poniedziałek, 7 września 2015

Grassujące koty.

Była to dzika baza. Kilka ścian i dach. No i prysznic. I kuchnia. I jeszcze kilka potrzebnych rzeczy o których nie chce mi się pisać. Zresztą nie czas i nie pora na to, a  żeby o niektórych rzeczach pisać potrzebna jest zgoda tych rzeczy. Także tego. Rumuni byli po drugiej stronie rzeki. Znaczy się, chyba tam byli, ale nie do końca mam pewność, bo ich nie widziałem, ale tam była Rumunia, czyli pewnie z Rumunami. Choć wydaje mi się, że to my byliśmy w Rumunii, a tam byli oni. A zasadniczo to o kociakach chciałem. I w tej bazie były dwa. Takie całe milusińskie i wielkości dłoni. I całe kruche takie, z niekruchymi pazurkami. No to się zaprzyjaźniłem i zagarnąłem dla się całe oba. I spałem z nimi. Proszę mnie nie łapać za słówka tylko. Bo od fiki-fiki to są nyfligi. A później siach.
Zajebikurwiście grzały mi plecy. Miałem stracha, że je pogniotę. Ale jakoś same się o to troszczyły.
Razu pewnego położyłem się zalany. Całkowicie.  No i się budzę. Albo mi się tak wydaje, bo ciężko określić stan w tym stanie. Noc. Po zalaniu lepiej widzę w nocy, w świetle dnia to w ogóle nie patrzę. Leżę na wznak. Kotów nie ma...Kota...Czuję mara mię dusi. Patrzę. Mara patrzy na mnie. Kot mi siedzi na klacie i się gapi. Prosto w oczy. Nie wiem skąd ale coś mi się uwidziało, że będzie polował na małe zwierzaki, patrz grzdyl, przestałem oddychać, i że będzie łapać błyszczące. Zamknąć oczy...
Obudziłem się z kotem na klatce, z oczyma i grzdylem...
Ale całą noc nie drgnąłem. Sztywni to mają przerąbane.

Z tym polowaniem kotów na jabłko Adama, to pewnie mit taki. Od małego przecież się uczą, różne takie, a w szczególności drapieżniki, polowanie przez zabawę i zapasy. Kociaki toczą walki i uganiają się za sobą. Uczą się też, żeby w tych bitwach na niby nie korzystać ze swej groźnej broni. Pazurów i kłów. Swoją drogą nie znam przypadku żeby kot zadusił człowieka.
Znam za to jeden przypadek opisany, gdzie kot atakuje grdykę. Nie jest do końca wyjaśnione jak to było, z tym kotem, fakt, że skończyło się na kilku zadrapaniach. Mogły to być jednak głębokie ranny wewnętrzne. Patrząc na to z perspektywy czasu i rzeczywistości, gdzie dziecięce igranie myszy-jednostki z kotem-niemieckim społeczeństwem...Przerodziło się w zabawę kotka z myszką, która już nie była chroniona przez wiek, dorosła i została wysłana na front. Została czołgistą, świetnym, ustrzelił trochę konserw, za co został udekorowany Krzyżem Rycerskim. Rany musiały być jednak głębokie skoro zdezerterowała...

Kot i mysz Günter Grass (plakat teatralny, Karolina Gładkiewicz, 2009).

Właściwie miałem pójść do dentysty, ale oni mnie nie puścili, ponieważ trudno mnie było zastąpić. Mój ząb podnosił gwałt. Kot skradał się na skos przez łąkę i nikt w niego nie rzucał kamieniami. Niektórzy żuli albo skubali źdźbła. Kot był własnością zarządcy boiska i miał czarną sierść. Hotten Sonntag pocierał swój kij wełnianą skarpetką. Mój ząb dreptał w miejscu. Rozgrywka trwała już dwie godziny. Przegraliśmy bardzo wysoko i czekaliśmy właśnie na mecz rewanżowy. Kot był młody, ale nie był już kociakiem. Na stadionie często i z obu stron padały bramki w szczypiorniaku. Mój ząb powtarzał wciąż jedno i to samo. Na bieżni chłopcy ćwiczyli start do biegu na sto metrów i denerwowali się. Kot kluczył. Po niebie pełzał powoli i z głośnym pomrukiem trójsilnikowy samolot, ale nie mógł zagłuszyć mego zęba. Poprzez źdźbła trawy przeświecał biały śliniaczek czarnego kota zarządcy boiska. Mahlke spał. Krematorium pomiędzy cmentarzami a politechniką dymiło przy wschodnim wietrze. Profesor Mallenbrandt zagwizdał: zmiana, „dwa ognie”, przejście drużyn na drugą stronę boiska. Kotek gimnastykował się. Mahlke spał, przynajmniej tak wyglądało. Leżąc obok niego cierpiałem na ból zęba. Kot gimnastykując się podszedł bliżej. Jabłko Adama na szyi Mahlkego zwracało uwagę, bo było duże, wciąż się poruszało i rzucało cień. Czarny kot zarządcy boiska wyprężył się pomiędzy mną a Mahlkem do skoku. Tworzyliśmy trójkąt. Mój ząb umilkł, przestał dreptać w miejscu: jabłko adamowe Mahlkego wydało się kotu myszą. Taki młody był ten kotek czy też tak ruchliwa grdyka Mahlkego - w każdym razie kot skoczył mu do gardła; a może to jeden z nas chwycił kota i posadził go na szyi Mahlkego; albo ja, zapominając o bólu zęba, złapałem kota i pokazałem mu mysz Mahlkego: Joachim Mahlke krzyknął, odniósł jednak tylko nieznaczne zadrapania.


PzKpfw VIII Maus, Muzeum czołgów w Kubince (Superewer).

(...)
Przy tym pozostały trwałe ślady w pamięci: ile razy zobaczyłem kota, szarego, czarnego czy pręgowanego, zawsze ukazywała mi się w polu widzenia mysz; ale wciąż się wahałem i byłem niezdecydowany, czy należy chronić mysz, czy też podjudzać kota do jej złapania.

Günter Grass, Kot i mysz.

I jak w tym świetle wygląda Czarny kot, Okudżawy? Stalin, Hitler? Każdy...? Gdzie Kot mając takie panzer Mausy, zabawia się myszkami...


 I słyszałem kiedyś taką legendę-historię, ponoć przedwojenna sprawa. O biskupie, co to przyjechał do proboszcza w jednej parafii, bodajże gdzieś na Śląsku. Proboszcz miał kota, który miał swoje ulubione miejsce na fotelu. Fotel to był jego, tak po prawdzie. Przyjechał biskup, wielki zaszczyt, to proboszcz wypędził kota z fotela, a na fotelu posadził dupę biskupa. Pech chciał, że biskup ten, wymyślił się przespać, a za miejsce snu obrał tenże właśnie fotel. Kot z zemsty przyszedł i go zadusił we śnie.
Pewnie z tego wzięły się moje lęki...Wstyd.

I z innego bębenka, ale też grasujące...



Blaszany bębenek, 1979 (plakat Roland Topor).

Tego dnia w mieszkaniu wyjątkowo mocno cuchnęło czterema kotami, które były kocurami, z których jeden nazywał się Bismarck i chodził czarny na białych łapach. Meyn nie miał jednak w mieszkaniu ani kropli jałowcówki. Toteż coraz mocniej cuchnęło kotami czy kocurami.

Był sobie kiedyś muzyk, który nazywał się Meyn i umiał przepięknie grać na trąbce.
Był sobie kiedyś handlarz zabawek, który nazywał się Markus i sprzedawał biało-czerwono lakierowane blaszane bębenki.
Był sobie kiedyś muzyk, który nazywał się Meyn i miał cztery koty, a jeden z nich nazywał się Bismarck.
Był sobie kiedyś bębnista, który nazywał się Oskar i był zdany na handlarza zabawek.
Był sobie kiedyś muzyk, który nazywał się Meyn i zatłukł pogrzebaczem cztery koty.
Był sobie kiedyś zegarmistrz, który nazywał się Laubschad i należał do Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt.
Był sobie kiedyś bębnista, który nazywał się Oskar, a oni zabrali mu jego handlarza zabawek.
Był sobie handlarz zabawek, który nazywał się Markus i zabrał ze sobą wszystkie zabawki świata.
Był sobie kiedyś muzyk, który nazywał się Meyn, a jeśli nie umarł, to żyje do dziś i znów przepięknie gra na trąbce.


Günter Grass, Blaszany bębenek.


Z przykrością stwierdzam, że nie pamiętam czy jest coś o kotach w Psich latach. Tylko tak dosłownie, bo psie jako szczenięce można porównać do kotków. Mi chodzi natomiast o wyraźne stwierdzenie, na przykład: "Kot szedł przed siebie i nie patrzył za siebie..."


Będzie trzeba sobie przypomnieć całą trylogię. To dobrze. To nie będzie strata czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz