wtorek, 11 sierpnia 2015

Żabi Kruk i Kocurki.

Młody flisak, Wojtek Kruk, kochał Różę, córkę bogatego gdańskiego kupca. Ojciec Róży nie zgadzał się na ślub młodych, ze względu na stan majątkowy Wojtka, a raczej jego brak zupełny. Wojtek się uparł. Postanowił odłożyć trochę grosza, żeby mu starczyło na dobre ubranie, w którym mógłby się godnie zaprezentować. Ciężko pracował przez kilka lat, potajemnie spotykając się z ukochaną. Gdy już odłożył pewną sumkę, zaopatrzył się w szaty godne mieszczanina.

Dwór Artusa, Domenico Quaglio, 1833.

Przebrawszy się za człowieka, postanowił się spotkać z Różą. Ta ujrzawszy go, zamiast przedstawić wybranka ojcu, zaciągnęła go na bal, do Dworu Artusa. Nadmienię, że wstęp tylko dla patrycjuszy i bogatego mieszczaństwa. Pospólstwo mogło się obejść bokiem. Nie przeszkadzała pozycja bawiącym się tam w uprawianiu hazardu, zakazanego jakby nie było, piciu nadmiernemu i wszczynaniu dzikich burd, których nie powstydziliby się prości ulicznicy. Tańczyli i bawili się świetnie, aż do momentu, kiedy na sali pojawiła się nikomu nie znana postać, ubrana na czarno.

Kościół Mariacki.

Gość porwał do tańca Różę i wziął ją w obroty po całej sali. Wojtek stracił cierpliwość i upomniał nieznajomego, że Róża przyszła z nim i pora już zakończyć te harce, oraz wypadało się przedstawić. Na to tamten odrzekł: "I tak byś nie uwierzył. Prędzej mi ząb wypadnie niż ci ją oddam, żałosny flisaku" i dalej się kręci przy Róży. Wojtek rozkminił w końcu, że to diabeł w skórze mieszczanina, nie przeszkodził mu wcale fakt, że sam w takowej był właśnie. Ostrzegał ukochaną żeby uważała, ale ta już będąc pod urokiem czarta, nie słuchała. W końcu diabeł ją porwał a Wojtka zamienił w kruka. Młodzieniec próbował gonić go, jednak latać nie za bardzo umiał i zahaczył o wieżę Kościoła Mariackiego i do pobliskiego bajorka, żabiego błotka spadł. Złamał przy tym skrzydło.

Żabi Kruk (Poggenpfuhl). W głębi kościół św. Piotra i Pawła.

Uratowały go żaby. Opatrzyły i poskładały. Wysłuchawszy jego historii, król żab oświadczył, że wszystkie żaby pomogą mu w walce z diabłem, o odzyskanie Róży i poprzedniego kształtu. Kruk zdrowiał szybko. Żaby w tym czasie zbierały informacje, co, gdzie, kiedy, i jak. Król żab dowiedział się od kumy, gdzie przebywa diabeł oraz, że zamienił ją w kwiat, i wsadził w kryształowy wazon, bo za głośno płakała. Ropucha dowiedziała się jeszcze jak załatwić piekielnika, sporządziła w tym celu eliksir, oraz jak odwrócić czar. Tak przygotowany kruk poleciał po swoje. Na miejscu zastał diabła śpiącego. Wlał mu eliksir do paszczy, po czy tamten usnął jeszcze bardziej. Na głowę pocisnął mu głaz, wybijając ząb trzonowy. To wystarczył do zdjęcia zaklęcia. Po odzyskaniu dawnych postaci młodzi czmychnęli do domu, zabierając na pamiątkę ząb. Po tym wszystkim ojciec Róży dał zgodę na ślub, który odbył się w Dworze Artusa. Ząb powieszono przy wejściu. Żabie błotko w którym lądował kruk, znajdowało się na Starym Przedmieściu, gdzie znajduje się obecnie ulica Żabi Kruk.

Dwór Artusa. Ząb diabła, po prawo na łańcuchu (fot. LK.).

Romantyczna historia. Jednakże przechodząc od romantyki do fizyki i fizjologii, ujrzymy to w nieco innym świetle. Też miłosnym. Działo się to w XVIII i XIX wieku. Była sobie pewna ulica, po której to grasowały panie lekkich obyczajów, w poszukiwaniu lepszego jutra. Tak było na ulicy Zbytki, no bo ludzie lubią nieszkodliwe psoty, figle, zbyty. Podobnie sprawa miała wyglądać po drugiej stronie Podwala Przedmiejskiego, na Żabim Kruku. Tylko, że tutaj to miały pracować panie, którym wydłużono wiek emerytalny do granic możliwości albo i dalej, i które pewnie nawet za młodu nie musiały się podobać, co pewnikiem bieda i ciężka praca bez szkolenia z zakresu BHP, tylko nadwyrężyły.  Korzystanie z ich usług było tak krępujące, że interesanci, między innymi urzędnicy niskiego szczebla, a wiadomo pozycja zobowiązuje, ale portfel już mniej, przychodzili ubrani na czarno, z kapeluszem głęboko wciśniętym na oczy i postawionym kołnierzem, żeby nie zostać rozpoznanym. O obiektach swoich interesów, nie wyrażali się zbyt pochlebnie, i pieszczotliwą "żabcię" zamieniali w "żabę" lub "ropuchę". Panie natomiast o zakutanych w ciemne łachy klientach, mówiły nie inaczej jak "kruki". 
Jest jeszcze jedna wcześniejsza nazwa, a mianowicie Poggenpfuhl. Dosłownie można to tłumaczyć "ropusze grzęzawisko/bajoro". Co sugeruje, że teren był podmokły, chaszcze, tataraki i inne. Nie dam głowy czy nie było tam kanału. Toponimy coś mają w sobie. Natomiast słowo "pogge", w gwarze gdańskiej miało oznaczać panią lekkich obyczajów. W skrócie. Poggenpfluh to Kurwidołek. Słowem wyjaśnienia. Pogge lub pogg, jeden słownik podaje, drugi nie. Do tego może to być dolnoniemiecki albo jakaś gwara i klops. Tak to pokrótce wygląda: Pogge - ropucha (Kröte - ropucha; Frosche - żaba); Pogg - żaba.

Ulica Kocurki (Katergasse).

Kończąc dodam, że przechodząc od Zbytków w Rzeźnicką, po chwili z tej ostatniej należało skręcić w lewo w Kocurki (Katergasse), ciekawe co na tej ulicy się wyprawiało, poza żartem o jej szerokości, że jest tak wąska, iż tylko kot się nią prześlizgnie, którą dochodziło się do Żabiego Kruka.


PS Z występów w Dworze Artusa. Z tym jednak się zgodzić można: "Kto tęgo pije, dobrze śpi, kto dobrze i dużo śpi, ten nie grzeszy, ten więc kto pije, wnijdzie do królestwa niebieskiego". Wpis jednego z uczestników bachanaliów, do księgi gości. Choć jeden Ogier, dworzanin Władysława IV, raczej się obruszył i zniesmaczył. Był i widział, a zobaczył to: "Oto stała tam i nieznużona pijatyka, bez nijakiego jedzenia. Stowarzyszenie takie bowiem od czasów dawnych utworzone, do którego ci, co chcą tam przyłączyć i wpisać, cesarskiego talara jako wstępne i dopustkę wpłacają. Oną daninę wpłaciwszy, prawo mają do dworca tego jeśli im wola i codziennie wchodzić, i przez całą noc, jeśli im tam chęć zostaje, spijać piwo, którym do siebie nawzajem przepijają. Sprzedają tam i służby swe ofiarowują onego dionizyjskiego przybytku stróże i jakoby zakrystianie w lnianych fartuchach; powagi też pełni i przystojności brodacze owi, co srebrne kubki napełniają, Danaidom w tym podobni, że kubki te raz wraz są znowu próżne." Dziennik podróży do Polski 1635-1636, Charles Ogier.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz