Pączki na Kercelaku, Warszawa 1927 (NAC).
Nasi słowiańscy dziadowie pewnie też tłusto żegnali zimę i witali wiosnę, ale o tym mało wiadomo bo kościół katolicki skutecznie odchudził naszą tradycję. Pewnie śladem takich obyczajów jest słowiańskie święto Opiły i Objadły, które tak opisuje anonimowy średniowieczny kaznodzieja: "Teraz jest przeklęte święto diabelskie, jak i jutro w poniedziałek, ten bożek, który dziś od wszystkich odbiera cześć, a nazywa się Objadło, we wtorek zaś będzie jeszcze inny, który się nazywa równocześnie Opiło i Objadło. Ludzie gnani grzechem będą to święto uroczyściej świętować na cześć diabła, niż tamto święto w kościele." [Maria Kowalczyk] Może być to złośliwa personifikacja i ukazanie przywar ludzkich, ale odnosi się do dzisiejszego karnawału, dokładnie do wtorkowego Opiły, czyli ostatków. A był to okres przejściowy zima-wiosna, związany z kultem płodności, gdzie wiele ludów świętowało, żegnając odchodzącą zimę, a witając nadchodzącą wiosnę. Tradycja pozostała. Pito doma i w gospodzie lubo w piwnicy, na szepcu, gdzie szynkarka na belce lub tramie kretą zapisywała, biesiady kończyły się smutno, mniejsza o to gdy do apateki po lektwarze i piluly słano, lecz częściej przybiegał balwierz z plastrami lub zeszywał szramy i rany; gorsze odnoszono w wacku, tobole, kalecie! Lecz od kielichów puszczano się w tańce. Znachodziły się fryjerki w ceplikach, strojne i ładne. Kogo zaś rańtuch nie wabił, ten zasiadał do kostek lub kart...[A. Brückner, Cywilizacja i Język, 1901] A w miastach uczty i bale, na dworach reduty czyli bale maskowe.
Pieter Bruegel, "Walka karnawału z postem", 1559.
Kiej ostatki, to ostatki, cieszcie się dziołchy i matki,
Kiej ostatki, to ostatki, niech tańcują wszystkie babki,
Kiej ostatki, to ostatki, niech się trzęsą babskie zadki!
Z upływem dnia łowy zamieniały się w radosną hulankę. Około południa na powrozie wleczono ulicami słomianego bałwana przedstawiającego mężczyznę, zwano go Combrem. Po dotarciu na rynek, pod Sukiennicami, tłum kobiet wśród wesołych okrzyków rozszarpywał go na kawałki. Ma się to wywodzić od legendarnego burmistrza Krakowa, niejakigo Combra, któren miał być nielubiany i okrutnik, co to się we znaki najbardziej przekupkom dawał, fizycznie i finansowo, więzieniem, a wielu do ubóstwa doprowadził. Miało mu się zachorować i zemrzeć w czwartek przed Popielcem. W mieście zapanowała powszechna radość i tak radować się miano co roku. Za krzywdy od Combra miały kobiety w ten dzień odpłacać mężczyznom. W dokumentach brak wzmianki o burmistrzu takim. Krakowskie zabawy w 1846 roku ukrócili Austriacy. W Radomskiem zaś baby miały się zbierać na comber w środę popielcową wieczorem, w karczmie, gdzie strojono słomianego wiechcia przedstawiającego mięsopust, i miały później chodzić po domach, zbierając okup od panien i mężatek. Przyjemnie było w Poznańskiem, gdzie dziewki wyprawiały cumper parobkom, opłacając im w karczmie przekąski, wódkę i muzykę. Hej!
Maszkary zapustne.
Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą państwo kapusty,
Wolą sarny, jelenie,
I żubrowe pieczenie.
Mięsopusty, zapusty,
Nie chcą panie kapusty,
Pięknie za stołem siądą,
Kuropatwy jeść będą.
A kuropatwy zjadłszy,
Do taneczka powstawszy
Po tańcu z małmazyją
I tak sobie popiją.
Do taneczka powstawszy
Po tańcu z małmazyją
I tak sobie popiją.
Ale to były wyjątki, normalnie zabawa dobiegała końca we wtorek. Przed północą jeden z biesiadników miał zakładać koszulę, na szyi wieszał pas i udając księdza w komży, wygłaszał zabawne kazanie. O północy wnoszono podkurek, to jest pierwszą postną kolację złożoną z mleka, jaj i śledzi. Często po północy pojawiał się człowiek zwany Zapustem lub Włóczebnym, w kożuchu wywróconym futrem na wierzch, przybrany wstążkami i gałązkami, z drewnianym toporem z dzwonkiem. Prosił o jajka, krupy i jagły, w Wielkopolsce o słoninę i mięso. Razem z pomocnikiem obchodził wieś, nie pomijając gospód, starając się wypędzić ostatnich biesiadników. Miało to przynieść szczęście. W środę kończono zabawy, delikatnie, bez obżarstwa i pijaństwa. Pewnie raziła radość ludzka i przedchrześcijańskie elementy obrzędów zapustnych, bo o nieposkromionych swawolach związanych z zapustami, tak się wypowiadał w XVI wieku, jezuita ksiądz Jakub Wujek: "Post odrzucają, ale mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pilnie zachowują." Zaś pewien kalwiński kaznodzieja, prawie mu współczesny, Grzegorz z Żarnowca, był jeszcze dosadniejszy: "Większy zysk czynimy djabłu, trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu, czterdzieści dni nieochotnie poszcząc." Też się robię głodny, gdy koło piekarni przechodzę.
Czesław Wasilewski (Zygmuntowicz Ignacy), Wesoła sanna, 1934.
Wpadliśmy tu z hukiem i krzykiem,
Z weseliskiem i kuligiem,
Lecz na radość smutek godzi
Wstępna środa już nadchodzi
Powiedzieć tam wstępnej środzie,
Niech zaczeka na zagrodzie!
W okna bije dzionek biały,
Oczki pannom pomalały…
Z weseliskiem i kuligiem,
Lecz na radość smutek godzi
Wstępna środa już nadchodzi
Powiedzieć tam wstępnej środzie,
Niech zaczeka na zagrodzie!
W okna bije dzionek biały,
Oczki pannom pomalały…
Jak dodamy do hulanek, tańców, biesiad, bali, kuligów - pijackich zajazdów towarzyskich i polowań, jeszcze jeden element, który przypomina sobótkę, a mianowicie kojarzenie par, a nawet ich zaręczyny czy zaślubiny, to otrzymujemy obraz zimowej Sodomy i Gomory. Zapusty były świętem młodych mężatek, w sensie zeszłorocznych, musiały się teraz wkupić do bab. W Wielkopolsce młodą sadzano na sankach lub taczce i wożono po gospodach, gdzie musiała się wykupić. Zabawa tylko dla mężatek. Na Lubelszczyźnie po raz pierwszy młode siadały między mężatkami w karczmie i we wtorek musiały być wykupione. Pod Kielcami chłopaki dziewuchom kłody do nóg wiązali i do knajp ciągali, gdzie się musiały wykupić, za to, że za mąż jeszcze nie poszły. Pod Częstochową mężatki w strojach męskich zwoziły młode żonki do karczmy, też na wykup. A tym co nie znaleźli żony czy męża przyczepiano "klocka" na plecy, tak żeby nie zauważył, a była to głowa śledzia, kuper kapłona, kawałek drewienka. Swoją drogą na Łużycach jest praktykowany obecnie uroczysty pochód par, zwany Zapustowym pśeśěgiem.
Już mięsopust schodzi,
Już schyla się z brzega,
Już mi tego roku
Kawalira trzeba.
Jeśli się nie wydam
Mięsopustu tego,
To ja będę patrzeć
Sposobu innego.
Tak w "Obyczajach i zwyczajach w dawnej Polsce", opisuje mięsopust W. A. Maciejowski:
[...] kiedy nadchodził post czterdziestodniowy, w którym mięso puścić, czyli zaniechać go potrzeba było, poprzedzający go mięsopust dozwalał czynić, coby kiedy indziej było zgorszeniem. Wtedy godziło się pijanicy chodzić po ulicach, i dać się poprzedzać muzyce umyślnie na to zgodzonej. Wtedy szlachta, zawitawszy pod wiechę karczemną, miewała pocieszne sceny, gdzie jeden drugiemu różne zadawał słowa, gdzie nie jednemu i we troje łeb rozbito, gdzie panów broniąc słudzy ci do szabel, a ci brali się do półhaków, a wpadłszy, za drzwi pijana czereda rąbała się na ulicy. W tym to szczególnym czasie próżniacy i rozpustnicy szlifowali miejskie bruki, chodzili ceklatum, strzelali po próżnicy, a na ulicach wszędzie pełno było skrzypiec i dudów. Wrzask i hałas weselejącej się gawiedzi zagłuszał przechodzących. Słysząc zgiełki powiedziałbyś, że dobrze mówią Turcy, gdy utrzymują, że są czasy w których Chrześcijan odchodzi rozum, w którym skaczą jak bydło, i nie wprzód do rozumu przychodzą aż im ksiądz posypie na głowę popiołu. Ci gonili dziewki, które by złapawszy zaprzęgli w kłodę za to, że nie poszły za mąż tych mięsopust, a dziewki nie bardzo też uciekały [...]
Ceklatum może być od ceklarz - pachołek, stróż miejski, a ten od niemieckiego zirkler - nocny stróż; czyli chodzić ceklatum - włóczyć się po nocy. Półhak - obrzyn hakownicy, broń palna dla jazdy.
Na Rzeszowszczyźnie mylić się nie mogą, że "w tłusty czwartek należy zjeść tyle tłustości, ile razu kot ogonem ruszy"! I basta! I popić należy, na zdrowie!
Szanujmy tradycje, pozwólmy się jej odrodzić, przynajmniej nie zaginąć i czerpmy z niej garściami i pełną gębą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz