środa, 10 lutego 2016

"Rozjebałem się na drzewie."

Kukiz i Piersi, Rozjebałem się na drzewie.

Jade, Jade na motorze, wiater mi owiewa twarz...
mam na sobie czarne spodnie, a na brzuchu czarny pas.
Biere każde auto z boku, nikt dziś do mnie nie ma szans
 błyszczy sie na słońcu motór, a na ramie wisi kask. 


Ref.
 Czy mnie słyszysz, jade do Ciebie. U jeeeeeee ...

 Czarny kot mi przebiegł drogę, już żem go na kole mioł
 ale uciekł mi na pole, ino z buta żem mu doł.
Ryk motoru mnie podjarał, linke gazu w ręce mom,
 Jeszcze tylko cztery wioski, i u Ciebe będe stoł.

Ref.
 Czy mnie słyszysz, jade do Ciebie. U jeeeeeee...

Hej dziewczyno rób zagryche, flaszkę ja w kieszeni mom,
 wypijemy, pojadymy, wiater poprowadzi nos.
Mówią żem jest Paranoid, a ja nie przejmuje sie, jade
co fabryka dała, jade jade do Ciebie.

Ref.
 Czy mnie słyszysz, jade do Ciebie U jeeeeeee...
 Czy mnie słyszysz, jade do Ciebie U jeeeeeee...


Rozjebałem sie na drzewie, z ust mi cieknie gęsta krew,
 wiem karetka nie przyjedzie, flaszka pękła, a to pech.

 O Jezu!



Tekst Kukiz i Piersi.
. (Black Sabbath, Paranoid, Paranoid 1970)






Cóż...To historia jest podobna, może nie tak tragiczna, ale ku przestrodze, żeby nie wozić trunków w szklanych butelkach, bo to grozi wypadkiem. Miałem taką przygodę...Po całym tygodniu przespanej nauki i wyczerpującej pracy, na nocnej zmianie, nadszedł kolejny zwykły łikend. W celu naładowania baterii,  mieliśmy się z Pułkownikiem wybrać na wycieczkę rowerową. Jak zwykle i nieopodal. Cel był niejasny, droga tym bardziej. Według zasady, wpierw przed siebie, później pierwsza w lewo, pierwsza w prawo, albo na odwyrtkę. Pozostawiwszy miasto za plecami, po wjechaniu w iglaste okoliczności przyrody, szybko natrafiła się górka, którą z marszu zdobyliśmy. Jak się wjedzie na górkę, to później trzeba się z niej stoczyć. Padło na ścieżkę, prawie prostą, trochę wyboistą, wyglądającą na twardą. Trochę wyboistość okazała się znacznie większą, i zmuszała do skakania. No to hop! Hop! Trzecia hopka musiała być wymyta przez deszcze i zawiana piachem, na którym to się poślizgnąłem i wyleciałem wprost do lasu, po prawo, robiąc mniej niż bardziej kontrolowany obrót przeciw czasowi, co napotkało stanowczy opór ze strony drzewa, które się nie złamało, w dodatku zmieniło ono było mój kierunek lotu i obrotów. Po rykoszecie, przeleciawszy nad ścieżką, wylądowałem po jej lewej stronie. Po chwili włączono światło. Po stwierdzaniu, że nic mi się nie stało chyba, zacząłem się zbierać do kupy. Obok mnie sterczał z ziemi kikut drzewa, któremu się mniej poszczęściło. Gdybym się na  niego nabił, sprawiał wrażenie ostrego, to bym się dowiedział, co Azja miał na myśli, gdy się nikt go o zdanie już nie pytał. Za chwilę zjawił się Pułkownik i skwitował to następującymi słowy: K@%#! stary, ale żeś się pięknie rozjebał. Szkoda, że tego nie nagrałem! Zostałbyś gwiazdą jutuba! Nawet siodełka nie opuściłem. Nie muszę chyba dodawać, co by się stało gdyby pedały się wykręciły z imprezy. Mieliśmy po jednym napoju, nie pamiętam czy go wypiłem przed, czy po. Rower leżał spokojnie dalej. Trochę był rozklekotany. Tylne koło wygło się i zablokowało. Pchając rower przez las, czułem się jak koń podczas orki. Po wyjściu na asfalt było gorzej. W lesie ślizgał się trochę po piachu. Kiedy koło asfaltu pojawił się chodnik w me serce wstąpiła nadzieja. Co łączy chodnik z asfaltem? Potocznie policjant. Koło szybko wylądowało na krawężniku, Pułkownik po nim skakał, a ja korygowałem i ustawiałem kąt natarcia siły prostującej. Resztę dociągnęło się na szprychach. Poszło i jechało. Zarzucało mi trochę zadem na boki, jak kobyłę w szpilkach, a śladu po kole to i wąż by się nie powstydził, ale co tam. Mogłem się volvo. Decyzja mogła być tylko jedna...Nagle huk! To u mnie! Patrzę, kapeć. No rzesz. Nie pomyślałem, a koło się bujając zgrabnie ocierało o klocka, który przepiłował oponę z dętką. Muszę przyznać, że to była pierwsza i jedyna guma jaką złapałem, w ogóle i do tej pory. Na szczęście warsztat był przed nami, oferował miejsca siedzące i napoje chłodzące. Po uprzednim uzupełnieniu płynów, nastąpiło klejenie ogumienia. Była to czynność czasochłonna, zresztą wykonywaliśmy ją bardzo skrupulatnie uzupełniając płyny na drogę. Po zmontowaniu roweru i próbnym dmuchaniu, trzeba było się w końcu napić. No. Komu w drogę, temu...Będąc wyczuleni na różne przypadłości i usterki sprzętu, zajeżdżaliśmy do każdego warsztatu po drodze, na przegląd i małe co nie co, a było ich sporo bo trakt dość uczęszczany. Zakłady pogrzebowe też były. Do miasta wróciliśmy jak się zmierzchało. Na górę wbiliśmy Oboźną i przeskoczyliśmy w Traugutta. Tu mieliśmy zawinąć w Pasaż Niżyńskiego (to na tyłach Hotelu Victoria, jednokierunkowa od Pl. Defilad, czyli ten fragment kilkudziesięciu metrów pojechaliśmy Pod Prąd; był tu kiedyś Blue Velvet), via Defilad, w stronę Gdańskiego. Pułkownik zawinął. Ja za nim. Ciemno. Tam jest ciemno, i nie było latarni, i w ogóle noc już była. I gruchnąłem w tą ciemność. Nastąpił dodawanie sił o różnych kierunkach i różnych zwrotach. Ciemność była czarną beczką z wyłączonymi światłami. Wiem, że nie miał świateł bo widziałem ciemność, a za nim wylądowałem widziałem jego stop, pewnie przyhamował przed Traugutta, a później znów widziałem ciemność. I czułem brzdęk na krawężnik, i krótkie brzdęk, na asfalt. Zebrawszy się znowu do kupy zacząłem w ciemności kopać rybę. Nie zastanawiałem się czy ta ryba jest trochę radioaktywna. Achtung, achtung! Herman. Drei, zwei, eins, nul, feuer! Torpedo loss! Czarna beczka zdjęła mnie jak misia na strzelnicy. W twarz mi było z jednej strony gorąco. Wrócił Pułkownik. Jego relacja potwierdziła to zdarzenie. Jak się zorientował, że nie jadę z nim, to się zawrócił i spotkał rower leżący a obok mnie kopiącego się z rybą. Rano dowód kolejny miałem, że tak było, buty we krwi i w łuskach, i w smrodzie z ładowni kutra. Jedziemy dalej bo to nie ma to-tamto. Z Bankowego odbijamy w Solidarności, bo na rogu z JP II-go można było w Żabce baterie zanabyć. W tym czasie na Solidarności była jedna z pierwszych ścieżek rowerowych, malowana biało na kafelkach. Pusto. Jedziemy ostro. Na jezdni, przy krawężniku stoi samochód, przeczuwam co się ma zdarzyć, ale jestem letko rozbity i nic nie mogę, tylko kręcić. W chwili kiedy mijamy auto, nagle otwierają się drzwi od strony pasażera. Łup! Jeździliśmy często koło w koło, co dawało większą siłę przebicia, przy okazji zwiększając straty. No nie było możliwości zatrzymania się. Na szpicy był Pułkownik. No żeby ich kruk hujami tłukł! Tak bez wyobraźni. Bez dalszych spięć i spokojnie dotarliśmy na wiadukt za Babką. Spłukawszy kurz i rdzę z gardeł, stwierdziwszy, że to dużo jak na jeden dzień, uznaliśmy że czas najwyższy kończyć póki jesteśmy w większej całości i się rozjechaliśmy. Przy Anielewicza wykonałem łabędzi śpiew tej wyprawy. Postanowiłem sobie skoczyć z krawężnika ;) No i skoczyłem. Wylądowałem...I spadł mi łańcuch, a ja za nim. I nadjechał samochód, wolno bo z parkingu. Cierpliwie czekał aż się pozbieram pomrukując dizlem między światłami. Nie wiem czy się sam wdrapałem na chatę, kamienica bez windy, trzecie piętro. Wiem, ale czasem było za wysoko i ściągałem siostrę domofonem, złą ;), żeby mi rower wniosła. Ktoś, coś do mnie mówił, ale ja tylko miałem już jedno w planach, zadokować w łóżku i nie dałem się zwieść syrenim śpiewom. Prosto i grzecznie do wyrka poszedłem. Na całą dobę. Później mama mnie wygnała na rentgena. Obcykali mnie jak na ślubie, dali zdjęcia i mówią 500?! Ja na to, że się nie uczę i nie pracuję i w ogóle to nie chciałem tych zdjęć. A lekarz się unosi i krzyczy, i kto za to zapłaci. No, na pewno nie ja, powiedziałem cicho. Ale usłyszał i furii dostał, i brzydko się wyrażał, a mnie nikt o takie duperele nie pytał, i wyjść chciałem bo duszno było i czułem się jakbym nurkował, a woda osiąga stan wrzenia, gotujmy się do odwrotu. A ryj to się mi sam poklajstrował, choć trochę mu się zeszło. Nie dość, że baterii nie naładowałem to mi się coś ogniwa nadwerężyły i na stykach przerywać zaczęło. Napijmy się oranżady, ja płace. Pan jest poliglotą. Proszę się obudzić. Niech pan wstanie. Budzę pana!





Black Sabbath, Paranoid, Paranoid 1970.



"Paranoid"

Finished with my woman 'cause she couldn't help me with my mind
people think I'm insane because I am frowning all the time
All day long I think of things but nothing seems to satisfy
Think I'll lose my mind if I don't find something to pacify

Can you help me occupy my brain?
Oh yeah

I need someone to show me the things in life that I can't find
I can't see the things that make true happiness, I must be blind

Make a joke and I will sigh and you will laugh and I will cry
Happiness I cannot feel and love to me is so unreal

And so as you hear these words telling you now of my state
I tell you to enjoy life I wish I could but it's too late





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz