Błękitna strzała.
Czekając kumpla chwaliliśmy sobie zapobiegliwość gospodarza i naszą przezorność, nie obawiając się śmierci z głodu i tego, że trzeźwo spojrzymy na zaistniałą sytuację, podziwiając biały, mroźny i martwy ludowy krajobraz. A z nieba sypał drobno śnieg. Upływ czasu stawał się powoli zauważalni i niepokojący. Zanim się zaniepokoiliśmy porządnie, usłyszeliśmy pyrkanie i poskrzypywanie. Aha! Wehikuł zatrzymał się przed nami i wysiadł z niego kumpel. Para z niego buchała jakby z bani wylazł. Pewnie miał to cudo na pedały. Nie zdążył gęby otworzyć, jak sypnęło się pytanie: A co to, do cholery jest? No jak? Tarpan. Jak to k...a Tarpan? Miało być ludowo, konik, dzwonki, sanie, futro, no i może jakieś futrzanki pod futrem. A nie jakiś badylarski wózek. Tak? A Tarpan to co? Owca? To wam coś powiem jeszcze. Szczęście, że złapałem pekaesa i wypytałem kierowcę, bo bym założył, że nie przyjechaliście i wrócił do domu. A tak, kierowca powiedział, że wystawił was koło Babich Górek, no i jestem. Sieroty. Ale mogę wracać, sam...No już dobrze, dobrze. A co to, te Babie Górki? Tu nic nie ma. W sumie to nie wiem o czym on godoł. ??? To szybciutko wsiadamy. Załoga. Do wozu! No wiesz, ale mogłeś przynajmniej umyć ten kibel...@#!!%%%@**#!
Jakby nie patrzeć, czteroślad.
Dzień spędziliśmy na poznawaniu rodziny, znajomych, nieznajomych, a nawet obcych nie wiadomo skąd. Okolicę poznaliśmy wcale. Po dojściu na rozstaje, należało się odwrócić i iść po swoich śladach, odwiedzając jak nakazuje zwyczaj znajome domy, nieznajome jeszcze też można, w kierunku swoich. Poza znajomymi, tym razem można było poznać różne magiczne obrzędy, wróżby i inne metody poznawania przyszłości czy pomagania szczęściu. Nas najbardziej zainteresowała metoda na bąbelki. Chaotycznie poruszające się, duże bąbelki znaczą przemiany, romanse lubo wypadki. Krzyżujące się bąbelki sugerują sprawdzenie zdrowia i oszczędne wydatki. Równo unoszące się i drobne, to zdrowie i szczęście rodzinne. Zanim skapowaliśmy, że to się obserwuje w kieliszku, to się nam szampan skończył. Przy następnej wróżbie to się zrobiło nerwowo, bo jak inaczej sprawdzić czy wróżba działa, jak nie wkładając głowy pod kieckę, żeby sprawdzić czy bielizna nowa i z metką. To ma ponoć powodzenie u płci przeciwnej przynieść. Tak to chce powodzenia, a tak to piszczy i w łeb trzaska.
Maski drabów noworocznych
(elkaBielecka)
Jako, że byliśmy muzykalni to pierwszego mogliśmy iść na "ogrywanie". No i tak chodziliśmy od domu, do domu, cisnąc punkowe kawałki. Dostawaliśmy za to hojne "datki". Niestety, wykończyli nas hojnością gospodarze. Dołączyliśmy się do "drabów" albo tych co "na droba" chodzą. Nie pamiętam. "Gdzie drab w dom, szczęście w dom". A ci to wyglądali jak zbóje. Kożuchy futrem na wierzch, przyciorek na łbie, może być z kolorowymi wstążkami, przepasany powrósłem i ostrogi ze słomy. Z tymi to dobrze było, bo ich głównie domy z pannami na wydaniu tylko interesowały. I tak chodzili i się do chałup dobijali, waląc w drzwi i okna, dudniąc, becząc i porykując, a jak już się weszło to się zaczynały żarty, opowieści z nocnych przygód, prawdziwe i zmyślone, życzenia, żartobliwe i złośliwe rymowanki. A po wszystkim biesiada. I o to chodzi, i o to chodzi!
Takiego można się wydygać.
Turoń. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1926.
Turonia też spotkaliśmy, razem z jego bandą. Do rękoczynów nie doszło, było bardzo sympatycznie. Kobyłki tylko żałuję, że nie było. Nie jest trudno wstawić "malucha" między drzewa, ale wciągnąć wóz na dach już gorzej. No, nam się to nie udało. Rozłożyć i poskładać na dachu. Proste. Niestety. Bronę i pług się udało. Przy wozie zwaliliśmy komin, tak pechowo, że na wóz, który się uszkodził. Parę bram i płotów przestawiliśmy, trochę okien wapnem pociągnęliśmy, co by go gospodarz myśląc, że ciągle noc, sobie odpoczął. Podmieniliśmy dwie budy z psami. Niestety, jeden się zorientował i uciekł. Z budą. Gdzieś. Żeśmy się go naszukali, bo szkoda psiny. A on dwie chałupy dalej na ślimaka, z domem na grzbiecie się rozmnaża...Miło się też obserwowało jak z chałupy ludziska wynosi dym, po uprzednim zapchaniu komina. A te figle to musieli znosić biedacy, bo to na szczęście. Się pytaliśmy o ten komin później, że może coś pomóc. Spoko. Gorzej było z tym kundlem. Bo się gospodarze nie lubili za bardzo, i ta suczka to z papierami była. A kundelek bez, a dzieci narobił.
Kobyłka.
(fot. Marcin Wąsik, etnomuzeum.eu)
Zaczarowana dorożka.
No puśta mnie! No puść mnie, krawężnik!
(fot. Brykiet Noga)
Tak. Odsypiałem długo. Mysz Postępu i Tradycji. To było to. Nie wiem co, ale jak jest mysz to i będzie kot, a kot zawsze na cztery łapy spada.
PS Znaczny upływ czasu, wtedy, i obecnie, spowodował zachwianie pewnych ram czasowych. Także tego.