sobota, 31 października 2015

W Krainie Deszczowców (dodatek).

Karramba...! (?)

PS Uszło mojej uwadze, i nie zamieściłem w tekście właściwym. A zdjęcie bardzo mi się podoba. Także tego. 
PPS Tak to jest, jak ma się burdel a nie archiwum.

Dziady.

Dziady to słowiański obrządek, obchodzony dwa razy w roku, wiosną i jesienią. Jego zasadniczym celem było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i pozyskanie ich przychylności. Ogniska, które ongiś palono, aby ułatwić duszom zmarłych przodków odnalezienie drogi do domu na przygotowaną strawę, przetrwały do naszych czasów w formie zniczy na cmentarzach. Ogień też miał powstrzymywać dusze ludzi , którzy zeszli z tego świata w nagły sposób. Nasze straszne maski - karaboszki, patrz anglosaskie dynie, miały odstraszać złe duchy.


Maska drewniana z Opola, X-XI wiek.

Pierwotna forma obrzędu nakazywała ugoszczenie duchów np. miodem, kaszą i jajkami, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im osiągnąć spokój w zaświatach. W niektórych regionach Polski, np. na Podhalu, w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.

Kto miał jakiś problem  z wiedźmami...?

No ja miałem, kiedy wróciła moja, a ja trzymając się  tradycji poczęstunku, właśnie wyciągnąłem jajka, żeby nawiązać kontakt. Do tego zwyczaju, nawiązuje Mickiewicz w "Dziadach", gdzie opisuje wzywanie dusz podczas obrzędu, który odbywa się w dawnym (opuszczonym) miejscu kultu, kaplicy lub kościele, może być cmentarz. Obrzędowi przewodniczy Guślarz (Koźlarz, Huslar), wzywający dusze zmarłych przebywających w czyśćcu, aby powiedziały czego im potrzeba do osiągnięcia zbawienia i aby się posiliły.


Nie znałeś litości, panie!
Hej, sowy, puchacze, kruki,
I my nie znajmy litości:
Szarpajmy jadło na sztuki,
A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki,
Niechaj nagie świecą kości.

Dziady cz. II, Adam Mickiewicz, rys. Czesław Jankowski.



The Kingdom of Witches, music Nox Arcana.

Nie wiem czy Pieńkowski maczał w tym palce osobiście, ale jest zaznaczone, że w jego stylu. A Pieńkowski był synem ojca, co jest naturalne, który walczył w powstaniu '44, rodzina po jego upadku, osiadła w Anglii. Wspominam to specjalnie bo liczba 44 jest tu istotna. Poruszona została właśnie w "Dziadach", i nikt nie wie o co biega.

Pierwszy fragment:
Patrz! – ha! – to dziecię uszło – rośnie – to obrońca!
Wskrzesiciel narodu,
Z matki obcej; krew jego dawne bohatery,
 A imię jego będzie czterdzieści i cztery.

Drugi fragment:
Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;
A życie jego – trud trudów,
A tytuł jego – lud ludów;
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
 A imię jego czterdzieści i cztery.

Dziady, cz. III.

Wiedzą ci co liczą i żyją trochę później. Jak zawsze. Patrząc na to z pewnej perspektywy, a tą daje samolot, dokładniej widok z samolotu, na przykład z tego który runął na ziemię w Smoleńsku, a on, ten widok, był wywieszczony przez Wieszcza w "Dziadach", bo 10.04.2010 to10 + 4 +20 +10 = 44. Hu! Hu! Ha! Co do wieszczów to też trzeba uważać, bo to różnie bywa. Politycy też tak "umią" wieszczyć, jak nasi najlepsi literaci, w dodatku bez ich umiejętności potrafią z ludzi robić dziadów i ludzi bezdomnych.

Wiedźma grzybiarka. Czym chata bogata...!



Lao Che, Astrolog, Gusła, 2002.

Kto zacz? Wystąp! Odpowiedz!
Kto zacz? Zaklinam! Odpowiadaj!
Pomnij! - "...niż mędrca szkiełko i oko..."
Macochą mi Luna. Pasierbem Kometa.
Bielmem Konstelacja w almanachu wersetach.
Miast źrenic - luneta. Jam astralny kąkol.
Alchemia cnót w żółć. Sercem mym szron.

Miej serce i patrzaj w serce!

"...A kto prośby nie posłucha,
W imię Ojca, Syna, Ducha,
Widzicie Pański Krzyż.
Nie chcecie jadła, napoju,
zostawcież nas w pokoju.
A kysz! A kysz!..."

Dla tłuszczy niebiegłej w Piśmie -
Podium cyniczne. Dla mnie bałwochwalcy -
Klucz do wróżb - Cielcem!



Nox Arcana, Grande Masquerade, Transylvania 2005.

Na końcu świata (Au Bout Du Monde / At the Ends of the Earth).

Na końcu świata (Au Bout Du Monde), Konstantin Bronzit, 1998.




piątek, 30 października 2015

Switchcraft.

Switchcraft, Konstantin Bronzit, 1994.

W Krainie Deszczowców.

I siecze deszcz i świszczy wiatr, wyją wilki, ryją dziki...Pada deszcz, świat płacze za zmarłym, wieje silny wiatr, nieboszczyk miał kontakty ze złymi duchami, świeci słońce, zmarły jest szczęśliwy.

Deszcz,  Dżdży, Mżawka, Kapuśniaczek (?)

Narrator: Dawno, dawno temu, w Krainie Deszczowców zaginął sławny badacz latający żab – profesor Baltazar Gąbka. Z Krakowa na ratunek wyrusza ekspedycja ratunkowa kierowana przez niemniej słynnego podróżnika – Wawelskiego Smoka…
Smok Wawelski ryczy.
Narrator: Któremu w niebezpiecznej wyprawie towarzyszy książęcy kucharz…
Bartłomiej Bartolini: Bartolini Bartłomiej, herbu Zielona pietruszka. Mamma mia! Do usług.
Narrator: Ich śladem podąża tajemniczy Don Pedro…
Don Pedro: Karramba!
Narrator: Szpieg z Krainy Deszczowców.

Uwaga, Torreador! Mówi X-54! (?)

Wspaniała trylogia i animacja. Historia potyczek ekspedycji wysłanej z monarchii Kraka, z przedstawicielami dwóch totalitarnych systemów, agentami z Krainy Deszczowców, od samego Mżawki i Wielkiego Deszcza (nie wiem jak miał ich szef) jak i  sługusami nietolerancyjnego króla Słoneczko XV. To niesłychane! W granicach mego państwa przebywa dwóch nieopalonych osobników! Rozkazuję: schwytać, doprowadzić i opalić! Bez filtra i na rożnie. Byli jeszcze przedstawiciele wolnych zawodów, jak antyzbóje, czy Smok Mlekopij. I była jeszcze akcja z ratowaniem Nasturcji, którą to chciał przy pomocy jakichś drabów były tyran, znowu ciemiężca jakiś, odzyskać. Taki piękny idylliczny kraj. Dla ćpaków, pili coś i było im dobrze. Co ten Pagaczewski nawciskał do tych książek dla dzieci. A i donosiciele z krainy Deszczowców, podlce jedne.

Don Pedro, w krainie króla Słoneczko XV (fot. nikon19).

Tylko, że mimo trzech tomów i spotkania z ufo, nie dowiedziałem się niczego na temat badań, prowadzonych przez profesora Gąbkę, nad latającymi żabami. Co mie tam jakieś mypingi, mało to ich po świecie się pęta? Patrząc na latające myszy w płaszczach przeciwdeszczowych, można stwierdzić, że podobnym zagadnieniem zajmował się Athanasius Kircher (1602-80), XVII wieczny "człowiek renesansu". Medyk, teoretyk muzyki, badacz hieroglifów egipskich, wynalazca, teolog, znawca języków orientalnych, jezuita. Wspomniałem o nim przy kocim pianinie, a tak w ogóle to należy mu się oddzielny wpis. On to w swoich badaniach i podróżach trafił na latającego kota w płaszczu przeciwdeszczowym. I to wcale dobrze rozwiniętego.

Latający kot, Athanasius Kircher, China Monumentis, 1667.

W sumie to im chyba trochę zazdroszczę. To były podróże, kilka miesięcy lub lat. Jedziesz badać coś o czym nie masz pojęcia, a nawet jeśli masz, lub tak ci się zdaje, to nawet jeśli się pomylisz, lub nie znajdziesz tego co chciałeś zbadać, to wymyślisz. I kto ciebie sprawdzi? A nawet gdyby, to można się było wyłgać, że był gdzie indziej, ten drugi albo ty, albo w ogóle o co biega. A teraz to lipa. I co z tego, że na Księżyc latamy...Tak bez peleryny i kiszonej kapusty?

(?)

W Krainie Deszczowców jak nazwa wskazuje, pewnie pada często, albo stale. Na pewno jest Mżawka. Może jest rodzaj opadów o bardzo tajemniczej nazwie, dżdży. Kiedy dżdży to dżdżownice mają święto, i wyłażą na górę. Pewnie jeszcze parę innych rodzajów opadów tam istnieje, których nazwy nie znam. My natomiast, na duży opad lub większy, powiemy leje jak z cebra lub jak co poniektórzy pierze żabami. I wszystko jest zrozumiałe, ceber, żaby, woda, mokro. Leje dzbanem (βρέχει με το κανάτι - vréchei me to kanáti), to z krainy bardziej słonecznej niż deszczowej, zrozumiałe, że dzbanem, bo oni używają więcej dzbanów niż cebrów, gdyż lubią wino. Z tego słonecznego powodu, następne określenie musi dla nich oznaczać kataklizm. No bo kiedy leje nogami krzeseł (βρέχει καρεκλοπόδαρα - vréchei kareklopódara), to co taki biedny Grek ma zrobić...Celofan może nie wystarczyć.

Bardzo estetyczne getry... (?)

Gdzie indziej nie jest lepiej. Na ten przykład wyspiarze, dokładniej Walijczycy, mają ostre opady z elementami grozy. Nie dość, że pada starymi kobietami i patykami, tu pewna kwestia do wyjaśnienia jest, czy te patyki to takie zwykłe, czy może była to część tych starych kobiet, w sensie ich laski, to jeszcze można dostać nożami i widelcami (Mae hi’n bwrw hen wragedd a ffyn / cyllyll a ffyrc). Przy dużej częstotliwości opadów może to być stresujące, choć patrząc na to z drugiej strony, bo te staruszki skądś lecą, jest nadzieja na spadek. Tu jeszcze mogą być widelce lub widły (fork / pitchfork). Podobne zagrożenie istnieje na Słowacji, bo albo ktoś straci ciągnik, albo życie, a może nawet dwa życia, gdy ciągnik spadnie z operatorem...Bo na Słowacji to spadają ciągniki, czy pada deszcz, śnieg, czy padają ciągniki...(Či prší, sneží, padajú traktory...). Co prawda może to być bardziej przewrotne, że śnieg czy deszcz psują się ciągniki, nie tylko od silnych opadów. U sąsiadów za miedzą jest mniej niebezpiecznie, ale wywrotowo. Tu można oberwać taczką (padají trakaře). Pewnie element czeskiego humoru.

Tak ma działać to latanie, słup wodny lub tornado wodne, 
według Bena Franklina,

Z innych przedmiotów to na Bałkanach pojawiają się siekiery (padaju sekire - Serbia; padaju sjekire - Chorwacja). W Azji popularne są opady knypli, czy jak kto woli drewnianych młotków, do tego w Chinach spadają psie kupy (落狗屎) Z knyplem to też ciekawostka taka, bo w przedwojennej gwarze warszawskiej, w środowisku rzezimieszków, knypel oznaczał nóż, zaskakująca analogia w odniesieniu do latających ostrych przedmiotów. W wielu krajach po prostu leje jak z wiadra. Tak jest między innymi w Rosji, льет как из ведра. To oczywiście mnie nie dziwi, bo u nich to jest tradycja z wiadra. Bo za cara to tak szło...Wiadro to 10 sztofów, sztof to coś ok 1.2 l, to prawie dwie krowy. Dziesięć sztofów to wiadro = 12.3 litry... Kupowałem gorzałkę w Petersburgu, którą mi na liczyli na ułamki wiadra...To były czasy. Można palić z wiadra. Tak, ale to co innego.

Deszcz kotów, psów i widłów ;)
Grawerował George Cruikshank, 1817, 
opublikował George Humphrey, 1820.

Francuzi mogą sobie pozbierać za to trochę fantów gdyż może lać halabardami, gwoździami i linami, lub nic nie zbiorą bo poleje jak szczająca krowa (il pleut des hallebardes, clous, cordes / il pleut comme vache qui pisse). Portugalczycy będą się kryć przed scyzorykami (a chover canivetes). Po hiszpańsku opadają panowie, ale to w Kolumbii, pada deszcz mężów (están lloviendo hasta maridos). I tu określa to rzęsiste opady. W innych krajach hiszpańskojęzycznych, zwrot ten oznacza także pogodę dla dziewczyny lub kobiety, że przyciąga mnóstwo potencjalnych mężów. Wracając do deszczu, to w Argentynie można krowim plackiem dostać (caen soretes de punta). W ojczyźnie konkwistadorów, jak przystało na kolebkę nieposkromionych zdobywców trochę straszniej, bo pada ropuchami i wężami (llueven sapos y culebras) i bardziej podróżniczo u Katalończyków łodziami i beczkami (ploure a bots i barrals).  Jakby nie patrzeć, ciężkie czasy. Podobnie w Portugalii będą uciekać przed padającymi wężami i jaszczurkami (chovem cobras e lagartos).

Deszcz żab odnotowany w roku 1355 w Skandynavii,
drzeworyt Conrad Lycosthenes,
"Prodigiorum ac ostentorum chronicon", Basel, 1557.

W Rumunii leje żabami (plouă cu broaşte), a w Holandii starymi kobietami i kociętami (het regent oude wijven / kattenjongen). Te kociaki to dla kontrastu pewnie. Tak cichaczem od latających sprzętów przeszedłem do latających nielotów. Tu na pierwszy plan wysuwają się koty i psy. Pewnie dlatego, że to z Imperium. Znów trzeba wrócić na wyspy, dokładnie do Anglii, gdzie leje kotami i psami (raining cats and dogs). Na papierze tego zwrotu użył po raz pierwszy w 1651 roku, poeta Henry Voughan. Podług legendy mogło odbywać się to tak:

I'll describe their houses a little. You've heard of thatch roofs, well that's all they were. Thick straw, piled high, with no wood underneath. They were the only place for the little animals to get warm. So all the pets; dogs, cats and other small animals, mice, rats, bugs, all lived in the roof. When it rained it became slippery so sometimes the animals would slip and fall off the roof. Thus the saying, "it's raining cats and dogs.
Word Myths: Debunking Linguistic Urban Legends
 David Wilton, Oxford University Press, 2008.


 Szczury...Też opuszczają pokład.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Popularny stał się pewnie dzięki Jonathanowi Swiftowi, który użył go w zbiorze satyrycznych i ironicznych komentarzy na banalność rozmów prowadzonych przez klasy wyższe w XVIII wieku, ujętych w formę poradnika. A może przez wiersz "City Shower", z 1710, w którym opisywał krajobraz po powodzi, pełen trupów zwierzęcych, co mogło skłonić ludzi do użycia zwrotu, że leje kotami i psami. Można się tu dopatrzyć wątku mitologicznego. Gdzie Odyn, którego atrybutem jest wilk, a to prawie pies, był też bogiem wiatru, przewodnikiem dusz pędzących w powietrzu, do czego nawiązuje podanie o Dzikim Gonie (Old English Chronicle, 1127), gdzie szaleją po niebie myśliwi z ogromnymi psami:

Psów nie widać, ale i tak mi się podoba ;)
Åsgårdsreien, Peter Nicolai Arbo, 1872.

Byli oni czarni, ogromni i ohydni, jechali na czarnych koniach i na czarnych kozłach, a ich psy myśliwskie, czarne jak węgiel, miały straszne ślepia, wielkie jak spodki. Można to było widzieć w parku miasta Peterborough i we wszystkich lasach jakie rozciągają się od tego miasta do Stamford. Przez całą tę noc mnisi słyszeli ich odgłosy i grę na rogach.

A koty, bo podczas burzy wiedźmy śmigają na miotłach, a te znowu mają za towarzystwo koty. A może tylko dlatego, że łącząc dwa antagonizmy jak kot i pies dostaniemy niezły młyn.

Węże do kompletu, żaby też były alb bardzo niewyraźne.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Tak trochę dla rozjaśnienia tego deszczu dodam, też mamy własne nawiązanie do Dzikiego Gonu, i też może u nas lać kotami i psami. Wiedźmy mamy. A, że tak ganiają u nas po niebie ci wilcy i psy, na strasznym polowaniu, to Sienkiewicz już pisał w Potopie. Tak latali po lasach i polach jak piekielny orszak krzyżackich rycerzy, co to o nich lud na Żmudzi rozprawia, w noc jasną miesięczną się zjawiają  i pędzą przez powietrze zwiastując klęski i wojnę. O. Psów nie musieli mieć, bo za takimi to zawsze stado leci po ochłapy. Się zgadza.

Ryby często opadają.
Erasmus Francisci, "Der Wunder-reiche Uberzug [sic] unserer Nider-Welt....", 1680.

Najciężej przyroda chyba jednak doświadczyła mieszkańców niedużej wyspy. Około 104 tys. km², a mają pięć czynnych wulkanów, i to niemałych, sporo gejzerów i ciepłych źródeł. Całkiem zrozumiały jest w takim przypadku zwrot na ekstremalne opady w stylu: pada deszcz ognia i siarki (Það rignir eld og brennustein). Trąci Tolkienem, w sumie to są z tej samej bajki. Tak to na Islandii bywa. W podobnym klimacie bajkowym popaduje w Norwegii, tu pada trolicami lub wiedźmami (det regner trollkjerringer; trollkjerringer można tłumaczyć jak hekser) i w Szwecji, gdzie do spółki z małymi diabłami lecą małe gwoździe, albo zamiennie (det regnar smådjävlar / småspik). Gök delindi, niebo stojące, to mi pasuje, choć mało oryginalne były Turki w nazewnictwie. Znalazłem powiązanie tego określenia z sky burst, ale pasuje mi tylko w kontekście tego zdjęcia, przypomina nuklearnego grzyba.

"Gök delindi", fot. Bora Elber (ensonhaber).

W praktyce to już Pliniusz Starszy, w Historii Naturalnej, opisał sztorm  żab i ryb. Pierwsza odnotowana wzmianka. Atenajos, grecki retoryk i gramatyk, żyjący na przełomie II/III wieku n.e., opisał można powiedzieć dość dramatyczne wydarzenia w Uczcie mędrców (Deipnosophistae). Było to w Peoni i Dardanii. Spadł deszcz żab. A było ich tyle, że wszędzie, na drogach i dachach domów zalegały. Przez pierwsze dni mieszkańcy próbowali je zabijać, domy zamykali, i starali się jakoś przepękać. Ale to nie pomagało. Były nawet w naczyniach. Postanowiono zjeść natręta. Gotowano i pieczono je. Mimo wysiłków nie dawało się skorzystać choćby z wody, postawić nogi, żeby nie nadepnąć na żabę, w dodatku zaczął przeszkadzać smród już zabitych. Trzeba było opuścić kraj. Takie buty.

I jeszcze ryby. Olaus Magnus, 1555.

Tak w ogóle, to lubią opadać różne rzeczy. Dla przykładu od połowy do końca XIX wieku, kilka opadów. We Włoszech, odnotowano burzę z kiełkujących nasion judaszowca, który występuje naturalnie w Centralnej Afryce. Kalifornię nawiedziła kurzawa, z kryształków cukru, w Lake County. Nad Dublinem przeszła burza orzechów włoskich w 1867. Do Paderborn, w Niemczech, przyleciały żywe małże. W Anglii, pojawiły się meduzy z nieba. Ryb opadało jeszcze sporo, to nie wspominam. Pająki natomiast tylko raz, w Santo Antônio da Platina, Brazylia, 2013. Ale u nich tyle jest tego, że to byłoby dziwne, gdyby choć raz nie spadło. Żaby i ropuchy za to odwiedziły Kraj Kwitnącej Wiśni, prefekturę Ishikawa w 2009, i Węgry, w Rákóczifalva, nawet dwukrotnie w 2010.

Czarnoksiężnik z krainy Oz (The Wizard of Oz), Victor Fleming, 1939.
Ależ pruje to tornado...I wszystko jasne.

Obwód niżnonowogrodzki, koło wsi Meshchera (Мещера),  16 czerwca 1940 roku, też posypało. Tu chyba najlepiej. I to za władzy Sowieckiej. Na ziemię z nieba spadło około 1000, XVI i XVII wiecznych monet, złotych i srebrnych. Deszcz miał wypłukać skarb monet, wiatr zabrać do nieba, a tam nie chciano pinców i rzucono je na ziemię, ku zdziwieniu i uciesze mieszkańców. Deszcz kamieni mnie nie interesuje, bo to ani żaba, ani kot, a do tego Kain zabił Abla kamieniem a Sefora obcięła kamieniem synowi kawałek penisa. I jeszcze jak Jozue ścigał pobitego pod Gibeonem, Adonisedeka, w stronę wzgórz Bet-Choron aż do Azeki i Makkedy, gdy uciekinierzy byli na zboczu Bet-Choron, Pan pocisnął na nich z nieba ogromne kamienie, tak że wyginęli wszyscy. I więcej ich zmarło od kamienia, niż od mieczy Izraelitów.

Deszczowa piosenka (Singin' in the Rain), Stanley Donen, Gene Kelly, 1952.
Jak pięknie, ludzi nie ma na ulicy.

A co jak pada, a nie wieje i coś przylatuje? Tak też się ponoć zdarzało.

Do tych wszystkich pięknych frazeologizmów, mających oddać całą, nieposkromioną i dziką siłę natury, przejawiającą się w potężnych opadach deszczu z niespodzianką, należy dodać jeszcze jeden. Szczerze powiem, że tu bardzo jestem zainteresowany etymologią i czasem powstania tego zwrotu. Fińczyki to mają fantazję, wpaść na coś takiego, że leje jak z dupy Estery (sataa kuin Esterin perseestä). Estera jest starotestamentowa, brak analogi do jakiejkolwiek bogini deszczu lub innych wilgoci. Miałem kiedyś okazję pracować z dwiema Finkami, może by coś rozjaśniły w temacie, ale po pierwsze primo, nie wiedziałem o takiej działalności Esterin. Po drugie primo, one były raczej zainteresowane sobą i gorzałką, dużą ilością gorzałki, a nie jakimiś opadami z  perseestä, przynajmniej oficjalnie. A może to właśnie z powodu mieszkania w kraju, gdzie zachodzą takie zjawiska...?

Świeżynka, deszcz ryb, dystrykt Guntur, 16-08-2015.

Wszystko to za sprawą tornad, tajfunów, cyklonów, słupów wodnych i tym podobnych. Zwraca uwagę występowanie tych zjawisk parami. I tak na półkuli północnej mamy huragany lewoskrętne, a w tym samym czasie na południowej, prawoskrętne. Wynika to stąd, ze to jest niżowy wir, ściśniętej przeciw-materii przechodzący przez ziemię na wylot. Z jednej strony kręci się w lewo, z drugiej w prawo. Logiczne. Przenika on w miejscach łatwo dostępnych, o mniejszej gęstości np jądro Ziemi, wykorzystując pęknięcia w skorupie. Stąd miejsca częstych ich występowań, tak zwane, aleje tornad. Taki niżowy wir przeciw-materii powstać może przy użyciu silnego pola magnetycznego. Na przykład UFO. Nie dość, że nas przekręcają jak zegarek, to jeszcze w nas rzucają rybami...Wells się w grobie pewnie przewraca na taką inwazję.



Chok, Z Krainy deszczowców.


Wprost z "Krainy Deszczowców" wysyłam trochę słońca
Zaczynam nowy rozdział, a już szedłem w stronę końca
Biorę haust powietrza - patrząc w niebo
Oddycham pełną piersią i odsuwam tamtą niemoc
Dziś bez skrupułów, jednym ruchem ręki
Zanim się obejrzysz, na tą czerń wrzucę błękit
Trzymam w dłoniach pierwsze demo i wiem, że
To jest jak pierwsza miłość, nie jak pierwsze lepsze
Liczyłem, że te zwrotki trafią w sedno
Ale, trafiły we mnie a was jakoś średnio
Patrze trzeźwo, choć też się potykam
Często, lecz nie zobaczysz u mnie łez na polikach
I chociaż wciąż, Jesień mam na własność
Głęboko gdzieś na dnie w szafie chowam parasol
Zaciskam pięści i wciąż mam marzenie
Nie poddam się choćbym miał grać sam dla siebie


Wypruwam z siebie flaki kładąc zwrotki na bit
A ponoć - w każdej z nich brakuje kropki nad i
Znam te bloki jak nikt - bo jestem stąd
I gdzie bym nie był wiem, że mam tylko jeden dom
Nie chcę czuć chłodu ciemnych chmur
Z każdym dniem wiem, ze znowu chce iść w przód
Dziś - mam energię by grać w to z sercem
Bo stać mnie na to żeby z siebie dać coś więcej
Znam, kilka osób które wciąż stoją za mną
Choć stojąc pod sceną czuję się poziom nad nią
Bo, moją szansą jest pewność siebie
Co rozrywa mnie tak, jakby mi miało pęknąć serce
Dziś - zostawiam w tyle "Krainę Deszczowców"
Spójrz - nawet ona choć na chwilę jest w słońcu
Znów, mam siłę żeby dotknąć gwiazd
I nie zmieniłbym nic, gdybym mógł cofnąć czas



wtorek, 27 października 2015

Noc, jak co dzień...

Dwa tygodnie siedzę w zamknięciu. Dogadałem się nawet ze ścianami żeby przestały się zbliżać. Co prawda, nie jest to zamek d'If, ale posiada drzwi, które skutecznie ograniczają swobodę poruszania się, i schody, po których jak sama nazwa mówi, tylko w dół. Wchodów nie ma, czyli zawsze pod górę. Próbowałem je otworzyć, drzwi ma się rozumieć, ale stawiły skuteczny opór. Nic to. Hrabiowska ma niedola, o chlebie i winie. Co prawda się odwodniłem lekko, tylko półtora litra płynów dziennie przyjmuję. Spróbowałem ostatnio herbaty...Nie ten tego i to gwałtownie, a kiedyś piłem jedną co godzinę. To też nic. Cudowna to była pora. Sierpniowe słońce powoli przeszło w zwis, rozlewając po niebie czerwoną siejbę promieni. W dali mgliście siniała linia gór. Ja, powoli zieleniałem w domu. Ładny widok mam z okna. Posoliłem całe podwórko. Poszło mi kilo na to. Mam srebro. Demony chyba się nie przedostaną. Ślimaki na pewno zatrzyma. 


Demony...Johann Heinrich Füssli, Falstaff in the Laundry Basket.

Czosnku sobie nie żałuję. Żrem nałogowo ze słoika, taki marynowany w occie i oliwie, z dodatkami. To z Bułgarii przywiozłem, gdzie miałem kontakty z pomocą kucharską, choć ta była gupia, ale kucharka był w wieku zwojów egipskich i strach było dotknąć, żeby się nie rozpadło to. Jeszcze tylko jedno. Ludzie teraz obwieszają się różnym gównem. Nikogo nie widziałem z cegłą u paska. A co! Muszę sobie taką zrobić. Zawsze mogę powiedzieć, że to Rozalka. Siostra po kuracji w piecu. A, że łączy nas silna więź rodzinna, to mma ją na łańcuchu. Zaraza mi nie grozi. Mistrza słucham. Falstafa wino obroniło. Kseresu! Dobrze, moje to nie sherry. Mojego bukiet to połączenie drutu kolczastego, ze smakiem rdzy i krwi w ustach. Szczep południowoafrykański. A jak mówił mistrz Falstaff: "Wystrzegaj się piwa i innych wodnistych napojów, za to wino pij nałogowo". Tak właśnie.  


Też mi ręce opadły.
Johann Heinrich Füssli, Cisza, 1799-1801.

Zapadła ciemność. Chrobotało mi i stukało. I nie chciało przestać. Zwierz jakiś, pewnie mysz albo inna popielica. Ładnie. Załatwmy to zaraz pomyślałem, a że jestem żołnierzem kosmosu, długo się nie zastanawiałem. Po schodach na dół schodzę...;) Zasadziłem się centralnie na podłodze, w kuchni, z majchrem w ręku, w kucki, coś jakbym usiadł na piętach. I się kiwam. Nie to żebym chciał, ale tak wyszło. Że byłem trunkowy, żeby nie zasnąć, to usnąłem. Noc jasna. Nic nie czułem bo zdrętwiałem. Ruszyć też się nie mogłem. Ledwo oczy otworzyłem. Patrzę, jest. Nie wiem co. Sporawe. Wygląda na opancerzone. Tylko ręka śmignęła. Więcej nie mogło śmigać. Ciachnąłem i ciąłem ile wlezie. Reszta jak głaz. Śmierdzi draństwo. Broni się. Pryska czymś na około i sypie odłamkami. Cisza. Zasnąłem. Obudziłem się. Kurwa ale syf. Zasnąłem. A później musiałem to wszystko posprzątać.


Ah! Well...(s)! Glorious speech! 
Falstaff - Chimes at Midnight, Orson Wells, 1965.

Tsukumogami!. To takie yōkai, duch lub demon, które bywają ożywionymi przedmiotami codziennego użytku spotkałem. Zabiłem na śmierć kubeł i to nie z recyclingiem...I wytłumaczyłem dzieciom, które rano zamiast spać to sobie wycieczki urządzają po mieszkaniu, i pytają się czemu tata w śmieciach śpi, że to taka lekcja, że trzeba sprzątać i nie wolno rysować rzeczy z którymi nie chcemy walczyć. Można za to rysować nagie kobiety, bo one nie robią bałaganu, a nawet jeśli to inny. Lekcję tę przerwano, w butach do konnej jazdy, dziatki przegnano, a ja tylko usłyszałem, że teraz zobaczę, co to znaczy Batān...

Dr Hackenbush, Kosa.

Raz po schodach na dół schodzę, patrzę idzie gość 
Najebany ledwo idzie, ale niesie coś
Więc ja mu raz kosę w brzuch i już dalej wiecie
Nie ma takiej drugiej kosy w całym świecie 
Sika krew w około syf, co za jatka, ale dzień

W autobusie tłok jak kutas, czuję pcha się ktoś
Najebany ledwo stoi, widać, że ma dość
Więc ja mu raz kosę w brzuch i już dalej wiecie
Nie ma takiej drugiej kosy w całym świecie 
Sika krew w około syf, co za jatka, ale dzień

Pyta kelner co ma podać, mówię trzy piwa
Patrzę a ten pierdolony, przyniósł tylko dwa
Więc ja mu raz kosę w brzuch i już dalej wiecie
Nie ma takiej drugiej kosy w całym świecie 
Sika krew w około syf, co za jatka, ale dzień

piątek, 23 października 2015

niedziela, 18 października 2015

Antrakt (Entr'acte).

Fot. Brykiet Noga.


Clouds hang over the city
It is dark and I can’t get up.
I draw the blanket higher
I disappear, I curl myself up

The air is thick and sticky
Dampness sitting on faces.
A bird perched on a tree gloomily
It is smoothing its feathers lazily

The morning turns into noon
Hours pass in apathy
Sometimes a fly starts buzzing
In the snare of a cobweb

And the sun, high up, so high up
Is shining into pilots’ eyes
It is warming tirelessly
Cold blue spaces

I’m waiting for a wind that will disperse
These dark, swelling curtains.
I will find myself suddenly standing, then
With the sun face to face

The streets – covered with mist –
Are drowning in blind puddles.
Tired, I gaze through the window
I am longing for storms

And the sun, high up, so high up
Is shining into pilots’ eyes
It is warming tirelessly
Cold blue spaces

I’m waiting for the wind that will disperse
The dark, the swelling covers.
I will find myself suddenly standing, then
With the sun face to face
Krakowski spleen (Cracow spleen),
Olga Jackowska, Marek Jackowski
(transl. muzikum).



Maanam, Krakowski spleen, Nocny patrol, 1983.



Koniec z góralami, pogodynkami i tym podobnymi,
najlepszym miernikiem zmian w pogodzie jest penis.
Lud się mylić nie może.

Będzie burza bo mi się wydłuża.
Idzie dysc bo mi tys.
Będzie grad bo mi padł. 

(A kobiety niech też słuchają penisa)




Clouds hang above the city. There's dark and I can't stand up.
I spoof more quilt, disappear, bending in myself.
The air is viscous and dense, the moisture is gathering on faces.
The bird is sadly sitting on tree, cleaning its plumage lazy.

Clouds hang over the city
It is dark and I can’t get up.
I draw the blanket higher
 I disappear, I curl myself up

The morning becomes the noon. The hours pass limp.
Sometimes fly beeps in the spider's web.
But the sun is high above, shining on pilots eyes.
Heating cold blue spaces tirelessly

I'm waiting for the wind, which will chase.
The dark, swirling curtains.
I'll standing then on time.
With the sun face to face.

The streets are wrapped by fog, drowning in blind pools.
I'm looking out the window weary, thinking with longing about the storm.
But the sun is high above, shining on pilots eyes.
Heating cold blue spaces tirelessly

I'm waiting for the wind, which will chase.
The dark, swirling curtains.
I'll standing then on time.
 With the sun face to f
ace.

(transl.?)





PS Przekład "Burzy", W. Szekspira, dokonany przez Piotra Kamińskiego, może wywołać niewielką burzę. Został on uwspółcześniony znacznie, ale czy uwspółcześnienie musi oznaczać wstawianie wulgaryzmów, jak kur.iszon czy skur.ysyn? Nie jestem delikatesem i sobie czasem kurwa powiem, ale to już jest przesada.

sobota, 17 października 2015

Żabie złośliwości.

Secesyjna kamienica, dokładniej secesja monachijska, powstała ok. 1903 r., według projektu bialskiego architekta Emanuela Rosta Młodszego. Pierwotnie była siedzibą winiarni Rudolfa Nahowskiego. Budynek o nieregularnej bryle, z dominującą nad nią narożną wieżą. Dekoracja fasady to imitacja muru pruskiego, znajdujące się nad wejściami wykusze i różnego rodzaju płaskorzeźby. Elewacje zdobią  reliefy owadów, motywy heraldyczne i roślinne, głowy "Meduzy", czy fantazyjne parterowe okna. Od północnej strony, od ul. Targowej, wejście zdobi portal z figurami dwóch żab.

Kamienica "Pod Żabami" (Bartosz Cuber).

Czemu żaby? Jak wieść gminna niesie wykończenie kamienicy dostało taką formę w efekcie konfliktu między jej właścicielem,  i księdzem proboszczem z pobliskiego kościoła, który pyszni się po drugiej stronie ulicy. Ksiądz krzywo zapatrywał się na plany wzniesienia w bezpośrednim sąsiedztwie świątyni, budynku w którym tryskać będzie źródło zła wszelkiego, pijaństwa i rozpusty. Z ambony musiał płomienne kazania głosić, dając w ten sposób wyraz swojego niezadowolenia, nawołując lud do walki z winnowajcami. Pan Nahowski w odwecie zafundował kamienicy portal na którym zwrócone w stronę kościoła, miło spędzają czas, dwie żaby, ubrane we fraki. Jedna na mandolinie gra, druga zaś trzyma w jednej ręce fajkę, a w drugiej kieliszek, opierając się na beczce wina. Obie zaś grają na nosie oburzonemu księżulkowi.

Co tam panie w polityce...? (?)

A może to był protest przeciwko nietolerancji religijnej wobec ewangelików. Dlatego kamienica ta, w tej formie stanęła przed kościołem ewangelickim Marcina Lutra? W sumie, teraz to nie ważne, ważny jest efekt tego sporu. Gdyby wszystkie, albo chociaż większość sporów rozwiązywano w taki sposób, to każdy pił by wino i jarał fajeczkę...I to w doborowym towarzystwie Bolka i Lolka oraz Reksia.

Raid (?)



PS Bielsko-Biała posiada bardzo ciekawą architekturę. Taki trochę Wiedeń, zaniedbany, mniejszy i bardziej okopcony.


poniedziałek, 12 października 2015

Vivat vivere!


Bardzo ludzki robak (dailymail).

Ktoś w końcu powinien zająć się sprawą robaków. To co ludzie wyrabiają z tymi biedactwami...Wyciągają je żywcem z domów. Odrywają od rodzin i codziennych przyjemności. Torturują dla własnej przyjemności. Trzymają je w złych warunkach, często w przerobaczonych, małych i dusznych pomieszczeniach. Stop przemocy wobec robaków! Wędkarzu! Twój robak był moim sąsiadem.

Nie ma jak w bloku (smcdsb).



Ugryzłem złoty owoc tak łatwo jak chleb
Ze środka wyszedł robak i tak do mnie rzekł
Zastanów się co robisz, to jest mój dom
Zabieraj swoje zęby no i wynoś się stąd
Nie zabijaj moich dzieci, one też chcą żyć
Nie burz tego domu, bo ktoś mieszka w nim


(?)

Twój dom się wnet roztopi tak łatwo jak śnieg
Nie zdążysz z niego wyjść ani zawołać hej
Zastanów się co robisz to jest mój dom
Zabieraj swe rakiety no i wynoś się stąd
Nie zabijaj moich dzieci one też chcą żyć
Nie burz tego domu ja też mieszkam w nim

Ugryzłem złoty owoc tak łatwo jak chleb
Ze środka wyszedł robak i tak do mnie rzekł
Zastanów się co robisz to jest mój dom
Zabieraj swoje zęby no i wynoś się stąd
Nie zabijaj swoich dzieci one też chcą żyć
 Nie burz tego domu ty też mieszkasz w nim.

Sztywny Pal Azji, Rock'N'Rollowy Robak, Europa i Azja, 1987.

środa, 7 października 2015

Hello, my baby. Hello, my money...


Michigan J. Frog, One Froggy Evening...1955, (play).

Żaba Michigan, 31 grudzień 1955 - 22 lipiec 2005. Debiutował z końcem 1955 roku, w filmie: One Froggy Evening. Tańczy w cylindrze i z laseczką, śpiewając przeboje z przełomu XIX i XX wieku. Imię zawdzięcza pewnemu marynarzowi z US NAVY, którego ulubioną drużyną w owym czasie było Michigan, on miał na imię Jeremy, a Frog bo żaba. Wcześniej był rozpisany konkurs na imeno. Historia opowiada o utalentowanej żabie, która każdemu szczęśliwemu znalazcy, ma przynieść sławę i pieniądze. Oczywiście w jego zamyśle. Żaden nie zdaje sobie sprawy, że żaba będzie śpiewać tylko dla niego...Dla każdego postronnego słuchacza będzie tylko żabą.

Tylko piosenka...;)

Hello My Baby!

Hello, my baby
Hello, my honey
Hello, my ragtime gal

Send me a kiss by wire
Baby, my hearts on fire

If you refuse me
Honey, you'll lose me
Then you'll be left alone

Oh baby, telephone
And tell me I'm your own

Hello, my baby
Hello, my honey
Hello, my ragtime gal

Send me a kiss by wire
Baby, my hearts on fire

If you refuse me
Honey, you'll lose me
Then you'll be left alone

Oh baby, telephone
And tell me I'm your own

(Ida Emerson / Joseph E. Howard)
The Andrew Sisters
.

 Michigan oszałamiającej kariery nie zrobił. Pęta się po jakichś epizodach i innych planach. Osobiście pierwsze skrzypce w czyichś rękach zagrał jeszcze raz w Another Froggy Evening. Był maskotką telewizji The WB Television Network, od jej powstania do samego końca, jego i jej.  Oficjalne oświadczenie wydane przez przewodniczącego Warner Bros, 22 czerwca 2005 roku, Garetha Anciera:  "Żaba zmarła i została pochowana". Redaktor naczelny telewizji WB, David Janollari, poinformował że: "Michigan był symbolem młodego pokolenia telewizji. To nie jest obraz jaki chcemy teraz przedstawiać naszej publiczności." Bo nie miał cycków...

Another Froggy Evening...Film.

wtorek, 6 października 2015

Mole(stacje) książkowe.


"Rewizja dobiegła końca. Czekista, który grzebał w biurku profesora, pozamykał szuflady i dołączył do kolegi przeglądającego książki na półkach. Pułkowo z fajką w zębach siedział grzecznie w fotelu. Na jego kolanach spał kot. Z punktu widzenia tego ostatniego w przytulnym kawalerskim mieszkanku, gdzie niestety zapach tytoniu utrudniał nieco kocią sygnalizację, nie działo się nic szczególnego. Po prostu przyszli w odwiedziny dwaj miłośnicy książek." [Moskiewska saga, Wasilij Aksionow, t. I-III, 1989, '91, '93.]
Płomień oświaty, wytapianie wiedzy przez nazistów, Niemcy.

"Wszyscy muszą być podobni jeden do drugiego. Każdy człowiek wizerunkiem innego człowieka. Wtedy wszyscy są szczęśliwi, bo nie ma gór, by się przed nimi zginać ze strachu i porównywać się z nimi. Książka to naładowana broń w sąsiednim domu. Spal ją, rozładuj broń. Rozbij mózg człowieka. Skąd wiadomo, kto mógłby się stać celem oczytanego człowieka?" [451 stopni Fahrenheita (Fahrenheit 451, 1953), Ray Bradubury, 1960.]


Fahrenheit 451, François Truffaut, 1966.
To była jego pierwsza powieść. Po czymś takim dostał kota, a gdzieś pomiędzy Słonecznym winem i Październikową krainą, miał ich w domu już ponoć 22...
Pamiętam pewne lato, kiedy się miało lat naście, może 12.  Cudowny okres, kiedy zaczyna się poznawać siebie i nie tylko, i cały zachwycający świat dookoła. Kiedy podbiera się Mamie fajki dla starszych koleżanek, a później szczerze się wykrzykuje: "Przecież ja nie palę!" A korbol był okrutny tego lata. Wtedy chyba pierwszy raz pojechałem turbokisiel na kocherku. Las,  menażka, kisiel zrobiony z winem. Smak jednego dobierany pod drugie. Siara pięknie się wytrąca przy gotowaniu. Koleżanki wypalały pety. I jak to wino w książce, w zimę przypominało minione lato, tak daty z win pitych przypominają, że lata mijają...Rym to przypadek. Piję lato, czas mija koło korka. Nie odbiegam, nie mam siły.

Ray Bradbury (manhattanrarebooks).

W Słonecznym winie, jest jeden rozdział o magicznej kuchni, gdzie szaleje prawie ślepa babcia i robi magiczne obiady. Dla mieszkańców domu obiad jest najbardziej interesującym momentem dnia. Bo babcia gotuje nieszablonowo, idzie na żywioł. A żywioł ten zwany kuchnią, jest mroczny, niemożebnie zagracony, w którym, w powyciąganym swetrze, między zwałami pomieszanych przypraw, i pętających się luzem garnków, snuje się jak duch po Łąkach asfodelowych babcia, a temu wszystkiemu z kąta przygląda się kotka z kociakami. Też pamiętam kuchnię z tamtego lata, gdzie wino zasłaniało liśćmi okiennice, gdzie buchała kuchnia węglowa, koty w dużej ilości pilnowały swego terenu, a piwnica w podłodze po stromej drabinie w dół, z paroma zakrętami, zimna i śliska od ślimaków, jeszcze dzisiaj nie wspomina mi się miło. I jeszcze wiedźma pra-babcia z kozą, co miała psychopatyczny wzrok, ta koza, babcia miała koty.. I do tej babci, przyjechała ciotka Róża, tej z książki, której też posmakowały obiady, ale jak zobaczyła w jakich to niehigienicznych warunkach powstają, to zdębiała. I wymyśliła, że z tym całym szajsem nowoczesnym na prąd i przepisami i książkami i fartuchem miszcza kuchni, to będą jeszcze lepsze...I odnowiono kuchnię, wsadzono sprzęty, babcię zawinięto w kucharski kitel, dodano księgi i przepisy...I była kicha. Dziadek szybko spakował ciotkę i wystawił za drzwi walizy. Jak wróciła ze spaceru, powiedział, że ma coś do powiedzenia. Spytała, co? "Good-bye!"- odrzekł. W nocy wnuczek postarzył kuchnię i wyrzucił książkę kucharską! Obiady wróciły na właściwe, magiczne tory. Słoneczne wino, raczej mało znana powieść, a szkoda. 

Cichy wielbiciel, Mól włosienniczek (motylenocne).

Tak. Są utrapieniem te mole. Choć z drugiej strony, jak się wraca do mieszkania, pustego i zimnego, to miło gdy po otwarciu szafy wylatują z niej na spotkanie malutkie motylki...Bo tylko one się cieszą na widok naszej nowej bluzki. Lepsza taka rodzina, niż żadna. I jest dla kogo się stroić.


Jojakim palący Zwoje Barucha (Providence Lithograph Company).

Mole książkowe też dały ludziom popalić, to znaczy książkom. Weźmy takiego Jojakima, króla starożytnej Judy. Pan się odezwał do Jeremiasza a ten zawołał Barucha syna Neriasza i kazał mu spisać wszystko co od Pana usłyszał. Później kazał to Baruchowi czytać publicznie ludowi Jerozolimy. Tekst nie spodobał się Jojakimowi, który nożem do owoców pociął go na paseczki i spalił. Ale co to tam, takie Zwoje Barucha, i w dodatku jedna sztuczka...Jakoś 600 lat przed Chrystusem to się działo. Czy to był pierwszy taki przypadek, usunięcia niewygodnych papierowych  tekstów, ciężko stwierdzić. No bo taka Ebla, jedno z ważniejszych miast starożytnej Syrii, III tysiąclecie p.n.e. Znaleziono tam ok 15 tysięcy glinianych tabliczek, pisanych w klin, o tematyce religijnej, prawnej, gospodarczej. Znaczy się mogło być ich więcej. No ale kiedy miasto się najeżdża i pali, i tak kilka razy, to można potłuc literaturę. Właśnie, tylko czy najechanie na miasto i potłuczenie literatury, to jest to samo co celowe jej spalenie? Mogli co prawda najechać żeby potłuc, czemu nie. A żeby nie było wątpliwości to spalić można później. Z tych tabliczek wiemy, że Ebla może nie kochała się z Mari, ale łączyły ich stosunki. Do tych stosunków dołożyć należy odkryte w Mari archiwum państwowe  z bardzo bogatą korespondencją dyplomatyczną z przełomu XIX i XVIII w. p.n.e. Było tego ok. 25 000 tabliczek. Tu też można stwierdzić, że część poszła z kurzem. W 1757 p.n.e. Mari zostało zdobyte i zniszczone przez Hammurabiego. Tak skutecznie, że dzięki niemu zachowały się dolne partie miasta w dość dobrym stanie ;) Bogate archiwum, na ok 20 000 tabliczek odkryto także w mieście Ugarit. Były to teksty egipskie, akadyjskie, sumeryjskie, huryckie i hetyckie, i oczywiście ugaryckie. Wpływ literatury ugaryckiej, z przełomu II-I tys. i połowy I, widoczny jest w hebrajskiej literaturze biblijnej. I wymyślili też oni, pismo alfabetyczne na 30 znaków. Radosną tę twórczość przerwał najazd Ludów Morza, 1190-1185 p.n.e., miasto spalono. Z biegiem czasu wcale nie było lepiej. Babilon też spalono...Jak i bibliotekę Asurbanipala w Niniwie, w 612 roku p.n.e.


Aleksander Wielki i Roksana, 
Gian Giacopo Caraglio, przed 1527, (Muzeum Czartoryskich).

Zanim się miło zaprzyjaźnił z Roksi, Alek zdobył Persepolis. Wbrew rozpowszechnionej plotce, że miasto spalono w pijackim widzie, za namową greckiej hetery Thais, tak pisał historyk o mentalności dziecka  Klejtarchos, spalono tylko pałac Kserskesa I i Dariusza, ponoć w odwecie za wcześniejsze spalenie Akropolu. Cieniem na Alka honorze kładzie się spalenie archiwów królewskich, z Awestą włącznie, jaki i jej tłumaczeniami, komentarzami - Zend (Zand). Te ostatnie to były spisane złotym atramentem na krowiej skórze. Więc tego, trochę go nie lubią, bo tekst znany jest tylko z przekazów ustnych.

Tak poważniej to zaczęło się w bardzo kulturalnym państwie, w królestwie Qin. W 221 roku p.n.e. na tronie zasiadł cesarz Czeng (Qin Shi Huang), pierwszy historyczny władca Chin. Pierwsze co musiał zrobić, to scalić młode państwo. Najlepiej w takim wypadku wyrównać odrębności. Ujednolicono co się dało. Miary, wagi, system monetarny, pismo, nawet rozstaw osi w wozach. Zostali uczeni, a wiadomo ilu uczonych tyle opinii. Też  wyrównać. Odbyło się to tak, według historyka Sy-Ma Ts'iena, Syna Smoka: minister Li Si cesarzowi opowiadał, że wcześniej wszyscy ze sobą walczyli, a teraz są zjednoczeni jednym źródłem - Cesarzem, prawem i siłą. Ale uczeni, nie czerpią z teraźniejszości, tylko czerpią z przeszłości. Mącą, sieją wątpliwości. I on, minister, prosi Cesarza aby wszystkie zapisane historie spalono, prócz zapisków królestwa Qin. Na taką wolę ludu, nie mógł cesarz pozostać obojętny i się do niej przychylił. Od tej pory rozmawianie o starych tekstach było karane śmiercią, a za posiadanie ksiąg trafiało się ochotniczo na budowę Wielkiego Muru. Był to w sumie jak wyrok śmierci, ale jednak ochotniczy. Istniała literatura poprawna oficjalnie. Teksty poświęcone rolnictwu, medycynie  i wróżbiarstwie jedynie ocalały. Głównie dostali konfucjaniści, bo im się nie podobało najgłośniej ujednolicanie. Nie ominęło to oryginalnych tekstów Pięcioksięgu konfucjańskiego. Uczonych też ujednolicono, w prosty sposób, zakopano żywcem. Co nie spłonęło podczas wojen, spłonęło w akcie ujednolicania lub zostało zapisane według nowego systemu, co też wpłynęło na ich zrozumienie, a raczej jego brak. Z około stu szkół filozoficznych z okresu przed zjednoczeniem, po Czengu zostało kilka. Wszystko to się działo w 213 roku p.n.e., trzy lata przed końcem jego kadencji....


Spalenie książek i pogrzebanie żywcem konfucjanistów w Xianyang, 
Fen Shu Keng Ru, obraz XVIII wiek.

"Cesarz Qin zakopał żywcem 460 uczonych, a myśmy zakopali 46 tysięcy. Czyż nie powstrzymaliśmy kontrrewolucjonistów i nie zabiliśmy trochę intelektualistów? Debatowaliśmy z demokratami, którzy oskarżają nas, że jesteśmy drugim Qin Shi Huangiem. Oni się mylą. Jesteśmy stukrotne więksi, niż Qin Shi Huang." Skromny Mao. [Shlomo Avineri, Varieties of Marxism, Haga 1977.]

"Jeżeli to jest raj, to jak wygląda piekło?" (?). 

To jedna z "reform" wielkiego reformatora, autora "Wielkiego Skoku Naprzód", który miał kraj rolniczy przekształcić w przemysłowego smoka. Miało to nastąpić przez stanie się największym producentem stali, której sprzedaż pozwoliłaby się podnieść zacofanej gospodarce. W szkołach poustawiano kotły do wytopu surówki, ze sprzętów które przynosiły dzieci, z domów lub znalezione na ziemi. Do pieca szły utensylia kuchenne, łóżko rodziców, barierki uliczne, kawałki gwoździ. A, że te sprzęty nie były wysokiej jakości, to i surówka była taka sobie. Nauczyciele podtrzymywali ogień wiedzy pod kotłami, dzieci starsze uczyły młodsze albo w ogóle się nie uczono, chłopów oderwano od pracy, a ich narzędzia przetopiono. Plony nie zebrane na  czas, zgniły. Przyszedł głód. Ogłoszono "Walkę z czterema plagami".  Zaczęto tępić wróblowate, bo to one miały być winne wszystkiemu. Wszak wydziobały nasiona zbóż pod zasiew. To doprowadziło do plagi owadów, a głównie szarańczy, która zniszczyła to co pozostało. Głód się pogłębił, aż do 20-40 milionów ofiar. Tak. Przewodniczący Mao miał dużo pomysłów, jak wyrywanie trawy bo to burżuazyjny nawyk, palenie książek, zakaz trzymania zwierząt domowych. Wykształcenie polegało na znajomości "Cytatów Przewodniczącego Mao", tak zwanej Małej czerwonej książeczki. Wiekopomnego dzieła. Teraz będą nie cytaty z Mao, tylko wybrane tytuły rozdziałów z innej książki, o której dalej będzie. "Im więcej człowiek czyta książek, tym jest głupszy"; "Zdolna kobieta potrafi zrobić posiłek bez żywności"; "Jeżeli to jest raj, to jak wygląda piekło?" Chiny oczami babki, matki i córki. Prababka Jung nie miała nawet imienia, nazywano ją  „córką numer dwa”. Autorka książki to córka wysokiego funkcjonariusza Komunistycznej Partii Chin, jej matka pracowała w administracji państwowej. [Dzikie łabędzie: Trzy córy Chin, Chang Jung, 2000]


Przewodniczący Miao (?).

A to już babcia mogła decydować, czy lepiej było gdy łamano stopy dla mody, czy głód i zbieranie złomu.
"Jednak jej największym majątkiem były krępowane stopy, zwane po chińsku „siedmiocentymetrowymi złotymi liliami”. Oznaczało to, że jej chód był jak „kołysanie się młodych pędów wierzby w wiosennych powiewach”, jak to ujmowali chińscy znawcy urody kobiecej. Widok kobiety kołyszącej się na krepowanych stopach miał działać na mężczyznę erotycznie, ponieważ jej bezradność budziła opiekuńcze uczucia w patrzącym." Jak za duże kopytko było, to wstyd dla rodziny i mogła dziewczyna chłopa nie znaleźć. Zasadniczo chodziło o to, żeby to nie chodziło, i siedziało w domu. To zaś pozwalało na utrzymanie konfucjańskiego porządku i hierarchii.

(Máo), to chiński symbol oznaczający włosy lub futro; i popularne nazwisko, także Przewodniczącego. Chociaż  ten symbol, (Māo) oznaczający kota, też pasuje do Przewodniczącego Miao.

Swoją drogą to miał fantazję. Zaproponował 300 tysięcy Chińczyków, Naserowi, prezydentowi Egiptu, jako mięso armatnie w ataku na Izrael. Naser nie przyjął podarków. Pewnie bał się o wyżywienie tego podarku. To wszystko tylko dla zdobycia wpływów na Bliskim Wschodzie. [Mao (Mao. The Unknown Story, 2005), Jung Chang, Jona Halliday, 2007 Albatros, tłum. Piotr Amsterdamski]


Spalić książkę cudzą, to ławo, ale spalić własną...Wergiliusz miał zażądać na łożu śmierci by nie wydawano Medei, jako, że to dzieło nieukończone. Na polecenie Augusta, Wariusz i Tukka wydali ją. Później powstała legenda, że umierający Wergiliusz chciał ją spalić, ale sam August mu w tym przeszkodził, ale innym później to już niespecjalnie przeszkadzał w paleniu.


Wergiliusz czyta Eneidę Augustowi, Oktawii i Liwii,
początek XIX wieku, Jean-Baptiste Wicar. 
Art Institute, Chicago (wiki).

Rzymianie sporo jarali. Za Augusta, na ten przykład pewien żołnierz rzymski spali Torę, no i później był spory dym. Rebelia jakaś chyba nawet. Julek jak zdobywał Aleksandrię to też był nieostrożny, a dokładniej Egipcjanie, bo to od ich okrętu zajął się pałac królewski i spłonęła część biblioteki, coś około 40 tys. woluminów. No, ale Julek mógł nie atakować. Antoniusz jak przystało na dżentelmena, podarował Kleopatrze tytułem rekompensaty, 200 tysięcy woluminów z biblioteki w Pergamonie. Pozostałościom biblioteki aleksandryjskiej, które znajdowały się w Serapejonie, pomógł biskup Teofil 392 roku. Przez jego bratanka Cyryla załatwiono neo-platonkę Hypatię. Żydzi też nie byli święci, na przykład Haninah ben Teradion, rabin, też spalił sobie torę, ale to było już za Hadriana. Płonęły księgi Epikura, Manichejczyków, Arian i biblioteka w Antiochii, Księgi Sybilli. Poszła z dymem Etrusca Disciplina i teksty Nestoriusza, arcybiskupa Konstantynopola. Dobrze, że Nestora nie spalono, redaktora jednego z najstarszych ruskich latopisów, Powieści minionych lat (Повѣсть времяньныхъ лѣтъ), był to co prawda już wiek XI, ale ogień sobie nie wybiera. 

Św. Nestor Kronikarz, Wiktor Wasniecow, 1919 r.

Z czasem się rozbuchano, a w szczególności w średniowieczu. Tu pozwalali sobie głównie chrześcijanie i muzułmanie. I tak płonęły sobie teksty ważne i te mniej. Ale chyba nie ma mniej ważnych książek, chociaż kto wie. Sa`d ibn Abi Waqqas po zdobyciu Ktezyfonu, w 637 roku, wysłał zapytanie do kalifa Umara ibn al-Chattab (Omar), co zrobić z biblioteką. Na co Umar, nie wiadomo ;), odpowiedział tak: Jeśli są sprzeczne z Koranem, to są bluźniercze. Jeśli są zgodne, to są niepotrzebne, skoro nam wystarcza Koran. Tak ogromna biblioteka, dorobek pracy wielu pokoleń perskich uczonych skończyła w ogniu i wodach Eufratu.  Amr Ibn al-As, który samorzutnie zaatakował Egipt i Az-Zubajra Ibn al-Awwama, wysłany mu z posiłkami, po zdobyciu Egiptu, też mieli spalić bibliotekę aleksandryjską, 642. Wtedy też mieli pytać kalifa Umara co robić. Ponoć to legenda, którą wymyślił w XIII wieku historyk Abdulfarad, tylko, że on zmienił islam na chrześcijaństwo i się pewnie czepiał. Trzeci kalif Uthman ibn Affan spalił teksty koraniczne, które były niedokładnymi kopiami Koranu. Wszystko jest raczej jasno i wyraźnie opisane, co do średniowiecza, to nie będę wnikał, także tego. Może nie wszyscy znają przypadek Nalandy. Był przełom XII i XIII wieku, kiedy doszło do muzułmańskiego podboju Indii północnych, pod dowództwem Bakhtyara Khilji. Mnichów wymordowano, a klasztor spalono, wraz z biblioteką, gdzie znajdowały się setki tysięcy woluminów. To było w 1197 roku. Ten sam dowódca zajął się także, w podobny sposób, pobliskim przybytkiem nauki w Wikramasili. Kompleks jakiś...


Nalanda, kompleks naukowo-religijny (architexturez).

Japończycy też  sobie pozwolili na puszczenie z dymem ważnych papierów, a było to podczas Incydentu Isshi, w 645 roku. Chodziło o przejęcie władzy, wyeliminowanie głównej gałęzi klanu Soga, przez zabicie Soga no Iruka. Główni zainteresowani: Naka no Ōe, Nakatomi no Kamatari, Soga no Kurayamada no Ishikawa no Maro .W najważniejszym momencie czterej zamachowcy wymiękli i musiał jeden z przywódców, książę Naka no Ōe, wkroczyć do akcji. Naka no Ōe wpadł podczas ceremonii odczytywania memoriału z Trzech Królestw Korei, cesarzowej Kōgyoku przez Ishikawę no Maru. Ōe ciachną Irukę w ramę i głowę, ale Iruka nie zginął i zaczął protestować. Zamachowiec chciał się wytłumaczyć przed cesarzową, ale ta odeszła, żeby wszystko przemyśleć. W tym momencie czterech wspaniałych wpadło i znów zabiło Irukę. Ojciec Iruki popełnił samobójstwo podkładając wcześniej ogień pod pałac. Spłonęło wiele cennych rękopisów i imperialnych skarbów przechowywanych przez ród Soga, między innymi teksty: Tennōki (Tekst historyczny) i Kokki (Zapis dziejów narodowych). Ponoć Fune no Fubitoesaka wyciągnął płonącą Kokkę, i podarował ją później Ōe, ale nie ma oryginału i nie są znane żadne kopie. Pewnie też spłonęła. W tym przypadku ciekawie wygląda sprawa morderstwa w obecności cesarzowej. Chodziło o „skażenie” duchowe i osobiste. Śmierć w obecności cesarzowej takowe powodowała, zwłaszcza gwałtowna, a posiekanie raczej się do takich zalicza. Dlatego wyszła zaraz po pierwszym cięciu. Chciała abdykować na rzecz Naka no Ōe. Jednakże za radą Nakatomiego powstrzymała się i miała przekazać władzę starszemu z braci Oe, Furuhito, w ogóle to byli jej synowie, lub ich wujowi, księciu Karo, który był jej bratem. Furuhito, się ogolił i powiedział, że zostanie buddystą. Padło na księcia Karu, który rządził jako cesarz Kotoku. Kōgyoku wróciła na tron  po jego śmierci jako cesarzowa Saimei, a po niej dopiero wskoczył Naka no Oe na tron jako Tenji, w roku 661. Ożenił się z córka swojego sprzymierzeńca Soga no Kurayamada i tak zyskał poparcie znacznej części klanu Soga. Potęga literatury i chwała cierpliwości.

Zabójstwo Sogi no Iruka, frag. zwoju Tōnomine Engi, okres Edo.

Indianie, może nie byli bardzo piszący, ale gęsiami też nie byli i mieli swoje komiksy i język. W państwie Azteków łatwo było o wypadek, a tym uległy języki, ciała i książki. Po śmierci jednego z wodzów Chimalpopoki (Dymiąca Tarcza), nastał drugi Itzcóatla (Obsydianowy Wąż, Wąż Zbrojny w Noże), 1427 lub 28. Był on drugim synem pierwszego władcy Acamapichtli i niewolnicy z Azcapotzalco, dodać należy, że pięknej, a więc przyrodnim bratem Huitzilihuitla, drugiego z kolei „imperatora”. W sumie tepanecki władca Maxtli, z miasta Azcapotzalco zagrażał Aztekom w tym okresie. Nigdy nie łapałem tych wszystkich koligacji, ale brzmi mądrze. Wprowadzał reformy, wzmocnienie władzy tlatoaniego i zwiększenie roli pipiltin, pokonał Tepaneków. Był to początek potęgi Azteków. Za jego rządów postanowiono spalić kodeksy i malowane księgi podbitych narodów, a nawet księgi pisane przez samych Azteków. Miało to na celu zniszczenie źródeł ukazujących skromny początek państwa, stworzenie nowej wersji własnej historii, na potrzeby władców Tenochtitlanu, elit militarnych i sakralnych.

Aztecki wojownik Jaguar, Kodeks Tudela (Codice del Museo de América), poł. XVI wieku.

Majom też się dostało, ciut później w 1562. Przynajmniej 27 ksiąg  hieroglificznych zostało spalonych przez biskupa Jukatanu, franciszkanina Diego de Landa, w mieście  Maní. Do dziś przetrwały tylko cztery kodeksy Majów. Mimo swojej życzliwości dla Indian, jego żarliwa wiara sprawiła, że religia Majów z hieroglifami i piktogramami, wydawała mu się dziełem diabła. Tak doszło do zniszczenia figurek i ksiąg. W swojej „Relación de las cos as de  Yucatán”, 1566 r., opisał obyczaje, świątynie, praktyki religijne, historię Majów, hieroglify. Książka ta została odnaleziona dopiero w 1869 r. Żałował ponoć swojego uczynku i tak chciał się odkupić.

Dwóch Iwanów tak zabalowało i nie dość, że wyrżnęli ludność, to jeszcze zniszczyli miasto. Iwan III Srogi w 1478 zdobył Nowogród, ludźmi się nie przejmując ani biblioteką i archiwum, które to spłonęły. Po wcieleniu do Wielkiego Księstwa Moskiewskiego miasto cieszyło się dużymi przywilejami, coś jak Gdańsk. Iwan IV Groźny zaś w 1570 wysłał ekspedycję karną do Nowogrodu, bo miasto zaczęło, po cofnięciu mu przywilejów, pertraktować z Litwą. Iwan Groźny pertraktacje te przerwał „masakrą Nowogrodu”.

Masakra Nowogrodu, fragment Darling Godsonny Stalin.

O gęsiach już było, to wspomnę o przypadkach, dokładniej o jednym przypadku z Polski. W okresie najazdu szwedzkiego na Polskę 1655–60, był taki jeden, co poparł Szwedów, pisząc na ich cześć panegiryk oraz odezwę 1656, wzywającą Polaków do wyrzeczenia się katolicyzmu i króla Jana II Kazimierza. On mieszkał w Lesznie. W odwecie na zdrajcach po zdobyciu miasta przez wojska polskie Leszno podpalono, 1656. Jan Ámos  Komenský, czeski pedagog i ewangelista, który uciekł z Czech przed prześladowaniami do Polski, tak się to odwdzięczył swoim dobrodziejom. W wyniku pożaru stracił bibliotekę i rękopisy i książki. Pansophiæ Prodromus, w oryginale spłonęła, ale miała szczęście bo była już w drukarni i się ostała. Po tych wydarzeniach uszedł na Śląsk, i dalej do Amsterdamu, gdzie zmarł.

 Ale się porobiło..., Jan Ámos  Komenský (davidhartmann).

Lekko książki nie miały, mole też nie. Sporo było przypadków wykorzystywania stronic jak i całych książek w niecnych celach. To musiało być niewygodne. W tym celu trochę później ludzie wynaleźli zwoje bardziej higieniczne i mniej wytrzymałe, towar w pewnych latach bardziej deficytowy niż książki w średniowieczu. Żeby umilić spędzanie czasu z czystą formą literacką, dla wnikliwych pozostawiono pojedyncze literki, w różnych formatach i kolorach. Poskładanie ich w całość często nie następowało, przerywane końcem posiedzenia, które nie wiadomo kiedy dobiegło końca, dzięki temu sprytnemu zabiegowi. Dodatkową atrakcję było samo zdobywanie owych zwojów, a za taki zwój można było mieć jeszcze więcej atrakcji. 

Ty ich zatrzymaj, ja uratuję zwoje...(?)

Spotkań z literaturą było tak wiele, że mogłoby zabraknąć zwojów do ich spisania, a i zdarzają się jeszcze obecnie...

Na koniec taka ciekawostka. Nowojorskie stowarzyszenie do walki  z występkiem (New York Society for the Suppression of Vice, NYSSV), powołane do życia w 1873, w celu ochrony społecznej moralności. Ciekawa symbolika...

Symbol New York Society for the Suppression of Vice.



Słowo jest ogień – milczenie jest lawa. C.K.Norwid.

Też jestem molem książkowym...



Bardzo straciłem wątek, a na dodatek nie chce mi się już...







Darling Godsonny Stalin triptych, więcej szczegółów na stronie (annebobroffhajal).