sobota, 30 kwietnia 2016

Star's War: It's not easy being green.

Dawno, dawno temu, 
w odległej galaktyce...

A long time ago, in
a galaxy far, far away...


Star tears.
 (Michael C. Turner, spaceart)


Podczas gdy Kongres Republiki
obraduje w nieskończoność, Naczelny
Kanclerz potajemnie wysyła dwóch
Rycerzy Jedi, obrońców pokoju i
sprawiedliwości w celu
rozstrzygnięcia konfliktu.

While the Congress of the
Republic endlessly debates this
alarming chain of events , the
Supreme Chancellor has secretly
dispatched two Jedi Knights, the
guardians of peace and justice in
the galaxy, to settle the conflict...



Swinetrek. The Muppet Show.


Narrator: Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń.
Always two there are. No more, no less... Master and an apprentice.
(Star Wars - Episode II: Attack of the Clones)


It's not easy being green.
(art: navyrumors)

K: Niełatwe jest bycie zielonym.
It’s not easy being green.

Y: Potężny się stałeś, Kermit. Ciemną stronę w tobie wyczuwam.
Powerful you have become, Kermit. The Dark Side I sense in you.
(Star Wars - Episode II: Attack of the Clones)

K: Rozmiar nie ma znaczenia. Czy mnie oceniasz po rozmiarze?
Size matters not. Look at me. Judge me by my size do you?
(Star Wars: Episode V The Empire Strikes Back)

...


Kermit The GORF.
(art: Dave Pryor)

K: Świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią.
Luminous beings are we, not this crude matter!
(Star Wars: Episode V The Empire Strikes Back)

Y: Mglista przyszłość jest tego chłopca.
Clouded this boy's future is.
(Star Wars - Episode I: The Phantom Menace)

K: Niełatwe jest bycie zielonym.
It’s not easy being green.
...





GORF - Galactic Orbiting Robot Force, 1981. :)))

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Walk on the Wild Side.

Wspaniały plakat.
Edward Dmytryk, Walk on the Wild Side, 1962.

Trwa Wielki Kryzys. Dove (Laurence Harvey) od trzech lat poszukuje swojej miłości. W sensie nie, że w ogóle, tylko mu zniknęła. I tak stopem pomyka z Teksasu. W drodze spotyka Kitty Twist (Jane Fonda), która też stopem przed siebie zmierza w poszukiwaniu szczęścia. Tak oto gołąb spotkał kociaka. I dalej mieli po drodze. Miłość gołębia ma na imię Hallie (Capucine), która chciała zrobić karierę jako rzeźbiarka. Tak znalazła się w Nowym Orleanie, pod skrzydłami Jo (Barbara Stanwyck), szefowej Doll House, ekskluzywnego burdelu w którym jest największą atrakcją. Można powiedzieć, że robi jako rzeźbiarka, nie dość, że ciastoli się z klientami, to jeszcze musi z szefową, która jest lesbijką, a w wolnych chwilach ciśnie w glinę. Ma też ekskluzywne koleżanki jak Teresina (Anne Baxter) i Panna Drogocenna (Joanna Moore). Całe to wygodne i nudne życie zostaje zakłócone pojawieniem się gołąbka w pokoju. To pociąga za sobą cały szereg zdarzeń, które mają wpływ na wiele osób, między innymi na kociaka z Teksasu, który dołączy do ekskluzywnego towarzystwa. Film można obejrzeć, ale bez ciśnienia, tak jak był bez większego zaangażowania zrobiony. Mało Fondy, ale to chyba jej drugi film. Trochę sztywny, słabo zagrany, o dziwo przez samą Stanwck, ale to może dlatego, że grała lesbijkę, a to była pierwsza taka rola w Hollybudzie w pełnym metrażu i tak otarcie. Mogła się trochę pospinać. Chłodno przyjęty film, choć Stanwyck uważała, że był cholernie dobry.

I run the candy concession.
- Kitty Twist.

Ale...Najlepsza w tym wszystkim jest niesamowita czołówka Saula Bassa. W kontekście filmu jest to zrównanie kota, czarnego kota, z drapieżną i niebezpieczną naturą kobiety, odwołując się do pierwotnej seksualności i fetyszyzmu, coś jak przedmiot materialny, który zawiera w sobie magiczną moc (pieniądz?), albo zbieractwo, które jest nam nieobce, i co w tym złego, że ktoś trzyma w pudełku ukochane futerko lub uszko. Brzdąka gitara, pałeczki uderzają w krawędź talerza, mając nieco ostudzić następny duszny i gorący dźwięk. Nagle rozbrzmiewają rogi, prowokacyjnie i zmysłowo, w tle słychać dynamiczny i uwodzicielski rytm perkusji. Ukazuje się kot. Kamera pracuje nisko, podąża nad kotem, poruszającym się leniwie i hipnotycznie, jak kobieta która wie, że jest obserwowana. Napisy lecą cały czas, kamera przechodzi na widok z boku, a kot przekrada się przez mroczne zakamarki "miasta", swojego terytorium, gdzie spotyka innego kota i musi , żeby przeżyć, wygrać na nim swoje staccato. A to wszystko przy dźwiękach piekielnie seksownego bluesa Elmera Bernsteina. A dalej...Dalej jak w życiu. Trzeba samemu obejrzeć. Technicznie też majstersztyk. Montaż, scenografia, choreografia, oświetlenie, kamera. Tak naturalnie skręcony kot, sprawiający wrażenie jakby był wszędzie, który nie stracił nic ze swojej gracji przy "zwiększeniu", i w tym swoim powolnym ruchu. I te łapki...

Reż. czołówki Saul Bass, muzyka Elmer Bernstein,
Walk on the Wild Side, 1962.

“One day of prayer and six nights of fun
– the odds against going to Heaven?
Six to one!”
(Frag. piosenki zamykającej.)

Szesnastoletni Spielberg zafascynowany tą czołówką, próbował naśladować Bassa. Ale nie miał kota, to próbował z własnym spanielem, Thunderem, chodzić przy murze, ale ten ciągle wpadał na ścianę. Na koniec potknął się i zderzył ze scenarzystą, któremu nogi wyjechały spod tyłka. To był koniec Spielberga.


PS A Saul Bass, to postać na inną opowieść.
PPS Walk on the Wild Side. Po prostu nie pasuje mi tu inny tytuł.

piątek, 8 kwietnia 2016

Kocia kołyska.

Some people fall to their feet like cats; but you are one of those who never fall at all. Others tumble about in the most unfortunate way, without any great fault of their own.
Anthony Trollope (1815-1882).

A Bokonon powiada tak: Nieoczekiwane propozycje podróży są lekcjami tańca udzielonymi nam przez Boga.
Kurt Vonnegut, Kocia kołyska.

A flood, John Everett Millais, 1870.

Rozbudzone dziecko patrzy z zainteresowaniem na niebo i drobne gałązki, na których połyskują krople wody, ciesząc się w duchu, że nie widzi już tego niskiego, zagrzybionego i okopconego sufitu. A może nawet i krowy w pokoju. Kołyska leniwie się kołysze. Można by  się zachwycić dociekliwością dziecka, ale ciężko to uczynić, mając nieco głębszy wgląd w sytuację. O czym zdaje się mieć pojęcie kot, który nie wygląda na zadowolonego, i w przeciwieństwie do małego ciekawskiego, otwiera paszczę i oczy raczej z przerażenia niż z zachwytu. Dryfujący opodal dzbanek sugeruje, że z niejednego biednego domu, woda wymyła gnój z nocników, przyjmując barwę rzadkiego brązu. W głębi obrazu widoczny dom, któremu woda weszła w okna, a po prawo pojawiają się jak wyrzut na twarzy agenta ubezpieczeniowego, dryfujący w łodzi ludzie. Millais namalował A flood, w sześć lat po wielkiej powodzi, tzw. Great Sheffield Flood, z marca 1864. Rozwój przemysłu rozwijał miasto, które potrzebowało więcej wody. Wymyślono i zatwierdzono plan budowy czterech zbiorników na wzgórzach otaczających Bradfield, około 8 mil na północny-zachód od Sheffield. Pierwsza miała być zapora Dale Dyke Dame. Prace budowlane rozpoczęto w dniu 1 stycznia 1859 r. Pod koniec lutego 1864 roku, zaledwie kilka pociągnięć pędzlem potrzeba było do ukończenia nasypu, a prace nad drugą zaporą, w Agden, już rozpoczęto. Zbiornik był prawie pełen, do krawędzi jazu brakowało raptem kilku stóp.

Dale Dyke Dam po.

W piątek , 11 marca 1864 roku, ok godziny 17.30, William Horsefield, który pracował w pobliżu zapory, skracał sobie drogę do domu idąc nasypem. Pogoda był burzliwa. W pewnej chwili zauważył pęknięcie biegnące przez nasyp, szerokości palca, ale na tyle długie, że się zaniepokoił. Poinformował innych co byli w pobliżu o swoim odkryciu i pchnięto umyślnego do Sheffield, 8 mil przypomnę, po inżyniera Gunsona. Ten przybył o 22. Popatrzył i stwierdził, że to tylko powierzchniowe pęknięcie, zapewne wynik niewielkiego osadzenia się nasypu lub od mrozu. Jasne, tylko, że w tym okresie u nich bywa ok 2 stopni, jak nie więcej. W rejestrach prowadzonych, co prawda od 1910 roku, ale to tylko 50 lat różnicy, rekord "mrozu" padł w 1962 i było to 1,9 stopnia...Wpadł na pomysł, że można obniżyć poziom wody, dla bezpieczeństwa, ale okazało się, że navvies (niewykwalifikowani robotnicy), już to zrobili otwierając zawory spustowe. Niestety, była to metoda na kilka dni. Mądra głowa Gunson wpadł na pomysł, żeby wybuchnąć otwór, który szybko odprowadzi duże ilości wody. Poczyniono parę prób z prochem. Silny wiatr i deszcz przeszkodziły geniuszowi w uratowaniu ludzkich istnień. Mając czas, Gunson poszedł jeszcze raz obejrzeć pęknięcie, które chyba się nie powiększyło, ale zwiędła mu pałka kiedy spojrzał w górę. Na tle burzowego nieba ujrzał jakby biały całun wylewający się z ciemności...Czując gwałtowną wibrację pod stopami ruszył do góry. Zdążył w ostatniej chwili. Górna część tamy runęła. Była 23.30. Wiatr duł. Sześćset pięćdziesiąt milionów galonów wody z rykiem potoczyło się w dół doliny Loxley i do Sheffield, siejąc śmierć i zniszczenie. Ludzie nie mieli czasu.

Jane Dallaway vs. Mary North.

Rozpoznanie problemu trwało od 17.30 do 23.30. Fala sprzątnęła 240 osób, 415 domów, 109 fabryk i sklepów, 64 inne budynki, 20 mostów, 4478 ogródków warzywnych, o zwierzętach i sprzętach nie wspominając. Najmłodsza ofiara miała 2 dni, najstarsza około 31324. Millais malując opierał się na sprawozdaniach prasowych, mógł z kimś ewentualnie rozmawiać, ale raczej polał trochę wody. Ktoś ponoć widział kołyskę płynącą z kotem. Był pies Rollo, który uratował się z budynku, na chwilę przed zawaleniem i to jemu jest przypisywana zasługa uratowania kołyski i dziecka. Jest jego obroża w muzeum, ale nie jest na niej napisane za co ją dostał, wiadomo, że dostał ją po powodzi i jest własnością C. Walkera. No i jest sprawa  Jane Dallaway vs. Mary North. Nie wiadomo którą ona jest. Przypuszcza się, że jest to Jane, która  miała 4 latka podczas powodzi, albo Mary, której rodzice powiedzieli, że jest "dzieckiem z kołyski". Kto mówi prawdę? Licho wie. Mam jeszcze jeden trop i to całkiem prawdopodobny, tylko kiepsko by wyglądał na płótnie. Była pewna Mrs. Kirk z Damflask, która wróciła się żeby uratować swojego kota i psa. Pies nie umiał pływać i wylądował w kołysce, kot w nogach. Mokry pies wyglądał jak brzydkie dziecko, kot jak kot, a ona jak mokry pies pchający, czy trzymający się kołyski tudzież innego koszyka. Ale to szczegół. 


 Mrs. Kirk z Damflask. 


Millaisa można by posądzić o zaczerpnięcie motywu z dzieła  Lawrence Alma-Tademy, skoro to drugie powstało 14 lat wcześniej, czemu nie. Ale to było też i osiem lat przed powodzią. Czyli nie musiał go wcale widzieć, a mógł wiedzieć coś. Obaj mogli wiedzieć coś, skoro namalowali w zasadzie to samo. Mallais co prawda trąci zaściankiem, u Alma-Tademy natomiast wygląda to bardziej morsko, nawet słono. Nie widziałem żeby z jakiegokolwiek okrętu przy zatonięciu wypływała kołyska w towarzystwie dzbanka, już nie mówiąc o kocie. No, beczki to tak. Morze może też zaporę przerwać. A jak już to gdzie? Trop wiedzie do drewniaków, na poldery. Bóg stworzył świat, ale oni swój kraj. Jak się to o nich mówi. W średniowieczu połączoną w jedną, delty Mozy i Renu, zagospodarowano. W 1270 ukończono gigantyczny polder Zuidhollandse Waard o powierzchni 42,5 tys. ha. Rzeki jak politycy dostały swoje koryta, wąskie bo wąskie, ale własne. Do otwartego morza było około 30 kilometrów. Ludzie nauczyli się żyć z zimowymi sztormami czy przypływami, podnoszącymi poziom wody. Co prawda mieli powody do niepokoju, wiadomo konserwacja i takie tam, a do tego południowo-zachodni odcinek tamy był na dość niestabilnym podłożu, co w połączeniu z żywiołem morskim mogło spędzać sen z powiek. Mogło, ale nie spędzało. Do tego nie było nic w kasach miejskich, gdyż wszystko szło na wojnę Haka i Dorsza (1350-1490), którą rozpoczęła rywalizacja mamy z synkiem o władzę, a później to już pewnie nikt nie pamiętał o co poszło. Pieniędzy na remont tylko nie widziano.

The Inundation Of The Biesbosch in 1421, Lawrence Alma-Tadema, 1856.


18 listopada 1421, w dzień św. Elżbiety, zobaczono natomiast taki pokaz żywiołu, jakiego jeszcze nie widziano. Rozwścieczone morze, nikt nie lubi być lekceważony, podmyło niepełnosprawną zaporę, która się zawaliła wieczorem. Przez wyrwę runęły masy wody niszcząc wszystko co napotkały na swojej drodze. W jednej chwili polder został zatopiony. Zginęło od 2 do 10 tysięcy ludzi (ok. 6000), zniknęło z powierzchni ziemi 70 miejscowości, w tym spore miasteczko Sliedrecht. Mnisi z klasztoru Einstein i Heisterbach, którzy podróżowali do Dordrecht, widzieli pływające trupy krów i ludzi, rodziny na dachach, nocniki i inne utensylia kuchenne, no i kota szaleńczo skaczącego w kołysce, żeby utrzymać równowagę i uratować ją. Ci którym udało się ocaleć, pozbawieni dorobku życia, tułali się po okolicy, rabując tych, których natura oszczędziła. Nic co ludzki nie jest mi obce, w szczególności bliźniego. Geertruidenberg i Dordrecht, dwa miasta, które brały udział w bratobójczych walkach  Haków i Dorszy, oczywiście jako przeciwnicy, rozdzieliła w końcu natura. Długie lata spod wody wystawały kikuty domów i kościelne wieże. Po malowniczych wioskach i żyznych terenach uprawnych pozostały trzcinowiska, zarośla turzycy, wierzby, rzeczki i dziczejące kanały. Ale głównie trzcina, którą okoliczni mieszkańcy wykorzystywali do wyplatania koszy, łodzi, domów. Stąd nazwa Zarośla Trzcin (Biesbosch). Do końca XIX wieku, Holendrzy odzyskali po powodzi św. Elżbiety, 335 km2, na pozostałych 90 powstał park narodowy. Według legendy z powodzi miało się tylko uratować dziecko w kołysce, którą sterował kot, i pilnował żeby się nie wywróciła, a od miejsca w którym przybili do brzegu wzięło nazwę Kinderdijk.

Kapitan Kot.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Szikora's World.

It's Only a Dream, Sarah Jane Szikora, 2011.


Breakfast Time, Sarah Jane Szikora, 1999.


Artist's Garret, Sarah-Jane Szikora, 2010.

The Highwayman, Sarah-Jane Szikora, 2010.

Orphan Socks, Sarah-Jane Szikora, 2009.

Folk Cats, Sarah-Jane Szikora, 2014.

Chock Mate, Sarah-Jane Szikora, 2001.



piątek, 1 kwietnia 2016

Kreska dla Króla.


 The Secretaty of Dreams, vol. One,
Stephen King, il. Glenn Chadbourne, 2006.

The Secretary of Dreams vol One. I tak. Mamy tu opowiadania takie jak: Drogowy wirus zmierza na północ (Wszystko jest względne), Ciężarówka wuja Otto (Szkieletowa załoga), Pora deszczowa (Marzenia i koszmary), Cieśnina (Szkieletowa załoga), Dola Jeruzalem (Nocna zmiana), Urodzi się w domu (Marzenia i koszmary). Wyboru dokonał sam Król, ilustracje wykonał Glenn Chadbourne. Może raczej komiks. Tylko, że tekst nie jest uzupełnieniem czarno-białych ilustracji, jest ich integralną częścią, a do tego żadne słowo nie zostało usunięte z pierwowzoru. Starannie wykonane ilustracje, z dobrym szczegółem, ożywiają słowa Króla, czyniąc jego bohaterów realnymi. Zastosowanie różnych technik pozwala oddać emocje, różne czcionki, odręcznie pisane gwałtowne dialogi, czy łączenie tekstu z grafiką. Monochromatyczna technika potęguje nastrój grozy, tak, że nawet biały śnieg robi się za ciężki. Czyli, będzie to ilustrowane opowiadanie jednak, albo zilustrowana opowieść. To wszystko na bagatela trzystu stronach.


Podstawowe wydanie, 5000 sztuk, za 75$ można było zanabyć w specjalnym futerale, zdobionym na zamówienie. Klasa średnia wydania, to 750 sztuk za 300$. Tu dodatkowo dostajemy kartę z autografami autorów, każda jest odręcznie numerowana. A dla grubych ryb przewidziano 52 sztuki za jedyne 1500 baksów. Do ochrony albumu jest robione na zamówienie specjalne opakowanie, które już samo w sobie jest dziełem sztuki, do tego ma inna kartę z autografami i oprawę. Mi tam wystarczy wersja light, przecież rysunki i tekst się nie zmieniły. Chyba. A i tak wersja podstawowa chodzi obecnie po ok 200-300 funtów. W zależności od nowości. Jest i  The Secretary of Dreams vol Two, w gabarycie podobne i trzech klasach portfela. Z opowiadaniami takimi: Małpa (Szkieletowa załoga), Truskawkowa wiosna (Nocna zmiana), W sali egzekucyjnej (Wszystko jest względne), Szara materia (Nocna zmiana), Ktoś na drodze / Strzemiennego (Nocna zmiana), Nona (Szkieletowa załoga).

 The Secretaty of Dreams, vol. Two, 
Stephen King, il. Glenn Chadbourne, 2010.