Nie jestem jakimś specjalnym miłośnikiem tej pory roku, zasadniczo lubię każdą. Jestem zwolennikiem pogodowej równowagi, czyli czterech pór i basta. Każda w sobie ma coś specjalnego, coś co sprawia, że wyczekujemy jej z utęsknieniem, nawet jeśli uważamy inaczej. Natura wie lepiej i co roku nam to okazuje. Podobnie jak mistrz Arcimboldo, o którym wspominałem, że jest jednym z moich ulubionych malarzy, a jak nie to trudno, nic tego nie zmieni, uwielbiam jego pory. Kiedy większość roślin spędza ten okres pod postacią bulw, cebul, podziemnych kłączy lub nasion, gdy śnieg pokrywając drzewa, chroni je przed przemarznięciem a wszystkie zmiennocieplne pozostają w ukryciu, wtedy ludzie ubierają choinki...Albo leżą na śniegu przed domem, szukając wejścia, pod pozorem zagubionego klucza. Ale nie tym razem. Męczy mnie jedno, nie mam niestety kogo zapytać, jak to jest z pcią. Bo na obrazie to raczej mężczyzna, no chyba, że to jest przedstawienie kobiety bardzo wiekowej, z piersiami klasy "cytryna". Będzie trzeba to rozwikłać kiedyś. Wracając, mam na uwadze przedstawienie zimy. W zależności od wieku zimę widzimy tak: śnieg, sanki, choinka, Mikołaj; śnieg, sól, blacharka, warsztat; śnieg, lód, szpital, gips. Wszystkie te obrazy są jak najbardziej prawdziwe, może ciut ogólnikowe, ale szczegóły pozostawiam w portfelu, który przypomina półki Społem z czasów kiedy wszędzie było nic. A na ulicach śniegu po pachy...
Giuseppe Arcimboldo, Zima, 1573.
Zima ma jeszcze jedną zaletę, gdy jest mroźno zawsze można coś na siebie jeszcze włożyć. Na ten przykład ja to uwielbiam się ubierać. Zaznaczam z dumą, że nie mam szafy zapełnionej ubraniami. Mam za to sweter co pamięta lata szkoły średniej, a przypomina z grubsza czarny worek pokutny tudzież dość zdezelowany kaftan spokoju. Swetry uwielbiam, w szczególności takie grubasy. Mam ich pięć. Do tego para spranych dzinów; pięć par wypłowiałych bojówek, jedne nosiłem 15 lat, aż trzeba było obciąć i nogawkami łatać resztę, a suwak tak się nadwerężył, że się wyszczerbił i wysypał, jeszcze je mam; pięć par glanów; ok 100 tiszirtów :0, tu mam słabość; trzy czarne skórzane płaszcze, dwa zdjęte z fryca, jeden Bułgar; skóra 3/4 zdjęta z bolszewika; moja prosta, czarna, cafe racer; brązowa kamizelka, skóra, od brytyjskiego skoczka z wojny, dziadzio przywiózł; tatowa czarna marynarka skórzana '70; trzy stare kurtki wojskowe. I jak to nosić w lato?
Zima, Tolerancja, Nowy Sącz '91.
Dobrze, że Mama nie znała szczegółów, bo że wiedziała...
Mamy zawsze wiedzą ;)
Wiadomo, dla chcącego nic trudnego, ja to potrafię w pełnym opakowaniu i do wyrka wleźć, mając do tego świeżo wypastowane glany...Do rana mam spokój. Wiem co to znaczy obudzić się w zimnym, niedogrzanym pomieszczeniu, będąc przykryty kożuchem i próbując drżącymi rękoma rozniecić ogień w kozie, żeby odmrozić czajniczek i zaparzyć kawę. Wiem jak ciężko jest oderwać język, kiedy przymarznie do klamki. Czasem też tak bywa. Wiem jak to jest obudzić się w lutym, w lesie, w czasach kiedy zima była zimą, a ognisko już zdechło trzymając wewnątrz ciepłe ziemniaki, i zamiast ciepłego napoju, czekała schłodzona gorzałka. Legowisko miałem z gałązek iglaków, ściółki i mchu, żeby jak najmniej od ziemi ciągnęło. W bojówkach dres a przykrywką stara parka. Rano się zdziwiłem, że nikogo nie ma. Cisza wokół i białe wszystko. Dziwny ten szpital. Zrozumiałem dopiero jak się podniosłem i opadła ze mnie gruba warstwa śniegu. To oni, te bałwany obok mnie. Przysypało nas w nocy, tak na 20 cm. Ale się wyspałem wtedy. I śniadanko przepyszne, ciepły ziemniak z wódeczką. Kiełbę zeżarliśmy wcześniej. No bo nie ma przecie ognia bez kiełbachy. Jolka też była i Oczy czarne, i w ogóle darcie mordy ;). Jak już się człowiek wbił do Ikaruska, to nikt się nie spinał, żeby mu ustąpić miejsca. Wracał taki jak dziad leśny, śmierdzący dymem, wymięty, zionący gorzałką, z patykami i igłami wszędzie. Uśmiechnięty ;)
W sklepie szerokim,
którego okiem
nawet sokolim
nie zmierzysz,
wstań, unieś głowę,
popatrz do góry!
Co widzisz?
Pałac Kultury!
którego okiem
nawet sokolim
nie zmierzysz,
wstań, unieś głowę,
popatrz do góry!
Co widzisz?
Pałac Kultury!
Tekst Kabaret OT.TO
Muzyka W. Kilar
Był taki sklep przy Świętokrzyskiej i kiedyś ślepej przy kościele Wszystkich Świętych, na rogu. Z niego było widać Pekin i była tam Żytnia za 50000 złotych. Teraz jest przebita na wylot i się nazywa Wallenberga, może kiedyś też się tak nazywała. Nie wiem. A sztandarowy kawałek? Sokoły? Pieśń o małym? Prawie. Małe pieski dwa, co zawsze chciały ;) Wiedział też Fałat co to chłód, kiedy studiował w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Pewnie nie miał kozy i glanów, ale miał za to zimny pokój i baranicę na rozgrzewkę. Zimne wieczory i poranki musiały wpłynąć na jego wyobraźnię, którą wzmocniły doznania plenerowe. Pewnie dzięki temu, jak i talentowi, który niewątpliwie posiadał, stał się jednym z najlepszych malarzy, który potrafił namalować wspaniałe zimowe pejzaże. I na wykopaliskach dorabiał też, i na kolei. Ja też na kolei dorabiałem, zbierając butelki przy nasypie, żeby raz w tygodniu zjeść na ciepło, omleta sobie zrobić. I był wtedy grudzień. Na wykopkach też dorabiałem.
Gdyby to było zdjęcie, usłyszałby zapewne: "Leci w prawo..."
Julian Fałat, Śnieg, olej na tekturze, 1907.
Śnieg, woda, linia horyzontu, niebo. Co się dziwić, był przecież w Japonii. Biała równina po horyzont, pustka, ostre światło odbijające się od śniegu, ciemne koryto rzeki. Zimno. Droga donikąd...Bardzo często powielał swoje najpopularniejsze prace, albo identyczne, albo nieco zmienione. Powstawały reprodukcje fotograficzne. Motywy scen myśliwskich, czy wijących się potoków w śniegu, w okresie międzywojennym stały się synonimem kiczu. "Śniegi Fałata nie mają dotąd sobie równych w świecie jako brawurowe użycie farb wodnych i jako sugestia nastroju", Lechoń tak go bronił. Z tego wynika, że też lubię kicz. Nie stać go było na olej, to używał głównie akwareli na papierze, co potęgowało efekt kruchości i przemijania. Nietrwałość jako element piękna. Japończycy też tak uważają. W powielaniu swoich prac, co było wymuszone utrzymaniem rodziny, można by się dopatrywać wypalenia autora. Można też znaleźć analogie do sztuki ukyio-e, gdzie powielano drzeworyty, przez co artysta trafiał do większego grona odbiorców.
Julian Fałat, Potok w śniegu, olej na płótnie, 1907.
Biały, mroźny spokój. Skuta lodem rzeka. Wkoło pustka i przejmująca jak samotność cisza. Uproszczona barwa i rysunek, ekspresja plamy koloru, wykorzystanie bieli papieru. Panoramiczne ujęcie tematu, z charakterystycznym akcentem, przedzielającym obraz na dwie części, linią horyzontu. Na pierwszym planie jest potok lub śnieg, czasami poznaczony śladami zwierząt, albo ożywiony ptactwem. Pomija niepotrzebne szczegóły. Umiejętnie ukazuje zmiany pogody, przez ciężki śnieg podczas odwilży, czy ten puszysty, mroźny. Obrazy nasycone ciszą i spokojem, pozbawione obecności człowieka, ukazują transcendentny wymiar natury. W podobnym, kontemplacyjnym nastroju maluje serię akwarel i obrazów gdzie motywami są ośnieżone drzewa czy leśne krajobrazy.
Julian Fałat, Śnieg, akwarela na papierze, 1901.
Julian Fałat, Pejzaż zimowy - Osiek, akwarela na papierze, 1908.
Julian Fałat, Pejzaż zimowy z rzeką i ptakiem, olej na płótnie, 1913.
Julian Fałat, Dzikie gęsi, akwarela na papierze, 1908.
Mało zimowo, ale bardzo po Japońsku.
Julian Fałat, Kaczki i trzciny, akwarela na papierze.
Seria Świteź wraz z polowaniami też miła dla oka, czy inne widoczki, ale nie tym razem.
Pinakoteka: Julian Fałat.
PS Trochę jak kanał Łasica, co to żeśmy byli w styczniu, i ognisko palili z szamką i trunkiem, albo w listopadzie, kojarzyło mi się z jakimś powstaniem. I mało co nie zdechliśmy wracając o suchym pysku. Pułkownik przyświecał coś Nokią 6310, z niebieskim wyświetlaczem. Chyba na aparat świecił ;) Od świtu do zmierzchu w mrozie i śniegu. I ten zarwany most na grobli. Jakbyśmy się nie przebili, to bym nie wrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz