poniedziałek, 4 stycznia 2016

Cztery pory roku. Zima (The Four Seasons. Winter).

Komin w zadymce (The Chimney in a Snowstorm)
(Fot. Brykiet Noga).


Vivaldi, LʼInverno.








A tu się przyznam, że zainspirowany zostałem obrazem Józefa Chełmońskiego, Krzyż w zadymce, z 1907. Ale to tylko moja luźna wariacja na temat. Gdzie mi tam. Pędzla nie wyciągłem w taką pogodę a i ptak się zwinął. Ale staram się. Bo jak to powiedział do Pii Górskiej: Widzi pani: pole i rosa. Zdaje się nic, a to bardzo trudno oddać taką szarość. Ludzie są idioci! Myślą, że tylko ten służy Bogu, kto się na klęczkach modli, a ja mówię, że wymalowanie takiego pola z rosą, to jest służba Boża i może lepsza od innej!.

Krzyż w zadymce, Józef Chełmoński.

niedziela, 3 stycznia 2016

Babriosa Ezopowe bajki.


Do roku 1840, było znanych kilka fragmentów bajek Babriosowych. W tymże roku pewien uczony Grek Minoides Minas, któren był mieszkał w Paryżu, na polecenie ministra nauk i oświecenia Francyi, pana Villemain, wysłany został do Macedonii, celem przeszukania ostatecznego tamtejszych klasztorów. Śród mnóstwa różnych manuskryptów, bez większej wartości, odkrył 123 bajki, pisane cholijambem, w manuskrypcie z X wieku,  którego autora nazywano Balebriosem. Dorozumiano się natychmiast, że to Babrios. Nareszcie poznać miano bajki, których straty i zguby tak bardzo żałowano. Te wiersze pełne prawdziwej poezyi, której tętno czuć było jeszcze można przez skorupę prozy barbarzyńskiej, których uroku wonnego nie zdołała przytłumić dziwaczna i odrażająca szata, narzucona na nie przez barbarzyńskich kompilatorów.  Babrios, zdaje się z Syrii był rodem. Bowiem w bajce 57 powiada, że znani mu są Arabowie z szalbierstwa i kłamliwości, gdyż nieraz dali mu się we znaki. To ze wstępu, Wiadomości o życiu Babriosa i Bajce greckiej.

17. Kot stary dybiąc na swojskie kuraki,
zawisnął z haka, by z futra miech jaki.
Kogut, krzywodziób mądrala, go widzi
i piejąc głośno tak zeń drwi i szydzi:
"Wielem ci miechów widział już na świecie;
"Kłów kotów żywych nie miewały przecie!"

Babrios, Babrias lub Gabrias, grecki bajkopisarz, prawdopodobnie zhellenizowany rzymianin. Żył pomiędzy I i II wiekiem, może być 2 połowa I wieku. Pomieszkiwać miał w Syrii. Autor zbioru bajek pisanych w cholijambach. To taki sześciostopowy wiersz, pięć stóp jambicznych i trochej albo spondej. Trochej w polskim występuje często, to każdy wyraz składający się z dwu sylab, długiej i krótkiej. Spondej za to rzadko, tworzą go dwa akcentowane wyrazy jednosylabowe. To tak, żeby zaczadzić tylko. Oficjalna wersja głosi, że odnaleziono bajki w 1844 roku, na górze Athos, w klasztorze Św. Laury, i było ich 143. Oryginalnie miało ich być 160, ułożonych alfabetycznie, urywają się na literze "O". Prawdziwość tej kolekcji zgodnie potwierdzili uczeni. W 1857 Minas oświadczył, że na górze Athos, znaleziono manuskrypt z kolejnymi 94 bajkami i przedmową, ale mnisi odmówili sprzedaży. Sporządził więc kopię, którą opylił British Museum, a którą to opublikował w 1859 roku, Sir G Cornewall Lewis. To był jednak kant, ale opublikowany. Minas pewnie udawał Greka, znać się nie musiał. W 1879 natomiast opublikowano sześć kolejnych bajek, odnalezionych w Kodeksie watykańskim. Bajki Babriosa zostały wprowadzone do programów nauczania w szkołach bizantyjskich, znane były w średniowieczu, i doczekały do czasów nowożytnych pod nazwą "bajki Ezopa".

 87. Na kota w leśnym gąszczu pies uderza,
ściga i gryzie; a skoro spostrzeże,
że się obraca, zęby nań wyszczerza.
Wtem kot tak rzecze: "Postępuj że szczerze,
"psie obłudniku! Nie śmiej się, gdyś wrogiem;
"gdyś przyjacielem, nie gryź-że kłem srogiem.

Babrios ostatnim jest ludowym starożytności poetą, a bajka płodem ostatnim, wyrosłym na gruncie świata helleńskiego. Lecz więcej znaczy dla tego, że on pierwszy bajkę jako osobny gatunek poezyi wprowadził do literatury świątyni. Cokolwiek bowiem nosi Ezopowych bajek nazwisko w starożytności, czy prozą lub wierszem jest pisane, to wszystko opiera się na Babriosie, będąc  albo naśladowaniem, opracowaniem w mowie niewiązanej lub powtórzeniem. Prawda, że przed wystąpieniem Babriosa wiele bajek przypisywanych Ezopowi było w obiegu; prawda i to, że wszystkie te bajki nacechowane są jednym i tym samym charakterem; wszakże są to jednak tylko dowcipne zwroty, fortele powabne stylu, argumenta ad hominem i możnaby je porównać z retorycznymi figurami; a nie tworzą osobnego rodzaju literatury. Bajki bowiem, jako osobnego, powabnego kwiatu poczyi nikt przed Babriosem nie pielęgnował (Wiadomości o życiu Babriosa i Bajce greckiej). 

 120. Żaba, co w cieniu i nad rowem siada
chętnie i  bagnach przemieszkuje rada,
wyszła na ziemię i do wszystkich tworów
rzecze: "Jam lepsza od wszystkich doktorów.
"Żadnemu lepiej nie są znane zioła;
"nawet bóg zdrowia, co w Olympie mieszka
"i bogów leczy, wtem mi nie wydoła."
"Jakże," powie jej na te krzyki liszka,
"wyleczyć innych zdolna twoja rada?
"Lecz - że się sama, gdyś tak żółto - blada!"

A Ezop? A Ezop to nie wiadomo czy w ogóle istniał. Taka to półlegendarna postać. Sporo sprzeczności sugeruje, że nawet jak żył i pisał, to nie wszystkie przypisane jemu bajki, są jego autorstwa. Pewnie było to tak, że jak bajka nie miała znanego autora, to na pewno był nim Ezop. A Babrios pewnie zmarł w nędzy...Ezop też się nie nacieszył, bo za bajki to go kapłani delficcy zadźgali, czy jakoś tak, bo nie szedł ramię w ramię z ich polityką - krytykował możnych, a bronił biednych i pokrzywdzonych. A może go mieszkańcy Delf w jakiejś kłótni zrzucili w przepaść, też za bajki, bo tłum podburzyły grube ryby. Taki mądrala, a nie wpadł na to, że trzeba wiedzieć gdzie i kiedy gęba otwierać.


Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, Babrios, Babrisa Ezopowe bajki, przeł. z greckiego Zygmunt Węclewski, Poznań, 1861.



PS Bajka na żywo. Tu jak wrona sobie poradziła z wodą, co to była poza jej zasięgiem (scientificamerican). Tu o szympansach, zasada ta sama tylko, że jedzenie pływa za nisko, jeden niecierpliwy zamiast nosić wodę z dozownika i wypluwać, po prostu nasikał. I o dzieciach w wieku 4,6,8 lat, które miały to samo zadanie, ale nosiły w konewce. Dwoje czterolatków rozkminiło (bbc).

sobota, 2 stycznia 2016

Ozzphobia.

20 stycznia 1982 roku, koncert w Des Moines. Ktoś na scenę rzucił żywego nietoperza Ozziemu pod nogi. Ten nie zrażając się niczym, wziął go podniósł i odgryzł mu głowę. Myślał, że jest gumowy. Tak mówił. Nie był gumowy, a Rolling Stone sugerował, że był żywy. Później, nastolatek który to zrobił, miał powiedzieć, że nietoperek był martwy. W swojej biografii natomiast Ozzi wspomniał, że był on żywy i nawet go ugryzł w paszczy. Miał się później leczyć na wściekliznę z tego koncertu. 




Batman: "In order to conquer my fear, I had to become my fear..."
Ozzy: "Man your fear tastes kinda salty".

Wyczytałem, że film jest remarkiem z lat '90. Z oryginalnego zajścia nic ponoć nie ma. Zresztą widać, że na tego "ptaka", to tylko kura może zareagować.


Immediately, though, something felt wrong. Very wrong. For a start, my mouth was instantly full of this warm, gloopy liquid, with the worst aftertaste you could ever imagine. I could feel it staining my teeth and running down my chin. Then the head in my mouth twitched. Oh fuck me, I thought. I didn't just go and eat a fucking bat, did I? Ozzy.

(?)

Kiedy naukowcy chodzą po lasach Amazonii, zazwyczaj coś znajdują. Tak było i tą razą. Podczas wyprawy do Floresta Nacional de Pau-Rosa, w chronionej części brazylijskiej Amazonii, w 2009 odkryto "żabę nietoperza". Nie żeby zaraz coś tego. Chodzi o odgłos jaki ona wydaje, a jest on właśnie podobny do odgłosów wydawanych przez nietoperze. Należy ona do rzekotek drzewnych, wielkości ok 19.4 mm. Ogólnie rzecz biorąc jest brązowo-pomarańczowa.

Powiedziała zagwiżdż. I nietoperz mnie zeżre...
(Photo by Pedro Peloso)

Charakteryzują się długimi palcami rąk i nóg. Samce do tego mają duże worki, które są z rozciągliwej i półprzezroczystej skóry. Worki głosowe w czasie wydawania odgłosów nadmuchują się. Dźwięk wychodzi z krtani, przez struny głosowe, a w worku jest wzmacniany i pewnie tu uzyskuje swój niepowtarzalny piskliwy sznyt. Mały wielki rezonator na babeczki. Żaby jak wiadomo, dysponują ogromną gamą dźwięków, a samce to już w ogóle lubią sobie głośno pogadać, żeby ich kobiety w odległych zakątkach drzewa usłyszały, ale to jest pierwszy gatunek, który może się dogadać z nietoperzami. Wśród odkrywców byli fani Black Sabbath, którzy powiązali Ozziego, nietoperza i nietoperzową żabę, w rezultacie czego nowy gatunek nazywa się: Dendropsophus ozzyi.

Black Sabbath, Paranoid.

Ozzy nie ma co się martwić, jest w dobrym towarzystwie, tych co śpiewają i tych co wyglądają. I tak na ten przykład imiennicy w robactwie: Aleiodes shakirae - za system nerwowy, który zmusza larwę gąsienicy pasożytniczej osy do "tańca", drży i podryguje, żeby się dostać do żywiciela; Agra schwarzeneggeri - za to, że żuk ma bice jak Arni; Bumba lennoni - tarantula, bo beetles to Beatles; Jaggermeryx naida - skamieniała szczęka podobnego czegoś do hipopotama, 19 mln lat temu, nie dziwi jakoś; Yoda purpurata - robak z dna oceanu, jednodyszny, za wygląd, tylko to co z boku to nie uszy, to usta a dokładniej otwory gębowe. Yoda, tylko czemu nie zielony...

Yoda purpurata po lewo.
(Foto David Shale)


Jest jeszcze jeden o którym wiem, ale to na inny raz.



piątek, 1 stycznia 2016

Noworoczny ziemniak.

Ludzie to sprytne bestie. Mistrzowie w oszukiwaniu się i łudzeniu, że następny rok będzie lepszy, że szast-prast znikną bieda, choroby, życiowe rozczarowania i niepowodzenia, krzywe nogi i duże tyłki, wojny jeśli ktoś globalniej myśli. Ocknie się taki jeden z drugim i świat będzie lepszy. Tylko najpierw trzeba kaca zwalczyć. A ci co się nie ockną, i tak mają to już z głowy. Sami okłamujemy siebie, a umiemy też przekabacić innych, z niesamowitą wręcz zdolnością, że się poprawi, coś ruszy do przodu. A to takie proste. Z roku na rok niczego się nie uczymy, nie wyciągamy żadnych wniosków ze smutnych naszych doświadczeń, jakbyśmy nie chcieli, może niektórzy naprawdę nie potrafią - ich szczęście, zrozumieć, że z każdym rokiem jest coraz gorzej. Kolejny jest gorszy od poprzedniego, a my jesteśmy dodatkowo o kolejną kreskę bliżej ziemi. Po co i do czego się tak spieszyć? Jak z tymi bulwami ziemnymi. Przed każdym sylwestrem obieramy się z całorocznego brudu, żeby błyszczeć przed innymi, może nawet sobie coś przypniemy dla atrakcyjności, i pociągniemy gorzałką z ziemniaków, a w sumie zostajemy tym samym kartoflem. Ino mniejszym, a obierki w kącie.

Żeby tylko zupa nie była za słona...
(?)

czwartek, 31 grudnia 2015

Dzień św. Śpiocha.

Dawno, dawno temu...Postanowiliśmy spędzić Nowy Rok tradycyjnie, w sensie na ludowo. Nic prostszego. Należało tylko pojechać na wieś. Urobiliśmy kumpla, że zwalimy się do jego rodziny na wsi, na kilka dni. Dzień przed, żeby się poznakomić i w formie być na noc właściwą, "pierwszy" to wiadomo, w sumie o ten dzień chodziło, no i jakiś zapas dni na nieprzewidziane okoliczności. Podróż pekaesem minęła spokojnie, przy wydatnym udziale pewnego gospodarza, który zademonstrował na własnych kiełbasach i bimbrze, całą gamę chwytów i podstępów biesiadnych, które miał zastosować na swoim ziomku, podczas dobijania targu, o coś tam. Nas załatwił dokumentnie. Pewnie dobił tego targu. Trzeba przyznać, że spoko typ był, bo i żarcia zostawił, i "kopytko" na po przebudzeniu, żeby na zwojach zaiskrzyło, i kierowcę poprosił co by nas wystawił gdzie potrzeba. Kierowca wystawił nas bardzo dobrze, o jeden przystanek za wcześnie, ale my tego nie wiedzieliśmy.

Błękitna strzała.

 Czekając kumpla chwaliliśmy sobie zapobiegliwość gospodarza i naszą przezorność, nie obawiając się śmierci z głodu i tego, że trzeźwo spojrzymy na zaistniałą sytuację, podziwiając biały, mroźny i martwy ludowy krajobraz. A z nieba sypał drobno śnieg. Upływ czasu stawał się powoli zauważalni i niepokojący. Zanim się zaniepokoiliśmy porządnie, usłyszeliśmy pyrkanie i poskrzypywanie. Aha! Wehikuł zatrzymał się przed nami i wysiadł z niego kumpel. Para z niego buchała jakby z bani wylazł. Pewnie miał to cudo na pedały. Nie zdążył gęby otworzyć, jak sypnęło się pytanie: A co to, do cholery jest? No jak? Tarpan. Jak to k...a Tarpan? Miało być ludowo, konik, dzwonki, sanie, futro, no i może jakieś futrzanki pod futrem. A nie jakiś badylarski wózek. Tak? A Tarpan to co? Owca? To wam coś powiem jeszcze. Szczęście, że złapałem pekaesa i wypytałem kierowcę, bo bym założył, że nie przyjechaliście i wrócił do domu. A tak, kierowca powiedział, że wystawił was koło Babich Górek, no i jestem. Sieroty. Ale mogę wracać, sam...No już dobrze, dobrze. A co to, te Babie Górki? Tu nic nie ma. W sumie to nie wiem o czym on godoł. ??? To szybciutko wsiadamy. Załoga. Do wozu! No wiesz, ale mogłeś przynajmniej umyć ten kibel...@#!!%%%@**#!

Jakby nie patrzeć, czteroślad.

Dzień spędziliśmy na poznawaniu rodziny, znajomych, nieznajomych, a nawet obcych nie wiadomo skąd. Okolicę poznaliśmy wcale. Po dojściu na rozstaje, należało się odwrócić i iść po swoich śladach, odwiedzając jak nakazuje zwyczaj znajome domy, nieznajome jeszcze też można, w kierunku swoich. Poza znajomymi, tym razem można było poznać różne magiczne obrzędy, wróżby i inne metody poznawania przyszłości czy pomagania szczęściu. Nas najbardziej zainteresowała metoda na bąbelki. Chaotycznie poruszające się, duże bąbelki znaczą przemiany, romanse lubo wypadki. Krzyżujące się bąbelki sugerują sprawdzenie zdrowia i oszczędne wydatki. Równo unoszące się i drobne, to zdrowie i szczęście rodzinne. Zanim skapowaliśmy, że to się obserwuje w kieliszku, to się nam szampan skończył. Przy następnej wróżbie to się zrobiło nerwowo, bo jak inaczej sprawdzić czy wróżba działa, jak nie wkładając głowy pod kieckę, żeby sprawdzić czy bielizna nowa i z metką. To ma ponoć powodzenie u płci przeciwnej przynieść. Tak to chce powodzenia, a tak to piszczy i w łeb trzaska.

Maski drabów noworocznych
(elkaBielecka)

 Jako, że byliśmy muzykalni to pierwszego mogliśmy iść na "ogrywanie". No i tak chodziliśmy od domu, do domu, cisnąc punkowe kawałki. Dostawaliśmy za to hojne "datki". Niestety, wykończyli nas hojnością gospodarze. Dołączyliśmy się do "drabów" albo tych co "na droba" chodzą. Nie pamiętam. "Gdzie drab w dom, szczęście w dom". A ci to wyglądali jak zbóje. Kożuchy futrem na wierzch, przyciorek na łbie, może być z kolorowymi wstążkami, przepasany powrósłem i ostrogi ze słomy. Z tymi to dobrze było, bo ich głównie domy z pannami na wydaniu tylko interesowały. I tak chodzili i się do chałup dobijali, waląc w drzwi i okna, dudniąc, becząc i porykując, a jak już się weszło to się zaczynały żarty, opowieści z nocnych przygód, prawdziwe i zmyślone, życzenia, żartobliwe i złośliwe rymowanki. A po wszystkim biesiada. I o to chodzi, i o to chodzi! 

Takiego można się wydygać.
Turoń. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, 1926.

Turonia też spotkaliśmy, razem z jego bandą. Do rękoczynów nie doszło, było bardzo sympatycznie. Kobyłki tylko żałuję, że nie było. Nie jest trudno wstawić "malucha" między drzewa, ale wciągnąć wóz na dach już gorzej. No, nam się to nie udało. Rozłożyć i poskładać na dachu. Proste. Niestety. Bronę i pług się udało. Przy wozie zwaliliśmy komin, tak pechowo, że na wóz, który się uszkodził. Parę bram i płotów przestawiliśmy, trochę okien wapnem pociągnęliśmy, co by go gospodarz myśląc, że ciągle noc, sobie odpoczął. Podmieniliśmy dwie budy z psami. Niestety, jeden się zorientował i uciekł. Z budą. Gdzieś. Żeśmy się go naszukali, bo szkoda psiny. A on dwie chałupy dalej na ślimaka, z domem na grzbiecie się rozmnaża...Miło się też obserwowało jak z chałupy ludziska wynosi dym, po uprzednim zapchaniu komina. A te figle to musieli znosić biedacy, bo to na szczęście. Się pytaliśmy o ten komin później, że może coś pomóc. Spoko. Gorzej było z tym kundlem. Bo się gospodarze nie lubili za bardzo, i ta suczka to z papierami była. A kundelek bez, a dzieci narobił.

Kobyłka. 

Nie wiem czy to wszystko się pierwszego skończyło. Ale do pekaesu, to saniami nas odwieziono. Z dzwoneczkami. I też poproszono kierowcę, żeby nas wystawił we właściwym miejscu. I nie jestem pewien, może śniło mi się to, ale chyba nasz gospodarz wracał, ten od interesów, i też miał kiełbasę i bimber. I tu się rzecz dziwna dzieje. Bo kierowca nas wystawił jak miał. Żaden z nas nie pamięta autobuta. Do domów trafiliśmy, a świadkowie są i potwierdzają, że taksi nas pod dom podwoziło. Tylko, że nie mieliśmy w ogóle floty.

Zaczarowana dorożka.
No puśta mnie! No puść mnie, krawężnik!
(fot. Brykiet Noga)

Tak. Odsypiałem długo. Mysz Postępu i Tradycji. To było to. Nie wiem co, ale jak jest mysz to i będzie kot, a kot zawsze na cztery łapy spada.



PS Znaczny upływ czasu, wtedy, i obecnie, spowodował zachwianie pewnych ram czasowych. Także tego.






sobota, 26 grudnia 2015

Jak O.G.R. korzystał z kota i prostytutek.

Historia zaczyna się na początku XIX wieku, w Szwecji. Tam urodził się on, w 1813, choć to nie jest takie pewne, za sprawką pewnego oficera, a to już bardziej. Później wyjechał, Hiszpania i Włochy. Studiował malarstwo i litografię w Rzymie, zarabiał kopiując obrazy renesansowe. W latach '40 osiedlił się w Anglii, w Wolverhampton, gdzie otworzył pracownię malarską. Malarz był z niego miniaturzysta i portrecista.

O.G.R. przedstawia O.G.R-a
(Fot. Oscar Gustave Rejlander)

Około roku 1850 zainteresował się fotografią, a pięć lat później tak się wciągnął w kolodion, że pracownię malarską zamienił na fotograficzną. Do tego zachwycały go możliwości uchwycenia detali. Jednak płyny i szkiełko mają coś w sobie. W fotografii wykorzystywał swoje doświadczenie od pędzla, posługiwał się estetyką i regułami jak w malarstwie. I ten odcisk renesansowych mistrzów, których poznał na studiach. To mu zjednywało krytyków. Znany ze zdjęć rodzajowych i portretów. Jeden z portretów Charlesa Lutwidgea Dodgsona, właśnie on zrobił. Swoją drogą był to jego przyjaciel i się wymieniali co lepszymi fotkami. Tamten też był fotografem, nie tylko ojcem Kota z Cheshire.

 Ojciec Kota z Cheshire, 1863.

Kobieta czytająca list, c. 1860.

Nie poprzestawał tylko na robieniu zdjęć. Eksperymentował z technikami i zaczął się bawić w nakładanie negatywów. Na pewno był jednym z pierwszych użytkowników techniki fotomontażu, jeśli nie wynalazcą. Mimo sukcesów, fakt ten nie spotkał się ze zrozumieniem kolegów po fachu. Najbardziej znana praca, która wywołała zgorszenie, nie tylko fachowców od szkła ale i pruderyjnej wiktoriańskie publiki, to Dwie drogi życia, pokazane w 1857. Dech w piersi szczegóły piersi i nie tylko zapierały, i nie pozawalały się matrony przypatrywać. Jest to alegoryczna praca,  na której starzec, ojciec, ponoć mędrzec, ale kto go tam wie, że ma brodę nic to, może to Mikołaj i jednemu dał prezenty a drugiemu rózgi, przedstawia dwu młodzieńcom, dwie drogi wejścia w życie. Jedną i drugą, dla mnie obie dobre.

Jedna droga, dwa życia...

Po lewo mamy kobiety jak je Bóg stworzył, wino, śpiew i gry; po prawo, kobiety jak je mężczyzna ubrał, rodzina, praca, cnota i wiara w to wszystko. Mordy wszystkim zamknęła królowa Wiktoria, która pod wrażeniem moralnego przekazu, zamówiła kopię dla księcia małżonka, Alberta. W sumie to mieli 9 dzieci, ale surowo i uczciwie zrobionych, i tylko najstarszy syn "Bertie", przyprawiał ojca alkoholem i rozpustą o bóle głowy. Fotografia to montaż z 32 negatywów. To ściągnęło na niego gniew i oburzenie środowiska fotograficznego, głównie członków z Królewskiego Towarzystwa Fotograficznego w Londynie, ale go przyjęli. Doprowadził też do rozłamu Edynburskiego Towarzystwa Fotograficznego. I tak jedni pokazywali całość pracy, drudzy tylko jej część, tą prawą stronę. To był jego pierwszy akt publiczny, i chyba w ogóle w Anglii, ale nie w dorobku. 

First I Lost My Pen And Now I’ve Lost My Spectacles.

The Madonna and Child with St. John the Baptist,
c.1860

Do portretów, scenek rodzajowych należy dorzucić akty i zdjęcia erotyczne, także w duchu paraboli. Bo też się był tym procederem parał. Jako modelki wykorzystywać miał dziewczyny spotkane na ulicy, lub te występujące w cyrku, jak i prostytutki, w tym niektóre dość nieletnie. Były to kobiety ciężko pracujące, artystki życia, znające się na swoim fachu. Co moim zdaniem widać na zdjęciach,  mimo że są one inscenizowane, to nie rażą jakąś nachalnością czy sztucznością. Wręcz przeciwnie, widoczna i odczuwalna jest pochwała piękna i naturalnej skromności. W tym przypadku muszę zgodzić się z Indianami, co to nie pozwalali się fotografować, że zdjęcie zabierze im duszę podobno. Tak. Coś w tych zdjęciach jest. Jak w żyłach ogień, po dobrej łiski. 

Po paraboli i dosłownie.

Nawet małego grzmotu? Nic...?

Z czasem, sprzętem, pewnie bez większości modelek, Rejlander przeniósł pracownię do Malden Road, Londyn. Tu otworzył studio fotograficzne, gdzie robił zdjęcia ;), i prowadził dalej doświadczenia z technikami fotograficznymi. Pracował wciąż nad fotomontażem, dodatkowo zajmował się retuszem czy wielokrotną ekspozycją. Doszedł do niejakiej wprawy w tych dziedzinach, bo już jako ekspert zaczął dawać wykłady, oraz sporo publikować.

Tyle wstydu...
 c. 1857.

The Goddess Nicotina, c. 1860.

W Londynie znalazł też nowy temat do fotografowania. Były to ulice Londynu, a dokładniej to co na nich się znajdowało, biedne i bezdomne dzieci.  Wynik swoich obserwacji przenosił do studia, to nie był street, z czego powstały zdjęcia jako protest społeczny, z których najbardziej znane są Biedny Joe i Bezdomny.


Wyrzut społeczny.
c. 1857

It Won't Rain To-day, 1865.

W celu ułatwienia sobie pracy, i nie tylko sobie, miał specjalnie dostosowane do tego studio. Było to dość długie pomieszczenie zwężające się na jednym końcu. Aparat i fotograf znajdowali się w części zacienionej, żeby jak najmniej absorbować uwagę modelek i modeli. Do tego dochodziły przeszklone ściany przepuszczające dużo rozproszonego światła. Mając to wszystko można robić zdjęcia, tylko jeszcze należy sprawdzić szparkę. Jak wąska to dobrze, jak szeroka to wiadomo. Tą szparką była kocia źrenica, a po jej szerokości dokonywał pomiaru światła, i jeśli była bardzo rozszerzona, to miał wychodzić na spacer rezygnując z sesji.  Nic nie wiadomo na temat samych pomiarów, i czy było to światło odbite czy padające. I w sumie to on miał psa, gdzieś widziałem zdjęcie. To co z kotem? Tak na dziko je brał, czy był zaliczony do wyposażenia studia?

Nas? Bohaterów? Prądem?!
The Expressions of the Emotions in Man and Animals,
Charles Darwin, London, 1872.

Bardzo dobrze. Dostał pan rolę...
The Expressions of the Emotions in Man and Animals,
Charles Darwin, London, 1872. 

Wykonał serię 28 zdjęć do rozprawy Charlesa Darwina, O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt. Do wielu pozował sam, lub wykorzystywał w tym celu swoją żonę Mary Bull, która miała duże doświadczenie w modelingu jeszcze z Wolverhampton. Od czternastego roku życia pozowała Rejlanderowi, a pobrali się w 1862 roku, przy rozbiegu pomiędzy nimi coś ok. 20 lat. Po współpracy z Darwinem zachorował i zmarł w 1875. Wdowa została bez grosza przy duszy i z długami. Trudno w to uwierzyć, ale koszty pogrzebu pokryli Szkoci,  Edynburskie Towarzystwo Fotograficzne.

Głowa Jana Chrzciciela w naczyniu, 1855.

Głowa jest fragmentem niedokończonej pracy. W tym samym czasie powstało studium głowy Salome. Szkoda, że nie powstała całość. Zdjęcie to kupiła królowa Wiktoria. Nie dziwi, że królowa sobie zażyczyła głowy na talerzu, tudzież w garnku.

Ciężkie czasy.
c. 1860
Tytuł może być nawiązaniem do powieści Charlsa Dickensa, Ciężkie czasy, z 1854 roku. Lansowana przez Dickensa w książce teoria, że ludzi tworzy życie, tu kapitalizm, pasuje. Ludzie-automaty, ludzie-drewna, ludzie-żmije. Zmartwiony stolarz lub szewc, który jest bezrobotny lub właśnie się nim stał, na  łóżku śpiąca żona z dzieckiem. Drug scena gdzie mężczyzna trzyma rękę na głowie kobiety, może w geście błogosławieństwa, albo sobie przytrzymuje, żeby młotkiem trafić, u stóp klęczące i modlące się dziecko. Tylko o co? Ciężkie czasy. Może być to pierwsza podwójna ekspozycja. Trochę w stylistyce radzieckiej Avant-gardy i dobrych surrealistów.
Żeby nie zamulić, na koniec bardzo przyjemny sen.

Ach śpij, kochanie.
Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz.
Czego pragniesz, daj mi znać.
Ja Ci wszystko mogę dać.
Więc dlaczego nie chcesz spać?
The Dream, c.1860

Nie był pozbawiony poczucia humoru. Spotkać w wojsku kogoś kto ma głowę na karku...? Może być z tym problem.





"The Expressions of the Emotions in Man and Animals", Charles Darwin, London, 1872.
Zbiór paru prac: The J. Paul Getty Museum.

czwartek, 24 grudnia 2015

Cichą nocą...

To było kiedyś. Zeszłym rokiem, w grudniu, też gorączka przed świętami. Pani w sklepie nie chciała mi sprzedać butelki Danielsa. Mówi, że chce dowód? I tak mi trzy razy powtarza. Byłem tak zbity z pantałyku, że nic do mnie nie docierało. Dałem jej w końcu dowód. Ta paczy na datę, na mnie, na datę...I pyta czy to prawda;)) Ja, tak. Ona, rylii? O Boże...Nie wierzę. Już myślałem, że Policję wezwie, że lewy dokument jej dałem. Ale zanim z podziwu nad mą młodością wyszła, zdążyłem po drugą butelkę obrócić. Tak mnie natchła. Ach zapomniałbym, ogolony byłem. I miałem falstart...Przez to wszystko. I do tego opał do kozy mi się pomieszał. Choć przelotem myśl mnie naszła, że to suche co miałem przygotowane, coś za giętkie jest...I w ogóle stawia niezły opór. I w całości jest za bardzo, choć porąbałem uprzednio. Później miałem drobne powikłania. I w trybie awaryjnym musiałem kołować iglaka. W tym roku udało mi się jak na razie bez większych pierepałów dotrwać do chwili obecnej. Drzewko jest, świeci, potrawy są i się robią. Wszystko powolutku się zawiązuje. No, tylko karpika nie będzie, bo dwa młode okazy, średniej wielkości, udało mi się wrzucić do wanny, gdzie były dzieciaki. Zaznaczę, że woda była tylko z dziećmi, bez płynów, tak więc karpiom mogła trochę temperatura skoczyć, ale nie bardzo. Żadne trucie. Za to dzieci skoczyły jakby kto je wrzątkiem potraktował lub jak małpa z kąpieli. Ależ to szybkie jest. Nakazano mi natychmiast ryby do sąsiadki odnieść, przy czym one miały tam zostać a ja nie. Rasizm. No to jeszcze tylko Mikołaj zostanie...

(?)