środa, 1 lipca 2015

Witkacy na wakacje.

Wakacje! Nie muszę odprowadzać moich wyrzutów do szkoły. I mogę nic nie robić. No...Z pewnymi wyjątkami, określonymi przez czas i przestrzeń. Zrobiłem szklaneczkę łiski. Przed dwunastą. Sic! Ha ha! Nie, nie wydmuchałem jej, choć znam film o Jakubie szklarzu. Ostatnią, po wczorajszym pogromie najbliższych z butelki. I tych inszych, których nie pomnę, oko mam podzelowane, łeb rozbity, garnitur potargany, i korona gdzieś zgubiona...Coś mi się przypomina jak w lustro łypnę. Kredens ruszył na mnie galopem, przyobleczony w błyski szybek i podzwaniający srebrnymi sztućcami, jak kowboj, skradający się kaczym chodem do baru w salonie.

Tak pije kobieta rasowa i dobrze wychowana, Witkacy, Zakopane 1926.

Larum grają! Nieprzyjaciel bez gaci! A Ty się nie zrywasz?! Szabli nie chwytasz?! Na koń nie wsadzasz?!Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał niecnoty...To było jak natura się upomniała o swoje. Poszedłem do toalety. Otwieram drzwi, wchodzę i patrzę...A tu jakaś laska siedzi na muszli i się uśmiecha. "O, pardon!", powiedziałem. Skorzystałem z umywalki, nie myjąc rąk, i wyszedłem, z niejasnym przekonaniem, że brakuje żółtej szczoteczki do zębów. Obierając kurs właściwy, na swoje drzwi i mieszkanie, zakonotowałem sobie: "Kupić żółtą szczoteczkę do zębów". W domu też jej nie było.

Tak jedzą tamci i tak przypatrują mi się Ci, Witkacy, Zakopane 1926.

Nie tylko kaczka na dziko pod wódeczkę, z Saskiego, ale i wyjazdy dalsze. W szczenięcych latach, to wyprawa na Pigalak była już przeżyciem wielkim, gdzie kobiety o przywiędłych pożądaniach, ukazywały absolutny brak zasad moralnych pod rozchylonymi płaszczami. Kajtki naszpikowane opowieściami przedwojennymi, okupacyjnymi, powstańczymi i powojennymi, odkrywały na nowo stare miejsca, gdzie na ten przykład unosił się duch Burmajstra. Burmajster, przywódca "bandy" bikiniarzy, miał ze swoimi na dzwonnicy św. Barbary oddawać się działalności wywrotowej i słuchać jazzu. 20 lat miał. Kara śmierci. Ale i wesołe były historie, jak Natakera towarzysza przypadek, członka dzielnicowego PZPR-u. Idąc on Królewską, zobaczył  napis kredowy na trotuarze: "Precz z komunistami. Niech żyje USA". Jako poprawny zaczął go ścierać butami. Wtem, podszedł do niego młody człowiek, manipulując ręką w kieszeni, jakby miał tam klamkę, i rzekł: "Jeśli ci życie miłe, to uciekaj stąd szybko". Towarzysz zrobił jak mu kazano, ale oczywiście jak najszybciej poinformował odpowiednie organa. 

Pejzaż australijski, Witkacy, 1918.

Najlepiej było zebrać się w paru i jak stali, tak poszli do pociągu. Wsiadało się do tego, który akuratnio stał na peronie. Jak źle poszło to na zachodnim był już koniec, przy czem źle nie działo się ciągle. I tak, można było z marszu nad morzem się znaleźć, po drodze zawiązując ciekawe lub intymne znajomości, w rytm "tak-to-to, tak-to-to...". To zdrówko! Bałtyk nie Adriatyk, nie ma czego żałować. I tylko ludzie się zmienili. Drzewniej to takiemu siedzącemu pod smażalnią, zostawiono na stole resztki ryby i frytek, niech zje sobie;) Dziś, dres zrzuci na ziemię i podepcze tak, że pies nie weźmie. I był taki jeden, "Marynarz" go zwali, dał chłopakom sprzątając zarobić, na bilet do domu. Kupili bilety i wrócili pokazać, bo taka była umowa. Napili się tego wieczoru i nażarli. Ech, kurczę blade, przecież pejzaże australijskie powstały w Zakopanem.

Pejzaż australijski, Witkacy, 1918.

Ale, że zaoszczędzili, to w Działdowie skończyła się kolejka. Trzeba było zorganizować stopa. Gdzie szosy biała nić, tam śmiało bracie wyjdź. I nie martw się co będzie potem. Świeciło słońce, nie za bardzo, akurat na wprost, koniec drogi połyskiwał łagodnie, bo asfalt był tłusty. Trafił się taki jeden, Tarpan, co warzywa woził. Dowodziła nim kierownica, dama, w sile wieku, mocna i zdrowa,  która nowalijki lubiła. Szklarnię też miała. Dni kilka, zajęło im ogarnięcie płodów natury. Melony i schaby...Kiełbaski zakrapiane wódeczką na ognisku. Na Żeraniu zakończyła się przygoda. Każdy wracał z piękną dynią. Może cię właśnie rżną i skrobią w tej chwili. Mój Boże – co bym dał, aby to widzieć!!!

Nena Stachurska, Witkacy, 1929.

Ale pecha mam. Wczoraj, kiedy robiłem pipi w lesie i zapatrzyłem się na krajobraz, bąk koński uciął mnie w kutasa. Spuchło to jak balon i myślałem, że odpadnie. Ale jodyna i Staroniewicz uratowali to cenne utensylium dla przyszłych pokoleń. Dziś jest tylko czerwone, ale może jeszcze odpadnie. Jak odpadnie, to Ci przyślę w formalinie.




Czas zrobił swoje. Spodnie wytarte, buty stare...I wiatry niosą mnie. Częściej czasem, przy stole, niż w drodze...


Krajka.


PS Jak wakacje, to tylko z Mikołajkiem! No bo co, kurczę blade!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz