Żeby uniknąć pochopnych decyzji, naumyślnie nie rozumuję logicznie...
piątek, 22 stycznia 2016
Piórkiem, węglem i tenorem albo kulturalni gawędziarze.
A to klops. Ciężko mi pisać, że "przy okazji" czy "z okazji", bo nie żadna okazja to, tylko kolejny cios w kulturę. Dokładniej to w jej członka. Cóż, takie jest życie i nic na to nie poradzimy. Tylko, że straty są ogromne, a uzupełnień brak. Miejsce ludzi godnych szacunku, przynajmniej z mojej strony, zajmują celebrytfani i celebrytfanki, seriale i bloki reklamowe. W odruchu obronnym, umysł zawija mnie w fałdę czasoprzestrzenną, pomagając w ucieczce intelektualnej we wspomnienia. Katalizatorem do tej podróży jest wiadomość o śmierci Pana Bogusława Kaczyńskiego.
Słuchając w podstawówce punka i metalu, do opery było mi raczej daleko, choć pod operą bywałem często. A jak mi się przypomina, to były moje początki, znaczy się byłem gnojem, i o operze miałem takie pojęcie, że krzyczą do siebie w teatrze. I to mi starczało. Bez zachęty. Ale w chwili kiedy usłyszałem, nie pamiętam tytułu programu, jak Pan Bogusław opowiada o tenorach, wielkich operach, kuluarach i koncertach, to siadałem i słuchałem. Słuchałem i byłem ciekawy tego, co ma do powiedzenia o trzech tenorach, Pavarottim, Carrerasie czy Domingo, to był ich czas wtedy, czy o Kiepurze, co to o nim książkę napisał. I trafił go udar później, i nie mógł mówić. Człowiek, który żył opowieścią, ale sobie poradził. Wtedy.
Jako, że rysowałem i z historią byłem za pan brat, nie dało się mnie oderwać od rysowanych gawęd o broni, wojsku, historii i heraldyce, Pana Szymona Kobylińskiego. Znakomity ilustrator, znawca broni białej i pancerza, gawędziarz, satyryk i scenograf. "Gawędy o broni i mundurze", czerwonoczarne rysunki, ale to był skarb. Dzięki niemu mogłem uchodzić za "eksperta" w dziedzinie wyposażenia rycerstwa. A co:) Jednakże nie wszyscy potrafili skorzystać z jego wiedzy, a może nie chcieli. I tak, Hoffman mając pod bokiem znawcę nie skorzystał i pokazał wszystkim szarżującą hołotę, przebraną za husarię. A ekspert miał w filmie epizod, zagrał senatora Ostroroga, który słowem się nie odezwał. Pewnie mu ich zabrakło. Miał kota Fidela, który pilnował pustego mieszkania i zbiorów, po jego śmierci.
Ech...
(fot. arch. TVP/PAT).
Piórkiem i węglem czy Nad Niemnem, Piną i Prypecią. Kolejny gaduła-rysownik, profesor Wiktor Zin. I jak Kobylińskiego raczej słuchałem z podglądaniem, to tu ważniejszy był obraz. A dokładniej to, jak on powstawał. Niedbały ruch ręką, jedna, druga lekko drżąca kreska, trzecia wyciąga detal, a czwarta nadaje głębi. Dokańczanie rysunku paroma kolejnymi, było dla mnie torturą. Mając zdolności, robiąc to samo, krok po kroku, moje rysunki przypominały bardziej próby kaligrafii w języku japońskim, a nie kominek, który przedstawił prof. Zin. W dodatku nie zajmując się zanadto rysunkiem, tłumaczył w trakcie co, jak i dlaczego, co to za detal architektoniczny i skąd się wywodzi. Przez te "kreski" białej gorączki dostawałem. To był magik. Dla mnie. Architekturę polubiłem.
Perła z lamusa.
(fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta)
Ciekawie opowiadający, pasjonat o szerokiej wiedzy, obdarzony poczuciem humoru, niechlujnie ubrany, według zasady: "człowiek został stworzony do myślenia, nie do sprzątania", żywo gestykulujący. Zygmunt Kałużyński i Perły z lamusa czy W starym kinie. To przez jego historie o kinie i jego gwiazdach, zacząłem przygodę z niemym filmem i innymi rupieciami. Rzeczy nazywał po imieniu, gdy trzeba było to i dosadny potrafił być, zawsze gotowy do dyskusji. Dobry pisarz, inteligenty i dociekliwy, własne przemyślenia popierający solidnymi argumentami. Do tego potrafił podkradać się w prześcieradle pod willę w Falenicy, i straszyć tam Aleksandra Forda i swoją byłą żonę. Zapytany co by zrobił z wielką wygraną, odparł, że wydał by w najdroższym burdelu na Florydzie.
Postać.
(fot. TVP)
Albo Jerzy Waldorff. Kojarzyłem go z akcji zbierania pieniędzy na warszawskich Powązkach, tam go poznałem, z radio i TV. I nie będąc zainteresowany tym co mówi, mogłem go słuchać bez przerwy. „Połowy na rzece wspomnień” tu było więcej wspomnień z końca XIX w. i międzywojnia niż muzyki. Zaczarował mnie. Wysoki głos, odpowiednio modulowany, swada, piękny język. Do tego znajomy wąsik i pogolona fryzura. Nieodłączny jamnik, Puzon. Pozostałość dawnej polskiej kultury, co podkreślał sposobem bycia i ubiorem, nieodłączna laska ze srebrną gałką lub rączką. Krytyk muzyczny, który podobno bardziej muzykę kochał, niż się na niej znał. Nie powstrzymywał się przed docinkami, jak w chwili gdy dowiedział się , że premiera Australii zeżarł rekin, miał westchnąć i powiedzieć: „No tak, a u nas tylko dorsze i dorsze…”. Romansujący z Mussolinim, endekami i PRL-em, jednocześnie umiejący się postawić.
"Film o Westerplatte to kompletny gniot".
(?)
Mniej medialny, choć w radio miał swoje audycje, bodajże w "bisce", też mnie zatrzymywał na dłużej, ale to już później było. O wykładach nie wspomnę. Historyk i sowietolog, prof. Paweł Wieczorkiewicz. Dość kontrowersyjny w swoich poglądach. Zrównywał zbrodnie komunistyczne z hitlerowskimi, za Powstanie chciał rozliczać decydentów, osądzał ostro polskich przywódców, uważał, że Polska powinna się dogadać z III Rzeszą. Czy sprawa aresztowania Grota, że to sypał narzeczony jego córki dla pieniędzy. Nie chodzi tu o same poglądy, tylko o to jak je przedstawiał i jak potrafił bronić swojego stanowiska. Materiały na szczęśie dostępne i warte poznania.
Było ich trochę jak tak się zastanowić. Zwierzyniec - Michał Sumiński; Pieprz i wanilia - Tony Halik i Elżbieta Dzikowska (wiem, że żyje, ale dla mnie zawsze występowali razem); Sonda - Zdzisław Kamiński i Andrzej Kurek;
O ludziach, którzy potrafili zaszczepić entuzjazm, nie tylko do słuchania, ale też do szperania i myślenia. O ludziach, którzy mieli dar mowy i potrafili z niego korzystać w piękny sposób, piękną polszczyzną. Z życia E. Dzikowskiej: Ponieważ rozpoczęła edukację w wieku lat sześciu i zrobiła dwie klasy (trzecią i czwartą) w jednym roku rozpoczęła studia w wieku 16 lat.
Cóż. Pył i kurz...
PS Ojczyzna polszczyzna - prof. Jan Miodek, zdjęty bo spadała oglądalność...Szkoda gadać. Ależ On przeżywał całym sobą konstrukcje zdań. Tak z boku wspominam, bo oddycha jeszcze, jak Antoni Gucwiński Z kamerą wśród zwierząt ;).
Marek i Wacek, Sonata Księżycowa (Mondscheinsonate).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz