Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 października 2016

piątek, 5 sierpnia 2016

Rakietowe szlaki.

Zanim człowieki dorwały się do kosmosu, to musiały się oderwać od drzewa, a następnie od klepiska. Próbowało wielu, z różnym skutkiem, i na różnym materiale. Najłatwiej było zacząć od małych sprzętów latających. Tak poszły w ruch kamienie, a później włócznie. Po ujarzmieniu owych latających przedmiotów, i paru sąsiednich wiosek, przyszła kolej na bardziej zaawansowane technicznie zabawki, takie jak bumerang, latawiec, a w tajemniczych krajach orientu, to nawet i fajerwerki. O lotach załogowych wspominają legendy i bajki. I tak w Grecji, jak wiadomo to miał latać Ikar i Dedal, w Chinach mieli się podczepiać do latawców, Arabowie mieli śmigać na dywanach, a Indianie w Indiach bez niczego, ci umieli lewitować. Bardziej współcześnie i kulturalnie, miano wykorzystywać w lotach, kufry, miotły, wannę lub kluskolot, a nawet automobil. Bajanie. Wracając...W I w. n.e. powstała bania Herona, skonstruował ją Heron z Aleksandrii. Był to pierwszy silnik odrzutowy napędzany parą wodną. Zabawka kariery nie zrobiła, była raczej ciekawostką, lub zabawką dla dzieci, z zastrzeżeniem, że może być niebezpieczna. No, bo kto by zamienił silnik żywy, w łodziach, na nie wiadomo co, skoro ci pod pokładem patrząc na to co, i ile jedli, też chodzili na parę, i wcale nie byli słabsi, a nawet mogli się bić.

Aeolipile. Zabawka Herona.

Za dynastii Song, w Chinach, zaczęto używać tak zwanych "ognistych strzał", które można określić mianem pierwszych rakiet, w konstrukcji i mechanizmie. W kompendium wiedzy wojskowej, Kolekcja Najważniejszych Technik Wojskowych (Wujing Zongyao / Wǔ jīng zǒngyào, 武经总要 / 武經總要), napisanym przez Zeng Gonglianga (曾公亮), w 1044 roku, opisuje się je jako, proste rakiety na paliwo stałe, które wyglądają prawdopodobnie jak współczesne rakiety wykorzystywane do sztucznych ogni. Były wystrzeliwane w salwach, ze stojących w szyku cylindrów lub skrzyń, które mogły pomieścić do 1000 strzał każdy. Napędzane były przez proch, i osiągały pułap, do 300 metrów. Ta sama dynastia dołożyła jeszcze wynalezienie fajerwerków, w XII wieku. 2000 lat przed Chrystusem, Chińczycy dorobili się astronauty. Pan Wan Tu, mandaryn, zmontował dwa latawce, równolegle, z krzesłem po środku. Przymocowano do niego 47 fajerwerków. Wehikuł eksplodował, dym opadł i tyle widziano mandarynkę. Urzędnik, z XVI wieku, pan Wan Hu miał podobny pomysł. Uprościł wszystko, i chciał na samym tylko krześle polecieć. Przymocowano do niego 47 fajerwerków i odpalono. Huk, kupa ognia, nie wiadomo czy poleciał, czy nie, w popiołach go nie było. Znikną, jak i poprzednik. Legenda ma taką moc, że śmiałek pan Wan Hu, dorobił się krateru na Księżycu, nazwanego od jego imienia Wan-Hoo. A może doleciał i gra w Go z Twardowskim. Chociaż pewnie nie, zeżarł mu koguta i tamten go ubił. A Cyrano de Bergerac to blagier.

Wczesny piro. Podobne w ziemię wtykałem...;)

Kropkę nad "i", Chińczycy postawili, w 1232, podczas walk z Mongołami w Kai-feng, gdzie użyli po raz pierwszy, w walce, prawdziwych rakiet napędzanych prochem. Choć próby takie odbywały się wcześniej, świadczą o tym zapiski z 1132 roku. A niedługo później Tatarzy zademonstrowali owe cuda Polakom, w bitwie pod Legnicą, 1241 roku, a Arabowie parę lat później tubylcom na Półwyspie Iberyjskim. Chodzi o "rakiety", a nie o różne wybąbki, bo te posmakowali wcześniej. Dygresja mała jeszcze do Legnicy, w tej samej bitwie mieli też zastosować Mongoli broń chemiczną, łeb jakiś szkaradny, brodaty, na drzewcu chorągwi zatknięty, kiedy swoi się cofnęli, niosący zaczął nią machać, na co buchnęła z niej jakaś para gęsta, dym i wiew tak smrodliwy, że za rozejściem się między wojskami tej zabójczej woni Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach i niezdolnymi się stali do walki (Długosz), a nie jakby chcieli Francuzi, że pod Ypres, był pierwszy raz. A mogli tego się od Chinków nauczyć, już wojowali z nimi, a może i wspierali ich, kto by ich tam rozróżnił? W ogóle bardzo pomysłowy naród ci Chińczycy. 100 lat przed Chrystusem wynaleźli petardy, a miały to być kawałki zielonego bambusa rzucanego w ogień. 1000 lat później, zamienili je w granaty, wykonane z tuleii bambusowej, wypełnionej prochem, kamieniami i tłuczniem ceramicznym. A swoją drogą, proch to Chińczycy wynaleźli przypadkiem, głównym zajęciem taoistycznego chemika, było poszukiwanie eliksiru nieśmiertelności.

Wyrzutnia "ognistych rakiet". Ciekawe czy była konieczność wypięcia nosiciela z uprzęży.
 Wujing Zongyao (武經總要), 1044.

Wynalazców i wynalazków było sporo. Proch ludzi od ziemi nie oderwał, a wręcz przeciwnie, szwadronami ich do niej wysyłał. Po okresie wypraw krzyżowych, zarazy, i płonących stosów, i iluś tam wojen, zaczęto znowu kombinować z lataniem. Bo jak to nie polecieć na Księżyc zrobiony z zielonego sera, jak to pisał John Heywood, w Proverbs, z 1546 roku. Wiadomo już czemu później myszy wysyłano. Na wyobraźnię też musiała działać gwiezdna podróż pewnego Hiszpana, opisana przez Frncisa Godwina w 1638 roku, w The Man in the Moone, który dokonał tego, za pomocą zaprzęgu ciągniętego przez gęsi. Najbardziej wyszło latanie braciom Montgolfier. Puszczali balony, wiadomo, próbne loty i na uwięzi. Na pokazie u Ludwika XVI, 19 września 1783 roku przeleciały sie kogut, kaczka i owca, miało to być przepustką dla ludzi. 15 listopada na sznurku wznieśli się ludzie. Po jednym z takich pokazów de Rozier wraz z markizem Laurentem d’Arlandes, zdecydowali się polatać nad Paryżem. Paryż. 21 listopada 1783 roku, odbył się pierwszy swobodny lot balonu na gorące powietrze. To ma być zasadniczo początek lotnictwa. Dziewięć dni, po tych wydarzeniach, w balonie własnej konstrukcji, wzbił się w powietrze Jacques Alexandre Charles, ale on latał na wodorze. I w sumie, to przez jego sierpniowy pokaz, bracia zjechali do Paryża w przyspieszonym tempie. I został drugi.

4 czerwca 1873, pierwszy bezzałogowy, publiczny, pokaz braci Montgolfier.

Ci co pierwsi.

Górna część balonu została otoczona fleurs-de-lys ("kwiat lilii"), figurą heraldyczną, w kształcie stylizowanego kwiatu lilii; poniżej znajduje się pas, w którym umieszczono dwanaście znaków zodiaku; poniżej draperii, w środkowej partii były wizerunki króla, każdy otoczony przez Słońce; dolna partia wypełniona była maszkaronami i wieńcami; pod nimi znajdowały się szkarłatne draperie z frędzlami; u podstawy są orły, wspierające czaszę na swych skrzydłach; wszystko było ornamentowane złotem, na niebieskim tle, z elementami szkarłatu; okrągła galeria, w której widać markiza D'Arlandes i pana Pilatre de Roziera, też jest pokryta szkarłatnymi draperiami ze złotymi frędzlami. Taka kula złota i lazuru pojawiła się nad Paryżem.

Figure exacte et proportions, du globe aërostatique, qui, le premier, a enlevé des hommes dans les airs, 1786.

Tak, ale balon, to nie rakieta. Ale kula armatnia, to już prawie tak, a na takiej latał Baron Münchhausen, w te i z powrotem, i opisał dwie podróże na Księżyc, w swoich Niezwykłych przygodach, z 1785 r. Na początku XIX wieku, Ruggieri, pochodzący z rodziny, która od wieków była znana, z pokazów fajerwerków, żeby udowodnić niezawodność swoich piro, odpalał rakiety, w których były myszy i szczury. Po zakończonym locie, rakieta lądowała na spadochronie, a załoga się cieszyła, do następnego razu. Były to pokazy czysto reklamowe, nie było w ich zamierzeniu uzyskanie żadnych danych naukowych. Dla większej zachęty na swoje usługi, Ruggieri w 1830 roku, ogłosił, że chce barana wystrzelić, w odpowiednio dużej rakiecie. Na miejsce barana zgłosił się mały facecik. Ruggieri był zachwycony. Ale przed startem okazało się, że to jedenastoletni chłopiec, interweniowały władze, odłożono start...Zrobiła się draka. A barana by posłali w piz....c.

Baranek w ludzkiej skórze.
(Rys. Larry Toschik)

Chcąc lub nie, trzeba się było sposobić, jak nie do podboju Marsa, to przynajmniej do obrony Ziemi. Balony może fajne, ale delikatne, wolne, i dość zwiewne. A do zwalczania trzydziestometrowych machin bojowych, przenoszących emitery snopa gorąca, i wyposażonych w wyrzutnie pocisków zawierających śmiertelnie trujący czarny dym, raczej mało przydatne, jak i artyleria. A dobrą rakietą, to taki marsjański walec, w locie by zdjął. H.G. Wells, w Wojnie światów, 1898 , co prawda nie namawia do rozwoju nowych technik wojskowych, pozostaje raczej przy tradycyjnych metodach, hodowania brudu i bakterii jako skutecznej metody obrony, obnaża jednak braki konwencjonalnej broni. Śladami barona, można powiedzieć poszedł Georges Méliès, w swojej Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), z 1902 roku, gdzie to zapakował całą ferajnę do wielkiego pocisku, i wystrzelił...W Księżyc. Sama wizja Księżyca, i jego mieszkańców, jest najlepszą zachętą, że by ruszyć tyłek ze swojego grajdołka. No i parasolka, co jak magiczna różdżka, czubkiem zamienia wrogów w...Ale co będę pisał.

Georges Méliès,  Podróży na Księżyc (Le Voyage dans La Lune), 1902.

Do balonów stratosferycznych jeszcze daleko, a w między czasie wyskoczyli, jak Filip z konopi,  von Zeppelin na początku XX wieku, z nową konstrukcją sterowca - w 1851 roku Henri Jules Giffard zgłosił patent na zastosowanie maszyny parowej do napędu statków powietrznych, i bracia Wright, w 1904, ze swoim samolotem.  Latanie zrobiło się modne, i śmiertelne. W 1918 statek powietrzny "Excelsior", który jest połączeniem sterowca, i samolotu dwupłatowego, zabiera kolejną wyprawę na Marsa. Holger-Madsen, w Statku niebiańskim (Himmelskibet), 1918, zrobił z Czerwonej planety, rajską krainę wystylizowaną na grecki antyk. Panuje tu sielanka i idylla. Wkoło miłość, piękno, dobro, pokój, i sami wegetarianie, a ci co chcą sięgnąć po broń wpadają, w nie lada kłopoty. Miła odmiana po  krwiożerczych wizjach kosmosu i toczonej zgnilizną i rakiem wojny Ziemi, gdzie szerzy się zbrodnia, a ludzie tylko czekają, by sięgnąć po broń, i wyłuszczyć sąsiadowi w szczegółach, że ma się prawo do jego własności.

Latający czopek.
 Holger-Madsen, Statek niebiański (Himmelskibet), 1918. 

Ale je lubię te ich plakaty.

Hanns Walter Kornblum, w Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925, podsumowuje stan wiedzy, na rok 1920, o wszechświecie. Jest to niezwykły i fascynujący film o astronomii, w którym wykorzystano rekonstrukcje historyczne, dokumenty, animacje, elementy fabularne. Żeby się wszystko kupy trzymało, przy produkcji brało udział czterech profesorów. Występują w nim takie tuzy nauki jak Galileusz, Kopernik, Newton czy Einstein. W futurystycznej sekwencji niemieccy astronauci odbywają podróż, w czasie i przestrzeni, odwiedzając Marsa, i inne planety, wyjaśniając przy okazji co widzą, i co się wokół nich dzieje, aż docierają do nieskończoności. W tym momencie postanawiają, bardzo roztropnie, zawrócić. Wahadłowiec odwiedzający różne planety, podczas swej wędrówki w kosmosie, mógł być inspiracją dla Stanleya Kubricka ,przed nakręceniem filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Naprawdę świetnie się ogląda. Oba.

A ludzie dalej swoje, że piramidy nie są z kosmosu...

 Hanns Walter Kornblum, Wunder der Schöpfung (Our Heavenly Bodies), z 1925. 

Silniki odrzutowe, samoloty, sterowce, rakiety, a wojna matką wynalazków. Najlepiej temat ogarnął SS-Sturmbannführer von Braun, twórca słynnych rakiet balistycznych, z serii "V", które powstawały w zakładach obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora. Von Braun zabezpieczony przez Amerykanów, zostaje w 1958 zatrudniony przez NASA, i zostaje pierwszym dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych imienia George'a C. Marshalla. Mając duże doświadczenie, w wysyłaniu ludzi na tamten świat, niekiedy osobiście, nie miał problemu z wysłaniem człowieka w kosmos, dokładnie na Księżyc. Dostał za to medal, Medal za Wybitną Służbę (Distinguished Service Medal), amerykańskie odznaczenie wojskowe przyznawane za wybitną służbę dla rządu Stanów Zjednoczonych, w warunkach dużej odpowiedzialności, podczas wojny lub pokoju. Żelazny pewnie też miał.

Peenemünde. 4 sekundy po starcie rakiety, 21 czerwca 1943 roku.

Tak oto człowiekowate zdeptały Księżyc, i naśmieciły w kosmosie. Jednak, zanim przypisaliśmy sobie wszystkie zasługi, w kosmos wysyłane były mniejsze zwierzęta, latały, małpy, psy i myszy. Później żaba rycząca, szczury, muszka owocówka, przepiórka, świnki morskie, i pewnie wiele innych. Skoro zrobił pajęczynę, to musiał polecieć też i pająk, ale nikt go nie wysyłał. W tej gromadzie zwierząt znalazła się także kotka. Jej lot był poprzedzony dwiema szczurzymi wyprawami, z '61 - leciał Hector, bodajże pierwszy szczur, z '62 - dwa kolejne. 18 października 1963 na Veronique AGI47, do gwiazd poleciała Félicette. Pierwotnie na załoganta był przeznaczony Felix, ale uciekł. No tak, oni we Francji tak majo. Rakieta odleciała na 150 kilometrów,  i zawróciła. Opadła na spadochronie. Polatała sobie 15 minut. Kotka szczęśliwie i zdrowo wylądowała. Po tygodniu poleciał następny kot. I to będzie na tyle. Kolejnych prób już nie podejmowano. Félicette jest jedynym kotem który latał w kosmosie, i wrócił żywy.

 Félicette. To na czubku głowy, to wszczepiona elektroda...Brrr.

  Félicette też w takim leciała.

Żeby nie było tak łatwo, do tego całego bajzlu, swoje pięć groszy dorzucił Polak, Kazimierz Siemionowicz, herbu Ostoja, 1600(?)-1651 (później zniknął). Tajemnicza postać dość. Generał artylerii, pracował dla Władysława IV, z którego polecenia wyjechał do Holandii, aby zdobywać doświadczenie. I zdobył je. Napisał dzieło Artis Magnae Artilleriae pars prima, czyli Wielkiej sztuki artylerii część pierwsza, z 1650, w którym oparł się na ponad 200 napisanych, w różnych językach pracach, z zakresu chemii, fizyki, matematyki, sztuki wojennej czy mechaniki. Dorzucił do tego swoją wiedzę praktyczną. Księga składa się z pięciu części, poświęconych kolejno działomiarowi (kwestiom związanym z kalibrem i wagą kul), materiałom wybuchowym, rakietom, amunicji specjalnej i szeroko pojętej pirotechnice. Najbardziej interesujący jest rozdział poświęcony rakietom, w którym omawiane są koncepcje dotyczące rakiet wielostopniowych (!), baterii rakiet, czy przedstawienie układu stabilizującego, znanego współcześnie jako delta. Nie brakuje również wskazówek dla sabotażystów,  Kule artyleryjskie, które po kryjomu i potajemnie można przechowywać w jakimś miejscu, aby w oznaczonym czasie wybuchły z właściwym sobie skutkiem. Opisuje także stosowanie broni biologicznej i chemicznej. Że było to naprawdę coś świadczy fakt, o ponad 200 letniej karierze tego dzieła i tłumaczeń na francuski, już w rok po wydaniu, niemiecki i holenderski. W 1729 pojawiło się ostatnie jej wydanie, w Londynie. Oryginał był po łacinie. Potem długo korzystano, z niego w szkołach wojskowych. Ale chyba nie studiowano go zbyt dokładnie, skoro Anglicy podczas ataku rakietowego na Kopenhagę, którą w 1807 spalili, po trzydniowym bombardowaniu z dział, wystrzelili na miasto też 300 rakiet typu Congreve, które były stabilizowane jeszcze patykami...Może dlatego, że Siemienowicz, w opisach rakiet nie wspomina, o bojowym ich zastosowaniu, stwierdza, że służą tylko do rozrywki ;)  Jego zniknięcie przypisywane jest zdradzie tajemnic cechowych.

Siemionowicz w pracowni.
(Larry Toschik)

Rakiety: Od lewej: rakieta jednostopniowa z głowicą eksplodującą (fig. 48), przekrój rakiety trzystopniowej (fig. 49), przekrój rakiety dwustopniowej, której drugi stopień stanowi bateria rakietowa unosząca w środku tubę z efektami pirotechnicznymi (fig. 50), przekrój rakiety z dużą głowicą rozsiewającą świecące gwiazdki (fig. 51). Siemienowicz Kazimierz.


Ciekawi mnie, czy wiedza Siemionowicza została wykorzystana, w późniejszych pracach nad rakietami. Czy wymyślano wszystko od nowa, lub po cichu przypisywano sobie jego rozwiązania. 

W kosmos wysłano nawet  jaja jeżozwierza. Uważam, że wysłanie jaj ludzkich, nie byłoby takim złym pomysłem. Obca cywilizacja, wrogo do nas nastawiona, po takim odkryciu, pewnie zmieniłaby do nas swój stosunek, a może nawet zrezygnowała z nawiązywania jakichkolwiek stosunków. Chyba, że nawiązaliby stosunki dla jaj...




Eksploracja kosmosu, na przykładach.



Krótka, przyjemna historia, jak robot-szofer, zabiera wynalazcę i młodą parę, w podróż poślubną, w kosmos, a wracając zawadza o morskie głębiny. Jest także wątek władzy, która się przyczepiła, ale i ona na koniec szczęście w śród gwiazd odnalazła. A co z psem?

Walter R. Booth, The Automatic Motorist, 1911.

Wcześniejsza wersja. Potrącony policjant, ucieczka w kosmos, iluzja zaprzęgu i ucieczka wszystkim ścigającym. Atrakcji kino jarmarczne...

Walter R. Booth, The '?' Motorist, 1906.



Metoda podróży nie jest odkrywcza, wystrzelenie kuli, z wielkiego działa. Umiejscowienie na dachu, całej maszynerii, i to wcale nie małej, bo razem z dźwigiem, może budzić wątpliwości, ale nie budzi. Mars za to całkiem daje rade, a na pewno grzyby wielkości góry. Marsjanki są w swoich kształtach pełne kobiecości, wdzięku i miętkości. No i mają fajny statek Marsjanie, który dokuje na szczycie wielkiej sziszy, a startuje zjeżdżając po rampie-skoczni. Na narciarza. Spotkanie młodych na Księżycu, nie odbyło się bez incydentu..

Enrico Novelli, Matrimonio interplanetario (A Marriage in the Moon), 1910.







I smutny przykład.


 Félicette, The first Cat in space. Laboratory.




PS W sumie, to chciałem napisać coś o gotowaniu...




środa, 13 lipca 2016

Pożeracz dinozaurów.

Golonka w dół i trzeba przedstawić pewnego kontrowersyjnego osobnika.  Tak. Jest to żaba, a raczej była, 70-65 milionów lat temu. Była na pewno na Madagaskarze. Stąd pochodzą jej skamieniałości. Bliskie pokrewieństwo z Ceratophrys, sugerowałoby istnienie pomostu łączącego Madagaskar z Gondwaną, w późnej kredzie, ale to śliski temat, i w sumie nie na temat. Poskładano go z wielu kawałków, najlepiej wyszła na tym głowa. Większość fragmentów należała do osobników, które miały czaszkę szerokości 8-12 cm, i długości od czubka pyska do kloaki 16-27 cm. Ale żeby dostać miano Belzebub, to za mało. Są fragmenty które pasują do czaszki, o szerokości 20 cm, i długości 40. To już coś. Do tego czaszka była silnie skostniała, stąd epitet ampinga - tarcza, a bufo, to ropucha. Beelzebufo ampinga, inaczej Żaba z piekła, Żaba diabeł, Ropucha diabeł. Oczywiście zdobywa koronę za rozmiar wśród płazów bez ogona. Silne skostnienie, stabilizujące połączenie między żuchwą a czaszką, ogromne usta, ostre zęby. To wszystko sugeruje, że była carnivorusem. A przy tych rozmiarach, pewnie łupała sobie szamkę z zasadzki, i to nie byle jaką, bo małe kręgowce. A jakie były wtedy małe kręgowce? Dzieci dinożarłów. Czyli żaba żrąca dinożarły...No, po prostu diabeł pełną gębą.

Beelzebufo ampinga (Susan Evans, 2014). 
Paszcza na łapach.

Jeszcze więcej kości. To pozwoliło na trochę szersze spojrzenie na Beelzebufo. Po wyglądzie kości łuskowej można było stwierdzić, że nie zachodziło dużo zmian wewnątrz gatunkowych. Różnica w wielkości między osobnikami sięgająca 20% może wynikać z różnej szybkości wzrostu kości czy jego standardu. Najprostszym wyjaśnieniem może być dymorfizm płciowy, gdzie u współczesnych ich krewnych Ceratophrys, 90% kobiet jest większych od mężczyzn. Na te różnice mogły mieć też wpływ, jak pokazały współczesne badania na żabach, sezonowa dieta, dostępność wody, i temperatura. To jest najlepsza teoria, bo wszak przy niskiej temperaturze, wszystko się kurczy. Tu się pojawia następna zagadka, bo o ile stwierdzono wtedy ciepło na Madagaskarze, bardzo ciepło, a z tym ciepłem wystąpił brak wody. Była to pora sucha, czyli pustynia prawie. Klops. Badając dalej materiał, można się pokusić o rozwiązanie i tej zagadki. Wysokie unerwione kolce, silna osteoma czaszkowa i kręgosłupa (korzystny porost istniejącej kości), pozorny zanik błony bębenkowej, wszystkie te cechy dają do myślenia. Wymyślono, że Beelzebufo rył nory, w których się zagrzebywał podczas ekstremalnie suchych okresów, unikając wyschnięcia. Wychodził z nory jak było przyjemnie i rozpoczynał sianie terroru wśród smacznych dzieci Mażungazaurów.

Mażungazaur na zimno.
(?)




Actus Dei, Dinosaur Revolution, 2011.
Muzyka do posiłku. Brdzo fajna seria. 
1.03 - coś skacze na ptaka ;)




Susan E. Evans, Joseph R. Groenke, Marc E. H. Jones, Alan H. Turner, David W. Krause, New Material of Beelzebufo, a Hyperossified Frog (Amphibia: Anura) from the Late Cretaceous of Madagascar, January 28, 2014.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Pacjenci w średnim wieku.

Leczenie głupoty. Mistrzu tnij. Nazywam się Lubbert Das.
Lubberta spotyka się w literaturze holenderskiej na określenie głupka, 
jak i tulipany widoczne na obrazie (wycinane z głowy zamiast kamienia, i na stole)
są także symbolem głupoty.
Jheronimus Bosch.

Skoro już się żyje, to trzeba będzie też umrzeć. Można to załatwić szybko, będąc jeszcze wewnątrz organów dawania, lub chwilę po urodzeniu, bo później jest już tylko gorzej. Bywają owszem tacy, co to dożywają śmierci bez żadnego jęknięcia, ale tych jest mniejszość, choć z wiekiem się ich liczba powiększa. Uwzględniając różnego rodzaju czynniki zewnętrze, nierzadko ostre lub palne, i dość niepewną wiedzę rzeźników od zdrowia, to można się zacząć zastanawiać czemu się nie wytępiliśmy sami, przynajmniej w Europie, bo tak naprawdę służba zdrowia jaką znamy to istnieje dość krótko, coś około 200 lat. Pierwszymi opiekunami boleści byli szamani, zielarze czy inni łamignaci plemienni. W państwie kotów, byli kapłani, co to o higienie dużo mówili, trucizny stosowali żeby przepowiedzieć dobrze czas śmierci faraona, i w zasadzie to interesowało ich rządzenie państwem. Co prawda wyodrębnili się z nich słudzy boga Thota, dość nieliczni, co mieli swoją księgę, o ginekologii i położnictwie, okulistyce, chirurgii, ale to tylko dla tych z najwyższej półki. Reszta miała dbać o higienę.

Atlas cierpień człowieka. XV wiek.

Tacy chirurdzy, którzy traktują cierpiących szorstko i bez miłosierdzia i takoż opatrują ich rany i nie mają dla nich więcej litości niż dla psów, uważani są obecnie za wspaniałych, biegłych i zdecydowanych ludzi.
Henri de Mondeville, autorytet w średniowieczu.

XVI wiek.

W Grecji, a dokładniej w Sparcie i Atenach do spraw leczenia podchodzono w odrębny sposób. Spartanie komisyjnie sprawdzali przydatność noworodków do życia, zaś te które nie wyglądały dobrze, były słabe lub niepełnosprawne, albo nie rokowały na przyszłość wyrzucano humanitarnie z urwiska, żeby się nie męczyły później. Twarde i bezlitosne wychowanie w późniejszym okresie pozwalało przeżyć najsilniejszym. Wojny robiły swoje, o rannych specjalnie nie dbano, a i tak większość wolała umrzeć niż się poddać leczeniu. Pięknie. Kasy nic nie obciąża. Ateńczycy podeszli do tematu w sposób filozoficzny.

I jeszcze ten pies...

Tu każdy filozof był lekarzem albo odwrotnie, i nawet jeśli nie wiedział co dolega pacjentowi, to mógł mu wykazać dobre strony jego choroby. Każdy człowiek był odpowiedzialny przed samym sobą za swoje zdrowie. O! Mieli też Hipokratesa, wyznawcę teorii humoralnej, co nie znaczy, że pacjentom było do śmiechu. Wprowadzono diagnozę, badania, doświadczenia, pierwszy atlas anatomii i wiele roślin leczniczych. Z powodzeniem stosowano koproterapię, w sensie metodę, co do jej skuteczności w leczeniu to nie wiem, za to mogła skutecznie leczyć z nadmiaru szkodliwych metali kolorowych w sakiewce, gdyż najlepsze bobki krokodyla były jednocześnie najdroższe. Rzymianie wprowadzili profilaktykę, lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Neron przyglądający się otwieraniu matki. Na żywca, matka.
Jansen Enikel, Weltchronik, Bayrische Handschrift, 1410.


Zwiąż lekko ich kończyny i rozetrzyj mocno wnętrze dłoni oraz podeszwy stóp; włóż im stopy do osolonej wody, pociągnij za włosy i nos, ściśnij mocno palce u nóg i rąk oraz postaraj się, żeby świnie zakwiczały im do uszu. Otwórz żyłę na głowie, nosie lub czole i odciągnij krew z nozdrzy szczeciną wieprza. Włóż do nosa pióro lub słomkę, aby wywołać kichnięcie, i spal ludzki włos lub inną brzydko pachnącą rzecz pod ich nosem. Wsuń im pióro do gardła i ogol tył głowy.
John of Gaddesden, Rosa Medicinæ, 1314 rok.

Ten leczył zaburzenia psychiczne upuszczając krew, lub wprawiając w dobry nastrój, jak wyżej.

Powstawały w obrębie obozów legionowych szpitale, valetudinaria, żeby wojaków leczyć i pewnie dla podniesienia morale, że jak coś, to się ktoś nimi zajmie, niekoniecznie przed, na pewno po. Miałem przyjemność w ruinach jednego takiego szpitala podnosić sobie morale i zapobiegać chorobie, co czyniłem uniwersalnym lekarstwem domowym stosowanym przez rzymian, a mianowicie kapustą i winem. Kapusty było mniej, wina więcej. Rzymianie mieli rację. Następnego dnia, albo któregoś kolejnego, ciężko zdobyty antybiotyk, bo tym razem to już była rakija, skutecznie zapobiegł rozprzestrzenianiu się choroby i skutecznie mnie obezwładnił, żebym na kamieniach nie doznał krzywdy jakiejś.


Neron z innej perspektywy.

Powszechna prostytucja, zawodowa jak i dorywcza, bo panie z domów jak nie miały na błyskotki, to szły za róg handlować piekarnią, skutkowała powszechnymi ciążami tudzież innymi niespodziankami, które ma do zaoferowania swoim sługom bogini Wenera. W celu uniknięcia niektórych kłopotów stosowano środki antykoncepcyjne, które były bardziej zabójcze dla właścicielek przydatków, niż dla plemników. Czyli skuteczne. W tym czasie mężowie i ojcowie starali się o wysokie urzędy. Tu walka była też bezpardonowa. Truto się nagminnie. Pełna psychoza. Zanim puszczono flaszkę w ruch, to gospodarz musiał spróbować udowadniając, że jest pijalna. Tu nie było żadnej etyki, a lekarskiej najmniej, gdyż to właśnie lekarze na wyścigi wymyślali coraz to nowe trucizny i odtrutki. Tak upadają cywilizacje.

W imię Ojca i Syna Ducha Świętego, Amen, Rex-Pax-Nax: In Christo Filio.
 John of Gaddesden.
To miano wypisywać na szczęce cierpiącego na ból zęba. Ciekawe czym?

W ciężkich czasach wieków ciemnych, gdy królowało chrześcijaństwo, cierpienie staje się najwyższą wartością i drogą do zbawienia. Odrzucenie spraw ziemskich, w tym cielesnych, duchowe zjednoczenie z istotą boską poprzez modlitwę, doprowadza do zaniechania praktyk lekarskich jako niezgodnych z etyką i duchem czasów. Medycyna odeszła do lamusa. Pełna ciemnota, bieda i zacofanie. Władzę zaczęło sprawować papiestwo. Powstawały więc liczne przytułki dla coraz liczniejszych biednych, cierpiących i umierających, bo tak nakazywała kultura i obyczaje. Żaden śmieć nie może leżeć na ulicy. To nieładnie. W Cesarstwie Wschodnim istniały dla podróżnych - ksenochodia, dla ubogich chorych - nosokomia, liczne sierocińce, przytułki dla starców i biedaków, pozostające w gestii władz kościelnych, jak i świeckich.

Na praktykach. A gdzie jest...? Znów Azor coś chapsnął! Nie szkodzi.
Bartholomeus Anglicus, De proprietatibus rerum, 1485,
Paris, Bibliothéque Nationale.

Zaś na terenach dawnego Cesarstwa Zachodniego, opiekę nad chorymi i ubogimi dzierżyły zgromadzenia zakonne, po tym jak ich wcześniej wykończyły zdrowotnie i finansowo. W swych "izbach gościnnych"  klasztory i kościoły przyjmowały chorych pielgrzymów, wykonywano tam także proste zabiegi lecznicze. Łacińskie słowo hospes oznaczało początkowo osobę udzielającą gościny (gospody). W średniowieczu termin hospitalis zaczęto utożsamiać z formą przydrożnego schroniska dla podróżnych. Średniowieczne domy - gospody stanowiły podwaliny opieki hospicyjnej. Gospody były bardzo modne w okresie wypraw krzyżowych, a po ich zakończeniu można było je nawet posądzić o profesjonalną obsługę. Znaleźli tam zatrudnienie cyrulicy, co to zawodowo już golili, puszczali krew, rwali zęby, czyścili uszy i zajmowali się nagniotkami.

Trepanacja dziadkiem do orzechów.

Też jestem zdania, że najlepiej się człowiek leczy w gospodzie. A później zalega w ramach rehabilitacji. Jak już zalega to można przystąpić do wykonywania zabiegu. Takie były metody znieczulania, bogatego gorzałką lub winem, a golca na Łamignata, czyli stuknąć pałką w łeb, a już kompletnego biedaka to na żywca, tylko kilku osiłków go przytrzymywało, a i kołek w ryj. Na zerwanym filmie rwano, rżnięto, kłuto, spuszczano krew, czy co tam właściwie było potrzeba. Po skończonej operacji pacjent wracał do świata żywych, zdrowy fizycznie albo prawie, psychicznie bywało różnie. Stąd się biorą stuknięci, znaczy się byli u lekarza i po znieczuleniu. Narzędzia w trakcie zabiegu przechodziły gładko z rąk do rąk, nierzadko będąc częścią wyposażenia kuchni czy kuźni. Po co myć skoro i tak się upaprze. Posty, biczowanie, asceza. Kościół dba o formę swojej trzódki.

W celu usunięcia kamienia wkręcano ekstraktor w odbyt. Następnie rozszerzano go,
powiększając otwór do chwili, aż kamień sam się wyturlał.

Nagość jest wielkim grzechem, a mycie genitalium to już w ogóle. Świętego z daleka można wyczuć było. "Nędza miła Bogu", hasło głównie dla ubogich, ewentualnie inaczej rozumiane przez możnowładców, zwłaszcza kościelnych, pozwalało łagodnie wprowadzić posty 40-dniowe, oczyszczające organizm i ducha, jako, że łatwiej jest pościć niż głodować. Od 1215 r. nakazano lekarzom, aby jeszcze przed zbadaniem pacjenta polecili mu przyjęcie ostatniego namaszczenia, co z pewnością rzutowało na psychikę pacjenta. Lekarz Archimattheus, z Salerno, w którym znajdował się ośrodek studiów medycznych, radził, aby pacjenci wyspowiadali się przed podjęciem leczenia. W przeciwnym wypadku mogliby obawiać się o swoje życie, a to znacząco utrudniłoby zadanie lekarzowi.

Posadź pacjenta przed sobą, twarzą do słońca, i każ mu otworzyć usta. Poleć jednemu mężczyźnie służącemu, aby trzymał jego głowę z tyłu, a drugiemu, by przycisnął język. Wyciągnij migdałek za pomocą haka, nie wydobywając razem z nim żadnych błon ani innych części. Odetnij migdałek nożyczkami przy podstawie i zatamuj krwawienie.
Ali Ibn Abbas al-Majusi, lekarz perski, X wiek.

Do XIII wieku chirurgia w ogóle nie była uznana za dziedzinę medycyny. Cyrulicy doświadczenie zdobywali na polach bitew, co patrząc na ówczesne metody leczenia, nie różniło się wiele od samego zabiegu. Bo na ten przykład, uporczywy ból głowy kończył się trepanacją, wyjęciem mózgu, posoleniem go i zapakowaniem z powrotem. Podstawową metodą leczenia ran, było ich zalewanie gorącym olejem. Lekarstwem na wszystko była zaś melasa, między innymi na bezsenność. Nosząc na szyi, w woreczku, suszoną ropuchę, można było ustrzec się tudzież powstrzymać krwotok wewnętrzny. Gdy już się nam to udało, można było zmienić woreczek, na taki w którym znajduje się dziób sroki, żeby nas przestał dziób boleć. Ząb, znaczy się.

Cewnikowanie metalową rurką. Równie popularne w XIII w,
jak i niebezpieczne. Sporo było uszkodzeń sprzętów.

Każ ogolić choremu głowę; potem niech usiądzie przed tobą ze skrzyżowanymi nogami, trzymając ręce na piersi. Następnie rozgrzej żegadło z główką w kształcie oliwki i przyłóż je zdecydowanym ruchem do zaznaczonego miejsca. Gdy zobaczysz, że ukazało się trochę kości, odsuń rękę; w przeciwnym razie powtórz czynność, aż odsłonisz tyle kości, ile zaleciłem.
Albucasis, X wiek. 

Można i tak...
John Arderne, De arte phisicale et de chirurgia, 1412, England.

Barbarzyńcy widać byli oblatani w lecznictwie, gdyż ganiali w wilczych futrach wcześniej, a mądre głowy w średniowieczu dopiero doszły do tego, że na choroby skóry, okłady z takowych właśnie są najlepsze. Na liszaje wystarczy dać się obsikać było młodemu chłopcu, gdyż to właśnie jego mocz leczył to schorzenie. Było to metoda tak skuteczna, że o sikaniu na uniwersytetach uczono. A Egidiusz, wielce ponoć szanowany XII-wieczny medyk z Francji, był takim zwolennikiem tej terapii, że nie miał litości dla swoich studentów. Aby zaliczyć przedmiot, każdy przyszły lekarz musiał nauczyć się wiersza jego autorstwa o tytule "O moczu". Czyli co? Nikt nie oblewał? Kto nie chciał się modlić do Świętego Fiachra, co to chronił od hemoroidów, ten leciał z bólem anusa do lekarza, który gorącym żelazem je prasował.

Nadmiar płynów w organizmie, jest przyczyną wszystkich chorób. No to flobotomia.
George Washington miał wypadek na koniu, to mu utoczono 1,7 litra.
Pośrednio to go zabiło.

Gdy zawiodły poprzednie metody, a lekarz uznał, że ofiara nadaje się do dalszego leczenia można było zastosować przyżeganie, czyli przypalanie metalowymi prętami. A to w celu poprawienia samopoczucia jego.  Przy okazji podagry dobrze jest być w posiadaniu kozy. Darmowy okład z jej odchodów, zmieszanych z miodem i rozmarynem, pozwoli nam zaoszczędzić pieniędzy na dalszą kuracje. Jeżeli po kilku zabiegach, a pechowcy już po pierwszym, ktoś został stukniętym to dla uleczenia szaleństwa należało wywiercić dziurę w czaszce, aby wypuścić diabła. I gites. Jako, że ludzie święci byli, bo się nie myli, musiały się trafić jakieś plagi, tudzież epidemie czy inne zarazy. Żeby takiej uniknąć radzili mędrcy wybić wszystkie psy i koty w okolicy. Gdy to nie poskutkowało polecali zażywać arszenik lub łykać szmaragdy zmielone na proszek. W celu zwiększenia swoich szans na przeżycie, nie należy zapominać o wywarze z 10-letniej melasy, i różnego rodzaju okadzaniach. Gdy wszystkie te metody zawiodły nie pozostawało nic innego jak usiąść w rynsztoku, aby złe morowe powietrze zostało przegnane przez gorszy odeń smród ścieku.


Leczenia zaćmy, polegało na wpychaniu grubą igłą,
bądź nożem, rogówki w głąb oka.

De Mondeville, lekarz i nadworny chirurg Ludwika X Kłótliwego i Filipa IV Pięknego, nawiązywał trochę do greckiego, filozoficznego modelu leczenia, wychodząc z założenia, że dobra nowina czyni cuda. W obecności pacjentów zalecał mówić o niepowodzeniach lub o śmierci jego sąsiadów albo wrogów, katastrofach i innych kataklizmach które mogły dotknąć jego bliźnich. Zalecał wyposażyć się w fałszywe listy o śmierci jego wrogów lub tych, których zgon uważa za wydarzenie korzystne. Dobre rady przyszłym kolegom, dawał też urolog z XII wieku, Gilles de Corbeil. Radził on przyjmować zapłatę z góry, gdyż w miarę ustępowania znieczulenia, a później bólu, można się srodze zdziwić. No bo tak. Pacjent może zejść, stuknięty nie zapłaci i tak nie będzie wiedział o co chodzi, a ktoś kto przeżył zabieg nie będzie czuł strachu przed lekarzem i może odmówić płacenia.


Niechaj lekarze dobrze odziani chodzą na wizytę
A klejnoty im błyszczą na dłoniach nieskryte
Bo kiedy strojnie ubrani i wyglądają ładnie
Wtedy im w ręce większa suma wpadnie.

Regimen Sanitatis Salernitanum, XII-XIII wiek.

No i co się dziwić. Takie czasy były, gdy myślano, że ośrodkiem myśli jest serce, a mózg robi za chłodnicę dla ciała. Kolorowe czasy. Dodać do tego odkrycie, że smród, wzrok i myśli przenoszą choroby, dostaniemy ludzi okrytych grubymi ubraniami, z maskami w kształcie ptasich głów, gdzie w dziobach palono kulki z kadzidła. Taka moda obowiązywała podczas Czarnej śmierci. Później też fantazji konowałom odmówić nie można, gdy ząbkowanie u dzieci leczyli rtęcią lub przyczepiali pijawki do pochwy, gdzie niektóre "gubiły się" w organizmie pacjentki, a lekarze, aby niepotrzebnie jej nie stresować najczęściej przemilczali ten fakt, wierząc, że pijawka znajdzie drogę wyjścia. A co na to penis? No raczej bym z nerw wyszedł, gdybym wyjął siurka z przyssawką, i ubiłbym na miejscu. Za to bardzo przyjemnie się prezentuje późniejsza technika leczenia histerii, kiedy to pacjentka udawała się do lekarza, a ten wywoływał u niej paroksyzm, co chwilowo łagodziło objawy choroby, i trzeba było się umawiać na kolejną wizytę. A ten paroksyzm to nic innego jak orgazm był. Hmm...Wracając do lekarzy średniowiecza, to najlepiej wychodziło im wspieranie chorego w jego walce o uzdrowienie, jak i wsparcie udzielane rodzinom denata, głównie wdowom.

Św. Fiachra (VII wiek), irlandzki mnich, robiący to co robi.

Byli też i tacy co to na ziołach się nieźle znali, głównie braciszkowie po klasztorach, specyfiki ziołowe i nie tylko pędzili dla poprawy zdrowia. I może wcale tak najgorzej to nie było, bo tylko na biedakach i bezdomnych raczej lekarze zdobywali doświadczenie i poznawali sekrety ludzkiego ciała, z powodzeniem wykorzystując nabytą wiedzę w leczeniu możnych, stosując na przykład znieczulenie z maku w odpowiednich proporcjach, duża dawka mogła wyłączyć pacjenta na 90 godzin. Iluż to biednych polatało sobie zanim dawki określono. W Sienie znajduje się Santa Maria della Scala, jeden z najstarszych szpitali w Europie i na świecie, teraz muzeum. Miał go założyć szewc Sorore w IX wieku, udokumentowany jest od XI wieku, a obecne budynki pochodzą zaś z XIII wieku. Był to przy okazji sierociniec i schronisko dla pielgrzymów i ubogich. Prowadzili go zakonnicy, świeccy bracia i zakonnice. Był bardzo bogaty, pieniądze pochodziły z zapisów, darowizn, z nieuczciwych zysków bankierów czy kupców. Upiększył go freskami Domenico di Bartolo. Na jednym z nich mamy całe konsylium z chirurgiem, "zajmujące" się rannym w nogę, znudzonego księdza wysłuchującego tej samej historii, przed śmiercią, i biedaka z lewej któremu się raczej nie udało, choć lekarz nad nim próbkę czegoś trzyma. No i jest kot z psem, co albo sprzątają po zabiegach, albo symbolizują spór między chirurgiem i lekarzem. Jakby nie patrzył żrą się o mięso. Fajne są te jego freski, dużo szczegółów.

Domenico di Bartolo, Care of the Sick, 1441/1442.

U nas w XIX też myślano swobodnie i na ten przykład wierzono, że ból brzucha sprowadzały krasnoludki. To na Mazurach. Podziomki, czyli krasnoludki, drażnią i dręczą ludzi (...) dokuczają i w samym wnętrzu ich ciała, tj. w żołądku, co się odczuwać daje przez dotkliwe boleści i ściskanie w trzewiach, a słyszalne jest za naciśnięciem skóry, wydając wtedy odgłos jakoby skrzeczenia żaby lub kruczenia po brzuchu. Pozbyć się go można było popiołem, który powstał ze spalenia drewna między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Według innej wersji, za ból brzucha odpowiada robak, co ma pazury ostre na łapach, a podrażniony zaczyna fikać koziołki. Usunięcie go grozi śmiercią. Mieszka w okolicy pępka, a zwie się macica.

Na gorączkę i na rwę lekarze nie znają żadnego środka.
Lekarze i kowale przyczyniają się często do śmierci ludzi i koni.
Młodzi lekarze są przyczyną, że cmentarze dostają garbów.
Kiedy lekarz jest blisko, widać śmierć i jej ogon.
Bóg uzdrawia, a lekarz bierze zapłatę.

Porzekadła ludowe, Francja, XVIII wiek.

I nie wiem tylko czy się śmiać, czy płakać na fakt, że skoro dzisiaj lekarz mający komputery, lasery i maszynę co robi "ping", jest w stanie zapomnieć i zaszyć komuś w brzuchu nożyczki...Choć z drugiej strony, większe ma szanse naprawienie swojego błędu dziś, i chyba lubię dostać znieczulenie u dentysty. Raz dla akcji zrobiłem sobie kanał na żywca. To było nieroztropne.

Monty Python's The Meaning of Life, A Miracle of Life.

sobota, 18 czerwca 2016

Za garść fistaszków (A Fistful of Monkeynuts', Per un pugno di arachidi).

Fot. Brykiet Noga.




Joe: On czuje się naprawdę podle.

Mężczyzna 2: He?

Joe: Mój muł. Zrozumcie on się naprawdę wkurzył, kiedy tak strzelaliście w jego nogi.

Mężczyzna 3: Hej. Żarty sobie stroisz?

Joe: Nie. Ja rozumiem, że się zabawialiście. Ale muł...On po prostu tego nie rozumie. No, ale jeżeli zechcecie przeprosić...



Bezimienny lub Joe.
(The Man With No Name or Joe)


Joe:...He's feeling real bad.

Man 3: Huh?

Joe: My mule. You see, he got all riled up when you men fired those shots at his feet.

Man 2: Hey, are you making some kind of joke?

JOE: No. See, I understand you men were just playin' around. But the mule, he just doesn't get it. Of course, if you were to all apologize...

niedziela, 15 maja 2016

A Space Odyssey.

The Red Shrooms from Mars.

Space Cat, that dauntless explorer, is off again in "a most fancy ship" with his friend Captain Fred Stone.
"His sleek tail waving gently on high, Flyball went in search of adventure." Text and pictures - and Paul Galdone has made wonderful pictures - show the strange things he found. Although by now he is "an experienced and slightly bored" space cat, certain things on Mars do interest him - very much! Children likes Space Cat.

Venus & Hairy Kitty...

The Mars Space Shroom kit is will provide many mushrooms in no time. Expect your first of three magic mushroom flushes in 10 days only! Growing shrooms has become childs-play with the Space action! All you need is patience and a couple sprays of water every day. These Magic Mushrooms may be as powerful als Mars, the god of war. It is most certainly more peaceful! Expect a peaceful journey to other states of your mind! Great visuals and lots of magic. Like all Space Shrooms, Mars is based on the Psilocybe Cubensis.

Trippy...?;)




Chronos, Step By Step, Steps To The Great Knowledge 2007.

sobota, 30 kwietnia 2016

Star's War: It's not easy being green.

Dawno, dawno temu, 
w odległej galaktyce...

A long time ago, in
a galaxy far, far away...


Star tears.
 (Michael C. Turner, spaceart)


Podczas gdy Kongres Republiki
obraduje w nieskończoność, Naczelny
Kanclerz potajemnie wysyła dwóch
Rycerzy Jedi, obrońców pokoju i
sprawiedliwości w celu
rozstrzygnięcia konfliktu.

While the Congress of the
Republic endlessly debates this
alarming chain of events , the
Supreme Chancellor has secretly
dispatched two Jedi Knights, the
guardians of peace and justice in
the galaxy, to settle the conflict...



Swinetrek. The Muppet Show.


Narrator: Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń.
Always two there are. No more, no less... Master and an apprentice.
(Star Wars - Episode II: Attack of the Clones)


It's not easy being green.
(art: navyrumors)

K: Niełatwe jest bycie zielonym.
It’s not easy being green.

Y: Potężny się stałeś, Kermit. Ciemną stronę w tobie wyczuwam.
Powerful you have become, Kermit. The Dark Side I sense in you.
(Star Wars - Episode II: Attack of the Clones)

K: Rozmiar nie ma znaczenia. Czy mnie oceniasz po rozmiarze?
Size matters not. Look at me. Judge me by my size do you?
(Star Wars: Episode V The Empire Strikes Back)

...


Kermit The GORF.
(art: Dave Pryor)

K: Świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią.
Luminous beings are we, not this crude matter!
(Star Wars: Episode V The Empire Strikes Back)

Y: Mglista przyszłość jest tego chłopca.
Clouded this boy's future is.
(Star Wars - Episode I: The Phantom Menace)

K: Niełatwe jest bycie zielonym.
It’s not easy being green.
...





GORF - Galactic Orbiting Robot Force, 1981. :)))

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Walk on the Wild Side.

Wspaniały plakat.
Edward Dmytryk, Walk on the Wild Side, 1962.

Trwa Wielki Kryzys. Dove (Laurence Harvey) od trzech lat poszukuje swojej miłości. W sensie nie, że w ogóle, tylko mu zniknęła. I tak stopem pomyka z Teksasu. W drodze spotyka Kitty Twist (Jane Fonda), która też stopem przed siebie zmierza w poszukiwaniu szczęścia. Tak oto gołąb spotkał kociaka. I dalej mieli po drodze. Miłość gołębia ma na imię Hallie (Capucine), która chciała zrobić karierę jako rzeźbiarka. Tak znalazła się w Nowym Orleanie, pod skrzydłami Jo (Barbara Stanwyck), szefowej Doll House, ekskluzywnego burdelu w którym jest największą atrakcją. Można powiedzieć, że robi jako rzeźbiarka, nie dość, że ciastoli się z klientami, to jeszcze musi z szefową, która jest lesbijką, a w wolnych chwilach ciśnie w glinę. Ma też ekskluzywne koleżanki jak Teresina (Anne Baxter) i Panna Drogocenna (Joanna Moore). Całe to wygodne i nudne życie zostaje zakłócone pojawieniem się gołąbka w pokoju. To pociąga za sobą cały szereg zdarzeń, które mają wpływ na wiele osób, między innymi na kociaka z Teksasu, który dołączy do ekskluzywnego towarzystwa. Film można obejrzeć, ale bez ciśnienia, tak jak był bez większego zaangażowania zrobiony. Mało Fondy, ale to chyba jej drugi film. Trochę sztywny, słabo zagrany, o dziwo przez samą Stanwck, ale to może dlatego, że grała lesbijkę, a to była pierwsza taka rola w Hollybudzie w pełnym metrażu i tak otarcie. Mogła się trochę pospinać. Chłodno przyjęty film, choć Stanwyck uważała, że był cholernie dobry.

I run the candy concession.
- Kitty Twist.

Ale...Najlepsza w tym wszystkim jest niesamowita czołówka Saula Bassa. W kontekście filmu jest to zrównanie kota, czarnego kota, z drapieżną i niebezpieczną naturą kobiety, odwołując się do pierwotnej seksualności i fetyszyzmu, coś jak przedmiot materialny, który zawiera w sobie magiczną moc (pieniądz?), albo zbieractwo, które jest nam nieobce, i co w tym złego, że ktoś trzyma w pudełku ukochane futerko lub uszko. Brzdąka gitara, pałeczki uderzają w krawędź talerza, mając nieco ostudzić następny duszny i gorący dźwięk. Nagle rozbrzmiewają rogi, prowokacyjnie i zmysłowo, w tle słychać dynamiczny i uwodzicielski rytm perkusji. Ukazuje się kot. Kamera pracuje nisko, podąża nad kotem, poruszającym się leniwie i hipnotycznie, jak kobieta która wie, że jest obserwowana. Napisy lecą cały czas, kamera przechodzi na widok z boku, a kot przekrada się przez mroczne zakamarki "miasta", swojego terytorium, gdzie spotyka innego kota i musi , żeby przeżyć, wygrać na nim swoje staccato. A to wszystko przy dźwiękach piekielnie seksownego bluesa Elmera Bernsteina. A dalej...Dalej jak w życiu. Trzeba samemu obejrzeć. Technicznie też majstersztyk. Montaż, scenografia, choreografia, oświetlenie, kamera. Tak naturalnie skręcony kot, sprawiający wrażenie jakby był wszędzie, który nie stracił nic ze swojej gracji przy "zwiększeniu", i w tym swoim powolnym ruchu. I te łapki...

Reż. czołówki Saul Bass, muzyka Elmer Bernstein,
Walk on the Wild Side, 1962.

“One day of prayer and six nights of fun
– the odds against going to Heaven?
Six to one!”
(Frag. piosenki zamykającej.)

Szesnastoletni Spielberg zafascynowany tą czołówką, próbował naśladować Bassa. Ale nie miał kota, to próbował z własnym spanielem, Thunderem, chodzić przy murze, ale ten ciągle wpadał na ścianę. Na koniec potknął się i zderzył ze scenarzystą, któremu nogi wyjechały spod tyłka. To był koniec Spielberga.


PS A Saul Bass, to postać na inną opowieść.
PPS Walk on the Wild Side. Po prostu nie pasuje mi tu inny tytuł.