czwartek, 6 sierpnia 2015

Koliber i bizon.

Wino sobie piłem, i dumałem. Był plener w ciepły letni wieczór. W zasadzie to nawet teraz było. Głowę miałem zadartą, lubię sobie patrzeć w niebo. A tu nagle naleciał mnie "coś". Koliber, do diaska! No tak, ale tu nie ma kolibrów. Chyba, że ktoś hodował i mu się rozlazły. Ten i tak był za mały, nawet jak na kolibra. Taki szerszeń z trąbką. Ciekawość mię ogarnęła nagła i postanowiłem "coś" złapać. Tylko, że "coś" latało wysoko, i wypijało nektar z moich kwiatków. Te kwiatki to były na czymś drzewo-podobnym. Tak. Klops. Trzeba upolować, choć nie lubię takich metod, jeśli nie ma to na celu przetrwania. Głównie mojego. Porwałem procę, mam zawsze pod ręką, i rozpoczynam ostrzał. Walka był mordercza, nie miałem chwili żeby uzupełnić płyny, o oddech się nie martwiłem. Po upolowaniu szyby, doszedłem do wniosku, że chyba lepiej przejść w tryb obserwacji. Z obserwacji: trąbka jak nic i wsadza ją w kwiatki. Skrzydeł nie widać, tak szybko macha. Zawisa w miejscu. W górnej części raczej rdzawy, pewnie druga para skrzydeł. Ogona raczej nie widzę, bardziej odwłok, czarny w białe plamki. I ma rogi...W dodatku coś jakby grzebieniowate, zaznaczam, że były ciężkie warunki do skupienia wzroku. Cholerna ćma. Będę musiał tłumaczyć, że jak lemingi do światła leciały i trzasły gromadą w okno, ewentualnie, że dzieciaki szybę rozwaliły. Z tą wiedzą ruszyłem po atlas. Najpierw dokończyłem wino. "Coś" okazał się być Furczakiem gołąbkiem.

Furczak gołąbek (fot. dinoanimals).

To zdarzenie przypomniało mi inne naturalne igraszki. Też było lato. Jakiś zakątkowy zakątek, rzeczka, pola, łąki i miasteczko. Wzorem starożytnych pijemy wino, nie za ciężkie, żeby łeb nie bolał, na tyle mocne, żeby nie dostać udaru. W wodzie było mokro i wcale nie za wygodnie, i nie dało się palić a wino odpływało. Obok wody też było mokro, wino stało, palić się nie dało. Nikt nie wpadł na to, żeby się wcześniej rozebrać. Trzeba było to robić na mokro, po czasie. Później to już wszystko działało. To była rozpusta i na znacznik, tudzież na kciuk, nie trzeba było pić. Każdy miał swoją Arizonę. Dostaliśmy udaru i polecieliśmy w strojach adamowych w szkodę, w jakieś zboże.Ubrania pilnowały się same. I tak lataliśmy, aż spotkaliśmy bizona, który ryczał. Chyba długo. Stał. My też się zatrzymaliśmy. On ryczy, my słuchamy.

Bizon (fot. e-sim).

Mózg bizona chyba chciał zejść i się bić. Ja tylko zrozumiałem z tego, że ma problem o co chodzi i dlaczego. To mu wyjaśniłem, że jesteśmy pszczółki i lubimy bzykać, a jak wiadomo porozumiewamy się za pomocą tańców i wydawanych dźwięków, pijamy nektar i takie tam, i jak chce może zostać królową matką naszą. Chyba trafiłem, bo nogi się pod nim ugięły i nie zszedł do nas, a w ogóle to nie ruszył się do wieczora. My urządziliśmy sabat pod bizonem. Jak się zmierzchało dostał pomoc z miasteczka. Nie dam głowy czy mieli widły, kłonice i pochodnie, ale mi się tak wydawało. W trybie nagłym trzeba było się wynieść. Nie było to nowością dla nas, bo dość często mieliśmy alarmy nocne i pożarowe, wcześniej, w harcerstwie. Ewakuacja przebiegła sprawnie, tyle, że przez rzeczkę po kamieniach i na bosaka, z gaciami w ręku. Noc spędziliśmy mokrzy w lesie gdzieś, bez picia i prowiantu, którym dokarmiliśmy chrumczący dookoła las. Ale to inna historia i na pewno nie o lesie...

Wały Jagiellońskie, Kombajn Bizon.

Już na polu wstawał świt
Wdzierał sie w tę noc jak zgrzyt
Budził nas, zabierał sen
Nastał nowy, nowy dzień
Antek oczy przetarł i
Kalesony zdjął ze drzwi
Z trudem się wcisnął w nie
Myśląc nie, nie będzie źle.
Z kubła zimnej wody łyk
W gardło wdarł się niby krzyk
A chleb choć czerstwy był
Smakował mu, dodawał sił
Jajecznica z jajek trzech
Do szaleństwa wzburzyła krew
Pierwszy kogut zapiał już
Gdy kończył jeść, on błyszczał tuż

 Jego kombajn Bizon.

Kierownicę ujął w dłoń
Przeżegnał się, beret na skroń
W stacyjce kluczyk raz i dwa
I spalin tłok i silnik gra
Już na polu za łanem łan
I wykonany za planem plan
A w sercu radość albo gniew
Słoneczko mu gdzieś zza drzew

 Na jego kombajn Bizon.

Do południa z nieba żar
A on tak chciał ze wszech miar
Aby nic, ani kłos
Na polu tym był całą noc.
I wokół dawno ciemno już
Na spracowanym czole kurz
A on przed siebie ciągle gna
Księzyca blasku czerwienią gra.

 Jego kombajn Bizon.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz