piątek, 26 lutego 2016

Speed metal na moście.

Samotne wyprawy, na drugą stronę miasta, za rzekę, zawsze były ekscytujące. Zwłaszcza bez rodziców. W celu zanabycia czegokolwiek z zakresu muzyki, trzeba było się udać właśnie za rzekę, na Pragę. Dokładnie na Ząbkowską 5. Tam, będąc na etapie podstawówki, kupiłem swoją pierwszą koszulkę, był to Venom, do tego ich kaseta Black Metal; Kat - Metal and Hell; Voivod - War and Pain; Rage - Execution Guaranteed; jakaś naszywka i znaczki. Może później Rage, nie pamiętam, ale bo to było tak, że jak raz się było, to trzeba było później wrócić. A po powrocie to się człowiek jak indyk puszył. Miał coś czego nie miał nikt inny i w dodatku był "Tam". Filharmonia dla głuchych, Dziupla. Dobra, byłem z kumplem, on też się puszył. Włosy już do ramion były, i mówiono mi, że szkoły nie skończę, a później do żadnej średniej się nie dostanę. A wizyta w sklepie, dla kajtka, to było jak wycieczka na cmentarz nocą. Niezapomniane wrażenie.

Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...
(fot. Archiwum prywatne, Andrzej Ujczak).

Asortyment był tam wszelaki, w sensie, wszystko co się łączyło z muzyką, nie tylko metalową. Nie jestem teraz pewien, ale wydaje mi się, że kiedyś widziałem nawet wiszący tam pejcz. Koszulki, pasy, plakaty, flagi, sama muzyka oczywiście też, głównie kasety, później CD-eki, bilety na koncerty, gazetki, naszywki, znaczki i cholera wie co jeszcze. Na pewno wszystko co jest potrzebne do słuchania. Poza metalem był duży wybór innej muzyki, ale to mnie nie interesowało. Można było sobie posłuchać nagrań, czy nawet porozmawiać, bo bywało niekiedy i tak, że jak się towarzystwo zebrało...I ten zapach starej piwnicy, pleśni i jeszcze czegoś nieokreślonego, co wisiało w powietrzu. I wracał tam człowiek, nie tylko na zakupy. Dla atmosfery...I może był to nawet pierwszy sklep z demobilem, bo miał różne wojskowe graty na składzie.

Pan Andrzej,
(for. Archiwum prywatne, Andrzej Ujczak).

Taki sklep i Pana Andrzeja najlepiej pamiętam, zdjęcie powyżej. To rok '93, a ja sporo tam bywałem w tym okresie. Jak się schodziło z Ząbkowskiej, to był niewielki murek, placyk to było jedne wielkie klepisko, po lewo rachityczne drzewko, w głębi oficyna z kapliczką i jakiś badyl. Murek był często okupowany przez myśliwych, pobliskie bramy też. Często stał ktoś na filu. No bo wiadomo, nikt po jedną kasetę przez całe miasto się nie gibie. I albo wcześniej zajumać kapustę chcieli, no bo wygodniej i nie trzeba w handel się bawić, albo później fanty i na Różycu opylić. I był taki dzień, co też z kumplem jechaliśmy. Ferajna się zwiedziała, to listę zakupów dostaliśmy. Wtedy kostkę wziąłem ze sobą, choć raczej nie zbyt ochoczo używałem, ale była pakowna, a moja była jeszcze wzmacniana deseczkami, model przedwojenny, czyli plecy miałem chronione. Kumpel też z kostką. Hajsu mieliśmy sporo, i jeszcze w skórach się gibneliśmy ;) No i po prycie, z kranikiem w kieszeni.

W Dziupli Szatana...
(fot. Archiwum prywatne, Andrzej Ujczak).

I wataha czekała. Nie wiem czemu od Markowskiej szliśmy, i jakoś w okolicach Brzeskiej nas przyfilowali. Ach, pewnie ustronia szukaliśmy, żeby tego, korbola zrobić. Kierunek dziwny, bo jechaliśmy z Woli. Nie znane są ścieżki...No i się przyczepili, a w zasadzie to my żeśmy na nich wleźli. No i gadka szmatka, brakuje na piwo, dorzućcie. Wiedzieli gdzie idziemy, i że mamy kasę, my wiedzieliśmy, że oni wiedzą, wiedzieliśmy, że nie możemy wrócić z pustymi rękami, i oni też chyba to wiedzieli. Klops. Krótko było. Pękamy! I wióra do sklepu. Ja nie mogłem odpuścić bo przyjechałem po koszulkę Pandemonium - Devilrii i Samaela - Warship Him. To była podstawa, no i cała reszta. Obkupiliśmy się jak dziki. Pytał się, czy wszystko w porządku, bo się niemrawo do wyjścia zbieraliśmy. Był nawet pomysł, żeby klamoty w sklepie zostawić i wrócić z obstawą. Ale nie. Lance do boju, szable w dłoń. Nigdy nikt się nie czepnął na placyku, zawsze poza. Wychodzimy w stronę Brzeskiej. Nic. Odbijamy nagle na Targową, byle do tramwaju. Tup, tup, tup!

Pandemonium, Devilri, Devilri, 1992.

Słychać wyraźnie, w glanach lecą. W dodatku niezłe knury, w czarnych flejach. Trafiliśmy tramwaj i skoczyliśmy do środka. Udało się nam. Im też. Byli w drugim wagonie. Stali przylepieni do szyby, i brzydko mówili o nas, o naszych rodzinach i przodkach pewnie. Pomagali sobie do tego rękoma. Wściekli chyba byli. Ludzie w naszym wagonie, odsunęli się dyskretnie od nas. W sumie lipa, możemy tak sobie jechać razem do pętli. Wyskoczymy, to oni też, albo się rozdzielą i reszta wysiądzie na następnym przystanku. Podociągaliśmy paski plecaków i sznurówki. Wyskoczyliśmy przed Poniatoszczakiem, w stronę stadionu. To ich chyba zmyliło i nie pomyśleli o oskrzydleniu. Z dołu wbiliśmy z powrotem na most i pełni wiary rozpoczęliśmy bieg poniatowski. W połowie mostu wiara poczęła nas opuszczać. Prześladowcy nie. Lecieliśmy tak zespół wespół do samego końca. Dolecieliśmy do Muzeum, kumpel w lewo, przez tory i po schodkach na dół, ja na perony. Spotkaliśmy się na dole, przy Stacji Powiśle, zatrzymaliśmy na Solcu, nieopodal szpitala, na Tamce dogoniły nas piątki. Nie wiem czy ich zgubiliśmy czy sobie odpuścili. Po prostu zniknęli. W sumie to nie byli u siebie. My też, ale o tym nie wiedzieli. Jechaliśmy do domu. Co to było? Nie wiem. O co im biegało? Pewnie sportowcy...No, byli twardzi. My z bieżni korzystaliśmy, w gałę się klepało, w pogo było...A jak widać, do słuchania muzyki jest potrzebna kondycja, a szybka nuta to samo zdrowie. No i nie ma jak dobry speed metal. Show No Mercy.

Slayer, Black Magic, Show No Mercy, 1983.



O Dziupli, Metalach i Git Ludziach,
wywiad z Panem Andrzejem Ujczakiem.



Tutaj też wywiad z panem Andrzejem Ujczakiem, kilka zdjęć więcej, i ciekawszy sporo: Pierwszy sklep z heavy metalem we Wschodniej Europie był na warszawskiej Pradze, przeprowadził Paweł Mączewski. Tu zaznaczę, że zdjęcia zaczerpnąłem z tego właśnie artykułu, bez zgody autora powyższego, jak i zdjęć. Mam nadzieję, że będzie mi to potraktowane ulgowo.


PS. Z pozdrowieniami dla Palucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz