dzika róża czy tarnina. Krzaki te w obrzędach grzebalnych, miały chronić przed demonami, bogunami zaświatów lub powrotem zmarłego do świata żywych. Uważana jest za boginię starości, zagłady, zapomnienia lub za demona, w ruskich pieśniach występuje jako śmierć. To Marzanna, Mora, Śmiertka albo inaczej jeszcze. Do tego rdzeń mar-/mor-, oznacza śmierć. Łużyczanie, Ślązacy, Słowianie Nadłabscy grzebali postać bogini śmierci  zwanej Smertnicą lub Śmierciuchą. Białorusini i Ukraińcy zaś Kostromę/Kostrubonka, z dwiema twarzami (dwupłciową), z dębową witką w ręku

Będzie co topić, palić, rozrywać...
(?)

. Mimo damskich łaszków posiadała męskie cechy płciowe. Orszak z kukłą miał obejść wszystkie domy we wsi. Towarzyszyły temu śpiewy, naśmiewania z zimy, okrzyki przyzywające wiosnę. Wszystko to przy dźwiękach grzechotek, gęśli, dud, dzwonków, piszczałek, bębnów, trzasku batów, skuduczy (skudučiai), co miały odpędzać demony i złe moce. Ten ostatni to ma być litewski instrument ludowy, takie pojedyncze fleciki jednotonowe, na których gra się w grupie 2 do 7 osób. Bardziej zaawansowana wersja to nasza multanka, czy fletnia pana. Jest ślad, że i u nas na tym grano. Dawniej bo 700-600 p.n.e. Tak datuje się cmentarzysko kultury łużyckiej w Przeczycach. Z tego co znaleziono tam wynika, że się znali na dętych i perkusyjnych instrumentach, i grzechotkach. A w grobie 89, należącym prawdopodobnie do szamana, miał 60 lat, znaleziono kościany instrument muzyczny, który składał się z 9 części. Były one rozrzucone po grobie i nie wiadomo czy to były skuducze czy multanka. Po drodze podtapiano kukłę w każdej kałuży. Następnie wrzucano ją do wody i topiono lub puszczano z prądem - Marzanna, albo rozrywano i palono - Smertnica, Kostroma. Kościół katolicki najpierw chciał się pozbyć pogańskiej kukły, a jak mu to nie wyszło to próbował przejąć obyczaj, w postaci zrzucania kukły Heroda z wieży kościelnej. Ale się nie przyjęło, chyba zbyt to barbarzyńskie było.

Pisanka - grzechotka, ok. 900 lat (IX-XIII w.) Wykonana z gliny, pokryta szkliwem, w środku kamyk.
Na ciemno-zielonym tle, żółte festony. 4,9 cm wysokości, średnica 3,9 cm. 
Znaleziona w 1881 r. podczas wykopalisk prowadzonych przez krakowskiego archeologa Teodora Ziemięckiego,
na grodzisku Pleśnisko, z Podhorzec na Ukrainie. W Krakowie jest jeszcze drugie, znalezione w XXI przy ul św. Krzyża.
Muzeum Archeologiczne w Krakowie.

Teraz dopiero można się było zabrać do przygotowań na powitanie wiosny. Obmywano domostwa, nie z brudu, ze "złego", co to się przez rok nagromadziło, prano, czyszczono - bydlaczki też, nagrzewano banie. Mężczyźni robili męski sprawy, bili bydło i oprawiali - polowali. Kobiety gotowały i piekły, kołacze - korowaje, placki "zwierzęta" (bóstwa i to co miało się w zagrodzie mnożyć), placki "mosty", dla duchów przodków, Dziadów co miel nadejść. Młodzież chodziła po bazie wierzbowe i leszczynowe z pączkami "kotków" albo "bagniątek". Stawiane były one w domu, w jasnym ciepłym miejscu, żeby się rozkiściły. Przynoszono też gałązki brzozy z młodymi listkami, a jak nie było to świerki, albo i całe drzewko, i przybierano je kolorowymi wstążkami, a cały dom gałązkami. Młodzieńcy zaś chwytali się za palmy, a panny za jajka. W sumie to młodzieńcy budowali wiechy / palmy, a panny malowały kraszanki. To nie było to tamto. Trochę umiejętności i sprytu to wymagało od młodzianka. Trzeba takiego badyla po nocy pewnie dziabnąć i samemu z lasu przytargać. Wybrać po ciemku odpowiednie drzewo, sprytnie wyciąć, obrobić i jeszcze sprytniej skonstruować, kilkumetrową konstrukcję, bo później z tym dygać trza dookoła wioski. No i znać odpowiednie symbole magiczne, żeby je na tym umieścić. Upleść szczytowy wieniec z witek brzozowych. A wiadomo im palma większa i czarowniejsza...Tym młodzieniec dojrzalszy do założenia własnej rodziny. Podobnie miały panny. No bo taka kraszanka, to nie wsadzić jajo do gara i ugotować, a później walnąć kalkomanię. Dobrze i umiejętnie zrobiona kraszanka symbolizowała samodzielność gospodyni. Znajomość ziół, do kolorów i umiejętność barwienia, magiczne symbole umieszczane na jajku, elementy solarne nawiązujące do odrodzenia i wieczności, figury geometryczne jako nieskończoność, każde miało inne i służyło do czego innego, znajomość tradycji i symboliki kolorów, czerwień i biel - oddanie czci opiekuńczym duchom domowym, czerń i biel - duchom ziemi, zieleń - odrodzenie i miłość. A co najważniejsze, wykazanie się cierpliwością, delikatnością i sprawnością rąk, co do jajek jest niezbędne.

Rękawka w Krakowie, rys. Pillati, ryt. Hahle.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Samo święto rozpoczynał Śmigus. Dla wypędzenia "złego" z człowieka okładano się rozkiściałymi baziami. Miało to także dodać sił i witalności. Mężczyznę można było sieknąć dębowymi, bo to symbol męskości i siły, i jak wiadomo im korzeń starszy, tym twardszy. Brzozowe, wierzbowe to damskie kijki. Później jak się obyczaj przeniósł do kościoła, to tak się mówiło przed śmignięciem kogoś, po wyjściu z mszy:

Nie ja biję, rózga bije
Bo za tydzień Wielki Dzień
Za sześć noc - Wielkanoc.

Dla przejęcia sił rozkwitających roślin, należało zjeść bazie z gałązek, a także dla zdrowia duchowego. Jak to pisał Mikołaj Rej: w Kwietną Niedzielę kto bagniątka nie połknął (…) to już dusznego zbawienia nie otrzymał. W podobnym celu dawano bazie zwierzętom w żarciu. Po tym następowało właściwe przywitanie wiosny, któremu towarzyszył pochód. Na jego czele szedł młodzieniec, przebrany za kobietę, w białej szacie, przystrojony kwiatami, na białym koniu, jak ruski Jaryła czy król na koniu w Rękawce krakowskiej. Mógł być prowadzony przez żerców, ukrytych za zwierzęcymi maskami.W wersjach regionalnych może być para, chłopiec i dziewczyna, na Podlasiu, w maskach zoomorficznych, albo drewniana figura z wyraźnymi cechami płciowymi jak wielkopolska Królewna. Dalej następował przystrojony zielonymi gałązkami zaprzęg wołów, biały i czarny, z radłem lub pługiem, powożony przez bliźniaków, który oborywał wioskę. Oboranie wioski miało ją zamknąć przed złymi duchami, na czas święta i na cały rok. Na Rusi, przed wojną był podobny zwyczaj, dwie baby wychodziły z jednego domu, w dwie strony, jedna z kluczem, druga z kłódką. Spotykały się gdzieś na polach, zamykały kłódkę i zakopywały ją. Następnie szli młodzieńcy z wiechami, panny w brzozowych wiankach z kobiałkami w których były kraszanki. Dalej cała wieś z korowajami i muzykantami przygrywającymi na dudach, gęślach, multankach. I bębnili, i grzechotali i z batów strzelali. Tak trochę jak Indianie na deszcz, tylko że tamci dymili a nasi hałasowali. Jak popadało to dobrze. W trakcie pochodu odgrywano zaloty, płodzenie, brzemienność i poród, jak w przyrodzie. Pochód kończono na świętym wzgórzu, gdzie rozpalano ognisko i rozpoczynano "igrzyska" z konsumpcją. Co region to inne gry, i tak krakowska Rękawka, ma wspinanie się na słupy, na Śląsku Rochwist - biegi, przegrany zostaje błaznem króla i koniec w gospodzie, Wołowe Wesele na Podlasiu - zapasy i pędzenie wołu a koniec w karczmie, Król pasterzy na Kujawach, gdzie ostatni miast do knajpy, to na polu bydlaczki pilnował. Były też różne walki orężne, na przykład na kije i bez orężne, na pięści. Współcześnie tylko Rękawka odbywa się w cyklu wielkanocnym, pozostałe to okres zielonych świątek, które swoją drogą mają słowiański rodowód w święcie wiosny, a może w Stadzie, podczas którego też odbywały się "igrzyska". I mało to trwać dwa dni, a na Rusi to na całego i mieli tam rusałczy tydzień. Albo takie zapasy, na święto Peruna, a to już w lipcu, na Ukrainie. A w sumie to im więcej czytam, tym bardziej mi się miesza ;) Panie miały swój konkurs kraszanek, kiedy je oceniano, toczono po ziemi i z górki, na koniec zderzano, rozbijano o siebie. Wygrywała ta, która przetrwała. Kołacze też toczono. Taka dzisiejsza Rękawka.

Opis Rękawki.
Tygodnik Ilustrowany 7/19 maja 1860.

Po tym następował czas uczty, którą rozpoczynano od podzielenia się jajkiem, z kraszanek. Jajko nie tylko u Słowian miało wielkie znaczenie, ale nie czas i miejsce na to, i można je było tylko ręką podawać. Było jeszcze tak do XIX wieku. I bardzo słusznie, w rękę i do buzi. Nie wbiję widelca w jajko...Wieczorem uczta się kończyła. Następny dzień rozpoczynał się od obmycia w świętej wodzie, którą zaczerpnięto ze świętego źródła. Miało to na celu oczyszczenie i dodanie sił. A polewano się obficie. A czemu to dzisiaj dyngus polewa? Pomieszało się z czasem w jedno, poranne polewanie się wodą, z dyngowaniem, od dyngus, co po naszemu to włóczebny, a chodziło o odwiedzanie rodziny i znajomych i poczęstunek, bo jak nie to będzie źle. Nieznajomego gospodarz też ugościł i głodnego nie puścił. Ewentualnie niem. dingen, żeby się jajem od polania wykupić, lub datkiem. Gloger dostrzegł podobieństwo do niemieckiego słowa dünguuss - kałamarz, chlust wody. Ksiądz Jędrzej Kitowicz w pamiętnikach ma za jedno oba, pochodzących z epoki saskiej: Lud wiejski, dosyć wiernie trzymający się obyczaju starego, pocieszny wyprawia dyngus alias śmigus, a mianowicie koło studzien. Parobcy od rana gromadzą się, czatując na dziewki, idące czerpać wodę i tam, porwawszy między siebie jedną, leją na nią wodę wiadrami, albo zanurzają ją w stawie, a niekiedy w przerębli, jeżeli lód jeszcze trzyma. W miastach oblewanie się wodą nie jest powszechnie przyjętym.

Dziady śmigustne, Muzeum Etnograficzne w Krakowie.
(Fot. ?)
Kościół to zawsze problem miał. To z ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. "Dingus prohibetur", przestrzegających przed praktykami, mającymi niechybnie grzeszny podtekst: Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego. A jak to pisał Benedykt Chmielowski w swej encyklopedii Nowe Ateny, zwyczaj polewania się wodą na ziemi polskiej pochodzi z czasów Wandy i powstał gdy Damy jej Froncymeru za Panią żałując wodą się polewały co rok. Wydatował śmierć Wandy na ok 750 rok n.e. A sam Władysław Jagiełło po kąpieli w beczce okładał swoje ciało wierzbowymi rózgami. Kilka wieków wcześniej wobec braku beczek czy balii taki zwyczaj, kościół uważał kąpiel za wstęp do grzechu, i tu mógł mieć rację, bo nie fajnie łapsnąć za brudną dupę, mógł być praktykowany zbiorowo w rzece. To jeszcze fajniej. Nejstarší zmínka o pomlázce pochází ze 14.století, z pamětí pražského kazatele Konráda Waldhausera, který popsal pomlázku ve velikonočním kázání: „…manželé a milenci šlehají se metlami a tepají rukou v pondělí a úterý velikonoční. Ospalé a lenivé časně z rána v pondělí velikonoční házejí do vody nebo alespoň je polévají…“, tak napisali tu ;) ceske-tradice.


Wielkanocne porządki, Przygody kota Filemona.


A na pożegnanie postu, na koniec którego najczęściej to się żur jadło, i pod koniec to już mało go kto lubił. Między czwartkiem a sobotą, różnie to było, odbywało się chowanie lub wybijanie żuru. Panowie oblewali takim drzwi gdzie ich nie wpuszczono w czasie kolędowania zapustnego, albo tam gdzie mieszkały dziewczyny. Różnie to się nazywa pogrzeb żuru, chowaniem żuru bądź śledzia. Przy czym śledzia to przybijało się do deski, i obnosiło po wsi ze śpiewem. Później zakopywało w ziemi lub wieszało na gałęzi. Gar z zupą też zakopywano lub tłuczono.

Śledź zabił rzeźnika…
Świt, świt… będzie mięsko!
Baba spadła! Się zabiła
- I mięska się nie najadła.

Z grobami, poza odwiedzaniem, to późniejszym czasem łączyło się wystawianie wart honorowych. Miały one barwne, malownicze i egzotycznie wyglądające mundury. Zwano ich Turkami lub Turkami wielkanocnymi. Ponoć wywodzą się od J. III S. Turcy ci, nie tylko stali, ale też uczestniczyli w procesjach rezurekcyjnych. Procesje władcy, książąt, czy szaraków łączyła tradycja, strzelania. Tylko, że u króla czy jakiego magnata to walono z armat. Właśnie. A w biednej parafii...Tu Turkami często byli parobkowie, co to nieobyci z bronią, to potrafili wypalić w najmniej odpowiednim momencie, strasząc wiernych. Stąd wyśmiewające określenie: strzelają jak na rezurekcję, które cytuje Kitowicz.

sobota, 6 lutego 2016

Objadły i opity mięsopustnik.

W miastach i na wsiach z reguły najhuczniej obchodziło i obchodzi się ostatni tydzień karnawału, który rozpoczyna tłusty czwartek. Mówi się też o zapustach, ale to się źle mówi znaczy dobrze, ale mało precyzyjnie, bo zapusty obejmują okres od Nowego Roku do Wielkiego Postu. Obchody głośniejsze i huczniejsze niż podczas całego karnawału, polegają głównie na objadaniu się tłustymi daniami i opijaniu się procentowymi napojami, a po gospodach tańce, hulanki i wesołość. Stoły w zależności od wielkości wacka uginały się od zapustnych potraw. Ci co mieli większego i grubego, zajadali się dziczyzną i wymyślnie nadziewanym drobiem. Chudziaczkowie zaś wciągali głównie kraszone potrawy, kasza i kapusta ze skwarkami, słonina i sadło na stole. Oczywiście nie mogło zabraknąć chrustów, blinów, racuchów, i rzecz jasna pączków na smalcu smażonych. Tylko, że pączek pączkowi nie jest równy jak to stwierdza Jędrzej Kitowicz: Staroświeckim pączkiem trafiwszy w oko, mógłby je podsinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu rozciąga się i pęcznieje, jak gąbka do swojej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska. Dawniej zrobiony był z ciasta chlebowego i wypełniony słoniną, okraszony skwarkami. Na słodko pojawił się ok XVI wieku. Rozpowszechnił się w XVII, na dworach i w miastach, na wieś dotarł na przełomie XIX i XX wieku, zaokrąglił się w XVII/XVIII, przez drożdże. Wypieki te zwały się różnie w zależności od regionu, były to pączki, bliny, babałuchy, pampuchy czy śląskie kreple. A jak to Rej wspomniał: Mnieysi stanowie pieką kreple, więtsi torty.

Pączki na Kercelaku, Warszawa 1927 (NAC).

Nasi słowiańscy dziadowie pewnie też tłusto żegnali zimę i witali wiosnę, ale o tym mało wiadomo bo kościół katolicki skutecznie odchudził naszą tradycję. Pewnie śladem takich obyczajów jest słowiańskie święto Opiły i Objadły, które tak opisuje anonimowy średniowieczny kaznodzieja: "Teraz jest przeklęte święto diabelskie, jak i jutro w poniedziałek, ten bożek, który dziś od wszystkich odbiera cześć, a nazywa się Objadło, we wtorek zaś będzie jeszcze inny, który się nazywa równocześnie Opiło i Objadło. Ludzie gnani grzechem będą to święto uroczyściej świętować na cześć diabła, niż tamto święto w kościele." [Maria Kowalczyk] Może być to złośliwa personifikacja i ukazanie przywar ludzkich, ale odnosi się do dzisiejszego karnawału, dokładnie do wtorkowego Opiły, czyli ostatków. A był to okres przejściowy zima-wiosna, związany z kultem płodności, gdzie wiele ludów świętowało, żegnając odchodzącą zimę, a witając nadchodzącą wiosnę. Tradycja pozostała. Pito doma i w gospodzie lubo w piwnicy, na szepcu, gdzie szynkarka na belce lub tramie kretą zapisywała, biesiady kończyły się smutno, mniejsza o to gdy do apateki po lektwarze i piluly słano, lecz częściej przybiegał balwierz z plastrami lub zeszywał szramy i rany; gorsze odnoszono w wacku, tobole, kalecie! Lecz od kielichów puszczano się w tańce. Znachodziły się fryjerki w ceplikach, strojne i ładne. Kogo zaś rańtuch nie wabił, ten zasiadał do kostek lub kart...[A. Brückner, Cywilizacja i Język, 1901] A w miastach uczty i bale, na dworach reduty czyli bale maskowe.

Pieter Bruegel, "Walka karnawału z postem", 1559.

Tłusto czwartkową zabawą, albo taką, która się w ten dzień rozpoczynała, gdyż mogła się przeciągnąć do środy popielcowej, był comber. Uwaga mała, Kitowicz podaje termin jako pierwszy "postny czwartek", Kuchowicz mówi o "tłustym czwartku". Miał ten zwyczaj do Polski przywędrować z niemieckimi osadnikami z Marchii Brandenburskiej w wiekach średnich. Nazwa ma pochodzić od niemieckiego biegania w maskach - zampern [A. Brückner]. Wiejskie dziewuchy w poznańskim miały organizować cumper lub cumber [Z. Gloger, Encyklopedia staropolska, 1900-3].  I zwyczaj karnawałowy na Łużycach to może potwierdzić, zwany zampern lub zempern (campor /camper). Najlepiej udokumentowany jest w Polsce comber krakowski zwany też babski comber albo babski cząber [Gregoryanki, 1600] . Tańce i śpiewy odbywały się na ulicach, głównie zaś w rynku. Już o świcie podchmielone niewiasty, przekupki i baby straganne oraz liczny inny motłoch, malowniczo poprzebierane wkraczały do miasta podzielone na roty, z wybraną marszałkinią niosącą kukłę, w śród pląsów, tanów i gęsto wychylanych kieliszków. Następnie rozpoczynało się polowanie na mężczyzn. Bogatsi mogli się łatwo wykupić datkiem, biedaków i tych z którymi większa mogła być poufałośc, czochrano, combrem przezywając i wciągano do grona świętujących. Na kawalerów i młodych chłopaków zaś najbardziej zawzięte były baby, tych powalały i przywiązywały do drewnianego bala, stroiły w grochowy wieniec i kazały ciągać go po rynku krzycząc: comber! A to było za karę, że w bezżeństwie zapusty kończy.

Kiej ostatki, to ostatki, cieszcie się dziołchy i matki,
Kiej ostatki, to ostatki, niech tańcują wszystkie babki,
Kiej ostatki, to ostatki, niech się trzęsą babskie zadki!

Z upływem dnia łowy zamieniały się w radosną hulankę. Około południa  na powrozie wleczono ulicami słomianego bałwana przedstawiającego mężczyznę, zwano go Combrem. Po dotarciu na rynek, pod Sukiennicami, tłum kobiet wśród wesołych okrzyków rozszarpywał go na kawałki. Ma się to wywodzić od legendarnego burmistrza Krakowa, niejakigo Combra, któren miał być nielubiany i okrutnik, co to się we znaki najbardziej przekupkom dawał, fizycznie i finansowo, więzieniem, a wielu do ubóstwa doprowadził. Miało mu się zachorować i zemrzeć w czwartek  przed Popielcem. W mieście zapanowała powszechna radość i tak radować się miano co roku. Za krzywdy od Combra miały kobiety w ten dzień odpłacać mężczyznom. W dokumentach brak wzmianki o burmistrzu takim. Krakowskie zabawy w 1846 roku ukrócili Austriacy. W Radomskiem zaś baby miały się zbierać na comber w środę popielcową wieczorem, w karczmie, gdzie strojono słomianego wiechcia przedstawiającego mięsopust, i miały później chodzić po domach, zbierając okup od panien i mężatek. Przyjemnie było w Poznańskiem, gdzie dziewki wyprawiały cumper parobkom, opłacając im w karczmie przekąski, wódkę i muzykę. Hej!

Maszkary zapustne.

Huczna przez cały zapust zabawa, w ostatnie trzy dni, osiągała swe apogeum, tak zwane ostatki, mięsopust (pożegnanie mięsa, opust), kuse lub szalone dni a nawet diabelskie. Tu już wesołość miała do szaleństwa dochodzić, a żeby je spotęgować przebierano się za maszkary zapustne, cyganów, żydów, bociany, konie, niedźwiedzie, kozy, dziady, co by odgrywać komedyje. Panny i kawalerowie w mięsopust do gospody kloc zaciągali, i tak długo nań wodę lali, aż gospodarz się sutym poczęstunkiem okupił. Potem przez ten pień skakano, baby na len, chłopy na owies, wróżba na zbiory, że kto jak wysoko podskoczył to mu tak obrodzi. Był jeden profesor, co to wieś na Podlasiu kupił, i ciekawy był zwyczaju ludowego. I poszedł sobie pooglądać. Ledwie w drzwiach karczmy się pojawił, jak go obskoczyły wesołe i podchmielone baby i do skoków przez pień przymusiły. Musiał się dziedzic wiadrem piwa wykupić. Ludziska powiadają też, że diabeł we wtorek mięsopustny za drzwiami karczmy stoi, i zakonotowywuje sobie tych co po północy wychodzą. A tak się rozbrykać można było, że na trzy zbyty szła zabawa, od niedzieli do środy, a jak się kompanija rozochociła to i popielcowi nie pofolgowano i czwartkowi, a dopiero w piątek kończono. Pewnie do piątku diabeł już nie stał. Ostatni dzień przed Popielcem, zwano też koziołkiem, od figurki ustawionej przed orkiestrą, gdzie dziewczyny proszono do tańca, a młodzieńcy wykonywali pieśń. W odpowiedzi, w misce co przed koziołkiem stała, lądowały drobne datki. Też nazywano go śledzikiem, ale chyba nikt śledzia przed grajków nie kładł.

Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą państwo kapusty,
Wolą sarny, jelenie,
I żubrowe pieczenie.
Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą panie kapusty,
Pięknie za stołem siądą,
Kuropatwy jeść będą.
A kuropatwy zjadłszy,
Do taneczka powstawszy
Po tańcu z małmazyją
I tak sobie popiją.

Ale to były wyjątki, normalnie zabawa dobiegała końca we wtorek. Przed północą jeden z biesiadników miał zakładać koszulę, na szyi wieszał pas i udając księdza w komży, wygłaszał zabawne kazanie. O północy wnoszono podkurek, to jest pierwszą postną kolację złożoną z mleka, jaj i śledzi. Często po północy pojawiał się człowiek zwany Zapustem lub Włóczebnym, w kożuchu wywróconym futrem na wierzch, przybrany wstążkami i  gałązkami, z drewnianym toporem z dzwonkiem. Prosił o jajka, krupy i jagły, w Wielkopolsce o słoninę i mięso. Razem z pomocnikiem obchodził wieś, nie pomijając gospód, starając się wypędzić ostatnich biesiadników. Miało to przynieść szczęście. W środę kończono zabawy, delikatnie, bez obżarstwa i pijaństwa. Pewnie raziła radość ludzka i  przedchrześcijańskie elementy obrzędów zapustnych, bo o  nieposkromionych swawolach związanych z zapustami, tak się wypowiadał w XVI wieku, jezuita ksiądz Jakub Wujek: "Post odrzucają, ale mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pilnie zachowują." Zaś pewien kalwiński kaznodzieja, prawie mu współczesny, Grzegorz z Żarnowca, był jeszcze dosadniejszy: "Większy zysk czynimy djabłu, trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu, czterdzieści dni nieochotnie poszcząc." Też się robię głodny, gdy koło piekarni przechodzę.

Czesław Wasilewski (Zygmuntowicz Ignacy), Wesoła sanna, 1934.

Wpadliśmy tu z hukiem i krzykiem,
Z weseliskiem i kuligiem,
Lecz na radość smutek godzi
 Wstępna środa już nadchodzi
Powiedzieć tam wstępnej środzie,
 Niech zaczeka na zagrodzie!
W okna bije dzionek biały,
Oczki pannom pomalały…

Jak dodamy do hulanek, tańców, biesiad, bali, kuligów - pijackich zajazdów towarzyskich i polowań, jeszcze jeden element, który przypomina sobótkę, a mianowicie kojarzenie par, a nawet ich zaręczyny czy zaślubiny, to otrzymujemy obraz zimowej Sodomy i Gomory. Zapusty były świętem młodych mężatek, w sensie zeszłorocznych, musiały się teraz wkupić do bab. W Wielkopolsce młodą sadzano na sankach lub taczce i wożono po gospodach, gdzie musiała się wykupić. Zabawa tylko dla mężatek. Na Lubelszczyźnie po raz pierwszy młode siadały między mężatkami w karczmie i we wtorek musiały być wykupione. Pod Kielcami chłopaki dziewuchom kłody do nóg wiązali i do knajp ciągali, gdzie się musiały wykupić, za to, że za mąż jeszcze nie poszły. Pod Częstochową mężatki w strojach męskich zwoziły młode żonki do karczmy, też na wykup. A tym co nie znaleźli żony czy męża przyczepiano "klocka" na plecy, tak żeby nie zauważył, a była to głowa śledzia, kuper kapłona, kawałek drewienka. Swoją drogą na Łużycach jest praktykowany obecnie uroczysty pochód par, zwany Zapustowym pśeśěgiem.

Już mięsopust schodzi,
Już schyla się z brzega, 
Już mi tego roku
Kawalira trzeba.
Jeśli się nie wydam
Mięsopustu tego,
To ja będę patrzeć
Sposobu innego.

Tak w "Obyczajach i zwyczajach w dawnej Polsce", opisuje mięsopust W. A. Maciejowski:
[...] kiedy nadchodził post czterdziestodniowy, w którym mięso puścić, czyli zaniechać go potrzeba było, poprzedzający go mięsopust dozwalał czynić, coby kiedy indziej było zgorszeniem. Wtedy godziło się pijanicy chodzić po ulicach, i dać się poprzedzać muzyce umyślnie na to zgodzonej. Wtedy szlachta, zawitawszy pod wiechę karczemną, miewała pocieszne sceny, gdzie jeden drugiemu różne zadawał słowa, gdzie nie jednemu i we troje łeb rozbito, gdzie panów broniąc słudzy ci do szabel, a ci brali się do półhaków, a wpadłszy, za drzwi pijana czereda rąbała się na ulicy. W tym to szczególnym czasie próżniacy i rozpustnicy szlifowali miejskie bruki, chodzili ceklatum, strzelali po próżnicy, a na ulicach wszędzie pełno było skrzypiec i dudów. Wrzask i hałas weselejącej się gawiedzi zagłuszał przechodzących. Słysząc zgiełki powiedziałbyś, że dobrze mówią Turcy, gdy utrzymują, że są czasy w których Chrześcijan odchodzi rozum, w którym skaczą jak bydło, i nie wprzód do rozumu przychodzą aż im ksiądz posypie na głowę popiołu. Ci gonili dziewki, które by złapawszy zaprzęgli w kłodę za to, że nie poszły za mąż tych mięsopust, a dziewki nie bardzo też uciekały [...]

Ceklatum może być od ceklarz - pachołek, stróż miejski, a ten od niemieckiego zirkler - nocny stróż; czyli chodzić ceklatum - włóczyć się po nocy. Półhak - obrzyn hakownicy, broń palna dla jazdy.



Na Rzeszowszczyźnie mylić się nie mogą, że "w tłusty czwartek należy zjeść tyle tłustości, ile razu kot ogonem ruszy"! I basta! I popić należy, na zdrowie!

Szanujmy tradycje, pozwólmy się jej odrodzić, przynajmniej nie zaginąć i czerpmy z niej garściami i pełną gębą.

niedziela, 10 stycznia 2016

O leczeniu brodawek w St. Petersburgu.

321
— Serwus, Huckleberry!
— Serwus, co słychać?
— Co tam masz?
— Zdechłego kota.
— Pokaż! O rany, zdechły jak nic! Skąd go masz?
— Kupiłem od jednego chłopca.
— Co dałeś za niego?
— Niebieską kartkę i pęcherz z rzeźni.
— A skąd wziąłeś kartkę?
— Dwa tygodnie temu kupiłem ją od Bena Rogersa. Dałem mu za nią kijek do kółka.
— Słuchaj, Huck, a do czego ci potrzebny zdechły kot?
— Do czego? Do usuwania brodawek.
— Serio? Ja znam lepszy sposób.
— Niemożliwe. A jaki to sposób?
— Woda ze zgniłego drzewa.
— Woda ze zgniłego drzewa? To do niczego!
— Nie gadaj. Próbowałeś kiedyś?
— Ja nie, ale Bob Tanner próbował.
— Kto ci to powiedział?
— On mówił to Jeffowi Thatcherowi, a Jeff Thatcher Johnny'emu Bakerowi, a Johnny Jimowi Hollisowi, a Jim Benowi Rogersowi, a Ben pewnemu Murzynowi, a Murzyn powiedział to mnie. A widzisz!
— No i co z tego? Oni wszyscy kłamią. Może z wyjątkiem Murzyna. Nie znam go. Zresztą nieważne. Ale powiedz mi, jak Bob Tanner to zrobił?
— No wiesz, wsadził rękę w otwór spróchniałego pnia, w którym zbiera się deszczówka.
— W dzień?
— Jasne, że w dzień.
— Z twarzą do drzewa?
— Tak, chyba tak.
— Co mówił przy tym?
— Pewnie nic nie mówił. Zresztą nie wiem.
— No właśnie! I taki osioł będzie coś gadał o usuwaniu brodawek zgniłą wodą! To do niczego! Trzeba pójść samemu w głąb lasu, odszukać zgniły pień, w którym po deszczu zbiera się woda, o północy odwrócić się plecami do drzewa, wetknąć rękę w otwór i powiedzieć:

„Na ropuchę i purchawki,
zgniła wodo, zjedz brodawki!”

Potem trzeba szybko pójść z zamkniętymi oczami jedenaście kroków przed siebie, potem trzy razy się obrócić i pójść do domu. Ale po drodze nie wolno z nikim rozmawiać, bo gdy się powie choć słowo, czary stracą moc.
— Hm, to wygląda na dobry sposób. Ale Bob Tanner tak nie robił.
— Na pewno nie. On ma najwięcej brodawek z nas wszystkich, a przecież nie miałby ani jednej, gdyby wiedział, jak należy stosować zgniłą wodę. Ja tym sposobem pozbyłem się już tysiąca brodawek. Ciągle bawię się żabami i dlatego wciąż robią mi się nowe. Czasami także usuwam je bobem.
— Tak. Bób jest dobry. Też go stosowałem.
— Tak? A w jaki sposób?
— Trzeba wziąć ziarenko bobu, rozłupać je, naciąć brodawkę do krwi, potem posmarować obie połówki bobu krwią i jedną zakopać o północy na rozstajach dróg, wtedy gdy nie ma księżyca, a drugą połówkę spalić. Połówka nasmarowana krwią ciągnie i ciągnie, żeby przyciągnąć do siebie drugą połówkę i w końcu brodawka odpada.
— Zgadza się. A jeśli zakopując bób, powiesz: „Idź bobie pod ziemię — precz brodawko ode mnie” — to jeszcze lepiej. Tak właśnie robi Joe Harper, a on już był blisko Coonville i w ogóle dużo widział. Czary, CzarownicaA jak się usuwa brodawki zdechłym kotem?
— To jest tak: bierzesz kota i idziesz z nim na cmentarz nocą w dniu, kiedy pochowano jakiegoś bezbożnika. O północy przyjdzie diabeł albo nawet dwa i trzy, ale widzieć ich nie można, najwyżej usłyszy się coś jakby wiatr, a czasem nawet ich rozmowę. A kiedy zabierają duszę tego nieboszczyka, trzeba rzucić za nimi kotem i powiedzieć:

Tak jak diabeł znika z trupem,
Tak jak kot ucieka z łupem,
Niech brodawki mi znikają,
Czystą skórę zostawiają!

Ten sposób usuwa każdą brodawkę.
— To może być niezłe. Próbowałeś już tego, Huck?
— Nie, ale mama Hopkins mi opowiadała.
— W takim razie to musi być prawda, bo wszyscy mówią, że ona jest czarownicą.
— Mówią? Ja wiem, że nią jest! Rzuciła przecież czary na mojego ojca. Sam to mówi. Idzie raz ojciec drogą i widzi, że ona chce na niego rzucić urok, chwycił więc kamień i gdyby się nie schyliła, trafiłby ją porządnie. I co na to powiesz, że tej samej nocy spadł z szopy, na której spał pijany, i złamał sobie rękę?
— Rany! To straszne. A skąd twój ojciec wiedział, że ona chce na niego rzucić czary?
— Mój Boże, ojciec świetnie zna się na tym. Mówi, że gdy ona wlepi tak w kogoś oczy, to czaruje. Zwłaszcza jeżeli coś przy tym mruczy pod nosem. Bo wtedy odmawia Ojcze nasz na wspak.
— A kiedy pójdziesz wypróbować kota, Huck?
— Dzisiaj w nocy. Myślę, że tej nocy diabli przyjdą zabrać starego Hossa Williamsa.
— Przecież pochowali go jeszcze w sobotę, Huck. Czy diabli nie zabrali go już w sobotę?
— Coś ty! Przecież przed północą diabelska moc nie działa, a potem była niedziela. W niedzielę diabły się nie pokazują.
— Prawda, nie pomyślałem o tym. Weźmiesz mnie ze sobą?
— Jasne, jeśli tylko się nie boisz.
— Boję się? Żartujesz! Przyjdź po mnie i zamiaucz.
— W porządku, ty też odpowiedz miauczeniem, jeżeli będziesz mógł. Ostatnim razem miauczałem tak długo, aż stary Hays rzucił we mnie kamieniem i krzyknął; „Przeklęte kocisko!”. Wtedy ja wrzuciłem mu cegłę przez okno. Ale nie mów o tym nikomu.
— To się rozumie. Wtedy naprawdę nie mogłem miauczeć, bo ciotka cały czas mnie pilnowała. Ale dzisiaj się postaram. Hej, co tam masz?
— Nic, kleszcza.
— Skąd go masz?
— Z lasu.
— Co chcesz za niego?
— Nie wiem. Nie chcę go sprzedawać.
— Jak uważasz. Mały jest ten kleszcz.
— Każdy może tak mówić, dopóki go nie ma. Mnie on wystarcza. Jestem z niego zupełnie zadowolony.
— Phi, jest ich cała masa. Mógłbym mieć tysiące, gdybym chciał.
— To czemu nie chcesz? Bo dobrze wiesz, że nie możesz. To wspaniały wczesny okaz, pierwszy, jakiego widziałem w tym roku.
— Słuchaj, Huck, dam ci za niego mój ząb.
— Pokaż.
Tomek wyjął papierowe zawiniątko i ostrożnie wydobył z niego ząb.
Huck oglądał go chciwie. Pokusa była wielka. Wreszcie powiedział:
— Na pewno prawdziwy?
Tomek otworzył usta i pokazał szczerbę.
— Załatwione! — powiedział Huck.
Tomek schował kleszcza do pudełka po zapałkach, które jeszcze niedawno było mieszkaniem „szczypawki”, i chłopcy rozstali się, każdy przekonany, że jest bogatszy niż był przedtem.



Mark Twain, Przygody Tomka Sawyera, tłum. Janosz Biliński, 1925.



czwartek, 31 grudnia 2015

Dzień św. Śpiocha.

Dawno, dawno temu...Postanowiliśmy spędzić Nowy Rok tradycyjnie, w sensie na ludowo. Nic prostszego. Należało tylko pojechać na wieś. Urobiliśmy kumpla, że zwalimy się do jego rodziny na wsi, na kilka dni. Dzień przed, żeby się poznakomić i w formie być na noc właściwą, "pierwszy" to wiadomo, w sumie o ten dzień chodziło, no i jakiś zapas dni na nieprzewidziane okoliczności. Podróż pekaesem minęła spokojnie, przy wydatnym udziale pewnego gospodarza, który zademonstrował na własnych kiełbasach i bimbrze, całą gamę chwytów i podstępów biesiadnych, które miał zastosować na swoim ziomku, podczas dobijania targu, o coś tam. Nas załatwił dokumentnie. Pewnie dobił tego targu. Trzeba przyznać, że spoko typ był, bo i żarcia zostawił, i "kopytko" na po przebudzeniu, żeby na zwojach zaiskrzyło, i kierowcę poprosił co by nas wystawił gdzie potrzeba. Kierowca wystawił nas bardzo dobrze, o jeden przystanek za wcześnie, ale my tego nie wiedzieliśmy.

Błękitna strzała.

 Czekając kumpla chwaliliśmy sobie zapobiegliwość gospodarza i naszą przezorność, nie obawiając się śmierci z głodu i tego, że trzeźwo spojrzymy na zaistniałą sytuację, podziwiając biały, mroźny i martwy ludowy krajobraz. A z nieba sypał drobno śnieg. Upływ czasu stawał się powoli zauważalni i niepokojący. Zanim się zaniepokoiliśmy porządnie, usłyszeliśmy pyrkanie i poskrzypywanie. Aha! Wehikuł zatrzymał się przed nami i wysiadł z niego kumpel. Para z niego buchała jakby z bani wylazł. Pewnie miał to cudo na pedały. Nie zdążył gęby otworzyć, jak sypnęło się pytanie: A co to, do cholery jest? No jak? Tarpan. Jak to k...a Tarpan? Miało być ludowo, konik, dzwonki, sanie, futro, no i może jakieś futrzanki pod futrem. A nie jakiś badylarski wózek. Tak? A Tarpan to co? Owca? To wam coś powiem jeszcze. Szczęście, że złapałem pekaesa i wypytałem kierowcę, bo bym założył, że nie przyjechaliście i wrócił do domu. A tak, kierowca powiedział, że wystawił was koło Babich Górek, no i jestem. Sieroty. Ale mogę wracać, sam...No już dobrze, dobrze. A co to, te Babie Górki? Tu nic nie ma. W sumie to nie wiem o czym on godoł. ??? To szybciutko wsiadamy. Załoga. Do wozu! No wiesz, ale mogłeś przynajmniej umyć ten kibel...@#!!%%%@**#!

Jakby nie patrzeć, czteroślad.

Dzień spędziliśmy na poznawaniu rodziny, znajomych, nieznajomych, a nawet obcych nie wiadomo skąd. Okolicę poznaliśmy wcale. Po dojściu na rozstaje, należało się odwrócić i iść po swoich śladach, odwiedzając jak nakazuje zwyczaj znajome domy, nieznajome jeszcze też można, w kierunku swoich. Poza znajomymi, tym razem można było poznać różne magiczne obrzędy, wróżby i inne metody poznawania przyszłości czy pomagania szczęściu. Nas najbardziej zainteresowała metoda na bąbelki. Chaotycznie poruszające się, duże bąbelki znaczą przemiany, romanse lubo wypadki. Krzyżujące się bąbelki sugerują sprawdzenie zdrowia i oszczędne wydatki. Równo unoszące się i drobne, to zdrowie i szczęście rodzinne. Zanim skapowaliśmy, że to się obserwuje w kieliszku, to się nam szampan skończył. Przy następnej wróżbie to się zrobiło nerwowo, bo jak inaczej sprawdzić czy wróżba działa, jak nie wkładając głowy pod kieckę, żeby sprawdzić czy bielizna nowa i z metką. To ma ponoć powodzenie u płci przeciwnej przynieść. Tak to chce powodzenia, a tak to piszczy i w łeb trzaska.

Maski drabów noworocznych
(elkaBielecka)

 Jako, że byliśmy muzykalni to pierwszego mogliśmy iść na "ogrywanie". No i tak chodziliśmy od domu, do domu, cisnąc punkowe kawałki. Dostawaliśmy za to hojne "datki". Niestety, wykończyli nas hojnością gospodarze. Dołączyliśmy się do "drabów" albo tych co "na droba" chodzą. Nie pamiętam. "Gdzie drab w dom, szczęście w dom". A ci to wyglądali jak zbóje. Kożuchy futrem na wierzch, przyciorek na łbie, może być z kolorowymi wstążkami, przepasany powrósłem i ostrogi ze słomy. Z tymi to dobrze było, bo ich głównie domy z pannami na wydaniu tylko interesowały. I tak chodzili i się do chałup dobijali, waląc w drzwi i okna, dudniąc, becząc i porykując, a jak już się weszło to się zaczynały żarty, opowieści z nocnych przygód, prawdziwe i zmyślone, życzenia, żartobliwe i złośliwe rymowanki. A po wszystkim biesiada. I o to chodzi, i o to chodzi! 

Takiego można się wydygać.
Turoń. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1926.

Turonia też spotkaliśmy, razem z jego bandą. Do rękoczynów nie doszło, było bardzo sympatycznie. Kobyłki tylko żałuję, że nie było. Nie jest trudno wstawić "malucha" między drzewa, ale wciągnąć wóz na dach już gorzej. No, nam się to nie udało. Rozłożyć i poskładać na dachu. Proste. Niestety. Bronę i pług się udało. Przy wozie zwaliliśmy komin, tak pechowo, że na wóz, który się uszkodził. Parę bram i płotów przestawiliśmy, trochę okien wapnem pociągnęliśmy, co by go gospodarz myśląc, że ciągle noc, sobie odpoczął. Podmieniliśmy dwie budy z psami. Niestety, jeden się zorientował i uciekł. Z budą. Gdzieś. Żeśmy się go naszukali, bo szkoda psiny. A on dwie chałupy dalej na ślimaka, z domem na grzbiecie się rozmnaża...Miło się też obserwowało jak z chałupy ludziska wynosi dym, po uprzednim zapchaniu komina. A te figle to musieli znosić biedacy, bo to na szczęście. Się pytaliśmy o ten komin później, że może coś pomóc. Spoko. Gorzej było z tym kundlem. Bo się gospodarze nie lubili za bardzo, i ta suczka to z papierami była. A kundelek bez, a dzieci narobił.

Kobyłka. 

Nie wiem czy to wszystko się pierwszego skończyło. Ale do pekaesu, to saniami nas odwieziono. Z dzwoneczkami. I też poproszono kierowcę, żeby nas wystawił we właściwym miejscu. I nie jestem pewien, może śniło mi się to, ale chyba nasz gospodarz wracał, ten od interesów, i też miał kiełbasę i bimber. I tu się rzecz dziwna dzieje. Bo kierowca nas wystawił jak miał. Żaden z nas nie pamięta autobuta. Do domów trafiliśmy, a świadkowie są i potwierdzają, że taksi nas pod dom podwoziło. Tylko, że nie mieliśmy w ogóle floty.

Zaczarowana dorożka.
No puśta mnie! No puść mnie, krawężnik!
(fot. Brykiet Noga)

Tak. Odsypiałem długo. Mysz Postępu i Tradycji. To było to. Nie wiem co, ale jak jest mysz to i będzie kot, a kot zawsze na cztery łapy spada.



PS Znaczny upływ czasu, wtedy, i obecnie, spowodował zachwianie pewnych ram czasowych. Także tego.






wtorek, 8 grudnia 2015

Jesienny ból głowy.

Nie mogę sobie odpuścić, i nie wspomnieć o jesieni. Co prawda w poprzednim poście było którymś, ale to co innego. Tam to była galernia, wystawa mła. Także się nie liczy, a wspomnienie było tylko tytułem pracy, a dokładniej cyklu, bo jak każdy szanujący się fotografik, też mam cykl zaplanowany, a nawet to chyba nie pierwszy jest. Czy może projekt? Zastanowię się nad cyklem projektów, lub projektem cyklicznym. Ale nie tu, a jak już to na pewno nie teraz. Jesień...

Giuseppe Arcimbold, L'Autunno, 1573.


Jesień.   Осень.

  W cichym gąszczu jałowcowe osypisko.    Тихо в чаще можжевеля по обрьву.

Czesze grzywę jesień – zrudziałe konisko.    Осень – рьіжая кобьшла – чешет гриву.

  Nad rzeką pod brzegów zasłoną    Над речньім покровом берегов

Błękitnie podkowy jej dzwonią.    Сльішен синий лязг ее подков.

  Ostrożnym krokiem wiatr – mnich ubogi    Схимик – иетер шагом осторожньім

Kruszy listowie w wybojach drogi.    Мнет листву по вьіступам дорожньім.

  I całuje na jarzębiny krzewie    И целует на рябиновом кусту

Tajemnemu Chrystusowi rany świeże.    Язвьі красньіе незримому Христу.

Siergiej Jesienin    
Сергей Александрович Есенин
1916.


Zastanawiające, czy wiersze Jesienina na jesieni czyta się lepiej, czy to tylko placebo. To tak jak z tym babim latem, co to poniektórzy myślą, że kobiece, bo się do ostatka opalają w ten czas. A w tym całym babim lecie nie ma romantyki i to tamto, tylko jest starość. W sensie lata, bo baba to stara, tak jak dziad to stary, czyli stare lato. Taka końcówka w skrócie. A, że nasi praszczórowie uosabiali lato z kobietą, no to robi się wszystko jasne, koniec figli na trawie, bo nadciąga zima, a to już był facet, i do tego srogi, co poszczypać sobie lubił. Co prawda jeden taki, Andersen, przedstawił zimę jako królową, ale chyba wierzę Słowianom bardziej. I nie ma, że królowa musi z królem, bo wcale nie musi...Rządzić razem. Patrząc na te babie sprawy, to weźmy na ten przykład Puszczę Babią. I co w tej puszczy mamy? Kobiałek nie ma, a jak to w starej puszczy, pewnie są sosny. Tylko się nie rozpędzać należy, bo to i Babie Góry, Babie Doły i Babie Jary są do obadania jeszcze...A to już mniej ochoczo, a napewno nie grzebać się w tym.

Listopad się skończył, liście opadły, przyszedł Grudzień i błoto mieszane nogami w grudy zmieni za chwilę. Zimno, breja, deszcz i wiatr...I się można osowiałym zrobić. I jeszcze melancholia szkła, co niektórych ogarnie, inni zaś z depresją będą się zmagać. Ale nie ma co załamywać rąk...Wszak można poczytać lub posłuchać, gawęd i historii różnych, dowiedzieć się czegoś nowego, a może nawet nauczyć

Zespół Reprezentacyjny, Król.

Jego dynastia mocno tkwi /:2
W siodle, które dźwigamy my /:2
Nie poradzisz nic, bracie mój, 
gdy na tronie siedzi chuj
Buntu nie boi się władca ten, /:2
Co by z powiek spędzał mu sen /:2
Nie poradzisz... 
Ja, ty, ona, my, wy, oni, on /:2
Wszyscy liżemy mu dupę wciąż /:2
Nie poradzisz... 
Długo panował nam perski szach /:2
Chomeini też zrobił wa-bach! /:2
Nie poradzisz... 
W dalekiej Etiopii zdarzył się fakt, /:2
Że Negus, król królów, też z tronu spadł /:2
Lecz nie poradzisz... 
A i w Hiszpanii każdy to wie /:2
Że stary Franco nie ostał się /:2
Lecz nie poradzisz... 
Pewnego dnia obudzi nas huk /:2
Brytyjska korona poleci na bruk /:2
Lecz nie poradzisz... 
A czy mieszkańcy Tokio i Kioto /:2
Nie rzekli „koniec!” do Hirohito? /:2
Lecz nie poradzisz... 
Więc nie rwij włosów i nie załamuj rąk /:2
Pomęczysz się jeszcze nie jeden rok /:2
Bo nie poradzisz nic, bracie mój, 
gdy za chujem idzie chuj.

Bayer miał aspirynę na wszelkie zło tego świata, nie wiem jak się nazywało, na pewno jakieś bajeranckie prochy. Dawka wedle uznania. I jak ręką odjął. Panaceum. Tu będzie prościej, bo za pomocą książki, artykułu, ewentualnie słuchowiska, o tematyce historycznej, na pewno się wyjdzie z odrętwienia przynajmniej. Bo to historia jest niezwykła. Myślałem, że to ja byłem tak, co tu będę w bawełnę owijać, naoliwiony, że nie wiedziałem co się dzieje i w którą stronę. Wiem, że jesień to czas grzybiarzy, ale są pewne granice, których przekroczyć ponoć nie można. Bo się nie wróci. My je przekroczyliśmy. Duszy lotem śmigbłystnym, a pociski rykoszykoświstąkały jeno. No, byliśmy po tej drugiej stronie. Był też jakiś borowy dziad, a może partyzant, bo w mundurze czy jakiś inny strażnik lasu, i krzyczał strasznie. Coś jak diengi! Ki czort? Co mi tu o jakichś wulkanach z centralnej części Jawy zalewa. Ale w sumie to jest kompleks Dieng, to może jednak nie to, a może to ja źle odmieniam? Lornetkę miał, a może lunetkę, w każdym razie szkło, to chyba oficer był. Łapami machał i podzwaniał kryształami szczeciniasty. I tak gadał: "Sztoby diengi byli w karmanie, a nam chuj stajał, kak sosna". To co było robić? Pochylcie głowy, nadchodzi Dziad Borowy. To po małym, jak mawia rolnik wyciągając jaja z sieczkarni.

Dziady Borowe, Dziad Borowy.

Dalej rozmowa spadła na tory historyczne. Szczerbiec, to święty koronacyjny miecz Jagiellonów, którzy próbowali odtworzyć przed katolicką potęgę, mającego ponad 3000 lat Imperium Lechitów. Szczerbiec to miecz z nieba, który anioł boży w towarzystwie Ottona III dostarczył Chrobremu z rozkazem, żeby On, przy pomocy tego miecza zjednoczył znów razem 12 plemion Lechitów, sławnych Słowian biblijnego Izraela (Kroniki Frankońskie XI w.). Głowa kościoła Królestwa Wielkopolski, z czasów rozbicia dzielnicowego, biskup Bogufał, potwierdza to w Kronice wielkopolskiej z XIII wieku, i tak wyjaśnia, że Bolek łupną nim we wrota Kijowa, ze złota, i się był wyszczerbił. I wszyscy tak powtarzali. Ale za rozbiorów Niemiec był kumaty i wyjaśnił, że to było inaczej, że Szczerbiec to falsyfikat z XIII wieku, i że za Chrobrego nie było złotej bramy w Kijowie. A dla niemiaszków te badanie przeprowadził Joachim Lelewel, sławny, pracujący dla Niemców odkrywca fałszerstw historycznych. Ten sam co odkrył, że kronika Długosza to falsyfikat, a Grunwaldu nigdy nie było...Nie ma co się łamać i trzeba wrócić do korzeni. Władca Parzęczewa, był koronowany na króla Parzęczewa, koroną Parzęczewa. I przemyśleń trochę: Przemysław założył Przemysław nad Wkrą, gdzie później królem Przemysława był Atylla, potomek Przemysława. To nie tylko puste słowa, bo to wszystko jest spisane w kronikach min przez ruskich laptopistów...Kurcze blade. Tak, właśnie. I w ogóle nie lubimy Anonima, bo był szpiegiem Watykanu i ściemnił historię Polski, bo dlaczego zaczął od Mieszka I ? A Nemrod co to zbudował wieżę Babel, później się wypuścił na wywczas i postawił Wawel. I jak nic nie pomyliłem, Wisła to nazwa rzymsko-niemiecka, która przyjęła się w Polsce dopiero w XIV-XV w. Słowiańska nazwa Wisły to Wandalus…A kto mieszka nad rzeką Wandalus? A i trzech braci było, Lech, Czech i Rus, synów boga Pana, co to ich potomkowie do dziś się "panami" nazywają. Hellenowie jednak to jeszcze nie Grecy, tylko przodkowie Greków, natomiast ojcem wszystkich Greków był mityczny heros Grakus vel Krak'us, mieszkający w Hiperborei, a sławny z tego, że w pojedynku pokonał smoka, czyli dinozaura. (…) Grecy umieszczali na ceramice sceny jego walki z dinozaurem…Dla dobicia przeciwnika dodam, że Krzyżacy to Zakon Marii Panny z Jasnej Góry. I jeszcze o górach to wiemy, że z Łysej Góry nie na miotłach, a na wimanach latano, i były to wimany tego samego typu, na których król Salomon latał pomiędzy Indiami a Etiopią i Egiptem...

T-raperzy znad Wisły, Mieszko.

Po raz pierwszy na tej liście
Mieszko Pierwszy oczywiście.
Jeśliby się wersji trzymać
Dziejopisa Anonima,
Choć opartej na domysłach,
Mieszko to syn Ziemomysła.
Na początku z Wieletami
Bijał Mieszko się masami.
Potem znowuż Wolinianie
Uderzyli nań z Wichmanem
(Grefem i banitą saskim),
Lecz położył w mig na płaskim.

Mieszko, Mieszko!
Mój koleżko!
Mieszko Mieszko!
Mój koleżko!

Kiedy Hodon, ten margrabia
Chciał Pomorze mu zagrabiać
Pod Cedynią wlazł na szkapę
I mu strasznie obił japę.
Tu zasługa całkiem spora
Brata Mieszka jest - Czcibora,
Co Hodona zmiótł manewrem,
Gdy w bój wojów pchnął rezerwę.

Mieszko, Mieszko!

Kawał z Mieszka rzezimieszka
Był, bo kiedy w domu mieszkał,
Nieodmiennie to się wiąże
Z ty, że wywoływał ciąże.
Na dębowej kiedyś ławie
Wyznał miłość swą Dobrawie
(Że Dobrawa była Czeszka,
Lud ją nazwał: "Czeszka Mieszka").

 Mieszko, Mieszko!

Kiedy miłość Mieszki trzasła,
Bo Dobrawa Mieszce zgasła,
To zapałał był do Ody
I wyprawił zaraz gody.
Oda do młodości żyła
W Niemczech, ale je rzuciła,
Taki żar w niej Mieszko wzniecił,
No i mieli troje dzieci.
Co do dzieci, nie omieszkam
Wspomnieć jeszcze, że syn Mieszka
I Dobrawy w skrócie "Dobry",
To był Bolek, znaczy Chrobry.

Teraz pora na laurkę,
Co obejmie Mieszka córkę.
Świętosława vel Sygryda,
Gdy ją Mieszko za mąż wydał,
Była wpierw królową szwedzką,
Później duńską, a jej dziecko
To syn Kanut, postać znana,
Rzucił Anglię na kolana.

Chociaż Mieszko nie miał mieszka,
Orzeł z niego był, nie reszka
I do tego kawał Piasta,
Choć nie Piastów protoplasta.
I to wszystko, bowiem Mieszka
Życia się urwała ścieżka.
Teraz skupcie się psubraty,
Bo ważniejsze padną daty:
960 (dziewięć, sześć, nul) - data tronu,
992 (dziewięć, dziewięć, dwa) - czas zgonu.
Ślub z Dobrawą - 965 (dziewięć, sześć, pięć)
A chrzest Polski - 966 (dziewięć, sześć, sześć).
972 (dziewięć, siedem oraz dwójka) -
Pod Cedynią niezła bójka,
980 (dziewięć, osiem, zero dodam) -
Ślub II, Oda panna młoda.

Mieszko, Mieszko!

Dobra, dobra,
Dobra, dobra,
Pocałujcie
W dupę bobra!

Na jesienne dolegliwości, to można się jeszcze w kanał pana Pawła Szydłowskiego wpuścić się. Co to Dänikena z łatwością na śniadanie wcina.  Całość tu: histŒria. Nie ma znaczenia czy od początku się słucha, i tak jest zagmatwane zdrowo ;). To przez laptopistów, jak pan Szydłowski rozszyfrował sprytnie pisarzy, pewnie, wszystko tak...Żeby nie było, że to do śmiechu, tylko poważnie pod rozwagę podałem, to inni, poważni, na tem przykład tak pisali o państwie Lechitów:

Ten właśnie wzrost zaludnienia u Lechitów nadwarteńskich wywołać musiał wcześnie potrzebę rolnictwa, t j. przemiany lasów na pola, od których nazwano ich „polanami”, czyli „polakami”. Najtrafniej określił początek tej nazwy Długosz: „Lechitowie, ci zwłaszcza, którzy na polach siedzieli, zostali przez inne pokrewne sobie drużyny, koczujące po lasach, nazwani Polanami, t. j. pól mieszkańcami, a ta nazwa tak się potem między ludźmi utarła, że dawne nazwisko (Lechitów) poszło w zapomnienie, a naród i kraj wszystek począł mianować się Polską”. W którym wieku to nastąpiło, nie podobna dzisiaj ściśle oznaczyć. W każdym razie Kromer zdaje się być bliskim prawdy, pisząc w wieku XVI: „Nazwisko Polaków ledwie od siedmi albo ośmi set lat do używania weszło”. W najdawniejszych świadectwach, jakie mamy z końca X wieku, nazwę Polski pisano po łacinie: Polonia i Polenia, a Bruno, pisząc żywot św. Wojciecha około r. 1000, nazywa Polaków: Polani, Poloni i Poloniani.

Zygmunt Gloger, Geografia historyczna ziem dawnej Polski, Kraków 1903

Lud Ligiów (Ligii). Nazwisko Ligii jestto nazwisko Ługów czyli Łużyczan. piszący wkrótce po wieku Tacyta, Ptolemeusz geograf, wspomina także o tym narodzie Ligiów i zwie go Lugii. U Ligiów powiada Tacyt, jest miasto gdzie przechowywaną jest cześć Kastora i Poluxa; właśnie na miejsce to przypada Gniezna, w którem wedłóg podania naszych historyków, był za czasów słowiańskich świątynia Świstum Poświstum. Swewowie staczali boje z Rzymianami zkąd tradycja wojen z Juliuszem Cezarem w naszych historykach. Wspomina też Ptolemeusz o plemieniu nad Wisłą, Bulones, co oznaczało Pulones t.j. Polaków. 

Polska nie nazwaną została od pola; kraj o którym jego kronikarz lszy mówił, iż był cały lasami okryty: "Polonia regio est nemorosa." Gall, nie mógł być nazwanym od pola. Gdy więc pierwiastkiem wyrazu Polska, Polacy nie jest dźwięk 'pole', być musi przyimek 'po', który też był powszechnym u Słowian w odcienianiu imion właściwych (Po-morze, Po-lesie, Po-dole, Po-łowcy, Po-labij itp). [...] I nazwiska: Podlasie Pod-Lachią a Polesie Po-Lechią ('po' ma tu znaczenie od zewnętrznego względu) zapewne oznaczają; pierwiastkiem bowiem tych nazwisk nie mógł być 'las'. Jako leżąca za 'lasem' przy 'lesie' pod 'lasem', może się uważać wioska, miasto (Zalesie, Przyborze, Podhajce itp), ale nie cała prowincya, sama zwłaszcza w lasy obfitująca

Aleksander Tyszyński, Uwagi nad pismem p. Maciejowskiego "Pierwotne Dzieje Polski i Litwy" [w:] Biblioteka Warszawska. Pismo poświęcone naukom, sztukom i przymysłowi., Warszawa 1848 r., s.527-589. 

Latopis Nestora, kroniki biskupa Bogufała II, Thietmara z Merseburga, Prokosza (tą właśnie agent Lelevel rozszyfrował jako fałszywą), Galla, mnicha Helmonda, Kadłubka, Prokopiusza z Cezareji czy Jordanesa, i wielu, wielu innych, też warto przeczytać, ale...W oryginale, w sensie, w formie autorskiej. Jak się nie ma drygu czy chęci do staroci, jest pozycja, która może zachęcić do takich wycieczek.

"Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna",Janusz Bieszk, Bellona, 2015.



Za wydawcą Jest to pierwsza publikacja w polskiej historiografii na temat organizacji władzy i funkcjonowania Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej inaczej Imperium Lechitów, Scytią Europejską lub Sarmacją Europejską. Na podstawie ponad 50 kronik i materiałów źródłowych, polskich i zagranicznych, oraz 36 starych map cudzoziemskich autor opracował, po raz pierwszy, poczet słowiańskich królów lechickich w okresie od XVIII w. p.n.e. do X w. n.e. Dokonał także opisu terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budownictwa miast, grodów, portów oraz żeglugi, transportu i bitych monet lechickich, a także głównych wojen i bitew, pominiętych dotąd. Powyższe odkrycia były ściśle związane z wynikami najnowszych badań genetycznych Ariów - Słowian, przeprowadzonych w laboratoriach polskich i zagranicznych w latach 2010-2013, według których my Polacy, Ariowie - Słowianie zamieszkujemy tutejsze ziemie od 10 700 lat. Potwierdziły to również ostatnie odkrycia polskich archeologów na terenie grodów, miast, osad obronnych i grobowców, wybudowanych przez naszych przodków, Ariów - Prasłowian, na terenie obecnej Polski.


Żonglerka tekstami źródłowymi, nazwami własnymi, DNA, zdaniami wyrwanymi z kontekstu. Pełna swoboda. Bardzo to inspirująca lektura, wyborny materiał który może skłonić do przemyśleń, gdy plucha za oknem, i na pewno niejeden zatwardziały sceptyk, czy inny wątpiący, uwierzy, albo choć oczy otworzy. Może się też zdarzyć, że wątpia się skręcą.

Tutaj dla ogólnego rozpatrzenia, na co się przyjdzie porwać: lechistanpl, Kim są Polacy, cz. 1. Pozostałe są też, w innych artykułach.

Historia zaś jest bezlitosna, i podaje nam, że był taki jeden, pan Henio, co to bajki czytał, i Troję na koniec znalazł...Też się śmiano z niego.

To następnego, żeby nam gęby szuwarami nie zarosły...


PS Nie wiem jak tu kota wcisnąć. Myślę, że kota jednak można dostać...





sobota, 5 grudnia 2015

Czarównik od natury i król kotów.



Jest krótka powiastka w Białorusi, gdzie król kotów nazywa się Wargin, król kogutów Budiimir, król myszy Podnor. 

Szlachta i kot Wargin, G. T. Pauli, 
Generalne opisanie narodów Rosji, 1864.

Wyróżnia się car Wargin wśród innych kotów swoim wyglądem. Jest ogromny, nie wiem na ile bo nie byli podali, czarny jak smoła, z błyszczącym, puszystym futrem, gładkim i miękkim, kosmatym ogonem, podobnym do sobolowego.


[...]wyborny kot, jaki ogromny, jaka sierść na nim błyszcząca, cały czarny jak węgiel, jakie jaskrawe oczy, to jest prawdziwy Wargin król kotów prżywiozłem go jak największą rżadkość. Kot wskoczył na stół, pani pogłaskała go ręką, on prżymrużył oczy, podniosł półkolem grżbiet czarny i mrucząc prżechadzał się poważnie po stole, pani wzięła go na ręce, kot piękny łaskawy trafił do gustu, miał wszystkie wygody[...]




Oczy zaś goreją płomieniem. Pojawia się i znika nagle, nieważne czy drzwi i okiennice są zawarte. Właścicieli zmienia jak rękawiczki. Kiedy już mieszka z ludźmi, jest przez nich uwielbiany. Tylko, że dla miłośników kocich wdzięków kończyło się to zazwyczaj źle. Głównie dla jego pana lub pani, którego sobie wybrał. Jego obecność wywoływała dość znaczne zaburzenia psychiczne.

[...]po kilku miesięcy wszyscy zaczęli postrżegać jakąś odmianę w pani, pokazały się w niej jakieś dziwaczne kaprysy[...]
[...]nudna, niespokojna, swarliwa, pokojówek, sług karała bez winy, łajała sąsiadki, krżyczała na męża[...]


Ludzie z nim obcujący zamieniali się w socjopatów, przestawali się bać czegokolwiek i kogokolwiek. bez potrzeb awanturowali się z najbliższymi i z przyjaciółmi. I w ogóle ze wszystkimi dookoła. Wszczynali burdy bez potrzeby, a i służbie się obrywało bez powodu. Koniec końców, skutkowało to wątrobienie się całkowitym wyczerpaniem fizycznym i psychicznym ofiary.

Znachor i kot Wargin. 
Rys. Валери Славук,
Ян Баршчэўскі.

Ludzie wierzyli, że kot, a w szczególności Wargin, swoim mruczeniem może spowodować pojawienie się w głowie człowieka, który się z nim najczęściej bawił, ale nie tylko, roju os, pszczół, much lub innych potwornych owadów. Co w zasadzie doprowadzało do jego śmierci w straszliwych męczarniach.

[...]wtem roje ossy wyleciały z ust, rozsypały się po całym pokoju, kąsały wszystkich i plątały się we włosach blisko stojących osób, kot okropnie wrżeszcząc biegał po stołach, rżócał się na okna i naściany, na koniec skrył się za piecem i tam miauczał prżeraźliwie[...]


Z Warginem i skutkami jego działalności, mógł sobie tylko poradzić szaman lub znachor, znający tajemne zaklęcia, które mogły nie tylko wygnać Wargina z obejścia ale i zniszczyć go. Wargin bał się takich ludzi jak czart, księdza z wodą święconą i gromnicą.

[...]pani lubiła bawić się z kotem, i on nieczystym burczeniem swoim w głowie jak w gnieździe rozmnożył jadowite ossy[...]
[...]Radzę panu mieć się na ostróżności, koty mają truciznę, a najwięcej czarne.[...]


Ale nic się ta nie nauczo, baby. Każda kce nowego futra...A może fur'a ;) Z lengłydża.

 

Ponoć samo słowo "Wargin" (Варгі́н), prawdopodobnie pochodzi od litewskiego "varginti", co ma oznaczać "mękę" lub "przynieść cierpienie".



A pod linkiem zakończenie tej historii, trzynasta opowieść w tomie czwartym. Co oczywiście nie usprawiedliwia nikogo, przed pominięciem trzech tomów wpierwszych.

Po jednym spłynie gładko, drugi jak postrzelony kot zakręci się, zapiszczy i zdycha, a taki jak ty, amigo?... Twardy musisz być. Jak wielkie drzewo. Znachorowi też się psychika, a nawet pamięć zaburzyła.

Jan Barszczewski, Szlachcic Zawalnia czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach, tom 4, Petersburg, 1846.

piątek, 6 listopada 2015

"Na żabę" i "na jeźdźca".

Kopiec Kwacała, ponad 2,5 metra wysoki, o podstawie owalnej 12 na 16 metrów. Położony między Złotą i Milczanami. Z kopcem Kwacała lub Chwacała, związane są różne tradycje i legendy sięgające średniowiecza i czasów pogańskich. Według jednej z nich, kopiec został usypany nad mogiłą Kwacały, dowódcy rycerstwa polskiego, zabitego przez Tatarów w czasie najazdu na Sandomierz w 1260, inna zaś głosi, że kopiec jest mogiłą najeźdźców poległych właśnie z ręki Kwacały. Zaliczany bywa do kopców wiciowych, na których palono ognie wzywające na wiece, bądź ostrzegające o najeździe. Jako, że mogiła, to i musi mieś magiczne właściwości. A stara mogiła. Wierzono kiedyś, że kto w poście ,o północy, sam wejdzie nago na szczyt kurhanu, wróci odziany. Za to gdy w noc świętojańską, pod kurhanem zjawią się narzeczeni, to dostaną w darze obrączki ślubne lub pierścienie zaręczynowe. Ciężej mieli mężczyźni, na wiosnę, przed pierwszymi siewami. Zbierali się oni z okolicznych wiosek pod kurhanem. Dzielili na dwie grupy. Jedna miała bronić kurhanu, druga zdobywać go. W ten oto sposób dochodziło do bójki. Krew która się polała, bo nie wolno było oszukiwać, miała użyźnić ziemię i zapewnić lepsze plony. Starożytny ten obrządek jest kultywowany z całą pieczołowitością do dziś.

Żywiciele...  (?)

Jak wspomniałem kopiec jest stary. Prawdopodobnie jest pozostałością neolitycznego grobowca kultury pucharów lejkowatych. W pobliżu kopca i pod samym kopcem odkryto kilkadziesiąt obiektów. Pozostałości osad należące do kultur ceramiki wstęgowej rytej, malickiej i mierzanowickiej, oraz cmentarzyska kultury ceramiki sznurowej, mierzanowickiej i kultury złockiej. Ze znalezisk to tak wygląda. Sznury reprezentowane były przez grociki i wiór czekoladowy, toporek kamienny, dwie siekiery czworościenne z krzemienia świeciechowskiego, palenisko zagłębione w ziemi, bez jakichkolwiek konstrukcji kamiennych, groby wyorane jak i zachowane w dobrym stanie. W jednym były dwa młode szkielety kobiece, jedna leżała na plecach, druga na lewym boku, obie miały silnie podkurczone nogi. K. złocka to jamy zasobowe, w których na dnie znaleziono skupisko kości zwierzęcych,  i dwa groby, to znaczy oddzielnie, nie w piwnicy. Pierwszy ze szkieletem rozczłonkowanym, ułożonym na bruczku kamiennym z dwoma wiórami i  miedzianym retuszerem. Drugi, rzadki w Polsce, grób szybowy. Szkielet był skurczony, na lewym boku, na kamieniach przysypanych lessem, w ponad 2-metrowej jamie, z pionowymi ścianami na planie koła, Dno i ściany były wypalone. Efekt rytualnego oczyszczania ogniem. Ten miał ze sobą dwa naczynia, misę i pucharek, które były zdobione ornamentem z linii falistych i  poziomych, wykonanych za pomocą odcisków sznurka i stempelków. Wstęgowa ryta i malicka to fragmenty ceramiki i nieliczne wyroby krzemienne z czekolady.

Żabi pan (fot. M. Florek).



Trochę szczegółów (rys. M. Florek).

Najciekawszy obiekt należy do kultury mierzanowickiej. Jest to grób ze szkieletem mężczyzny ułożonym "na żabę", na plecach, z rękoma zgiętymi w łokciach i dłońmi złożonymi na piersi, z podkurczonymi nogami i kolanami skierowanymi na zewnątrz. Taka pozycja kończyn dolnych może być wynikiem złożenia w pozycji z wysoko podkurczonymi nogami, kolanami do góry, po czym w trakcie rozkładu, kości się rozeszły na boki lub intencjonalnego złożenia zmarłego w tej pozycji podczas pochówku. Jest jeszcze możliwość taka, że wykopano za mały grób albo to nie był jego dołek. Do tego dochodzi bogate wyposażenie i mamy szyszkę jakiegoś, może przywódcę plemienia albo naczelnika rodu. Rozmieszczenie zabytków w grobie wskazuje, że został pochowany w stroju paradnym. Trzy miedziane tarczki, znalezione koło głowy, na piersi i w zgięciu prawego kolana, spinały całun, w który był zawinięty. Ubranie zmarłego było spięte na piersi szpilą kościaną, poniżej której znaleziono 27 paciorków z rogu jelenia. Głowę zdobiły zausznice miedziane w kształcie wierzbowego liścia, umieszczone parami na skroniach. Pod czaszką na wysokości karku, znajdował się miedziany pierścień w kształcie liścia miłorzębu, zapewne spinający kiedyś włosy.  


Szable dzika (źródło).

O wysokiej pozycji zmarłego świadczył napierśnik składający się z trzech par ponad 20-centymetrowej długości szabli dzika, które były spięte sznurami z nanizanymi paciorkami z muszli małży, wiązanymi na plecach. Pod czaszką, w okolicach ramion, szyi i na piersiach znaleziono 1700 paciorków, których układ wskazuje, że tworzyły przynajmniej trzy sznury. Między prawym łokciem a talerzem miednicy znajdował się kubek z taśmowym uchem zdobiony odciskiem sznura. Przy lewej kości udowej znajduje się skupisko 40 zawieszek z zębów zwierzęcych, psich lub wilczych, w śród nich była krótka szpila kościana z profilowaną główką i drapacz krzemienny. To był worek co mu się dyndał do kolan. Do tego przy mostku znajdowały się cztery paciorki segmentowe z fajansu i cztery grociki o wciętej podstawie z czekolady, na wysokości czaszki po lewo, po niżej prawego talerza miednicy i dwa przy lewym udzie.


Pierścień w kształcie liścia miłorzębu spinający włosy zmarłego.

Groby "na żabę" występują bardzo rzadko w schyłkowym neolicie i wczesnym brązie na ziemiach polskich. Dotychczas odkryto sześć, z czego dwa związane są z kulturą ceramiki sznurowej (Żuków), jeden z kulturą złocką (Złota, "Nad Wawrem"), jeden z kulturą pucharów dzwonowatych (Samborzec), dwa z kulturą mierzanowicką (Złota, Szarbia).  Ale ten z Szarbii został opisany przez panią (B. Baczyńska) i ona go wsadziła na konia, grób mężczyzny złożonego na plecach ze zgiętymi i rozrzuconymi nogami w pozycji "na jeźdźca".

Szpile kościane, z ukośnym otworem i profilowaną główką.

Grociki sercowate, z wciętą podstawą, krzemień czekoladowy.

Paciorki z muszli małży i naczynie gliniane.

Tarczki miedziane z otworkami, dwie są zdobione wytłaczanymi guzkami.

Zausznice miedziane w kształcie wierzbowego liścia.